Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi dater z bazy wypadowej Czarna Białostocka. Przekręciłem na dwóch kołach 33225.50 kilometrów w tym 7698.22 w terenie. Kręcę z prędkością średnią 26.15 km/h i dociskam jeszcze bardziej :D
Więcej o mnie.

2014 button stats bikestats.pl 2013 2012 2011 2010 2009

Statystyki i osiągnięcia


Najdłuższy dystans: 342 km
Maksymalna prędkość: 79,20 km/h Najwyższe wzniesienie: 2920 mnpm Maksymalna suma przewyższeń: 2771 m

Pogoda

+2
+
-3°
Czarna Bialostocka
Niedziela, 24
Poniedziałek + -3°
Wtorek + -5°
Środa + -2°
Czwartek + -2°
Piątek + -3°
Sobota + -3°

Linki


BTR2







hosting


Instagram

GPSies - Tracks for Vagabonds


Zalicz Gminę - Statystyka dla Dater


Opencaching PL - Statystyka dla Dater

Kontakt




Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy dater.bikestats.pl

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2010

Dystans całkowity:956.60 km (w terenie 295.23 km; 30.86%)
Czas w ruchu:36:29
Średnia prędkość:26.22 km/h
Maksymalna prędkość:58.90 km/h
Suma podjazdów:5445 m
Maks. tętno maksymalne:190 (96 %)
Maks. tętno średnie:171 (87 %)
Suma kalorii:20848 kcal
Liczba aktywności:24
Średnio na aktywność:39.86 km i 1h 31m
Więcej statystyk

Coś ciężko...

Wtorek, 31 sierpnia 2010 · dodano: 31.08.2010 | Komentarze 0

... dziś szło. Czuję jednak piątkowe kilometry, trzeba trochę odpocząć. Jutro zarządzam dzień bez roweru :)
Rano nawet ładna pogoda, trochę cieplej niż dzień wcześniej, rezygnuje z windstopera i jadę w wiatrówce. Na 10 stopni wystarcza.
Trasa - standard na Jezierzysk, dziś sucho i bez mgły. Na razie nie ma szans, jak widzę na zejście poniżej 10 minut na odcinku testowym :( Nie daję rady.

  • DST 30.20km
  • Czas 01:03
  • VAVG 28.76km/h
  • VMAX 50.20km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • HRmax 176 ( 89%)
  • HRavg 152 ( 77%)
  • Kalorie 610kcal
  • Podjazdy 175m
  • Sprzęt Orbea Onix
  • Aktywność Jazda na rowerze

O przepraszam...

Poniedziałek, 30 sierpnia 2010 · dodano: 31.08.2010 | Komentarze 0

... czy to już jesień?? Bo mi się wydawało, że patrzyłem na kalendzarz i jeszcze lato mamy. Piąta rano ledwo siedem stopni. Słowo z niedzieli się rzekło, trzeba wyciągać jesienne ciuchy, ochraniacze, cieplejsze rękawice.
Wsiadam na Onix'a tuz po piątej, na uszach pod kaskiem czapeczka, ogólnie ciepło ubrany. Pochmurno, mgliście, zimno, jesień pełną gębą.
Jedzie sie całkiem nieźle, ale bez świerzości i dopału. Czas testowego powyżej 10 minut, średnia całej trasy nie rewelacyjna.

  • DST 30.20km
  • Czas 01:10
  • VAVG 25.89km/h
  • VMAX 46.40km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • HRmax 155 ( 79%)
  • HRavg 138 ( 70%)
  • Kalorie 566kcal
  • Podjazdy 180m
  • Sprzęt Orbea Onix
  • Aktywność Jazda na rowerze

Niedzielny poranek...

Niedziela, 29 sierpnia 2010 · dodano: 29.08.2010 | Komentarze 0

... nie przywitał mnie tym razem deszczem. Po piątkowej życiówce na mokro wczoraj miałem ochotę na mały rozjazd, ale "przyjaciel" deszcz mnie skutecznie do tego zniechęcił. Nie miałem ochoty znów się moczyć, padaj sobie pomyslałem i udałem się jeszcze na godzinkę drzemki.
Dziś na szczęście bez deszczu, tylko mokro po nocnych opadach. Wsiadam więc i robię standardową traskę na Jezierzysk. Leciutko, tak żeby nogi sobie miło i bez wysiłku kręciły.
Niestety jesień idzie. Chłodno, dziś dwie pary skarpetek założyłem, zakleiłem otwór wentylacyjny w podeszwie buta a i tak zimno w palce było. Trzeba wyciągać ochraniacze, długie rękawiczki i inny jesienny osprzęt...

  • DST 275.50km
  • Teren 4.30km
  • Czas 10:01
  • VAVG 27.50km/h
  • VMAX 55.00km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • HRmax 178 ( 90%)
  • HRavg 148 ( 75%)
  • Kalorie 5544kcal
  • Podjazdy 1150m
  • Sprzęt Orbea Onix
  • Aktywność Jazda na rowerze

Życiówka Zaklinacza Deszczu czyli 150 km na mokro

Piątek, 27 sierpnia 2010 · dodano: 27.08.2010 | Komentarze 2

Pomysł pętli dookoła Białego zrodził mi się w głowie jakiś czas temu. Ba, nawet przy okazji objechałem cześć trasy żeby sprawdzić jakość asfaltu (i czy w ogóle w nieznanych partiach trasy asfalt jest). Trasa miała mieć minimum 250 km, a w zależności od końcówki dochodzić do 300 km. Ten piątek wybrałem już tydzień temu, wielką niewiadomą była pogoda. Inny tydzień w zasadzie nie wchodził w rachubę, ni jak nie składało się z innym planami. A więc ten piątek i już, wolne w robocie załatwione i cały tydzień oglądania prognoz pogody. Niestety prognozy nie najlepsze, zmieniały się w ciągu tygodnia ale generalnie nie miało być za pięknie. W czwartek w ogóle już nie wyglądało to dobrze. Na ICM opady, co prawda dopiero po południu ale intensywne i ciągłe. Ale ja wierzę w swoje tegoroczne szczęście. Nie zlało mnie jeszcze, a prognozy często się mylą. Zawsze wracałem przed deszczem, albo zamiast ulewy lekkie kropidło tylko było. Zacząłem już siebie nazywać Zaklinaczem Deszczu :) Zawsze jak zaczynało kropić to zaklinałem chmury i deszcz i jakoś szybko przechodziło. Chmury mnie mijały, jeździłem po mokrym, ale jakoś w tym roku deszcz mnie nie dorwał. Tak tez miało być i tym razem, miałem się zabawić w Zaklinacza Deszczu.
A więc pobudka piąta, wyjazd tuż przed szóstą rano. Na razie sucho, nie pada, chmury dość wysoko. Standardowy początek: CWK, Jezierzysk, krótko szutrem przez Osierodek na Sitkowo. Dalej Białousy do Janowa. Jedzie się naprawdę dobrze, mimo odcinka szutrowego średnia powyżej 30 km/h. Przed Janowem mokra szosa, ani jedna kropla na mnie nie spada. To samo w okolicach Suchowoli. Zaklinacz Deszczu robi swoje :) Dojeżdżam do Goniądza (który to już raz rowerem??) i tam nawet słoneczko się przebija przez chmury.

Goniądz - któy to już raz?? © dater


Tu na 75-tym kilometrze robię pierwszą pauzę tej wycieczki. Jem batonika, wciągam banana, odpoczywam chwilę.

wcinam banana pod Goniądzem © dater


Szybko wsiadam na Onix’a i mknę dalej, Jedzie się rewelacyjnie, czuję że dziś będzie mój dzień i moja trasa :) Osowiec przelatuję i wjeżdżam na drogę „przez bagna” wzdłuż Biebrzy do Mężenina. Tu w okolicach miejscowości Dobarz stuka mi pierwsza setka tej trasy. Z tej okazji zajeżdżam do niewielkiego dworu bo czas na kawę i coś słodkiego :) Wcinam szarlotkę na ciepło i popijam latte… ach jak przyjemnie się robi :) Zdaję standardowy raport z trasy.

Dobarz - czas na kawę © dater


Dalej jadę na Mężenin. Droga się psuje, dziura na dziurze, jedzie się naprawdę ciężko. Jest płasko jak stół, ale nie da się rozwinąć na tych dziurach porządnej prędkości. Wlokę się 25-30 km/h, średnia mi spada. Mijam Stękową Górę i wjazd na bagna od strony Jeżewa, przecinam drogę na Łomżę. Pozostaje około 15 kilometrów do Mężenina. Niebo zaczyna wyglądać coraz gorzej. Czmury coraz niżej, zrywa się wiatr. Zaklinam cały czas deszcz, ale spadają jednak pierwsze krople tego dnia… ach ty deszczu, nie przestraszysz mnie :) Jadę dalej, jednak kropi coraz mocnie. A to tak… no dobra, wyciągam wobec tego moją broń: wiatrówkę przeciwdeszczową Berknera. Jest 120 kilometr trasy, prawie połowa. Cały czas zaklinam, mam nadzieję, że zaraz przestanie i szczęście mnie nie opuści a deszcz jednak odpuści.
Ale nie, nie chce przestać, chce mnie złamać, przestraszyć. Nie wie, że trafił na twardego przeciwnika. Ja tak łatwo się nie dam :) Dojeżdżam do Mężenina, połowa trasy za mną.

Mężenin - połowa trasy © dater


Nie wjeżdżam na DK8, bokiem przejeżdżam do miejscowości Rutki, tam robię druga przerwę i większy posiłek. Z braku izotonika do uzupełnienia bidonów kupuję Colę, pączka, dwa banany na zapas i wodę. Wciągam też pierwszy żel tego dnia, czuję że może się przydać dawka energii w krwiobiegu :D

Rutki - biesiadowałem pod kościołem :) © dater


Ruszam dalej, niestety dalej pada i to coraz mocniej. Za DK8 w kierunku na Sokoły już pada porządnie. Zaklinanie idzie w zapomnienie zaczyna się walka :) Deszcz chce mnie złamać, mam już mokro w butach, generalnie cały jestem mokry. Ale jedzie się nad wyraz dobrze, nie jest mi zimno, deszcz aż tak mocno nie przeszkadza. Nie przestraszy mnie, nie złamie. Zaczyna mi być z tym wręcz dobrze, z tą walką. Tyłek ma smarowanie, nogi też… woda przepływa mi między pacami i wycieka dołem. Czuję się jak wyścigowy silnik Porsche chłodzony najlepszej jakości olejem i chłodziwem… deszcz z mieszanką tego co pozostało na szosie. Smaruje mi tyłek, nogi, chłodzi stopy. Jest dobrze, bardzo dobrze… nie złamiesz mnie deszczu, jesteś cienki, mówię sobie. Nie wycofam się, nie zadzwonię po transport. Trafiłeś na mocniejszego, nie posłuchałeś mego zaklinania, ale i tak ze mną przegrasz :)
Mijam Sokoły, 160 km za mną. Naciska z wściekłością na pedały, atakuję podjazdy, nic sobie z aury nie robię. Jak staję na pedały albo szybko zjeżdżam to rękawy wiatrówki trzepoczą mi jak skrzydła husarskie. Jestem jak w galopie, w ataku na każdy podjazd. I tak pędząc jak husaria natykam się na ducha… króla Jana III Sobieskiego. No może nie na ducha, weryfikuję, bo wpadam na pomnik króla w Płonce Kościelnej :)

Płonka Kościelna © dater


Wymieniam z królem kilka zdań w temacie walki, bitwy z samym sobą i utwierdza mnie w przekonaniu, żeby się nie poddawać. Podziwia tez mego rumaka :)

Jan III Sobieski podziwia mojego rumaka © dater


Jako że sam swojego nie posiada, żegnamy się i jadę sam dalej. Po drodze Łapy, planowy większy przystanek na posiłek. Wiem że jak stanę to ciężko będzie ruszyć. Mogę się trochę wyziębić i będzie ciężko. Ale jak nie zjem to mam świadomość, że w ogóle mogę nie dojechać. Leje cały czas, w mieście mijam trzech sakwiarzy, tak samo przemoczonych jak ja, nie wiem czy bardziej zrezygnowanych. Pozdrawiamy się podniesieniem ręki. Szukam w centrum czegoś na posiłek i znajduję Pizza Club. Pizza mała, 22 cm, akurat dla mnie plus mały Leszek. Nawet dobra. Zjadam szybko, chwile siedzę. Obok w sklepie kupuje powerade i uzupełniam bidony.
Jadę na Uhowo. Rzeczywiście chłodno, trochę mnie telepie. Muszę ostro pedałować, żeby krew zaczęła szybciej krążyć, bo będzie źle. W Uhowie dostaje doping :) Na poboczu brygada drogowa robi jakiś remont chodników czy coś takiego. Przejeżdżam koło nich i widzę Pana Wiesia Grabka, starego znajomego. Trenera kolarskiego (UKS Wygoda) i organizatora naszych lokalnych Maratonów Kresowych. Zauważa mnie, nie wiem czy rozpoznaje, ale krzyczy: „Super, dalej, dalej…” Pracownicy z PRD Grabek odrywają się od roboty i krzyczą za mną „dawaj, dawaj…”. Dostaje dopału i już za chwilę jest mi ciepło :)
Z Uhowa na Turośń Dolną i tam zbaczam z drogi na Białystok, żeby uniknąć samochodowego tłoku. Jadę na Juchnowiec, deszcz cały czas pada, ale mam wrażenie że odpuszcza. Sprzymierzył się natomiast z wiatrem, który wieje mi w twarz i z Pizza Club. Niestety coś pizza mi wychodzi bokiem, a raczej odzywa się głęboko w trzewiach. Coś mnie gniecie, pali, nie jest dobrze. Pomaga wyprost, ale kręcąc nogami nie czuje się najlepiej. Niech to szlag… Jak ten wiatr dogadał się z tą pizzą żeby mnie pokonać?? Cienias, nie umiał sam to wezwał posiłki :) Ale nie tak łatwo, o nie… jadę dalej i ani myślę odpuszczać. Od Juchnowca wiatr przechodzi na moją stronę, pomaga mi jechać wiejąc w plecy. Deszcz zdradzony odpuszcza, pada coraz słabiej. Tylko pizza zalega…
W Hryniewiczach pęka druga setka tego dnia, pozostało jakieś siedemdziesiąt kilometrów. Przez Białystok przemykam, cały czas trzymam powyżej 30 km/h, wiatr pomaga, pizza powoli odpuszcza. No i jak na złość deszcz wraca i to ze zdwojona mocą… wredota chce mnie jednak złamać na ostatnich kilometrach. Jadę Baranowicką przez Grabówkę na Bobrowniki. Tiry mkną na granice wzniecając tumany wodnego pyłu. Jest coraz gorzej. Na szczęście pedałuje bez przystanków więc trzymam ciepło. Skręcam z trasy w lewo na Supraśl przez Krasny Las. Tutaj spokojniej, samochodów brak, ale jestem wykończony. Przemyka mi przez myśl, żeby jednak z Supraśla zadzwonić po transport i ruszyć wbrew planowi na Wasilków. Ale zostaje mi 50 km planowej trasy… miałby zrezygnować, poddać się, dać pole dla deszczu który tak mnie dziś wku… O nie, jadę zgodnie z planem postanawiam, nie wymięknę.
W Supraślu robię wreszcie przerwę pod osłona przystanku autobusowego, wciągam banana, żel i ruszam zgodnie z planem na Sokołdę. Nie poddam się…

Supraśl - w deszczu © dater


Droga na Krynki nie ułatwia mi zadania. Fatalny asfalt, teraz dodatkowo jeszcze kałuże. Co przejedzie samochód to dostaję nową dawkę wody na klatę :)
W Sokołdzie skręcam na Wierzchlesie, tu już idzie lepiej. Lepszy asfalt, pizza odpuszcza, tylko deszcz z wiatrem znów razem przeciwko mnie pracują.
Koło Kamionki zmieniam kierunek ostro na zachód i znów wiatr mnie pcha. Znów przyzwoite prędkości, świetny asfalt. Pędzę i już wiem że ostatecznie wygrywam. Nie dałem się. Muza mi w sercu i głowie gra. Jestem wygrany. Docieram do DK 19 w okolicach Straży.

DK 19 pod Strażą © dater


Jedzie się coraz ciężej, ostatnie podjazdy przed Czarną to już męczarnia. Ale czuję się świetnie, wiem ze wygrałem z przeciwnościami, z deszczem i jego sojusznikami. Dałem radę…
Tuz przed 18-stą docieram do domu. Jestem w niebie :) Uje…ny, brudny, mokry, ale szczęśliwy.
Teraz już znam swoje możliwości. Wiem, ze deszcz aż tak nie przeszkadza jeśli jest tylko w miarę wysoka temperatura (termometr drogowy koło Grabówki pokazał 15,6 st, mój polar w tym samym momencie 16 – myślałem że jest więcej). Wiem, że można wiele wytrzymać, jeśli tylko ma się wystarczająco dużo zaparcia. Wygrać z przeciwnościami, samym sobą. Jest w tym coś pierwotnego, męskiego, szalonego, jakiś wewnętrzny masochizm pochodzący od przodków. Nie poddam się, wygram, zrobię wszystko, nie wymięknę.
Człowiek może wiele. Jeśli tylko ma to coś w głowie i sercu. To zaparcie, siłę, miłość. Nie potrzebuje spadochronu, żeby sobie poradzić ze spadaniem :)
Jak w tej piosence, która chodziła mi dziś cały dzień po głowie i nuciłem ją w ciężkich chwilach:

I don't need a parachute
Baby, if I've got you
Baby, if I've got you
I don't need a parachute




  • DST 30.10km
  • Czas 01:02
  • VAVG 29.13km/h
  • VMAX 48.50km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • HRmax 178 ( 90%)
  • HRavg 157 ( 80%)
  • Kalorie 628kcal
  • Podjazdy 160m
  • Sprzęt Orbea Onix
  • Aktywność Jazda na rowerze

Świeże nogi...

Czwartek, 26 sierpnia 2010 · dodano: 26.08.2010 | Komentarze 0

... jakieś dziś były. Dwa dni przerwy: wtorek to specjalna pomarotonowa puza. Środa budzę się rano... leje. Więc jeszcze na godzinkę w kimono. Jak na złość o ósmej już była pzrepiękna pogoda i słoneczko. No ale wysżło że dwa dni przerwy tym razem zrobiły dobrze, bo na pedały naciskałem dziś z niesamowitą świerzością.
Jutro próba pobicia życiówki. Pętla dookoła Białego, coś pomiędzy 250 a 300 km wyjdzie w zależnosci od mozliwości. I pogody, bo prognozy nie są najlpesze...

  • DST 17.00km
  • Czas 00:41
  • VAVG 24.88km/h
  • VMAX 37.50km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • HRmax 137 ( 69%)
  • HRavg 123 ( 62%)
  • Kalorie 272kcal
  • Podjazdy 65m
  • Sprzęt Orbea Onix
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rozjazd dzień po…

Poniedziałek, 23 sierpnia 2010 · dodano: 25.08.2010 | Komentarze 0

…maratonie. Leciutko do Agromy, nogi trochę czują górki po wczorajszym Kresowym w Suwałkach. Wyjeżdżałem – mokro po nocnych opadach. Nie padało po drodze, wróciłem… ulewa. Znów miałem szczęście :)))

  • DST 65.40km
  • Teren 42.00km
  • Czas 02:46
  • VAVG 23.64km/h
  • VMAX 48.00km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • HRmax 186 ( 94%)
  • HRavg 170 ( 86%)
  • Kalorie 1928kcal
  • Podjazdy 695m
  • Sprzęt Kellys Oxygen 2009
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton Kresowy Suwałki

Niedziela, 22 sierpnia 2010 · dodano: 25.08.2010 | Komentarze 0

Po krótkiej rozgrzewce stajemy przed jedenastą na starcie. Wychodzi tu pewien mankament: nagłośnienie jest tragiczne. Ktoś coś mówi przez mikrofon, nic kompletnie nie słychać.
Startujących na oko około dwustu. Ja startuję z Saszą i Czarkiem, ustawiamy się nawet nie za daleko czoła, gdzieś w czwartej, piątej linii.
Pogoda już ładna, słońce zaczyna smalić. Na trasie nie spadła ani jedna kropla deszczu, za to upał na otwartych przestrzeniach dawał w kość.
Ok. 11.00 rozlega się sygnał startowy. Akurat ktoś przede mną się sczepia i blokuje, chłopaki z boku startują do przodu. Ja ruszam z małym opóźnieniem i już ich nie widzę. Ale postanawiam nie gonić na siłę, wiem że ich złapię. Pierwsze kilometry przez Suwałki asfaltem, kilka rond (ja nie dostałem żółtej kartki za jazdę pod prąd). Później już znajomy szutr, mostek i Bród Stary. Tam zaczynam już dociskać próbując się dobić do Czarka i Saszy. Czarka widzę w małej grupce, doganiam ich i zaczynam uciekać.



Uploaded with ImageShack.us

Za miejscowością Potasznia zakręt w prawo i pierwsza ostra selekcja na asfaltowym podjeździe. Tutaj wyprzedam kilku zawodników, na następnym podjeździe koło Żywej Woli także. Jedzie mi się całkiem dobrze, chociaż wiem że na razie zostawiam za sobą po prostu słabszych, a czub jeszcze daleko. Poza tym Saszy nie widzę dość długo i to mnie zastanawia. Mówił że jest mocny, chociaż twierdziłem żeby za bardzo temu odczuciu nie ufał. Żeby nie dociskał na początku za mocno bo się spali. No ale jak widać chyba pocisnął, więc może jednak był mocniejszy niż mi się zdawało.
Wjeżdżamy w trudniejszy teren. Podjazdy robią się dłuższe, kamieniste, błotniste. Widać że lało. Przepiękne krajobrazy dookoła, ale jakoś nie ma czasu na podziwianie. Dojeżdżam do ostrego zakrętu w lewo, widzę z boku Saszę. Nareszcie :) Przejęty wjeżdżam w ten kamienisty, opadający w dół zakręt trochę za szybko, lewy but mi się wypina i… gleba. Na szczęście niegroźna, w zasadzie przeskakuję lezący rower i zbiegam dwa kroki w dół. Wracam na górę, wsiadam i zaczynam gonić Szaszę. Jest gdzieś przede mną, mam już tą świadomość że niedaleko. Doganiam go ok. 25-go kilometra, biorę na podjeździe wyrzucając z siebie „dawaj Sasza, dawaj..”. Następne kilka zjazdów, podjazdów… redukcja na najmniejszy blat z przodu… i spada mi łańcuch. Męczę się z minutę, na dodatek podjazd wiec ciężko ruszyć na nowo i wpiąć się w espedy. Sasza mnie bierze i kilki innych zawodników także. No ale ciągnę dalej i na następnym podjeździe znów wszystkich wymijam. Saszy już więcej tego dnia na trasie nie widzę. Jestem w „górnych partiach” trasy. Przepiękne widoki, w dole jeziora. Wyboista „łąkowa” droga i zawodnik przede mną krzyczy: „ uwaga jechać lewą, ostre płytki!!!” Rzeczywiście, przejeżdżam koło dołu wypełnionego tłuczonymi płytkami ceramicznymi, w które wpadł kolega i załatwił sobie kapcia.
Dalej jadę w zasadzie sam. Dopiero po kilku kilometrach doganiam małą grupę, którą po kolei łykam.



Uploaded with ImageShack.us

Widzę numery z Kresowego w Sokółce, które mnie łykały wtedy bez bólu i teraz mam prawdziwą satysfakcję. A zaczynają się Smolniki i najtrudniejsze partie tego dnia. Długie ostre podjazdy i niebezpieczne, mokre, kamieniste zjazdy. W którymś momencie natykam się na środku drogi na samochód próbujący się przebić i tarasujący drogę. Niestety, wściekły musze go omijać z buta. Gdzieś dalej znów mam pecha z łańcuchem: ponownie spada mi na podjeździe za małą zębatkę z przodu. Znów minutowa walka i problem z ruszeniem pod górę. Gliniane błoto oblepiło mi lewy pedał w taki sposób, że powstała jedna wielka „gamoła”. Nie mogę wpiąć się w pedał, walczę jadąc dość ostry podjazd z wpiętym tylko jednym butem. Na górce walę z wściekłością butem w pedał, żeby obić trochę błocka, jakoś się udaje. Pedał się wpina na miękko, bez charakterystycznego trzasku. Później jak go czyszczę, to musze wygrzebywać ta glinę płaskim śrubokrętem i to z wielkim trudem.
Jest ok. 40-tego kilometra, dopada mnie mały kryzys. Wciągam żel i czekam na odrodzenie. Dalej bajoro i słynna kałuża, która zaliczają chyba prawie wszyscy. Rower wpada po osie, a nogi po kostki w wodę. Przez kilka kilometrów później chlupie mi w butach a suport wydaje niepokojące dźwięki.
Sytuacja się stabilizuje. Zaczynam jechać ze stałą grupą zawodników. Raz ja kogoś, raz ten sam ktoś mnie. W pamięć zapadają mi numery 22, 195 i 299 w stroju Astany, ale takim starszym, jeszcze kolorowym. Jak się później okazuje na liście startowej był to Litwin. I z tą Astaną jadę w zasadzie ostatnie 15 kilometrów. Raz on mnie ciągnie, raz ja jego. Chociaż mam wrażenie, że jak ja ciągnę to idzie lepiej ;)
Wpadamy razem na ostatnie kilometry asfaltu. Tu już przyspieszamy, w zasadzie ja prowadzę. Ale w którymś momencie na odcinku szutrowym wpadam w piach, trochę mną rzuca i Astana odchodzi ode mnie na kilkadziesiąt metrów. Znów wypadamy na asfalt, tam bierze mnie na tempie dwóch zawodników, numer 51 i brązowy strój Miche. Wpadam im na koło, ale są mocni. Dochodzę dzięki temu Astanę, ich odpuszczam a Litwinowi siadam na koło. Za kilka kilometrów widzę, ze 51 urwał Miche, który ma dość. Na krótkiej hopce bierzemy go z Astaną na stójce i zaczynamy gonić zawodnika w zielonym stroju Peletonu którego widać kilkaset metrów przed nami.
Tak też wpadamy do Suwałk na ronda. Ja z Litwinem i coraz bliżej z przodu Peleton. Wiatr tu wieje na całego, Litwin chowa się za mną przed wiatrem. Jak odpuszczam to za bardzo nie chce ciągnąć. Próbuję wiec go urwać, i dorwać Peleton, bo wiem ze na mecie mu odpuszczę, sprinterem nie jestem. Ale on nie daje się i ciągle trzyma się koła, nie chcąc za bardzo ciągnąc z przodu. Wpadamy na chodnik koło zalewu, jeszcze prowadzę, Peleton dosłownie dwadzieścia metrów przede mną. Jeszcze zakręt w lewo i ostatnia prosta. Jakiś budyneczek po prawej i taka lekka hopka z delikatnym zakrętem. Tu przyhamowuję i Astana wyskakuje do przodu. Odpuszczam mu i wpadamy tak na metę: Peleton, Litwin z Astany i Ja.
Pojechałem dobrze. Mimo nie najlepszej formy (bo gorsze miałem odczucia niż w Supraślu), trudnej trasy, kryzysu ok. 40-tego kilometra i kilku małych defektów udało się przyjechać w górnej połowie tabeli wyników. W porównaniu do Sokółki, gdzie startowało większość tych samych zawodników pojechałem o wiele lepiej. Wielu zostało za mną :)
Open: 41/111
Kategoria Elita: 18/55
Czas zwycięzcy: 2:16:28
Mój: 2:46:59
Rating: 81,7%
Rower upieprzony na maksa… nie pamiętam żebym go w takim stanie kiedykolwiek widział. Na szczęście zalew pod bokiem wiec szczotka i szmatki poszły w ruch, żeby doprowadzić go do porządku.



Uploaded with ImageShack.us

Zresztą ja nie wyglądałem lepiej, utytłany to mało powiedziane, ja po prostu byłem uje…ny ;)
Sasza przyjechał 57 w open, prawie 10 minut po mnie. Jak na pierwszy maraton to bardzo dobry wynik. A słowa Saszki po maratonie: „Ptaku, jesteś moim guru…” – bezcenne :) Szczególnie od gościa, który dla mnie w tamtym roku był właśnie rowerowym wymiataczem i harpaganem.
Czarek dojechał, chociaż czekając baliśmy się trochę o niego. Wpadając na metę 55 minut po mnie, padł na trawę. Jestem pełen uznania dla wyczynu, nie wierzyłem że to pokona. Palce u nóg połamane, samopoczucie nie najlepsze, brak dobrego treningu, ale twardy jest. Szacun :)

  • DST 16.50km
  • Teren 5.00km
  • Czas 00:38
  • VAVG 26.05km/h
  • VMAX 44.10km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • HRmax 177 ( 90%)
  • HRavg 145 ( 73%)
  • Kalorie 325kcal
  • Podjazdy 45m
  • Sprzęt Kellys Oxygen 2009
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rozgrzewka przed i rozjazd po zawodach

Niedziela, 22 sierpnia 2010 · dodano: 25.08.2010 | Komentarze 0

Przede mną trzeci maraton w tym roku i trzeci start w życiu. Po starcie w Kresowym w Sokółce i Mazovii w Supraślu przyszedł czas na Suwałki. Zaczynam się wciągać w tą zabawę i coraz bardziej mnie to nakręca. Pierwsze zawody, jak to pierwsze… wyścig w nieznane. Drugie bardziej świadome i bardzo udane. Teraz trzeci start, który zapowiadał się niesamowicie ciężko. Raz, że zapowiedzi trasy Kresowgo w Suwałkach były „strachliwe”, dwa że forma wcale nie najlepsza. Górki koło Suwałk znam jako tako, wiem jak to wygląda, wiem że morena polodowcowa to bardzo ciekawy teren :)
Jedziemy we trójkę: Ja, Czarek i Sasza. Wreszcie udało mi się chociaż część teamu namówić na wspólny wyjazd i start. Chłopaki nie trenowali za dużo, ale są zapaleni. Czarek ma kontuzję, dwa dni wcześniej próbował trafić z buta w swojego psa… trafił w budę ;) Palce u nogi nie wyglądają najlepiej, Czarek cały czas się zastanawia czy startować. Dodatkowo wieczór wcześniej lekkie balety… ale nastawienie mimo to bojowe. Ale co … trzeba być twardym. Jestem pełen uznania dla jego zaparcia :)
Moja pobudka o piątej, tankowanie węglowodanów (spaghetti), ładowanie rowerów i jazda po chłopaków. W Suwałkach jesteśmy 8.30, pierwsi, nawet biura zawodów jeszcze nie ma. Dzwoni moja mama, która jest nad jeziorem Szelment, 15 km od Suwałk z pytaniem: jak wy pojedziecie?? Okazuje się że koło Jeleniewa leje od godziny. W Suwałkach na szczęście tylko kropi, ale trasa idzie właśnie na północ w okolice Jeleniewa i Smolnik. Będzie wiec bardzo ciekawie, po ulewie można oczekiwać błota i rozmytych podjazdów i zjazdów.
Po 9.00 biuro zawodów się otwiera, jest też już kilkunastu startujących. Rejestrujemy się i wyruszamy na rozgrzewkę. Jedziemy początkiem trasy maratonu przez Suwałki, kilka rond, w szutr przez mostek dojeżdżamy znów do asfaltu i miejscowości Bród Stary. Tam uznajemy, że kilkanaście kilometrów rozjazdu wystarczy i wracamy. Jeszcze dodatkowa rundka po Suwałkach, dolanie izotonika do bidonów, ja wciągam jeden żel i stajemy na starcie.



  • DST 16.90km
  • Czas 00:38
  • VAVG 26.68km/h
  • VMAX 44.30km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • HRmax 182 ( 92%)
  • HRavg 143 ( 72%)
  • Kalorie 332kcal
  • Podjazdy 65m
  • Sprzęt Orbea Onix
  • Aktywność Jazda na rowerze

Poranny sobotni rozjazd...

Sobota, 21 sierpnia 2010 · dodano: 21.08.2010 | Komentarze 0

... przed jutrzejszym maratonem w Suwałkach. Szósta rano, temperatura ok. 12 st. , ładnie słonko nisko świeci. Bez specjalnego dociskania, jedynie podjazd pod Agromę na maksa i aż do bólu. Spokojny powrót. Odczucia na jutro: takie sobie...

  • DST 32.20km
  • Teren 29.65km
  • Czas 01:17
  • VAVG 25.09km/h
  • VMAX 42.60km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • HRmax 175 ( 89%)
  • HRavg 161 ( 82%)
  • Kalorie 811kcal
  • Podjazdy 210m
  • Sprzęt Kellys Oxygen 2009
  • Aktywność Jazda na rowerze

Przed zawodami...

Piątek, 20 sierpnia 2010 · dodano: 20.08.2010 | Komentarze 0

... jeszcze raz terenowo. Na Osierodek, rano, przetestować formę. Nie najlepsza niestety. Nie da sie ukryć, że nie bede miał jazdy tak łatwej i przyjemnej jak dwa tygodnie temu w Supraślu.
Po prostu noga nie ta, trochę mniej treningów i czas na odcinku testowym gorszy o ponad cztery minuty. No cóz, nie zawsze można być w dobrej formie, nie zawsze można być na szczycie. Na szczęście to nie MŚ, można lajtowo sobie pojechać. Chłopaki z teamu nakręceni, jeżeli nie odpuszczą wychodzi, że pojedziemy wreszcie w kilka osób. No ale się zobaczy, w ich wypadku istnieje coś takiego jak "wyższa instancja", bez odwołania ;)
czas: 1:08:30, pr.śr.: 26,1 km/h, HRAvg: 165