Info

Więcej o mnie.
Statystyki i osiągnięcia
Najdłuższy dystans: 342 km Maksymalna prędkość: 79,20 km/h Najwyższe wzniesienie: 2920 mnpm Maksymalna suma przewyższeń: 2771 m
Podsumowania wydarzeń
Calpe - zgrupka marzec 2014
Sycylia - sierpień 2013
Polańczyk - lipiec 2013
Calpe - zgrupka marzec 2013
Opatija - czerwiec 2010
sezon 2013
sezon 2012 sezon 2011
sezon 2010
Moje rowery
Pogoda
Poniedziałek | +2° | -3° | |
Wtorek | +3° | -5° | |
Środa | +4° | -2° | |
Czwartek | +5° | -2° | |
Piątek | +4° | -3° | |
Sobota | +4° | -3° |
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2014, Wrzesień18 - 5
- 2014, Sierpień21 - 1
- 2014, Lipiec26 - 5
- 2014, Czerwiec26 - 0
- 2014, Maj24 - 4
- 2014, Kwiecień25 - 9
- 2014, Marzec24 - 15
- 2014, Luty4 - 6
- 2014, Styczeń4 - 9
- 2013, Grudzień7 - 14
- 2013, Listopad6 - 12
- 2013, Październik16 - 5
- 2013, Wrzesień23 - 14
- 2013, Sierpień25 - 5
- 2013, Lipiec25 - 3
- 2013, Czerwiec27 - 11
- 2013, Maj26 - 9
- 2013, Kwiecień22 - 20
- 2013, Marzec13 - 24
- 2013, Luty5 - 7
- 2013, Styczeń3 - 4
- 2012, Grudzień7 - 10
- 2012, Listopad5 - 1
- 2012, Październik5 - 1
- 2012, Wrzesień15 - 5
- 2012, Sierpień18 - 11
- 2012, Lipiec22 - 9
- 2012, Czerwiec24 - 8
- 2012, Maj25 - 9
- 2012, Kwiecień14 - 3
- 2012, Marzec4 - 2
- 2012, Styczeń2 - 0
- 2011, Październik4 - 0
- 2011, Wrzesień9 - 0
- 2011, Sierpień12 - 1
- 2011, Lipiec17 - 2
- 2011, Czerwiec17 - 2
- 2011, Maj14 - 0
- 2011, Kwiecień12 - 0
- 2011, Marzec9 - 3
- 2011, Luty1 - 0
- 2011, Styczeń2 - 3
- 2010, Grudzień1 - 0
- 2010, Październik12 - 1
- 2010, Wrzesień14 - 9
- 2010, Sierpień24 - 3
- 2010, Lipiec23 - 8
- 2010, Czerwiec18 - 17
- 2010, Maj21 - 6
- 2010, Kwiecień12 - 1
- 2010, Marzec2 - 0
- 2010, Styczeń1 - 0
- 2009, Listopad1 - 0
- 2009, Październik1 - 0
- 2009, Wrzesień10 - 4
- 2009, Sierpień23 - 5
- 2009, Lipiec24 - 1
- 2009, Czerwiec16 - 0
- 2009, Maj15 - 0
- 2009, Kwiecień11 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
w Polskę
Dystans całkowity: | 6910.82 km (w terenie 2562.08 km; 37.07%) |
Czas w ruchu: | 288:56 |
Średnia prędkość: | 23.92 km/h |
Maksymalna prędkość: | 66.20 km/h |
Suma podjazdów: | 43164 m |
Maks. tętno maksymalne: | 196 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 178 (90 %) |
Suma kalorii: | 170260 kcal |
Liczba aktywności: | 116 |
Średnio na aktywność: | 59.58 km i 2h 29m |
Więcej statystyk |
- DST 15.00km
- Teren 3.00km
- Czas 00:42
- VAVG 21.43km/h
- VMAX 31.00km/h
- Temperatura 12.0°C
- HRmax 163 ( 83%)
- HRavg 137 ( 69%)
- Kalorie 337kcal
- Podjazdy 30m
- Sprzęt Kellys Oxygen 2009
- Aktywność Jazda na rowerze
Rozgrzewka przed Kresowym Augustów
Niedziela, 3 października 2010 · dodano: 05.10.2010 | Komentarze 0
Przede mną ostatni wyścig w sezonie… w którym w ogóle miało nie być startów :) No ale chęć rywalizacji te plany zweryfikowała i spodobało mi się to. A więc czwarty start w sezonie, tym razem w finale Maratonów Kresowych w Augustowie.Tym razem pojechał ze mną Sasza, który chyba po starcie w Suwałkach zapalił się do maratonów podobnie jak ja. I dobrze, mam kompana :)
Wybieramy się wiec we dwójkę do Augustowa. Pogoda od rana ładna i prognozy też dobre. Ma być słonecznie, choć nie za ciepło, w granicach 12 stopni. Dojeżdżamy na rynek w Augustowie tuz po 9-tej, akurat rozstawiane jest biuro zawodów. Rejestrujemy się i przejeżdżamy pod metę nad kanał Augustowski, żeby mieć na koniec samochód pod ręką. Tam się szykujemy i wybieramy się na rozgrzewkę. Robimy te kilkanaście kilometrów za Augustów rozbiegówką asfaltową, wracamy trochę wzdłuż torów terenem i udajemy się na start.
Kategoria ! < 050 km, Oxy w terenie, BLU Team Refleks, Trening, w Polskę
- DST 317.10km
- Teren 250.00km
- Czas 16:19
- VAVG 19.43km/h
- Temperatura 10.0°C
- Kalorie 8160kcal
- Podjazdy 1780m
- Sprzęt Kellys Oxygen 2009
- Aktywność Jazda na rowerze
Rajd Długodystansowy Zażynek 2010 Czarna Białostocka
Sobota, 18 września 2010 · dodano: 25.09.2010 | Komentarze 2
Nadszedł ten dzień, na który w zasadzie czekałem cały rok. W tamtym roku już chciałem wystartować, ale jakoś nie wyszło. Zresztą jestem świadom, że w tamtym roku pełnej trasy bym nie zaliczył. I Zażynek siedział mi w głowie od zeszłego roku i był w zasadzie jedynym punktem jeśli chodzi o zawody w tym roku. Nie planowałem maratonów w tym roku, wyszły jakoś niechcący, natomiast ta długodystansówka od początku była w planie.Dodatkowo okazało się, że w tym roku Zażynek startuje w Czarnej Białostockiej :) Baza tuz pod moim domem, w Szkole Podstawowej nr 2 na Traugutta, dosłownie rzut beretem. No takiej okazji to nie mogłem przepuścić.
W ramach przygotowań kilka tygodni temu zaliczyłem na szosie „prawie trzysetkę”, ale jak się okazało to jednak nie to samo. Organizatorzy wyznaczyli nam pięć pętli, większość (liczę że 2/3 trasy) wiodła terenem. Po ostatnich opadach nie był to teren przyjazny i dał się nieźle wyznaki dla wszystkich uczestników. Wszystkie pętle zaczynały się i kończyły w Czarnej, w bazie trzeba było się zameldować po zakończeniu każdej z nich. Dodatkowo na trasie były zorganizowane punkty kontrolne, co prawda nie za wiele. Natrafiliśmy także na trasie na lotne kontrole :)
Wysypiam się więc tego dnia, zjadam makaronowe śniadanie, przygotowuję się. Po dziewiątej zajeżdżam na bazę żeby odebrać kartę startową, mapy i oznaczyć swój start. Przed jedenastą wsiadam na rower, robię delikatny rozjazd i na 11-stą jestem na oficjalnym otwarciu rajdu i odprawie przedstartowej.
Równo o godzinie 12-stej wyruszamy na pierwszą pętlę. Ma mieć delikatnie powyżej 100 km i przebiegać na południe od Sokółki.
Trasa dla mnie doskonale znana. A w zasadzie jej duże fragment. Generalnie patrząc na mamy mam fajne wrażenie, że wszędzie jeździłem, znam drogi, trasy miejscowości. Jedyną moją obawę budzi „jazda na pamięć”. Pokonuję te trasy od dwóch lat, znam je, ale w inny sposób, w inną stronę i mam obawę, że jadąc na pamięć mogę popełniać błędy. Ale niewątpliwie mam jakąś przewagę nad innymi uczestnikami w związku z tym.
Początek jedziemy wszyscy w grupie, nie naciskając za bardzo mając na uwadze jaką odległość mamy do pokonania. Generalnie na początku nikogo w zasadzie nie znam. Startuje tylko jeden chłopak z Czarnej, ale po drodze zawiązuje kilka znajomości. Już na samym początku z przodu jadę z dwoma chłopakami, Piotrkiem z Białego i Pawełem z Olsztyna. Jedziemy spokojnie, opowiadają mi o swoich poprzednich startach w Zażynku. Tak nam droga mija aż prawie do Sokółki. Pod Sokółką mamy przymusowy postój przez mój przedni błotnik. Koło miejscowości Szyszki, na jednym z szutrowych zjazdów wypada mi mocowanie z gniazda i błotnik zostaje daleko z tyłu. Stajemy, montuję i przykręcam winowajcę, w tym czasie dogania nas grupa gówna. Jedziemy od tego momentu w kilkanaście osób. Za przejazdem kolejowym zjeżdżamy na asfalt i poruszamy się na zachód szukając zjazdu na Bohoniki. I tu się mści moja „znajomość trasy”. Zjeżdżam w jedną z szutrowych dróg w prawo, ale coś mi się nie zgadza. Jeździłem już tędy i jakoś ta szutrówka mi nie pasuje. Zresztą moje wątpliwości podtrzymuje kilku innych chłopaków, twierdząc że według nich też za wcześnie, kilometry z licznika tez delikatnie nie zgadają się z tymi z rozpiski. Poza tym mam jakieś wrażenie, że powinien być drogowskaz Bohoniki. Patrzymy więc na mapę i ja jako „lokales” postanawiam skoczyć za następny zakręt żeby sprawdzić czy tam nie ma drogi. Podjeżdżam kilkaset metrów nic nie widzę, natomiast z gospodarstwa obok drogi wyjeżdża samochód. Pytam jak na Bohoniki i Panowie jednak twierdzą że tamta wcześniejsza szutrówka to prawidłowy kierunek. Wracam wiec z powrotem… niestety okazuje się ze już nikogo nie ma. Panowie jednak uznali że droga jest ta właściwą i pojechali nie czekając na mnie. Nic to, myślę sobie, zaraz ich dogonię. Naciskam na pedały, wspinam się na górki przed Bohonikami, niestety nikogo przed sobą nie widzę. Zaczyna wiać dość mocny wiatr i sam się przez niego przebijam. Generalnie pogoda robi się taka typowo, ponuro, jesienna. Ciężkie niskie chmury pędzą na wschód, wiatr wieje, temperatura ok. 14 stopni. Mam tylko nadzieję, że nie zacznie padać.
Docieram do Bohonik, wyskakuje na asfalt. Za ta miejscowością natykam się na tylną grupę, która myląc drogę przyjeżdża z całkiem innej strony niż to wynika z trasy. Podłączam się do nich, ale mylimy znów trasę. Trafiamy na ślepą drogę do jakiegoś gospodarstwa i musimy zawrócić. Trochę zły sam zaczynam dociskać już prawidłową drogą polna na Bobrowniki. Tutaj jakoś doganiam Piotra, który też się gdzieś wcześniej pogubił i jedziemy dalej razem. Jedziemy trochę asfaltem i skręcamy w lewo szutrem na Horczaki i Wojnowce. Później asfaltem aż do wsi Babiki. Za nią, już na szutrowym podjeździe Piotra chwytają skurcze, zatrzymujemy się więc na popas. Dogania nas kilka osób, generalnie wszyty odpoczywają. Nie jest to dla mnie najlepsza opcja, postanawiam dalej wyruszyć sam i doganiać czołówkę. Jadę szutrówką na Sukowicze. Tu jest chyba mój najgorszy odcinek i kryzys na trasie całego rajdu. Wiatr wieje od przodu niemiłosiernie, szutrówka z „wybijaczami zębów” jedzie się ciężko, strasznie ciężko. Za Szudziałowem to samo, zaczynają mnie doganiać wątpliwości czy w ogóle dam radę ten rajd przejechać. Co będzie jeśli zostanę sam, jak będzie w nocy?? Za miejscowością Kozłowy Ług zaczynają się mordercze piaszczyste podjazdy, które dają niemiłosiernie w kość. Jedyne miejsce na całej trasie gdzie dwa razy podchodzę z buta. Dojeżdżam do Wierzchlesia, gdzie dodatkowo za szybko chcę odbić w lewo. Wpadam w jakieś mokre pola, próbuję się przebić, zawracam, obieram inną drogę. Niestety muszę wrócić do Wierzchlesia, pomyliłem drogę, nie dam rady przebić się na Łaznisko. Patrzę na mapę – no tak za wcześnie skręciłem, nie zauważyłem ze powinienem zrobić to koło kościoła. Jadę więc asfaltem na Łaznisko strasznie zdołowany. Tam jest zlokalizowany punkt kontrolny w gospodarstwie agroturystycznym. Szukam go trochę, ale docieram. I widzę Piotra, który podczas mojego błądzenia objechał mnie i teraz popija kawkę. Ehhh…
W punkcie kontrolnym podbijam swoją obecność, piję kawę, wcinam jakieś słodkości i po 15-stu minutach ruszamy z Piotrem już razem. Skręcamy w prawo na szutrówkę i tu znów coś masakrycznie gubimy drogę. Zamiast wylecieć w Dworzysku to pokazuje nam się miejscowość… Lipina. Dobre 5 km na północ od miejsca w którym powinniśmy się znaleźć. Nawrotka i pędzimy na Dworzysk. Przed samym zjazdem na most spotykamy… grupę która gonię już od Sokółki :) Oni też się pogubili wcześniej i teraz w tym samym momencie wpadamy na dojazdówke do mostu z dwóch stron :) Następuje mały odpoczynek i wymiana zdań i doświadczeń związanych z gubieniem się po lasach i wyruszamy dalej razem w siódemkę. Teraz już w zasadzie prosta droga i bez przygód docieramy do Czarnej. Na moim liczniku 108,3 km, dobre 8 kilometrów dołożone przez błądzenie i nawrotki. Nieźle się zaczyna :)
Dane z pierwszej pętli:
Dystans: 108,3 km, czas jazdy: 4:58:53, pr.śr.: 21,7 km/h, HRAvg: 159
Na bazie jesteśmy ciut po 17-stej. Ja się melduję i lecę szybko do domu uzupełnić bidony, zawinąć banana i porcję batonów a także ochraniacze na buty i oświetlenie, bo następna pętla będzie już po ciemku i będzie chłodno. Wracam do bazy akurat na ciepły posiłek. Jemy spokojnie i trochę gawędzimy. Na koniec kawka i trochę węglowodanów.

Oxy na bazie© dater
W pewnym momencie ze zdziwieniem zauważamy, że już po 18-stej. Pora więc ruszać, prawie półtora godziny odpoczynku to nawet za dużo. Wszyscy już przygotowani na ekstremalne, nocne warunki i 18.23 wyruszamy na druga pętle.
Według mapy ma mieć niecałe 83 km, zaczepiać o Supraśl, docierać prawie do Krynek. Na powrocie dość długi odcinek asfaltowy szosą Krynki-Supraśl.
Praktycznie już od samego początku się ściemnia. I wjeżdżając do lasu od razu musimy włączyć światła. Tu okazuje się, że moja przednia lampka to jakaś popierdółka przy tym co mają chłopaki ;) Kupiłem najmocniejszą jaką widziałem, ale przy samoróbkach zażynkowych (jak się później okazuje) to wygląda blado. Gdybym miał sam przez las po ciemku jechać, to byłoby ciężko. A tak normalnie jakby w światłach samochodu się jechało, jasno dookoła, normalnie rzęsy pali. Czołówka na kasku za to się sprawdza i z niej jestem zadowolony.
Jedziemy więc pierwszy odcinek do Supraśla. Koło Ożynnika oczywiście gubimy drogę, przejeżdżamy za daleko nie czytając mapy i opisu, na którym jak wół stoi „w lewo przed pierwszym domem”. Przejeżdżamy całą miejscowość i musimy zawrócić. Postanawiamy dokładniej czytać opisy i dalej już w zasadzie jedziemy bezbłędnie. Do Supraśla wjeżdżamy już w całkowitej ciemności i kierujemy się an Cieliczankę. Dalej szutrówką na Kołodno, przez most i nawrót na Zasady. Później Nowosiółki i na Lipowy Most. Jedzie się naprawdę dobrze. Gdzieś minęło zmęczenie i rezygnacja z pierwszej pętli. Miałem tam naprawdę kryzys wiary w to, ze dojadę. Teraz jadąc w grupie idzie naprawdę dobrze.
Około 40-tego kilometra gubimy się. Opis i mapa jest na tyle niejasna, że jedziemy, zawracamy, szukamy szlaku i tak kilka razy. Wpadamy w jakąś drogę, która po dwóch kilometrach po prostu się kończy w ciemnym lesie, nawracamy, wybieramy inną drogę na rozwidleniu, zdarza się to samo. Cały czas nie zgadza nam się wskazanie kompasu z kierunkiem z mapy, dziś to analizując wydaje się, że po prostu nie w tą stronę zielonym szlakiem pojechaliśmy. Tracimy pewnie z godzinę, na dodatek lądujemy na skrzyżowaniu za Nową Świdziałówką. Ale wtedy tego nie wiemy, wydaje nam się, że jesteśmy koło Nowego Ostrowa, wybieramy małą polną drogę na północ… która też się kończy na jakimś podmokłym polu. Zawracamy więc i dopiero teraz analizując mapę, kolory szlaków i drogowskazy wpadamy na to gdzie tak w ogóle jesteśmy. Jedziemy wiec na północ do Nowego Ostrowa i tam wpadamy na prawidłową marszrutę. Razem tracimy dobrych kilka kilometrów i sporo czasu przez te błądzenie. Dojeżdżamy do szosy i wskakujemy na asfalt. Tutaj zaczynamy dociskać próbując odzyskać choć trochę straconego czasu. Na pierwszą zmianę wskakuje Paweł i dociska dobre kilka kilometrów robiąc ponad 30 km/h. Później ja prowadzę grupę i tak zmieniamy się zgodnie na prowadzeniu aż do zjazdu za Podsokołdą. Tu okazuje się, że kilku nie wytrzymało tempa i czekamy posilając się przy okazji. Pozostały ostatnie kilometry szerokim i szybkim szutrem do Czarnej. Idzie to sprawnie, chociaż przyznam że ciemności robią psikusy. Gdybym jechał sam to bym pewnie się pogubił, tak doskonale znam ta drogę :))) Ale w ciemnościach wszystko wygląda inaczej i nawet gotów jestem się kłócić, ze źle jedziemy. Na szczęście większość wie lepiej i w tym wypadku się to sprawdza :)
Do bazy wpadamy 23:16, po 93 kilometrach na liczniku. W więc nasze błądzenie kosztowało dodatkowo dobrych 10 km :D Mistrzowie jazdy na orientację z nas, a najlepszy to Ja, który „znam te strasy” :)))
Dane z drugiej pętli:
Dystans: 92,9 km, czas jazdy: 4:53:38, pr.śr.: 19,1 km/h, HRAvg: 137
Znów odpoczywamy, posilamy się, pijemy kawę. I znów siedzimy trochę przy długawo, bo wyjeżdżamy 0:55. Ale grupa dalej jest zwarta i jedziemy wszyscy razem. Nikt na razie nie odpuszcza, mimo że po niektórych widać już zmęczenie. Trzecia pętla według założeń ma mieć 51 km i tym razem prowadzić na zachód od Czarnej.
Ale początek jest taki sam jak poprzedniej, jedziemy na Ożynnik, tylko tam zamiast w lewo skręcamy na konny szlak w prawo. Przekraczamy krajówkę i jedziemy na Rudą Rzeczkę, Wólkę Ratowiecką i wzdłuż torów. Odbijamy od zielonego szlaku w prawo, ale chyba znów się gubimy. Na szczęście w którymś momencie trafiamy na prawidłową drogę i docieramy do Rybnik, gdzie w szkole podstawowej jest punkt kontrolny. Tam meldunek, szybka ciepła herbatka i dalej na siodło. A tyłek zaczyna mi już doskwierać i jedzie się w związku z tym coraz gorzej. Nogi wytrzymują, zmęczenia nie ma, spać się nie chce, ale dupa protestuje ;) Przekraczamy następną krajówkę (Augustów-Białystok) i jedziemy na Kopisk. Tam zmiana kierunku jazdy na wschodni i zaczynamy wracać na Czarną. Znów przejeżdżamy przez szosę i zaczyna się naprawdę trudna przeprawa terenowa do karczmiska. Błoto, kałuże, mokre piachy. Jedzie się ciężko i wręcz się wleczemy. Dodatkowo Michał i Grzegorz tracą siły i zostają z tyłu. Mają już powoli dość i umawiamy się, że będą jechać swoim tempem z tyły, my polecimy swoim z przodu. Szczególnie że niewiele już do Czarnej zostało, prosta droga i i znana przez nich, bo tedy jechali w zeszłorocznym Zażynku. A dodatkowo na następna pętle już nie mają zamiaru wyjeżdżać, na tym skończą swój tegoroczny rajd. A więc jedziemy już tylko we czwórkę: Ja, Jacek, Paweł i Andrzej. Andrzejowi zaczynają się odżywać kolana, ale twierdzi że da rade. Mi moje prawe też daje znać o sobie coraz mocniej. Przy każdym podjeździe i mocniejszym naciśnięciu na pedały czuję ukłucia bólu, że nieba można liznąć. Ale też się nie poddaję i mam nadzieję, że wytrzymam do końca.
W końcu docieramy do Czarnej Wsi i stąd już w zasadzie asfaltem do Czarnej. Jesteśmy w bazie kilka minut po 4-tej. Najpierw Ja z Jackiem, kilka minut po nas Andrzej z Pawłem. Pętla wychodzi dokładnie taka jaka powinna być, tym razem nie pogubiliśmy się za bardzo i nie doszło dodatkowych kilometrów. Za to czas pętli i średnia tragiczna.
Dane z trzeciej pętli:
Dystans: 50,9 km, czas jazdy: 3:10:25, pr.śr.: 16,1 km/h, HRAvg: 122
Na czwartą pętlę wyruszamy znów po dobrej godzinie wypoczynku. W zasadzie tej przerwy nie pamiętam, robi się luka w pamięci ze zmęczenia. Chyba było jedzenie, kawa, ciastka :) 5:10 znów na rowerze. Ta pętla to już doskonale znane mi ścieżki na zachód od Czarnej, mogę jechać bez mapy :)
Jedziemy więc czwórką wzdłuż torów na północ przez Machancz do Rozedranki. Wstaje świt i piękne słońce, zapowiada się śliczny dzień. Zresztą noc tez była ładna, świecił nam księżyc i gwiazdy, za to było chłodno. Polar zarejestrował minimum 5 stopni. Z Rozedranki na Podłubianke moją ulubioną szybką szutrówką. Tu dociskam mocno, jakoś mnie nogi niosą. Jacek nie wytrzymuje i prawie z płaczem pyta „czego tak pędzę??”. A ja jakiś niedojechany w tym momencie się czuję :) Nogi naprawdę niosą, tylko kolano pobolewa. Jedyny duży problem to tyłek.
Powrót przez Osierodek, Biały Krzyż i obok Agromy asfaltem. Na bazie jesteśmy 6:50.
Dane z czwartej pętli:
Dystans: 33,7 km, czas jazdy: 1:39:41, pr.śr.: 20,4 km/h, HRAvg: 134
Teraz to już robimy krótka przerwę i 7:17 wyruszamy na ostatnia pętlę. Też moje ścieżki i też w zasadzie bez mapy można jechać. Praktycznie moja standardowa trasa treningowa przez CWK na Jezierzysk, Biały Krzyż i Jesionowe Góry. Jedzie się już gorzej, nogi nie chcą już tak ponieść, kolano naprawdę boli. U Andrzeja jest jeszcze gorzej, nie da rady jechać zostaje z tyłu. Wjeżdżamy do Czarnej przed 9-tą, postanawiamy zatrzymać się przy sklepie, kupić piwko na bazę i coś do chrupania. Przy okazji czekamy na Andrzeja, żeby we czterech wjechać na bazę w tym samym czasie. Przyjeżdża po kilku minutach i równo o 9-tej jesteśmy na bazie. Udało się, pierwszy mój Zażynek i pełen dystans założony dla rajdu pokonany!!!

nasza czwórka po zaliczeniu ostatniej pętli© dater
Dane z piątej pętli:
Dystans: 31,2 km, czas jazdy: 1:35:58, pr.śr.: 19,6 km/h, HRAvg: 127
Siadamy w bazie, otwieramy piwko, chrupiemy chipsy, gawędzimy. Jeszcze następni uczestnicy ruszają na ostatnie pętle, są też tacy którzy spali przez kilka godzin w nocy, teraz wyruszają np. na trzecią pętlę. My jesteśmy jednymi z pierwszych na mecie, przed nami przyjechała tylko trója uczestników. Można wiec powiedzieć, że gdyby była prowadzona klasyfikacja czasowa bylibyśmy grupą na czwartym miejscu :)
Ogólnie wielkie zadowolenie i satysfakcja z ukończenia tak ekstremalnej „wycieczki”. Moja pierwsza taka jazda, bardzo jestem zadowolony z ukończenia i to pełnej kilometrówki. Wyszło nawet więcej, niż było założone, bo gubienie się dołożyło, jak się okazuje 17 km do całej trasy :)
Samopoczucie dobre, nawet spać mi się od razu nie chciało. Nogi ok., tylko prawe kolano doskwiera i wiem, że będę miał z nim problem przez najbliższe dni. Ale największy problem to dupa, która oprotestowała cała trasę w sposób bolesny i widoczny. Obtarta na maksa i teraz wiem, do czego może się przydać dla dorosłego Benanthen dla niemowląt, który został jeszcze w szafce po Oliwce :)))
Kategoria Zawody, w Polskę, Oxy w terenie, Foto, ! > 200 km
- DST 275.50km
- Teren 4.30km
- Czas 10:01
- VAVG 27.50km/h
- VMAX 55.00km/h
- Temperatura 16.0°C
- HRmax 178 ( 90%)
- HRavg 148 ( 75%)
- Kalorie 5544kcal
- Podjazdy 1150m
- Sprzęt Orbea Onix
- Aktywność Jazda na rowerze
Życiówka Zaklinacza Deszczu czyli 150 km na mokro
Piątek, 27 sierpnia 2010 · dodano: 27.08.2010 | Komentarze 2
Pomysł pętli dookoła Białego zrodził mi się w głowie jakiś czas temu. Ba, nawet przy okazji objechałem cześć trasy żeby sprawdzić jakość asfaltu (i czy w ogóle w nieznanych partiach trasy asfalt jest). Trasa miała mieć minimum 250 km, a w zależności od końcówki dochodzić do 300 km. Ten piątek wybrałem już tydzień temu, wielką niewiadomą była pogoda. Inny tydzień w zasadzie nie wchodził w rachubę, ni jak nie składało się z innym planami. A więc ten piątek i już, wolne w robocie załatwione i cały tydzień oglądania prognoz pogody. Niestety prognozy nie najlepsze, zmieniały się w ciągu tygodnia ale generalnie nie miało być za pięknie. W czwartek w ogóle już nie wyglądało to dobrze. Na ICM opady, co prawda dopiero po południu ale intensywne i ciągłe. Ale ja wierzę w swoje tegoroczne szczęście. Nie zlało mnie jeszcze, a prognozy często się mylą. Zawsze wracałem przed deszczem, albo zamiast ulewy lekkie kropidło tylko było. Zacząłem już siebie nazywać Zaklinaczem Deszczu :) Zawsze jak zaczynało kropić to zaklinałem chmury i deszcz i jakoś szybko przechodziło. Chmury mnie mijały, jeździłem po mokrym, ale jakoś w tym roku deszcz mnie nie dorwał. Tak tez miało być i tym razem, miałem się zabawić w Zaklinacza Deszczu.A więc pobudka piąta, wyjazd tuż przed szóstą rano. Na razie sucho, nie pada, chmury dość wysoko. Standardowy początek: CWK, Jezierzysk, krótko szutrem przez Osierodek na Sitkowo. Dalej Białousy do Janowa. Jedzie się naprawdę dobrze, mimo odcinka szutrowego średnia powyżej 30 km/h. Przed Janowem mokra szosa, ani jedna kropla na mnie nie spada. To samo w okolicach Suchowoli. Zaklinacz Deszczu robi swoje :) Dojeżdżam do Goniądza (który to już raz rowerem??) i tam nawet słoneczko się przebija przez chmury.

Goniądz - któy to już raz??© dater
Tu na 75-tym kilometrze robię pierwszą pauzę tej wycieczki. Jem batonika, wciągam banana, odpoczywam chwilę.

wcinam banana pod Goniądzem© dater
Szybko wsiadam na Onix’a i mknę dalej, Jedzie się rewelacyjnie, czuję że dziś będzie mój dzień i moja trasa :) Osowiec przelatuję i wjeżdżam na drogę „przez bagna” wzdłuż Biebrzy do Mężenina. Tu w okolicach miejscowości Dobarz stuka mi pierwsza setka tej trasy. Z tej okazji zajeżdżam do niewielkiego dworu bo czas na kawę i coś słodkiego :) Wcinam szarlotkę na ciepło i popijam latte… ach jak przyjemnie się robi :) Zdaję standardowy raport z trasy.

Dobarz - czas na kawę© dater
Dalej jadę na Mężenin. Droga się psuje, dziura na dziurze, jedzie się naprawdę ciężko. Jest płasko jak stół, ale nie da się rozwinąć na tych dziurach porządnej prędkości. Wlokę się 25-30 km/h, średnia mi spada. Mijam Stękową Górę i wjazd na bagna od strony Jeżewa, przecinam drogę na Łomżę. Pozostaje około 15 kilometrów do Mężenina. Niebo zaczyna wyglądać coraz gorzej. Czmury coraz niżej, zrywa się wiatr. Zaklinam cały czas deszcz, ale spadają jednak pierwsze krople tego dnia… ach ty deszczu, nie przestraszysz mnie :) Jadę dalej, jednak kropi coraz mocnie. A to tak… no dobra, wyciągam wobec tego moją broń: wiatrówkę przeciwdeszczową Berknera. Jest 120 kilometr trasy, prawie połowa. Cały czas zaklinam, mam nadzieję, że zaraz przestanie i szczęście mnie nie opuści a deszcz jednak odpuści.
Ale nie, nie chce przestać, chce mnie złamać, przestraszyć. Nie wie, że trafił na twardego przeciwnika. Ja tak łatwo się nie dam :) Dojeżdżam do Mężenina, połowa trasy za mną.

Mężenin - połowa trasy© dater
Nie wjeżdżam na DK8, bokiem przejeżdżam do miejscowości Rutki, tam robię druga przerwę i większy posiłek. Z braku izotonika do uzupełnienia bidonów kupuję Colę, pączka, dwa banany na zapas i wodę. Wciągam też pierwszy żel tego dnia, czuję że może się przydać dawka energii w krwiobiegu :D

Rutki - biesiadowałem pod kościołem :)© dater
Ruszam dalej, niestety dalej pada i to coraz mocniej. Za DK8 w kierunku na Sokoły już pada porządnie. Zaklinanie idzie w zapomnienie zaczyna się walka :) Deszcz chce mnie złamać, mam już mokro w butach, generalnie cały jestem mokry. Ale jedzie się nad wyraz dobrze, nie jest mi zimno, deszcz aż tak mocno nie przeszkadza. Nie przestraszy mnie, nie złamie. Zaczyna mi być z tym wręcz dobrze, z tą walką. Tyłek ma smarowanie, nogi też… woda przepływa mi między pacami i wycieka dołem. Czuję się jak wyścigowy silnik Porsche chłodzony najlepszej jakości olejem i chłodziwem… deszcz z mieszanką tego co pozostało na szosie. Smaruje mi tyłek, nogi, chłodzi stopy. Jest dobrze, bardzo dobrze… nie złamiesz mnie deszczu, jesteś cienki, mówię sobie. Nie wycofam się, nie zadzwonię po transport. Trafiłeś na mocniejszego, nie posłuchałeś mego zaklinania, ale i tak ze mną przegrasz :)
Mijam Sokoły, 160 km za mną. Naciska z wściekłością na pedały, atakuję podjazdy, nic sobie z aury nie robię. Jak staję na pedały albo szybko zjeżdżam to rękawy wiatrówki trzepoczą mi jak skrzydła husarskie. Jestem jak w galopie, w ataku na każdy podjazd. I tak pędząc jak husaria natykam się na ducha… króla Jana III Sobieskiego. No może nie na ducha, weryfikuję, bo wpadam na pomnik króla w Płonce Kościelnej :)

Płonka Kościelna© dater
Wymieniam z królem kilka zdań w temacie walki, bitwy z samym sobą i utwierdza mnie w przekonaniu, żeby się nie poddawać. Podziwia tez mego rumaka :)

Jan III Sobieski podziwia mojego rumaka© dater
Jako że sam swojego nie posiada, żegnamy się i jadę sam dalej. Po drodze Łapy, planowy większy przystanek na posiłek. Wiem że jak stanę to ciężko będzie ruszyć. Mogę się trochę wyziębić i będzie ciężko. Ale jak nie zjem to mam świadomość, że w ogóle mogę nie dojechać. Leje cały czas, w mieście mijam trzech sakwiarzy, tak samo przemoczonych jak ja, nie wiem czy bardziej zrezygnowanych. Pozdrawiamy się podniesieniem ręki. Szukam w centrum czegoś na posiłek i znajduję Pizza Club. Pizza mała, 22 cm, akurat dla mnie plus mały Leszek. Nawet dobra. Zjadam szybko, chwile siedzę. Obok w sklepie kupuje powerade i uzupełniam bidony.
Jadę na Uhowo. Rzeczywiście chłodno, trochę mnie telepie. Muszę ostro pedałować, żeby krew zaczęła szybciej krążyć, bo będzie źle. W Uhowie dostaje doping :) Na poboczu brygada drogowa robi jakiś remont chodników czy coś takiego. Przejeżdżam koło nich i widzę Pana Wiesia Grabka, starego znajomego. Trenera kolarskiego (UKS Wygoda) i organizatora naszych lokalnych Maratonów Kresowych. Zauważa mnie, nie wiem czy rozpoznaje, ale krzyczy: „Super, dalej, dalej…” Pracownicy z PRD Grabek odrywają się od roboty i krzyczą za mną „dawaj, dawaj…”. Dostaje dopału i już za chwilę jest mi ciepło :)
Z Uhowa na Turośń Dolną i tam zbaczam z drogi na Białystok, żeby uniknąć samochodowego tłoku. Jadę na Juchnowiec, deszcz cały czas pada, ale mam wrażenie że odpuszcza. Sprzymierzył się natomiast z wiatrem, który wieje mi w twarz i z Pizza Club. Niestety coś pizza mi wychodzi bokiem, a raczej odzywa się głęboko w trzewiach. Coś mnie gniecie, pali, nie jest dobrze. Pomaga wyprost, ale kręcąc nogami nie czuje się najlepiej. Niech to szlag… Jak ten wiatr dogadał się z tą pizzą żeby mnie pokonać?? Cienias, nie umiał sam to wezwał posiłki :) Ale nie tak łatwo, o nie… jadę dalej i ani myślę odpuszczać. Od Juchnowca wiatr przechodzi na moją stronę, pomaga mi jechać wiejąc w plecy. Deszcz zdradzony odpuszcza, pada coraz słabiej. Tylko pizza zalega…
W Hryniewiczach pęka druga setka tego dnia, pozostało jakieś siedemdziesiąt kilometrów. Przez Białystok przemykam, cały czas trzymam powyżej 30 km/h, wiatr pomaga, pizza powoli odpuszcza. No i jak na złość deszcz wraca i to ze zdwojona mocą… wredota chce mnie jednak złamać na ostatnich kilometrach. Jadę Baranowicką przez Grabówkę na Bobrowniki. Tiry mkną na granice wzniecając tumany wodnego pyłu. Jest coraz gorzej. Na szczęście pedałuje bez przystanków więc trzymam ciepło. Skręcam z trasy w lewo na Supraśl przez Krasny Las. Tutaj spokojniej, samochodów brak, ale jestem wykończony. Przemyka mi przez myśl, żeby jednak z Supraśla zadzwonić po transport i ruszyć wbrew planowi na Wasilków. Ale zostaje mi 50 km planowej trasy… miałby zrezygnować, poddać się, dać pole dla deszczu który tak mnie dziś wku… O nie, jadę zgodnie z planem postanawiam, nie wymięknę.
W Supraślu robię wreszcie przerwę pod osłona przystanku autobusowego, wciągam banana, żel i ruszam zgodnie z planem na Sokołdę. Nie poddam się…

Supraśl - w deszczu© dater
Droga na Krynki nie ułatwia mi zadania. Fatalny asfalt, teraz dodatkowo jeszcze kałuże. Co przejedzie samochód to dostaję nową dawkę wody na klatę :)
W Sokołdzie skręcam na Wierzchlesie, tu już idzie lepiej. Lepszy asfalt, pizza odpuszcza, tylko deszcz z wiatrem znów razem przeciwko mnie pracują.
Koło Kamionki zmieniam kierunek ostro na zachód i znów wiatr mnie pcha. Znów przyzwoite prędkości, świetny asfalt. Pędzę i już wiem że ostatecznie wygrywam. Nie dałem się. Muza mi w sercu i głowie gra. Jestem wygrany. Docieram do DK 19 w okolicach Straży.

DK 19 pod Strażą© dater
Jedzie się coraz ciężej, ostatnie podjazdy przed Czarną to już męczarnia. Ale czuję się świetnie, wiem ze wygrałem z przeciwnościami, z deszczem i jego sojusznikami. Dałem radę…
Tuz przed 18-stą docieram do domu. Jestem w niebie :) Uje…ny, brudny, mokry, ale szczęśliwy.
Teraz już znam swoje możliwości. Wiem, ze deszcz aż tak nie przeszkadza jeśli jest tylko w miarę wysoka temperatura (termometr drogowy koło Grabówki pokazał 15,6 st, mój polar w tym samym momencie 16 – myślałem że jest więcej). Wiem, że można wiele wytrzymać, jeśli tylko ma się wystarczająco dużo zaparcia. Wygrać z przeciwnościami, samym sobą. Jest w tym coś pierwotnego, męskiego, szalonego, jakiś wewnętrzny masochizm pochodzący od przodków. Nie poddam się, wygram, zrobię wszystko, nie wymięknę.
Człowiek może wiele. Jeśli tylko ma to coś w głowie i sercu. To zaparcie, siłę, miłość. Nie potrzebuje spadochronu, żeby sobie poradzić ze spadaniem :)
Jak w tej piosence, która chodziła mi dziś cały dzień po głowie i nuciłem ją w ciężkich chwilach:
I don't need a parachute
Baby, if I've got you
Baby, if I've got you
I don't need a parachute
Kategoria ! > 200 km, Foto, GPS, Onix na szosie, w Polskę
- DST 65.40km
- Teren 42.00km
- Czas 02:46
- VAVG 23.64km/h
- VMAX 48.00km/h
- Temperatura 26.0°C
- HRmax 186 ( 94%)
- HRavg 170 ( 86%)
- Kalorie 1928kcal
- Podjazdy 695m
- Sprzęt Kellys Oxygen 2009
- Aktywność Jazda na rowerze
Maraton Kresowy Suwałki
Niedziela, 22 sierpnia 2010 · dodano: 25.08.2010 | Komentarze 0
Po krótkiej rozgrzewce stajemy przed jedenastą na starcie. Wychodzi tu pewien mankament: nagłośnienie jest tragiczne. Ktoś coś mówi przez mikrofon, nic kompletnie nie słychać.Startujących na oko około dwustu. Ja startuję z Saszą i Czarkiem, ustawiamy się nawet nie za daleko czoła, gdzieś w czwartej, piątej linii.
Pogoda już ładna, słońce zaczyna smalić. Na trasie nie spadła ani jedna kropla deszczu, za to upał na otwartych przestrzeniach dawał w kość.
Ok. 11.00 rozlega się sygnał startowy. Akurat ktoś przede mną się sczepia i blokuje, chłopaki z boku startują do przodu. Ja ruszam z małym opóźnieniem i już ich nie widzę. Ale postanawiam nie gonić na siłę, wiem że ich złapię. Pierwsze kilometry przez Suwałki asfaltem, kilka rond (ja nie dostałem żółtej kartki za jazdę pod prąd). Później już znajomy szutr, mostek i Bród Stary. Tam zaczynam już dociskać próbując się dobić do Czarka i Saszy. Czarka widzę w małej grupce, doganiam ich i zaczynam uciekać.

Uploaded with ImageShack.us
Za miejscowością Potasznia zakręt w prawo i pierwsza ostra selekcja na asfaltowym podjeździe. Tutaj wyprzedam kilku zawodników, na następnym podjeździe koło Żywej Woli także. Jedzie mi się całkiem dobrze, chociaż wiem że na razie zostawiam za sobą po prostu słabszych, a czub jeszcze daleko. Poza tym Saszy nie widzę dość długo i to mnie zastanawia. Mówił że jest mocny, chociaż twierdziłem żeby za bardzo temu odczuciu nie ufał. Żeby nie dociskał na początku za mocno bo się spali. No ale jak widać chyba pocisnął, więc może jednak był mocniejszy niż mi się zdawało.
Wjeżdżamy w trudniejszy teren. Podjazdy robią się dłuższe, kamieniste, błotniste. Widać że lało. Przepiękne krajobrazy dookoła, ale jakoś nie ma czasu na podziwianie. Dojeżdżam do ostrego zakrętu w lewo, widzę z boku Saszę. Nareszcie :) Przejęty wjeżdżam w ten kamienisty, opadający w dół zakręt trochę za szybko, lewy but mi się wypina i… gleba. Na szczęście niegroźna, w zasadzie przeskakuję lezący rower i zbiegam dwa kroki w dół. Wracam na górę, wsiadam i zaczynam gonić Szaszę. Jest gdzieś przede mną, mam już tą świadomość że niedaleko. Doganiam go ok. 25-go kilometra, biorę na podjeździe wyrzucając z siebie „dawaj Sasza, dawaj..”. Następne kilka zjazdów, podjazdów… redukcja na najmniejszy blat z przodu… i spada mi łańcuch. Męczę się z minutę, na dodatek podjazd wiec ciężko ruszyć na nowo i wpiąć się w espedy. Sasza mnie bierze i kilki innych zawodników także. No ale ciągnę dalej i na następnym podjeździe znów wszystkich wymijam. Saszy już więcej tego dnia na trasie nie widzę. Jestem w „górnych partiach” trasy. Przepiękne widoki, w dole jeziora. Wyboista „łąkowa” droga i zawodnik przede mną krzyczy: „ uwaga jechać lewą, ostre płytki!!!” Rzeczywiście, przejeżdżam koło dołu wypełnionego tłuczonymi płytkami ceramicznymi, w które wpadł kolega i załatwił sobie kapcia.
Dalej jadę w zasadzie sam. Dopiero po kilku kilometrach doganiam małą grupę, którą po kolei łykam.

Uploaded with ImageShack.us
Widzę numery z Kresowego w Sokółce, które mnie łykały wtedy bez bólu i teraz mam prawdziwą satysfakcję. A zaczynają się Smolniki i najtrudniejsze partie tego dnia. Długie ostre podjazdy i niebezpieczne, mokre, kamieniste zjazdy. W którymś momencie natykam się na środku drogi na samochód próbujący się przebić i tarasujący drogę. Niestety, wściekły musze go omijać z buta. Gdzieś dalej znów mam pecha z łańcuchem: ponownie spada mi na podjeździe za małą zębatkę z przodu. Znów minutowa walka i problem z ruszeniem pod górę. Gliniane błoto oblepiło mi lewy pedał w taki sposób, że powstała jedna wielka „gamoła”. Nie mogę wpiąć się w pedał, walczę jadąc dość ostry podjazd z wpiętym tylko jednym butem. Na górce walę z wściekłością butem w pedał, żeby obić trochę błocka, jakoś się udaje. Pedał się wpina na miękko, bez charakterystycznego trzasku. Później jak go czyszczę, to musze wygrzebywać ta glinę płaskim śrubokrętem i to z wielkim trudem.
Jest ok. 40-tego kilometra, dopada mnie mały kryzys. Wciągam żel i czekam na odrodzenie. Dalej bajoro i słynna kałuża, która zaliczają chyba prawie wszyscy. Rower wpada po osie, a nogi po kostki w wodę. Przez kilka kilometrów później chlupie mi w butach a suport wydaje niepokojące dźwięki.
Sytuacja się stabilizuje. Zaczynam jechać ze stałą grupą zawodników. Raz ja kogoś, raz ten sam ktoś mnie. W pamięć zapadają mi numery 22, 195 i 299 w stroju Astany, ale takim starszym, jeszcze kolorowym. Jak się później okazuje na liście startowej był to Litwin. I z tą Astaną jadę w zasadzie ostatnie 15 kilometrów. Raz on mnie ciągnie, raz ja jego. Chociaż mam wrażenie, że jak ja ciągnę to idzie lepiej ;)
Wpadamy razem na ostatnie kilometry asfaltu. Tu już przyspieszamy, w zasadzie ja prowadzę. Ale w którymś momencie na odcinku szutrowym wpadam w piach, trochę mną rzuca i Astana odchodzi ode mnie na kilkadziesiąt metrów. Znów wypadamy na asfalt, tam bierze mnie na tempie dwóch zawodników, numer 51 i brązowy strój Miche. Wpadam im na koło, ale są mocni. Dochodzę dzięki temu Astanę, ich odpuszczam a Litwinowi siadam na koło. Za kilka kilometrów widzę, ze 51 urwał Miche, który ma dość. Na krótkiej hopce bierzemy go z Astaną na stójce i zaczynamy gonić zawodnika w zielonym stroju Peletonu którego widać kilkaset metrów przed nami.
Tak też wpadamy do Suwałk na ronda. Ja z Litwinem i coraz bliżej z przodu Peleton. Wiatr tu wieje na całego, Litwin chowa się za mną przed wiatrem. Jak odpuszczam to za bardzo nie chce ciągnąć. Próbuję wiec go urwać, i dorwać Peleton, bo wiem ze na mecie mu odpuszczę, sprinterem nie jestem. Ale on nie daje się i ciągle trzyma się koła, nie chcąc za bardzo ciągnąc z przodu. Wpadamy na chodnik koło zalewu, jeszcze prowadzę, Peleton dosłownie dwadzieścia metrów przede mną. Jeszcze zakręt w lewo i ostatnia prosta. Jakiś budyneczek po prawej i taka lekka hopka z delikatnym zakrętem. Tu przyhamowuję i Astana wyskakuje do przodu. Odpuszczam mu i wpadamy tak na metę: Peleton, Litwin z Astany i Ja.
Pojechałem dobrze. Mimo nie najlepszej formy (bo gorsze miałem odczucia niż w Supraślu), trudnej trasy, kryzysu ok. 40-tego kilometra i kilku małych defektów udało się przyjechać w górnej połowie tabeli wyników. W porównaniu do Sokółki, gdzie startowało większość tych samych zawodników pojechałem o wiele lepiej. Wielu zostało za mną :)
Open: 41/111
Kategoria Elita: 18/55
Czas zwycięzcy: 2:16:28
Mój: 2:46:59
Rating: 81,7%
Rower upieprzony na maksa… nie pamiętam żebym go w takim stanie kiedykolwiek widział. Na szczęście zalew pod bokiem wiec szczotka i szmatki poszły w ruch, żeby doprowadzić go do porządku.

Uploaded with ImageShack.us
Zresztą ja nie wyglądałem lepiej, utytłany to mało powiedziane, ja po prostu byłem uje…ny ;)
Sasza przyjechał 57 w open, prawie 10 minut po mnie. Jak na pierwszy maraton to bardzo dobry wynik. A słowa Saszki po maratonie: „Ptaku, jesteś moim guru…” – bezcenne :) Szczególnie od gościa, który dla mnie w tamtym roku był właśnie rowerowym wymiataczem i harpaganem.
Czarek dojechał, chociaż czekając baliśmy się trochę o niego. Wpadając na metę 55 minut po mnie, padł na trawę. Jestem pełen uznania dla wyczynu, nie wierzyłem że to pokona. Palce u nóg połamane, samopoczucie nie najlepsze, brak dobrego treningu, ale twardy jest. Szacun :)
Kategoria ! > 050 km, Foto, Oxy w terenie, BLU Team Refleks, w Polskę, Zawody
- DST 16.50km
- Teren 5.00km
- Czas 00:38
- VAVG 26.05km/h
- VMAX 44.10km/h
- Temperatura 24.0°C
- HRmax 177 ( 90%)
- HRavg 145 ( 73%)
- Kalorie 325kcal
- Podjazdy 45m
- Sprzęt Kellys Oxygen 2009
- Aktywność Jazda na rowerze
Rozgrzewka przed i rozjazd po zawodach
Niedziela, 22 sierpnia 2010 · dodano: 25.08.2010 | Komentarze 0
Przede mną trzeci maraton w tym roku i trzeci start w życiu. Po starcie w Kresowym w Sokółce i Mazovii w Supraślu przyszedł czas na Suwałki. Zaczynam się wciągać w tą zabawę i coraz bardziej mnie to nakręca. Pierwsze zawody, jak to pierwsze… wyścig w nieznane. Drugie bardziej świadome i bardzo udane. Teraz trzeci start, który zapowiadał się niesamowicie ciężko. Raz, że zapowiedzi trasy Kresowgo w Suwałkach były „strachliwe”, dwa że forma wcale nie najlepsza. Górki koło Suwałk znam jako tako, wiem jak to wygląda, wiem że morena polodowcowa to bardzo ciekawy teren :)Jedziemy we trójkę: Ja, Czarek i Sasza. Wreszcie udało mi się chociaż część teamu namówić na wspólny wyjazd i start. Chłopaki nie trenowali za dużo, ale są zapaleni. Czarek ma kontuzję, dwa dni wcześniej próbował trafić z buta w swojego psa… trafił w budę ;) Palce u nogi nie wyglądają najlepiej, Czarek cały czas się zastanawia czy startować. Dodatkowo wieczór wcześniej lekkie balety… ale nastawienie mimo to bojowe. Ale co … trzeba być twardym. Jestem pełen uznania dla jego zaparcia :)
Moja pobudka o piątej, tankowanie węglowodanów (spaghetti), ładowanie rowerów i jazda po chłopaków. W Suwałkach jesteśmy 8.30, pierwsi, nawet biura zawodów jeszcze nie ma. Dzwoni moja mama, która jest nad jeziorem Szelment, 15 km od Suwałk z pytaniem: jak wy pojedziecie?? Okazuje się że koło Jeleniewa leje od godziny. W Suwałkach na szczęście tylko kropi, ale trasa idzie właśnie na północ w okolice Jeleniewa i Smolnik. Będzie wiec bardzo ciekawie, po ulewie można oczekiwać błota i rozmytych podjazdów i zjazdów.
Po 9.00 biuro zawodów się otwiera, jest też już kilkunastu startujących. Rejestrujemy się i wyruszamy na rozgrzewkę. Jedziemy początkiem trasy maratonu przez Suwałki, kilka rond, w szutr przez mostek dojeżdżamy znów do asfaltu i miejscowości Bród Stary. Tam uznajemy, że kilkanaście kilometrów rozjazdu wystarczy i wracamy. Jeszcze dodatkowa rundka po Suwałkach, dolanie izotonika do bidonów, ja wciągam jeden żel i stajemy na starcie.

Kategoria ! < 050 km, Foto, Oxy w terenie, BLU Team Refleks, Trening, w Polskę
- DST 61.10km
- Teren 57.00km
- Czas 02:48
- VAVG 21.82km/h
- VMAX 47.80km/h
- Temperatura 28.0°C
- HRmax 190 ( 96%)
- HRavg 171 ( 87%)
- Kalorie 1964kcal
- Podjazdy 600m
- Sprzęt Kellys Oxygen 2009
- Aktywność Jazda na rowerze
MTB Mazovia Supraśl
Niedziela, 8 sierpnia 2010 · dodano: 11.08.2010 | Komentarze 1
Moje drugie zawody po czerwcowej Sokółce. Miałem wątpliwości czy startować. Bo i cykl o dużym prestiżu i ilość startujących trochę przerażała. No ale raz kozie śmierć, nie po to człowiek trenuje, żeby od czasu do czasu się nie sprawdzić :)Przyjechałem, zrobiłem rozgrzewkę, o czym było wcześniej i stanąłem w swoim sektorze startowym. A jakże by inaczej… dziesiątym :) No ale trzeb znaleźć swoje miejsce w szyku, a moje było na szarym końcu. Miałem nadzieję że uda mi się przebić do przodu, ba, awansować w sektorach gdybym miał plan jeszcze wystartować w Mazovii. Generalnie plan był taki żeby i w generalce i w kategorii być w górnej połowie tabeli. Wiedziałem, mając w pamięci Kresowy w Sokółce, że nie jest to wcale takie proste. Tu do tego dochodzi kupa ludzi z całej Polski i zapowiedź o wiele trudniejszej trasy. W sektorach taki nieśmiały plan był awansować do 6-7 sektora. Naprawdę nie wiedziałem czy się to uda, nie wiedziałem jak moja forma na tle tylu startujących z całej Polski. Wiedziałem jedynie, że czuję się dobrze, czuję się mocny i łatwo się nie dam :)
Przed startem zjawia się Czarek, żeby mnie podopingować. Ustawia się w sektorze z zamiarem przejechania w grupie jakiejś części dystansu. Gadamy sobie przez ostatnie dziesięć minut, dochodzi 11-sta, sektory startują po kolei. Kilka minut po 11 nadchodzi nasza kolej, ruszamy :)
Pierwszy odcinek asfaltowy jedziemy całą grupą.

Uploaded with ImageShack.us
Ludzie się trochę przepychają, kilku przemyka dość szybko, ale widać ze jest to zryw bez planu. Szybko skręcamy w drogę szutrową na Zapieczki. Tutaj jeszcze gęsto, ale się przerzedza ,na dodatek zaraz wskakujemy na asfalt. Tu już mi nogi wkręcają się na wysokie obroty i zaczynam brać konkurencję. W prawo w osiedle i pierwszy podjazd, pierwsza selekcja. Zaczynam cisnąc i z satysfakcją spostrzegam, ze dziesiąty sektor nie jest dla mnie :) I tak cisnę aż do Budziska, łykając kolejnych zawodników, nie tracąc nic. Ciągnę na szutrówce do Budziska niezły pociąg, widzę kontem oka, ze cały czas kilku zawodników siedzi mi na kole. Na koniec jeden z nich dociska i wyprzedzając mnie rzuca: „dzięki”… nie ma sprawy kolego :))) na podjeździe przed Dworzyskiem biorę go i więcej już nie spotykam na trasie. W wynikach widzę, że dołożyłem mu 25 minut :D
Od Dworzyska zaczynają się schody. Tu już jadę cały czas mniej więcej w takiej samej grupie. Kilku zawodników cały czas się przewija… raz ja ich, raz oni mnie. Wolniejsze grupki łykam bez problemu. Pierwszy bufet: biorę tylko wodę, kilka łyków wypijam, reszta na łeb i na kark.
Dalej jedzie się bardzo dobrze. Podjazdy bez problemu. Ze zdziwieniem spostrzegam, że czasami zawodnicy którym siedzę na kole po prostu mnie hamują i bez wysiłku nawet na sztywnych górkach jestem w stanie wyprzedzać. Trochę gorzej ze zjazdami, tu kłania się brak techniki, jadę za wolno i asekuracyjnie. Ale mam wrażenie że mimo wszystko jest za każdą górką lepiej. Nic mi nie dolega, siły mam, upał nie przeszkadza aż tak bardzo. Puls się stabilizuje, chociaż od początku starałem się go pilnować, żeby nie paść tak jak w Sokółce. Udaje się to bardzo dobrze, cały czas mam moc, cały czas jedzie się rewelacyjnie. O niebo lepiej niż podczas moich pierwszych zawodów. Rozłożenie sił, rozgrzewka, odpowiednie posiłki robią swoje. Noga naprawdę podaje że aż miło. Na jakimś rozjeździe z samochodu pilnującego płynie muza, którą lubię, dociskam jeszcze bardziej z obrazem tego co miłe w sercu :)
Dojeżdżam do rozjazdu Giga i drugiego bufetu. Tu biorę wodę i zatrzymuję się kilka metrów dalej żeby wciągnąć żel. Za mną mała kraksa. Ktoś stanął na środku drogi, ktoś drugi w niego wjechał. Generalnie dużo krzyku i pretensji jeden miał do drugiego. I jak to w takich przypadkach bywa, racja zawsze jest po środku.
Wciągam żel, popijam wodą, reszta znów na głowę. I ruszam znów w kierunku Zapieczka. Tam znów kawałek asfaltu i skręt w lewo na Łysą Górę. To najtrudniejszy podjazd na trasie. I tutaj wszyscy pchają, oczywiście ja też. Nogi strasznie się męczą, robią się kamienne. Na samej górze stoi kilku fotografów, zadaję pytanie: „Ktoś tu w ogóle wjechał”. Pada odpowiedz, że na razie siedem osób…
Ufff, podjazd zdobyty, dalej kilka następnych górek i zjazdów już lżejszych. Na niektórych koledzy zsiadają, ja pcham się wołając: „…jadę, jadę… dam radę…”. Na którymś zjeździe po prawej widzę leżącego zawodnika w dziwnej pozycji, widać ślady hamowania, widać ze wywinął orła. Koło niego siedzi jeden z kolegów i krzyczy żeby jechać dalej, on zostaje… szacun. Później, jak wyczytałem na forum niezła kraksa była; złamana ręka z przemieszczeniem :(
Zaczynają się znów szutrówki i przejazd przez asfalt Supraśl – Krynki, którego pilnuje policja. Dalej szalone górki, znów jest ciężko, znów kilka podejść. Na dodatek na którymś łańcuch mi spada poza mały blat z przodu. Tracę z minutę, zanim znów wsiadam na rower. Ale cały czas mam moc, cały czas noga bardzo dobrze podaje. Cały czas udaje mi się wyprzedzać na podjazdach, na prostych także tych co już opadają z sił. Wiem, że mam rezerwę, wiem że mogę jeszcze bardziej, ale gdzieś na dziesięć kilometrów przed meta łapie mnie skurcz… palca w lewej nodze. Na szczęście go rozjeżdżam, ale jest to znak ostrzegawczy, żeby się nie forsować zbytnio. Jadę spokojnie z rezerwą, nie wyprzedzam już na podjazdach, mimo że czuję ze mógłbym docisnąć i wziąć jeszcze kilku zawodników.
Zostaje ostatni odcinek, wylatuje z lasu i z zacięciem na twarzy atakuję ostatni mostek:

Uploaded with ImageShack.us
Za mostkiem juz ostatnie kilometry szerokiej krętej szutrówki. Dociskam tutaj i wyprzedzam jeszcze dwóch zawodników. Z uśmiechem na ustach:

Uploaded with ImageShack.us
Zostaje jeszcze most nad tamą, zjazd w dół i ostry, piaszczysty zakręt w lewo, który poznałem podczas rozgrzewki. No i zbliżając się do niego słyszę i widzę jak ktoś zalicza krzaki i glebę. Ja z dużą trudnością go wymijam i mam świadomość, że gdybym nie przejechał tego zakrętu rano, to też miałbym tu problemy.
Pozostaje ostatni podjazd i finisz po płytach.

Uploaded with ImageShack.us
Tutaj dociskam, robię sobie sprinterski finisz :)

Uploaded with ImageShack.us
Za metą czaka Czarek, uśmiechnięty z pytaniem: co tak późno?? WTF?? Aż tak źle?? Spoko, stratowałem z ostatniego sektora, naprawdę dobrze się czuję, wiem że objechałem kupę ludzi i czuję że plan znalezienia się w górnej połowie tabeli wykonałem. Ba, nie czuję się zjechany, więc rezerwa się została nawet. Po Sokółce czułem że padam, że jestem wypruty, zero energii. Tutaj całkiem inaczej, wychodzi że nie pojechałem na maksa, mogłem jeszcze docisnąć. No ale jestem zadowolony, mega zadowolony, czekam na wyniki.
I co się okazuje:
Open: 144/349, rating: 80,6%
M3: 49/121, rating: 80,6%
Czas mój: 2:50:41, czas zwycięzcy: 2:17:34.
Plan wykonany z nawiązką, gęba się sama uśmiecha :)
Poanalizowałem sobie wyniki, znajduje się wśród zawodników 3-4-5 sektora, przeskoczyłem kilka osób z Sokółki, do wszystkich z tamtych zawodów odrobiłem czas, średnio ok. 20 minut.
Jeżeli chodzi o wynik sektorowy… awansowałem do trzeciego!!! Tutaj jestem w totalnym szoku. Nie myślałem że mi aż tak dobrze pójdzie… teraz zapalam się jeszcze bardziej. Wiem że trenowałem, nawet ciężko. Trochę potu poszło, ale to skutek uboczny jazdy dla przyjemności. Nie myślałem żeby w tym roku startować w maratonach, może w przyszłym. A tu proszę, daje mi to niesamowitą frajdę i jeszcze mam zadowalające wyniki.
Dziękuję wszystkim za wsparcie i wiarę. Dziękuję autorom zdjęć i tracka GPS, które umieszczam, za udostępnienie.
Kategoria ! > 050 km, Foto, GPS, Oxy w terenie, w Polskę, Zawody
- DST 14.70km
- Teren 9.00km
- Czas 00:45
- VAVG 19.60km/h
- VMAX 43.10km/h
- Temperatura 24.0°C
- HRmax 175 ( 89%)
- HRavg 142 ( 72%)
- Kalorie 392kcal
- Podjazdy 40m
- Sprzęt Kellys Oxygen 2009
- Aktywność Jazda na rowerze
Supraśl – rozgrzewka przed zawodami
Niedziela, 8 sierpnia 2010 · dodano: 11.08.2010 | Komentarze 0
Wstaję siódma rano, wypoczęty, wyspany. Śniadanie kolarskie ok. 8:00, przed dziewiątą wyjeżdżam do Supraśla. Czuję się dobrze, ale dyspozycja startowa to na razie dla mnie jedna wielka zagadka. Po drodze kropi, prognozy pogody też nie najlepsze na dzisiejszy dzień. Staję na parkingu pomiędzy klasztorem a bulwarami. Rozładunek, przygotowanie sprzętu, wdzianko na skórę. Jadę rozejrzeć się w sytuacji i zrobić mała rozgrzewkę. Postanawiam pojechać „pod prąd” dzisiejszej trasy. Robię więc ostatnie kilometry maratonu szutrówka wzdłuż rzeki, dojeżdżam do mostku, wjeżdżam w las.
Supraśl - objazd trasy Mazovii© dater
Zawracam, znów przez mostek z powrotem, już w dobrą stronę badam ostatnie kilometry dzisiejszej trasy. Po zjeździe z mostu nad tamą, na ostrym zakręcie w lewo mało nie wywijam orła. Jest piaszczyście i niebezpiecznie, nie wydaje się, że można mieć tam jakieś problemy, a zakręt zaskakuje. Staram się zapamiętać, że na sam koniec może być niezły suprajs i żeby tutaj uważać. Jak się okazuje później, znajomość tego miejsca mi się przydała i być może ominął mnie wypadek… gdyż kilku zawodników nie ominął.
Wracam jeszcze do samochodu, wciągam żel, banana, uzupełniam bidony. Jako że jest jeszcze kilkanaście minut czasu robię przejażdżkę po Supraślu, zdaję telefonicznie raport dzienny i zdzwaniam się z Czarkiem. Okazuje się, że wsiadł wreszcie na rower i przyjechał na start. Umawiamy się więc w sektorze startowym i udaję się w tamtym kierunku.
Pogoda się poprawia i widać że prognozy negatywne mogą się nie sprawdzić. Temperatura jest wysoka, jest parno, ale słońce coraz śmielej przebija się przez chmury i nic czarnego na horyzoncie nie nadciąga. I jak się okazuje jest tak przez całe zawody: pogoda cały czas się poprawia.
Kategoria w Polskę, Trening, Oxy w terenie, ! < 050 km
- DST 127.55km
- Teren 4.40km
- Czas 04:23
- VAVG 29.10km/h
- VMAX 51.20km/h
- Temperatura 29.0°C
- HRmax 178 ( 90%)
- HRavg 158 ( 80%)
- Kalorie 2799kcal
- Podjazdy 670m
- Sprzęt Orbea Onix
- Aktywność Jazda na rowerze
pętla na Dąbrowę Białostocką
Sobota, 24 lipca 2010 · dodano: 24.07.2010 | Komentarze 0
Sobota, więc plan następnej rowerowej seteczki. Jako, że temperatura ostatnio iście afrykańska i nie rozpieszcza rowerzystów postanawiam mimo soboty wstać wcześnie i wyruszyć jeszcze przy znośnej temperaturze. No i wrócić przed południem, czyli szczytem upału.Budzik nastawiony na 5:30, ale mój wewnętrzny budzi mnie już 5:10. Małe śniadanko, przygotowanie i 6:13 wyruszam. Słońce już pali, temperatura 23 (!!!) stopnie. Pierwszy etap to przez CWK do Jezierzyska. Standardowa moja traska treningowa. Jedzie się fajnie, lekko, z lasu jeszcze chłód bije. Z Jezierzyska przez Osierodek na Sitkowo jedyny odcinek szutrowy, niestety konieczny bo inaczej 2 kilometry kocich łbów, których nienawidzę. Tutaj oczywiście ciężko, bo nie dość że pod górę to jeszcze teren, którego szosa po prostu nie lubi (średnia ledwo 22 km/h). Z Sitkowa przez Białousy i na Janów pięknym nowy asfaltem. Tam średnią odrabiam (31,9). W Janowie się nawet nie zatrzymuję, tak samo jak i w Suchowoli, Jadę na Dąbrowę. Z Suchowoli zaczyna powiewać i to momentami całkiem nieźle. Do tego jeszcze nie najlepszy asfalt. Ale cały czas noga świetnie podaje, temperatura jeszcze nie męczy, da się jechać.
Po dwóch godzinach jestem w Dąbrowie i tam robię pierwszy postój. Batoniki, woda, odpoczynek.

park w Dąbrowie Białostockiej© dater
Na Sokółkę już jedzie się ciężko, wiatr się wzmaga i wieje w dodatku albo od przodu, albo bocznie. Średnia zaczyna spadać dramatycznie. Do tego już temperatura powyżej 30 stopni zaczyna się odzywać.
W Sokółce następny postój, uzupełnienie bidonów, banan, odpoczynek. Później na Kamionkę i stamtąd na Straż. Na szczęście zmieniam kierunek i tu już wiatr bardziej pomaga, niż przeszkadza. Ale średniej do 30 km/h już nie odrobię. Od Straży DK19 znów wmordewind, ale za to las więc trochę chłodniej. 11:14 jestem w domu :D
Jazda naprawdę fajna, wczesny wyjazd, noga kręciła. Nie wziąłem tym razem plecaczka, pomieściłem co trzeba w kieszeniach i torebce podsiodłowej. Deszczówkę też pod siodełkiem podpiąłem bo prognozy trochę straszyły deszczem i burzami. Brak plecaczka też pewnie podziałał pozytywnie. Brak obciążenia i lepsza wentylacja pleców :D
W porównaniu do zeszłosobotniego wypadu naprawdę jechało się o niebo lepiej.
Z ciekawostek wypiłem 2,5 litra płynów, nie siusiałem ani razu :)))
Kategoria ! > 100 km, Foto, GPS, Onix na szosie, w Polskę
- DST 113.30km
- Czas 03:57
- VAVG 28.68km/h
- VMAX 56.30km/h
- Temperatura 36.0°C
- HRmax 183 ( 93%)
- HRavg 157 ( 80%)
- Kalorie 2465kcal
- Podjazdy 690m
- Sprzęt Orbea Onix
- Aktywność Jazda na rowerze
Apogeum...
Sobota, 17 lipca 2010 · dodano: 17.07.2010 | Komentarze 0
… temperatury, zmęczenia, zjechania.Pomysł nie był głupi. Rano pojechałem do roboty. No a powrót… po co najprostszą i najkrótszą drogą?? Wrócę sobie do Czarnej przez Krynki :)
I tak też zrobiłem. Po porannej rundce do pracy, wysiedzeniu w niej do 13.30 wyruszyłem w drogę powrotną. Po drodze zaliczyłem Mistrala na Bema, bo zgubiłem w Mikołajkach zaślepkę na kierę (na moście oczywiście musiała odpaść, rzucać się za nią nie miałem zamiaru:))) Przy okazji mała regulacja przerzutki tylniej bo coś zaczęła wariować.
Z Bema wyruszam 13:40 i lecę na Supraśl. Jest gorąco… baaaardzo goraco. Dobrze że rower ma klimę w pakiecie standardowym. Gorzej jak trzeba stanąć, wtedy jakby człowiek w piekarniku albo jakiejś hucie był. Polar pokazuje 38 stopni, może trochę przesada, ale gorąco jest niemiłosiernie. Odczuwam to jako najgorętszy dzień tego lata. Jadę więc próbując robić jak najmniej przystanków. Do Supraśla ścieżką rowerową, dalej na Krynki. Z Supraśla droga tragiczna. Do tej pory tylko góralem ją pokonywałem, szosą to jednak inna bajka. Czuje się każda nierówność i chropowatość gruboziarnistego asfaltu, który tutaj leży. Przed Krynkami nie wytrzymuję już tego i zatrzymuje się na mały odpoczynek koło Silvarium. Posilam się, zdaję raport z trasy i jadę dalej. Stąd już asfalt trochę lepszej jakości, zaczynam odzyskiwać tempo i dobre samopoczucie. Tylko ten upał… Do tej pory od Supraśla był las i cień, trochę chłodniej. Teraz zaczyna się otwarty teren i słońce przypieka niemiłosiernie.
Z Krynek zaczyna się fajny, nowiuteńki asfalt pod granice. Droga przebiega dosłownie kilkadziesiąt metrów od słupów granicznych. W tym roku już tą trasę robiłem, ale w odwrotną stronę i góralem :)
Teraz znalazł się tam i Onix.

Onix na granicy - pod lasem słupy graniczne© dater
Stąd dalej na Jurowlany i Usnarz, cały czas wzdłuż granicy. Przepiękne tereny, cały czas górki, asfalt cały czas pierwszej jakości.

przygraniczne krajobrazy - okolice wsi Jurowlany© dater
Dalej Zubrzyca, Wojnowce (najwyższy punkt trasy 220mnpm, a w okolicy Góra Wojnowska 240 mnpm), Malawicze. I zaczynam mieć kryzys. Ta pogoda i temperatura naprawdę dobija. Czuje się zjechany na maksa. Popijam izotonika, wodę, odpoczywam chwilę w Bohonikach przy meczecie.

meczet w Bohonikach© dater
Dalej Kamionka i tam robię przy sklepie dłuższy popas. Woda na rozgrzany łeb, puszka coli, banan, żel energetyczny. Czuję się jakbym przejechał ze sto kilometrów więcej. Temperatura i słońce wykańcza organizm. Dalej ledwo pedałuję, ale posiłek zaczyna działać pozytywnie i przez Planteczkę, Lipinę do Straży już noga podaje żwawiej. Na DK19 mały nawet ruch, w końcu to sobota. Dojeżdżam do Czarnej, ale zjechany jestem masakrycznie. Powiem szczerze, ze po dzisiejszej setce czuję się gorzej niż po zeszłotygodniowej dwusetce. Po prostu zjechany na maksa… obiecuję sobie solennie, ze w taka temperaturę to już nie jeżdżę, pieprzę to… przecież to nie TdF ;)
Ślad GPS się urywa jakieś 2 km od domu... padła bateria.
BTW: dziś przekręciłem kilometry z zeszłego roku... teraz już z górki do docelowych 5-ciu tysięcy :D
Kategoria ! > 100 km, Foto, GPS, Onix na szosie, w Polskę
- DST 24.00km
- Czas 00:51
- VAVG 28.24km/h
- VMAX 47.40km/h
- Temperatura 26.0°C
- HRmax 163 ( 83%)
- HRavg 143 ( 72%)
- Kalorie 450kcal
- Podjazdy 115m
- Sprzęt Orbea Onix
- Aktywność Jazda na rowerze
Mazurski rozjazd
Wtorek, 13 lipca 2010 · dodano: 13.07.2010 | Komentarze 0
Miała być mała pętelka, ale mazurskie drogi nie są pierwszej katgorii i to co na mapie wygląda całkiem nieźle w rzeczywistości często jest albo brukiem albo szutrem. Tak też było i tym razem.Budzę się 6:30, równo o siódmej jestem na rowerze. Plan: Baranowo, Faszcze, Jora, Prawdowo, Zełwągi. Wczesny ranek, ale temeratura już doskwiera, jest ok. 25 stopni. Jadę wiec na Baranowo, Faszcze i docieram do Jory Wielkiej. W prawo droga na Jorę Małą i Nowe Sady. Ale jest to kiepskiej jakości bruk, którego widzę jakieś 100 metrów w dół i zakręt w prawo. Hmm... strach jechać, bo nie wiadomo co dalej. Mijałem kilkadziesiąt metrów wcześniej leśnika na poboczu, zawracam więc do niego i pytam o stan drogi. Bruk jest ponoc tylko do jeziora, dalej szutrówka do Nowych Sadów. Nie ma sensu się pchać. Wracam więc i z następnj planowanej małej pętelki objazdowej po Mazurach wychodzi tylko jazda tam i z powrotem.
Kategoria ! < 050 km, Onix na szosie, Trening, w Polskę