Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi dater z bazy wypadowej Czarna Białostocka. Przekręciłem na dwóch kołach 33225.50 kilometrów w tym 7698.22 w terenie. Kręcę z prędkością średnią 26.15 km/h i dociskam jeszcze bardziej :D
Więcej o mnie.

2014 button stats bikestats.pl 2013 2012 2011 2010 2009

Statystyki i osiągnięcia


Najdłuższy dystans: 342 km
Maksymalna prędkość: 79,20 km/h Najwyższe wzniesienie: 2920 mnpm Maksymalna suma przewyższeń: 2771 m

Pogoda

+2
+
-3°
Czarna Bialostocka
Niedziela, 24
Poniedziałek + -3°
Wtorek + -5°
Środa + -2°
Czwartek + -2°
Piątek + -3°
Sobota + -3°

Linki


BTR2







hosting


Instagram

GPSies - Tracks for Vagabonds


Zalicz Gminę - Statystyka dla Dater


Opencaching PL - Statystyka dla Dater

Kontakt




Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy dater.bikestats.pl

Wpisy archiwalne w kategorii

BLU Team Refleks

Dystans całkowity:8595.38 km (w terenie 3895.61 km; 45.32%)
Czas w ruchu:351:54
Średnia prędkość:24.43 km/h
Maksymalna prędkość:79.20 km/h
Suma podjazdów:70840 m
Maks. tętno maksymalne:196 (100 %)
Maks. tętno średnie:179 (91 %)
Suma kalorii:220464 kcal
Liczba aktywności:148
Średnio na aktywność:58.08 km i 2h 22m
Więcej statystyk

Pokibicować na czasówce...

Sobota, 28 lipca 2012 · dodano: 29.07.2012 | Komentarze 0

... Mazovii w Białymstoku. Nie chciało mi się jechać. Wiem, ze mój organizm źle odpowiada na zmęczenie dzień wcześniej. Woli odpoczywać. No i odpoczywałem sobie pedałując delikatnie najpierw na miejsce startu. Tam odebrałem wszystkie teamowe numerki i chipy. Czaro z Saszką zarejestrowali się do czasówki. Jako, że był jeszcze czas pchnęliśmy się na działeczkę Piekarzy tuż obok i wysączyliśmy po piwku. No i start chłopaków. Pojechałem, za nimi na metę w Ogrodniczkach. Tam finisze, trochę gadu-gadu i powrót do Białego. A upał się wzmagał...


  • DST 49.60km
  • Teren 42.00km
  • Czas 02:03
  • VAVG 24.20km/h
  • VMAX 46.00km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • HRmax 191 ( 97%)
  • HRavg 151 ( 77%)
  • Kalorie 1305kcal
  • Podjazdy 360m
  • Sprzęt Cube Reaction GTC Team
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening grupowy - Krzemienne Góry

Czwartek, 26 lipca 2012 · dodano: 29.07.2012 | Komentarze 0

Załapałem się po raz pierwszy w tym roku na trening grupowy spod Tesco. Jakoś do tej pory mi się nie składały te czwartki, ale tym razem zaplanowałem sobie z góry że jadę pod te Tesco :D No i byłem. Zebrało nas się kilkunastu, bez Łukasza (czyli przewodnika stada :) tym razem. Od nas Ja, Szaszka i Andrzej. Kilku chłopaków ze Sprintu, Ptr, Kambet. Ale sami trasę sobie opracowaliśmy. Najpierw trakt napoleoński, później lasem do Supraśla, jakimiś ścieżkami w kierunku na Cieliczankę i przebicie mostkiem na drugą stronę Supraśli. No i tam już Góry Krzemienne, czyli cześć niedzielnej Mazovii. Trening bardzo mocny, powrót ścieżka z Supraśla na Białystok cały czas ogień. Górka pod Ogrodniczki na tętnie powyżej 190, chyba po raz pierwszy w tym roku. Ale jak szło :D
A upał był niemiłosierny. Prognoza przez Mazowią ;)



  • DST 10.00km
  • Teren 4.00km
  • Czas 00:22
  • VAVG 27.27km/h
  • VMAX 41.50km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 172 ( 87%)
  • HRavg 160 ( 81%)
  • Kalorie 60kcal
  • Podjazdy 30m
  • Sprzęt Cube Reaction GTC Team
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rozgrzewka MK Sopoćkinie (Białoruś)

Sobota, 21 lipca 2012 · dodano: 28.07.2012 | Komentarze 0



  • DST 60.60km
  • Teren 52.00km
  • Czas 02:32
  • VAVG 23.92km/h
  • VMAX 46.80km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • HRmax 187 ( 95%)
  • HRavg 176 ( 89%)
  • Kalorie 1924kcal
  • Podjazdy 230m
  • Sprzęt Cube Reaction GTC Team
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton Kresowy Sopoćkinie – czyli jak się podniosłem po upadku

Sobota, 21 lipca 2012 · dodano: 28.07.2012 | Komentarze 1

Dosłownie. Najpierw miałem doła, totalny zgon, żeby później odrodzić się jak feniks z popiołów ;)
Ale po kolei…
Cały tydzień pogodowo, a więc i treningowo kiepski. Lało, jak nie rano, to wieczorem, zsynchronizować się w ogóle nie mogłem. I na Białoruś jechałem wypoczęty i zregenerowany :)
Czego nie można było powiedzieć w sobotę rano ;) Wycieczka w dwa autokary, transgraniczna integracja, „duch puszczy” który już w połowie drogi uleciał w ilości jednego litra :D No i nie zapomniany nocleg w hotelu Białoruś w Grodnie. Powrót do komuny, podróż w czasie trzydzieści lat wstecz i to tylko w cenie 1 mln rubli :D (podliczenie kosztów całego wyjazdu). Ciepłej wody nie było, planowe wyłączenia, dostaliśmy rabat 7.500 rubli na łeb z tej okazji na nocleg – jakieś 3 zł, akurat na dobre piwo – np. Lidzkoje :) Takie klimaty to tylko na Kresowych!!!
Można byłoby się rozpisywać, wspominać, zachwycać. Byłem drugi raz na maratonie na Białorusi i wiem, ze będę tam jeszcze wracał. Wspomnienia bezcenne :)
przed hotelem Białoruś © dater

No ale tematem jest maraton. A więc standardowo pobudka rano, standardowo jak to na Białorusi śniadanie w postaci schabowego z kasza gryczaną (w tamtym roku był ryż i jeszcze trawa morska). I jazd z Grodna do Sopockiń.
Krótkie przygotowanie, rozjazd i rozgrzewka, która mi oświadcza – nie będzie lekko. Kac mnie rypie, dodatkowo jeszcze od tygodnia jestem podziębiony. W czwartek w ogóle straciłem głos i wylądowałem u mojej lekarki. Zapalenie krtani, trochę leków, antybiotyk na wszelki wypadek jakby się pogorszyło. Ale oczywiście ja jadę. No więc na prochach, na kacu i… nie wymiatam. Tętno mam zabójcze na rozgrzewce, jadę z Kacprem, którego trudno mi urwać (!), nogi drewniane. Oj może być kiepsko…
Ustawiam się na starcie dość późno. Miejsce, jak w tamtym roku nie za dobrze wybrane. Most na śluzie kanału augustowskiego. Wąsko jak na start, będzie korek. Ludzi jeszcze więcej jak w zeszłym roku i stoję gdzieś ok. setnej pozycji.
Start… no i jak – koreczek. Zanim przejadę most, czołówki już nie widzę – pewnie skręcają już na asfalt :( Jadę gdzieś pewnie setny. Pierwsze kilometry to szaleńczy pościg za czołówką po asfalcie. Udaje mi się złapać koło jakiegoś Białorusina i naginam. To, co się dzieje z moim sercem to masakra. Tętno nie schodzi poniżej 185. Skręcamy na lewo w teren i zaczyna się las. Mam kryzys, najpotężniejszy chyba jaki zaliczyłem do tej pory na zawodach, po prostu zgon. Źle się czuję, serce chce mi wyskoczyć z klatki, rozrywa mi płuca. Jadę z Marcinem i małą grupą, ale widzę jak oni odchodzą a ja po prostu umieram. Na 6 kaemie pod niewielką piaszczystą górkę się zakopuję a lewą stroną bierze mnie Adaś na swoim nowym Scott-ie 29er. Kuźwa… czas się wycofać :(
Udaje mi się utrzymać jakoś Marcina i Adama i następne kilka kilometrów robię równym miarowym tempem. Dochodzimy małą grupkę zawodników, łapie się mnie jedna mała Białorusinka, która jedzie mi na kole następne 40 kilometrów (!). W którymś momencie w jakiejś piaskownicy gubimy Adama i innych i jedziemy we trójkę: Ja, Marcin, Białorusinka. Przychodzą mi siły, oddech się uspokaja, serce już nie wariuje, zaczynam wracać do żywych. Od 15 kaema jedzie się już naprawdę dobrze. Nadajemy coraz większe tempo. A mała za mną się trzyma. Wymieniamy się z Marcinem, szarpiemy, wydaje się że nie powinna tego wytrzymać… odwracam się… jest nadal na kole. W którymś momencie robię naprawdę mocną zmianę widząc przed sobą większą grupę zawodników. Po pięciu minutach ich dochodzimy. Okazuje się że jedzie w niej Mirek – organizator. Jak jest Mirek, nie jest źle. Wiem, że dopędzenie go, a później trzymanie się na kole jest gwarancją dobrego wyniku :) Jedziemy w grupie około 10-ciu zawodników, mijamy pierwszy bufet. Zaczynają się większe, piaszczyste podjazdy, zaczyna się tasowanie. W którymś momencie atakujemy z Marcinem i za nami zostaję… a jakże: mała Białorusinka i Mirek :) Wyprzedza nas za moment z okrzykiem: prawa, prawa!!! Białorusin, który wygrał półmaraton. Za jakiś czas łapie nas też Patryk, który będzie drugi na krótkim dystansie. Marcin łapie mu koło, my z Mirkiem nie dajemy rady. Odchodzą od nas na dobre 20 metrów. Za nami dwie Białorusinki. Wylatujemy na asfalt, ustawiam się na kole Mirka, za mną dziewczyny.
zadowolony na kole Mirka © dater

Widzicie ten numer 888… dobrze że nie 666 ;) To właśnie ta co jechała mi na kole całą czterdziestkę :D
Podjeżdżamy wirażem na najpierw w lewo, później w prawo i podjazd. Na prawo most nad kanałem, gdzie jechaliśmy w zeszłym roku i robiliśmy drugą pętlę. Teraz stoi milicjantka i coś woła, pokazuje w prawo i lewo. Konsternacja… Mirek leci w lewo, ja za nim. Widziałem, że Marcin poleciał za Patrykiem w prawo na most. Cholera jasna, jest za daleko… skrócił dystans, dyskwalifikacja 
Jedziemy więc w lewo. Kawałek jeszcze asfaltem, później skręt w prawo w szutrową drogę. Kilometr szybkim szutrem i nagłe odbicie w lewo w łakę i ostry podjazd. Mirek się gubi i jedzie prosto, ale zaraz zawraca i nadgania. Po kilku zakrętach wjeżdżamy w las. Zaczyna być inaczej. Leśne drogi szutry zaczynają ustępować miejsca ścieżkom i singlom, podjazdom, krótkim zjazdom. Jedziemy chwilę prosto, ostry zakręt w prawo, podjazd, zaraz zjazd w lewo. I tak kilka razy. Zaskoczenie. Całkiem inna trasa, całkiem inne oblicze maratonu. Organizatorzy pokazali nam całkiem inne możliwości i zawody uzyskały inny charakter. W tamtym roku dwie pętelki po szybkich drogach, mało przewyższeń, trochę piachu. A tu całkiem co innego. Później jeszcze łąki, kretowiska, błoto w które jedna z moich towarzyszek wpadła po osie i kolana, singiel wśród krzaków wzdłuż kanału. Oj działo się. Finał taki, ze się fajnie zmęczyłem :) Ale cały czas na kole Mirka i… z koleżanką na moim kole :) Urwałem ja dopiero jakieś 10 km przed metą. Gdzieś pod koniec znów się gubimy, w całym maratonie ze cztery razy. Finał jest taki, że finiszujemy z ludźmi, których wzięliśmy w pierwszej części wyścigu. W kluczowych miejscach zabrakło oznaczeń. Natomiast sama organizacja i trasa – brawo :)
zjazd przy bunkrze © dater

Zwyciężyła koalicja czterech Białorusinów przed Darkiem. Ola pojechała po raz pierwszy długi dystans, bo ja namówiłem. Łatwa trasa, jak nie w Sopoćkiniach spróbować, to gdzie? Łatwa, taaaa… ale była zadowolona. Dostała puchar dla najlepszej Polki na długim dystansie :)
Ola odbiera puchar © dater

Ja dając nagrodę dziewczynom w open miałem okazję poznać i pogratulować tej, której nie mogłem zerwać te 40 kilometrów. Zajęła pierwsze miejsce :)
nagrody © dater

Sam też zostałem zaproszony na scenę i dostałem upominki dla sponsora :)
Polska! © dater

Sam start, pomimo zgonu na pierwszych kilometrach poszedł rewelacyjnie. Byłem 39-ty w open i 12-sty w kategorii. Zgarnąłem 849 pkt do generalki, jak na razie najwięcej w tym sezonie :)
Na tracku gps widać jak różniła się pierwsza część maratonu od drugiego :)


PS. Gdyby ktoś chciał poczytać więcej wrażeń z wypadu na Białoruś zapraszam na forum Kresowych, tam się trochę rozpisałem na ten temat i zapraszam tutaj

  • DST 3.00km
  • Teren 3.00km
  • Czas 00:10
  • VAVG 18.00km/h
  • VMAX 25.10km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • HRmax 167 ( 85%)
  • HRavg 147 ( 75%)
  • Kalorie 101kcal
  • Podjazdy 25m
  • Sprzęt Cube Reaction GTC Team
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rozgrzewka MK Łomża

Niedziela, 8 lipca 2012 · dodano: 13.07.2012 | Komentarze 0

Kilka kilometrów rozgrzewki w upale przed Maratonem Kresowym w Łomży. Łoj, będzie cięzko :)

  • DST 61.10km
  • Teren 61.10km
  • Czas 02:49
  • VAVG 21.69km/h
  • VMAX 54.10km/h
  • Temperatura 32.0°C
  • HRmax 186 ( 94%)
  • HRavg 174 ( 88%)
  • Kalorie 2074kcal
  • Podjazdy 510m
  • Sprzęt Cube Reaction GTC Team
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton Kresowy Łomża

Niedziela, 8 lipca 2012 · dodano: 13.07.2012 | Komentarze 2

Szykował się ciężki maraton. Upał miał być i był już od rana. Słońce smaliło, choć na szczęście były tez chmury. ICM mówił o burzach, ale przez cały dzień nie nadeszły. Było więc gorąco i parno. Maksymalna temperatura, którą zanotował Polar to 36 st.
Team zebrał się na ten start w pokaźniej liczbie 14 zawodników. Sześciu z nas startuje na długim dystansie, reszta w półmaratonie. Po krótkiej rozgrzewce stajemy na starcie.
na starcie © dater

Ostatnie informacje, komentarze i uwagi do trasy i… jakoś tak bez uprzedzenia ruszamy punkt 11-sta. Jak nie na MK, zawsze jest z pięć minut opóźnienia ;) Nawet organizator Mirek nie zdążył odejść od mikrofonu i bez niego peleton poszedł.
wystartowaliśmy © dater

Pierwsze kilometry nie za duże tempo. Wszyscy się oszczędzają, wiadomo że jeszcze będzie się czas się zmęczyć w ten upalny dzień. W zasadzie do 10-go kilometra jadę w czołowej grupie, a w zasadzie widzę na prostych czoło peletonu. Później oczywiście odstaję, udaje mi się złapać grupę z podobnym tempem i jedziemy razem w około 6-8 zawodników tasując się co jakiś czas. Jest też ze mną Marcin z naszego teamu. Mu akurat ciężko się utrzymać na kole, szczególnie gdy przyszarżuje. Tempo grupy mi odpowiada i myślę tylko aby nie popełnić jakiegoś głupiego błędu jak zwykle, bo mi odejdą. No i niestety w pierwszej wielkiej piaskownicy około 25-go kilometra na zjeździe dzieje się to, co zwykle. Czyli błąd, zawahanie, przy pełniej prędkości wyrzuca mnie na zewnętrzną, ponad pół metrową bandę i prawie zrzuca z siodła stopując w miejscu. Ktoś rzuca jeszcze w przelocie czy wszystko w porządku i cała grupa mi odchodzi. Na szczęcie wszystko w porządku, czuję tylko obtarta prawą goleń. Gubię też, jak się później okazuje, pompkę.
Kilka następnych kilometrów jadę sam. Widzę grupę z przodu, ale ciężko ich dojść i po jakiś 5 km odpuszczam. I zaczyna się niezła jazda, na zmianę: błoto, kałuża, piach, kałuża, piach. I takich z dziesięć przemianek. Jadę po kałużach środkiem, a jak próbowałem jedną wyminąć to znów kraksa. Nie mieszczę się koło drzewka, zahaczam kierownica i znów ląduję na ziemi. Tutaj dogania mnie kolega z Augustowianka Team, z którym jadę w zasadzie do samego końca. Większość czasu siedzę mu na kole rzadko mam siłę, żeby docisnąć i poprowadzić. Dopiero gdzieś na 10 km przed metą odchodzi kryzys, wracają siły i jedzie się o wiele lepiej. Na szerokim szutrze 5 km przed metą wychodzę na zmianę, dociskam i… gubię towarzysza. Okazuje się, ze miał już kurcze i ostatnie kilometry jechał tylko aby dojechać. Mi natomiast kręciło się przed meta całkiem nieźle. Dogania mnie jeszcze tylko na ostatnim kilometrze organizator Mirek i kręcimy razem rozmawiając i wymieniając się uwagami co do maratonu. Ostatnia prosta, Mirek dociska, ja go odpuszczam i sam przekraczam linię mety.
na mecie © dater

Na mecie strażacy ustawili kurtynę wodną. Wlazłem tam po prostu i stałem w zimnej wodzie z minutę chłonąc przyjemną, chłodną wilgoć. Świetny pomysł, trochę błota się narobiło, ale chyba nikomu to nie przeszkadzało :D
trochę ochłody © dater

Maraton bardzo trudny, trasa bardzo dobra, urozmaicona. Dużo piachu i w zasadzie sucho, ale zdarzyły się też w lesie potężne kałuże, które przejeżdżałem środkiem. W lesie było jeszcze znośnie, natomiast wyjazdy na otwartą przestrzeń to masakra. Żar lał się z nieba. Wynik jak na te warunki bardzo dobry. Open: 30/93, w kategorii 10/36. Chyba najlepszy, jeśli chodzi o miejsca w moich startach. Punktów tez powinno być całkiem dużo, około 840 jak dobrze policzyłem. Teamowo poszło rewelacyjnie. Objechaliśmy największych konkurentów a dwóch naszych zawodników: Andrzej i Saszka stanęło na pudle w swojej kategorii :D Gratulacje chłopaki!
nasi na podium © dater

Dziś wszyscy dojechali, obyło się bez defektów, kontuzji i wycofań. Można było posmakować podium :D
posiedzieć na podium :) © dater




  • DST 342.70km
  • Czas 11:14
  • VAVG 30.51km/h
  • VMAX 60.00km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • HRmax 178 ( 90%)
  • HRavg 152 ( 77%)
  • Kalorie 6638kcal
  • Podjazdy 1285m
  • Sprzęt Orbea Onix
  • Aktywność Jazda na rowerze

Południowa pętelka

Piątek, 29 czerwca 2012 · dodano: 29.06.2012 | Komentarze 5

Jak znajdę chwilę to skrobnę jakiś opisik. Wszystko nam się złożyło: super trasa, wyśmienita pogoda, odpowiednia temperatura, brak wiatru. Było bosko :D Na razie musze się zebrać do kupy po tych kilometrach. Na ten moment zdjęcia i track gps :)

[EDIT] No to znalazłem chwilę... tydzień później :) I z tego skrobania wyszedł taki opisik:

Mam w tym roku mocne postanowienie, żeby drobnymi kroczkami dojść do celu długodystansowego, którym są cztery stówki :) Po pierwszym kroku i zrobieniu 250 km w maju przyszedł czas na krok drugi: 300 kilosów. Na ten moment moja życiówka to 317 km, pokonane dwa lata temu podczas podlaskiego „Zażynka”. Ale co całkiem inna bajka :D A więc w tym momencie chodzi także o cel numer dwa: poprawienie życiówki.
Upatrzyliśmy sobie z Saszą ten piątek już jakieś trzy tygodnie temu. I kto mógł przypuszczać, że wstrzelimy się w dziesiątkę, jeśli chodzi o pogodę. Do tej pory czerwiec nas nie rozpieszczał: chłodno, deszczowo. Ale tu już tydzień wcześniej prognozy są optymistyczne i utrzymują się aż do udanego finału: pięknego piątku na taki trip :D Wszystko podpasowało. Temperatura idealna, około 25 stopni. Praktycznie bezwietrznie na trasie było, a jak powiewało w drugiej połowie dnia, to z południa, a więc pomocnie :) No i wybrana przez nas trasa była idealna. W miarę płasko, dobre asfalty, mało samochodów. Idealnie :)
Mając te idealne warunki na uwadze umawiamy się z Saszką na 6-tą rano w Grabówce. Pobudka przed 5-tą, szybkie śniadanko, dopakowanie rzeczy i 5.30 wyruszam. Już jest w miarę ciepło, ok. 19 stopni. Dół krótki, góra też, ale na razie w rękawkach. Najpierw jadę kawałek nowiutką ddr obok nowego kawałka śródmiejskiej obwodnicy. Dziś będzie otwarcie, będą przecinać wstęgi :P Na słupach wiszą flagi. Dalej 27-go Lipca przemykam szybko do Grabówki. Od razu zauważam, ze trochę ciężko się jedzie. Niby spokojnie kręcę, ale tętno jakieś wysokie i tak ciężko w płucach. Hmmm… no zobaczymy, co dalej.
Mamy dobry timing z Saszką, stoi na przystanku za rondem, ale ledwo minutę. Wymieniamy kilka zdań i suniemy DK65 na Bobrowniki. Na razie ruch nieduży, sunie się ładnie, robimy zmiany. Jedyne większe podjazdy w okolicach Królowego Mostu idą gładko i tak ze średnia ok. 33 km/h docieramy do Walił i Gródka. Tam skręcamy z krajówki i jedziemy na Michałowo. Zaczynają się płaskie tereny, które będą nam towarzyszyć aż do Siemiatycz. Wschodnia część Podlasia to rzeczywiście wypłaszczenia i pofalowane równiny ciągnące daleko przed nami.
Z Michałowa odcinkiem podłego asfaltu jedziemy na Bondary i zaliczamy Zalew Siemianówka. Stajemy sobie na zaporze, cykając zdjęcia i wciągamy pierwsze banany i batony. Na wodzie lustro, zero ruchu, totalna flauta. Tak będzie prawie cały dzień. Robi się tez już naprawdę ciepło, rękawki idą do plecaka.
Dalej przez Narewkę, Hajnówkę całkiem dobrymi asfaltami do Kleszczel. Przed Kleszczelami wpadam na pomysł, żeby zadzwonić do Marcina, kumpla z teamu. Może jest w domu i z nami się choć trochę śmignie. Okazuje się, że tak :) Zajeżdżamy więc do niego i trasę z Kleszczel do Siemiatycz pokonujemy razem. On na góralu, nie zdążył zmienić opon na slicki, ale nasze spokojne długodystansowe tempo go nie zabija. Nawet przez część drogi daje mocna zmianę.
Mniej więcej w połowie drogi mamy mały incydent, który mógł się źle skończyć. Drogowcy remontują kawałek asfaltu, jest przewężenie. Dojeżdżamy na pełnym gazie do tego miejsca, właśnie Marcin prowadził, za nim Sasza, ja na końcu z ograniczoną widocznością. Z naprzeciwka dziadek w Punto. Wydaje się, że nie ciśnie się i nas przepuszcza, więc jedziemy śmiało. Ale nagle zmienia zdanie, chłopaki hamują. Ja za późno zauważam sytuację, też hamuję, ale wpadam na Saszkę. Odbija mnie w lewo, wprost pod nadjeżdżającego Punciaka. Dziadek w ostatnim momencie odbija na pobocze i cudem mnie nie taranuje. No żesz ku… Aż mi się ciepło zrobiło. Na szczęście obyło się bez konsekwencji, ale dziad mógłby myśleć i być bardziej zdecydowanym, co robi. Rowery całe, poczułem tylko prawą kostkę, która gdzieś walnąłem. Na szczęście po kilkudziesięciu kilometrach już jej nie czułem.
Docieramy więc do Siemiatycz, tam drugi dłuższy odpoczynek i popas. Marcin wraca do domu, my obieramy kierunek Sokołów Podlaski. Tu zaczynają się górki i to takie niczego sobie. Dolina Bugu na lewo pod nami, długie podjazdy, robi się tez coraz cieplej. Docieramy do pięknego Drohiczyna i dalej na Sokołów. Przekraczamy Bug po raz pierwszy tego dnia i tu mam największy kryzys na tej trasie. Myślałem, że ostatnich 20 km do Sokołowa nie dokręcę. Organizm zaczął dopominać się paliwa i koniec. Na szczęście w Sokołowie mieliśmy zaplanowany porządny posiłek. Znajdujemy całkiem miłą restauracyjkę i jemy naprawdę dobrego schaboszczaka z frytkami. Oczywiście walimy też po piwku. Robi się naprawdę gorąco.
Ciężko się jest ruszyć po posiłku i ciężko jechać te pierwsze kilometry. Dopiero przed Ceranowem zaczyna się kręcić normalnie. Przekraczamy Bug po raz drugi i wracamy z powrotem na Podlasie. Po posiłku jedzie się naprawdę dobrze, czuć moc i siły wróciły. Natomiast robi się coraz cieplej i to doskwiera. Płyny idą w zastraszającym tempie. Uzupełniamy je kolejny raz w Wysokiem Mazowieckiem (macie problem z odmianą, ja też :) szukałem w słowniku :D
Dalej już jedzie się ciężej, podjazdy coraz gorzej, czuć już kilometry w nogach. Przez Sokoły, most na Narwi w Bokinach, gdzieś w tych okolicach strzelają nam trzy setki. Marzymy o piwie z tej okazji, ale okazuje się, że aż do Białego nie ma żadnego sklepu! A więc dopiero przed samym Białymstokiem, w Niewodnicy, zatrzymujemy się i strzelamy po piwku :) Na rondzie „ułanów” żegnamy się i każdy jedzie w swoją stronę. Te ostatnie kilometry mnie niesie :) Nie obchodzi mnie czy jest z górki, czy wiatr pomaga, po prostu grzeję jak natchniony a nogi niosą. Ostatnie kilometry dokręcam jak nakręcony :D
Podsumowując: wszystko super. Trasa super, pogoda super, nogi super. I spało się też super :) Na drugi dzień o dziwo żadnego kryzysu, mógłbym seteczkę pyknąć, gdyby tylko czas był :D


dziś otwarcie nowych km śródmiejskiej obwodnicy :) © dater

przed otwarciem, w oddali robią jeszcze wiadukt na przedłużeniu Andersa © dater

za Królowym Mostem © dater

wjeżdżamy do Gródka © dater

przed Michałowem © dater

cerkiew w Juszkowym Grodzie © dater

na zaporze w Bondarach - zalew Siemianówka © dater

wjeżdżamy do Narewki © dater

wschodnie Podlasie - płasko © dater

dojeżdżamy do Kleszczel © dater

płaskie Podlasie - krajobrazy © dater

cerkiew w Kleszczelach © dater

Eurocopter w Kleszczelach © dater

z Marcinem w drodze na Siemiatycze © dater

w trasie na Siemiatycze © dater

krajobrazy przed Siemiatyczami © dater

już prawie w Siemiatyczach © dater

za Siemiatyczami - zaczynają się górki © dater

pod nami dolina Bugu © dater

górki przed Drohiczynem © dater

dojeżdżamy do Drohiczyna © dater

Drohiczyn © dater

krzyż papieski w Drohiczynie © dater

most na Bugu © dater

Sokołów Podlaski © dater

popas w Sokołowie © dater

Sterdyń na trasie © dater

Ceranów na trasie © dater

przekraczamy Bug po raz drugi © dater

most na Bugu © dater

Wysokie Mazowieckie © dater

przejechaliśmy przez Mazury :) © dater

tym razem przekraczamy Narew © dater

rzeka Narew - most w Boćkinach © dater




  • DST 92.30km
  • Teren 46.00km
  • Czas 04:14
  • VAVG 21.80km/h
  • VMAX 42.70km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • HRmax 174 ( 88%)
  • HRavg 131 ( 66%)
  • Kalorie 1940kcal
  • Podjazdy 480m
  • Sprzęt Cube Reaction GTC Team
  • Aktywność Jazda na rowerze

Memoriał 2012, Kukle, dzień drugi - Wigry

Niedziela, 17 czerwca 2012 · dodano: 22.06.2012 | Komentarze 0

Po 150 kaemach zrobionych przez „siedmiu wspaniałych” w dniu „zero”, trasie do Druskiennik na Litwie dnia pierwszego, następuje dzień drugi. No dla niektórych trzeci :P
Dnia drugiego (a więc dla niektórych trzeciego ;) mamy plan na Wigry. Zbieramy się jak zwykle po śniadaniu. Część uczestników naszego memoriału już zaczyna się pakować i wraca do domów. Przyjechali z całej Polski, więc mają odpuszczone :D Reszta dzieli się na dwie grupy. Tą, która ma dość po dniu poprzednim i będzie ćwiczyła mięsnie piwne. I ta która jednak będzie ćwiczyła mięśnie „rowerowe” :D Ta grupa znów się dzieli na tych, co robią 25 kilometrów nad Wigry na rowerach i tych, co dojeżdżają samochodem :) Tych którzy w ogóle się opierdzielali i zaginęli w mrokach dziejów, nie zaliczam do żadnej grupy :D
Grupa rowerowa wyjeżdza około 9-tej. My z Saszą, czekając na Czarka i Gerarda, ostatecznie rezygnując z tego czekania, wyjeżdżamy ostatni. Skracamy sobie drogę za Kuklami jadąc lasem wzdłuż jeziora i łapiemy przednią grupę w momencie, kiedy wypadamy na asfalt. Pogoda na razie ładna, choć wiatr wieje i się wzmaga. Przeszkadza dość mocno, a powiewy liczę że mają pod 40 km/h. Chmury robią się coraz cięższe, słońce wreszcie za nimi ginie i już nie jest tak ładnie i ciepło jak na początku założyliśmy.
grupa dnia drugiego © dater

Jedziemy przez Giby na Czerwony Folwark. Od czasu do czasu przystajemy, czekamy na ogon.
na trasie © dater

Dookoła piękne krajobrazy, górki, pola, małe zagajniki. Po drodze wyprzedzają nas samochody drugiej grupy. Czekają na nas na miejscu w Czerwonym Folwarku. Krótki odpoczynek, wszyscy zbieramy się razem.
wyznaczamy trasę © dater

Zrobiło się chłodno bez słońca i przy tym wietrze. Daję więc Ali wiatrówkę, żeby było cieplej i przy okazji dziewczyna je mi z ręki :D
jest chłodno, Ala ubiera wiatrówkę... © dater

... i je mi z ręki :D © dater


Gdy czekamy okazuje się że Czaro i Gerard jednak pojechali rowerami, ale obrali azymut na Czerwony Krzyż zamiast na Czerwony Folwark :) Łukasz wyrusza więc serwisówka chcąc ściągnąć ich z trasy.
Grupa pierwsza wyrusza już w trasę, my z Saszą czekamy na chłopaków. Niestety okazuje się, ze nie mogą się z Łukaszem znaleźć, więc wsiadamy na rowery i gonimy przednią grupę. Spotykamy się w Starym Folwarku. Tam zakup zapasów, czekamy na Czarka. Gerard jednak rezygnuje, doskwiera mu ścięgno Achillesa. Zbieramy się i ruszamy zielonym szlakiem wzdłuż brzegu jeziora. Bardzo ciekawa trasa. Wąskie single wśród drzew, kładki, podjazdy, piękne widoki. Trasa wręcz momentami maratonowa :)
kładka na Wigrami © dater

klasztor nad Wigrami © dater

Wigry © dater

w lesie © dater

następna kładka © dater

jedziemy lasem © dater


Niektórzy, szczególnie dziewczyny mają już tego drugiego dnia jednak dość. Załatwiamy więc serwisówkę do Gawrych Rudy, która zabiera trzy dziewczyny, najwytrwalsza grupa rusza w kierunku na Bryzgiel.
kościół w Gawrych Ruda © dater

w drodze na Bryzgiel © dater

Za tą miejscowością znów odbijamy w teren, w kierunku do jeziora i zaczepiamy o bardzo ciekawy punkt widokowy z wierzą. Rozpościera się stamtąd przepiękny widok na okoliczne jeziora.
widok na Wigry © dater

punkt widokowy © dater

Tam podejmujemy decyzję, że kończymy trasę w Czerwonym Krzyżu. Są już tam samochody i cała grupa się ładuje. My z Saszą i z Adamem postanawiamy jednak dokręcić kilometry do Kukli. Tempo jest fajne, całkiem inne od tego z poprzednich kilometrów. Nogi podają aż miło, mimo tylu kilometrów nie czuję zmęczenia. W którymś momencie dogania nas Adam i mówi dysząc: „powariowaliście, nie przesadzajcie, na liczniku cały czas 32-34, dajcie żyć” :D Trochę odpuszczamy… ;)
W każdym bądź razie trasa z powrotem zajmuje nam połowę tego czasu co nad Wigry :D
No i wyszła nam fajna impreza :) Chyba jedna z najlepszych jeśli chodzi o nasze pięć memoriałów. Wszystko dopisało. I rekordowa frekwencja, świetni ludzie, trasa, wrażenia, pogoda, krajobrazy. Wszystko się udało, wszyscy mocno zadowoleni. Jeszcze co niektórzy wieczorem piszą maile z podziękowaniami. Cytuję: „Zacne, że niektórzy potrafią zorganizować imprezę gdzie alkohol jest dodatkiem a zmęczenie przyjemnością”. Bardzo trafne stwierdzenie, dzięki Gerard :D
Ja też chciałbym podziękować. Wszystkim uczestnikom, tym którzy jechali, tym którzy odpoczywali, a także tym którzy nam pomagali. Nie będę nikogo wymieniał imiennie, bo tlye was było, że na pewno kogoś zapomnę :) W każdym bądź razie dzięki wszystkim. Dziękuję za wspaniałe chwile na trasie, dzięki za miłe słowa. Podziwiam mobilizację wszystkich, każdy jechał tyle na ile było go stać. Zdarzył się jeden, na szczęście niegroźny wypadek na trasie. Wszystko skoczyło się na strachu. Jednak, nawet na tak „lajtowych” wyjazdach kask jest koniecznością i każdy powinien pamiętać o bezpieczeństwie. Ja jeżdżąc staram się zawsze zakładać go na głowę. Ale nawet ja, jadąc na Litwę miałem ten kask przypięty do plecaka, zamiast na łbie. Natomiast w drodze powrotnej już twardo leżał na czerepie :) No i na tą okazję jeszcze jedno podsumowanie. Parafrazując Gerarda: „wiem, jesteście bardzo dzielni, ale wszyscy zakładajcie kask”
Ooooooo :)
Do zobaczenia za rok :D



  • DST 87.60km
  • Teren 25.00km
  • Czas 04:10
  • VAVG 21.02km/h
  • VMAX 48.00km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • HRmax 98 ( 50%)
  • HRavg 175 ( 89%)
  • Kalorie 1220kcal
  • Podjazdy 415m
  • Sprzęt Cube Reaction GTC Team
  • Aktywność Jazda na rowerze

Memoriał 2012, Kukle, dzień pierwszy - Druskienniki (Litwa)

Sobota, 16 czerwca 2012 · dodano: 22.06.2012 | Komentarze 1

W dniu „zero” zrobione przez „siedmiu wspaniałych” ponad 150 km :) W dniu pierwszym plan też skromny, ale dla większości bardzo ambitny.
Po wieczorno-nocnej integracji, pląsach, kilku głębszych, plątaniu języków i nóg, rano co niektórym ciężko było zejść do restauracji na śniadanie. Ale większości się ta trudna sztuka „dnia następnego” udała i około 9-tej zaczęliśmy się zbierać na odprawę.
zbieramy się © dater

odprawa © dater

ci co nie dali rady ;) © dater

Trochę rozmów, zbieranie rowerów, ostatnie serwisy. Krótko tłumaczę trasę, zasady, przekazuję telefony kontaktowe i około 9.30 wyjeżdżamy. Kierunek Litwa, Druskienniki.
ruszamy © dater

Pogoda piękna i prognozy dobre. Niebo bez żadnej chmurki, temperatura się szybko podnosi i w ciągu dnia ma osiągnąć prawie 30 stopni.
pierwszy odcinek przez las © dater

Najpierw kilkanaście kilometrów lasem. Przy przekraczaniu asfaltu liczę po kolei uczestników. Jest razem ze mną 45 rowerzystów! Bezwzględny rekord imprezy, którą organizujemy już piaty raz.
pierwszy odpoczynek i liczenie uczestników © dater

Po jakiejś pół godzinie jazdy lasem wyjeżdżamy na szutr biegnący do granicy i przejścia granicznego. Szlaban podniesiony, stoi samochód z pogranicznikami litewskimi. Chwilę z nimi gadamy, czy nas przepuszczą ;), ale nie ma problemu. Robimy zdjęcie grupowe i ruszamy dalej.
grupa na granicy © dater

Adamy na granicy © dater

Kilka górek, jeden fajny, ale niebezpieczny zjazd i wjeżdżamy na asfalt. Poruszamy się przepięknymi terenami wśród lasów, pól i jezior. Bardzo ładne krajobrazy. Nie za bardzo mi wychodzą zdjęcia z jadącego roweru, szczególnie że trudno właściwy poziom… horyzontu utrzymać ;)
droga na Litwie © dater

Dojeżdżamy do miejscowości Kapciemiestis (Kapciowo), tam robimy krótki odpoczynek.
odpoczynek w cieniu © dater

Za Kapciowem jest kawałek kocich łbów, na którym gubię Polara. Nie wypina się z gniazda, tylko całe gniazdo ucieka z mocowania do kierownicy i gdzieś ląduje na poboczu. Na szczęście zauważam to kątem oka i zawracam. Szukam minutkę, leży po lewej stronie w piachu. Trochę poobijany ale cały i chodzi… ufff :)
litewskie asfalty © dater

Wracam na trasę, w tylnej kieszonce dzwoni telefon, ale się nie przejmuję. Przejeżdżam jeszcze kilkaset metrów, kończy się odcinek bruku i zaczyna asfalt i za pierwszym zakrętem widzę jakieś zamieszanie na poboczu. Znów dzwoni telefon i widzę gestykulujących ludzi na poboczu, ktoś nawołuje, macha rękoma, jakby mnie przyzywając. Zaczynam mieć złe przeczucia…
Podjeżdżam bliżej… wypadek. Stres, krótka panika, ktoś na poboczu kuca, krew, trochę nerwów. Okazało się, że nic strasznego się nie stało, ale jadąc spokojnie też można się nieźle wyłożyć. Krótkie szczepienie rowerami dwóch uczestników spowodowało małą kraksę. Brak kasku niestety to krew na poboczu. Konsekwencje na szczęście niewielkie: trzy szwy, zbite biodro, zdarta kostka. No i koniec wycieczki w tym miejscu. Większość grupy jedzie dalej na Druskienniki, ja czekam na wóz serwisowy.
Tu kończy się mój zapis śladu GPS w drodze do Druskiennik.

Po opatrzeniu ran do Druskiennik docieramy samochodem serwisowym przed całą grupą rowerową, która jak się później okazało pogubiła się na ostatnim leśnym odcinku. Trochę chodzimy po centralnym parku, zwiedzamy, robimy zdjęcia.
Druskienniki © dater

Odnajdujemy restaurację, w której mamy mieć obiad, spotykamy się z nasza przewodniczką. Reszta dojeżdża za dwadzieścia minut.
grupa dojeżdża do restauracji © dater

restauracja © dater

Zaczynamy okupować restaurację :) Pogoda piękna, piwo smakuje miodnie, obiad też bardzo dobry. Dookoła piękny park, miła atmosfera, wszyscy zadowoleni, choć już wstępnie zmęczeni. Pierwsze 50 km za nami.
okupujemy restaurację © dater

Po naprawdę przepysznym obiadku i deserze, wciągnięciu niezliczonej ilości piwa (donoszono nam tace non stop :) znów krótka odprawa w temacie dalszych planów. Pierwsza, największa grupa pozostawia już rowery i wraca do Polski autokarem. Rowery lądują w samochodzie serwisowym, ludzie wybierają się z przewodniczką zwiedzać Druskienniki. Grupa rowerowa dzieli się na tych, którzy od razu wracają na granice i na tych, którzy mają się jeszcze zamiar pokręcić po Druskiennikach.
Ja należę do tej ostatniej. Jedziemy nad jeziorka, przepiękne położeni w mieście. Piękne miejsce, ładnie utrzymane, park, zieleń, świetne ścieżki rowerowe. Okrążamy te jeziorka na różne sposoby, a ilość kombinacji jeżdżenia i ścieżek, a także ich jakość przyprawia o zawrót głowy.
ścieżki rowerowe w okolicy jeziorek © dater

Jeszcze większy szok przezywamy wyjeżdżając z miasta, przekraczając Niemen.
przekraczamy Niemen © dater

Jest tam zrobiona ścieżka, która można raczej nazwać mianem „autostrady” rowerowej. Ogólnie Druskienniki robią bardzo dobre wrażenie. Czysto, schludnie, porządek, świetna infrastruktura. Aquapark i „kawałek Dubaju”, kryty stok narciarski. Postanowiłem, że w lipcu wybieram się na narty na Litwę :D
"autostrada" rowerowa © dater

niesamowita ścieżka rowerowa © dater

Wracamy trochę inna drogą, nie zaczepiamy już o teren, tylko cały czas asfaltem w kierunku granicy.
wyjeżdżamy z Druskiennik © dater

Niektórzy maja kryzysy i grupa dzieli się na mniejsze podgrupy. Ja zostaję z tyłu dotrzymując towarzystwa tym najsłabszym: Ani i Piotrkowi.
odpoczynek © dater

Piotr naprawdę ma kryzys i przed Kapciowem dzwonię do Łukasza, żeby podstawił samochód serwisowy i zebrał Piotrka z trasy. Powoli w trójkę dojeżdżamy na miejsce spotkania, chwilę odpoczywamy. Zostawiamy Piotrka w Kapciowie, żeby poczekał na Łukasza i we dwójkę z Anią jedziemy w kierunku na granicę. Tempo nie jest zawrotne, ale Andzia twardo, ze dojedzie. No więc rekreacyjnie kręcę razem z nią, czasami dociskając pod górki dla rozruszania nóg. Przekraczamy granice i tą samą drogą wracamy do Kukli… nooo takie było założenie, ale gubimy się w lesie. Obieram nie tą opcję na pierwszym rozjeździe i kierujemy się za bardzo na północ. Na najbliższym skrzyżowaniu poprawiam skręcając na południowy zachód. Jadę z przodu i przed sobą widzę… śmigającą fatamorganę. Jakieś 100 metrów przede mną śmigną mi w poprzek rowerzysta w naszej koszulce. Też mnie zauważył i powrócił na skrzyżowanie. Okazuje się, ze to Krzysiek, który samotnie pogubił się jeszcze przed granicą i nadrobił ok. 10 kilometrów. Dalej więc jedziemy razem.
Na szczęście wracamy na prawidłową trasę i już bez przeszkód docieramy do pensjonatu. Niedaleko przed Kuklami dzwoni do mnie Łukasz. Na jego pytanie „jak leci”, odpowiadam, że mamy może z 15 minut do celu. Na to on, że też mają z Piotrem z 15 minut… konsternacja. Jak to?? Opowiada: „Wiesz, co się mogło zdarzyć w Kapciowie?? Złapałem kapcia… „ :D No niezła jazda.
Docieramy do Kukli akurat na kolację i zastawione stoły. Ja wyraźnie uchachany i ujarany tą jazdą :D
wjeżdżam... © dater

...trochę ujarany :) © dater

... i bardzo uchachany :) © dater

Dojeżdżając melduję oficjalnie, że operacja Druskienniki zakończyła się powodzeniem. Obyło się bez strat osobowych :) No może zdarzyła się jedna… mieliśmy prawdziwego bohatera tego dnia.
A największym bohaterem tego dnia stał się… pies Anusiak :D Wybiegł z nami rano z pensjonatu, zrobił trasę na Litwę. Tam gdzieś pod Druskiennikami się zgubił. Nie wiemy gdzie był, którędy wracał. Wrócił nad ranem, nie wiedząc ile kilometrów pokonał i że stał się bohaterem wyjazdu. Padł i odsypiał to cały dzień :D
Anusiak - bohater dnia pierwszego © dater

Piotr dojeżdża z Łukaszem kilka minut po nas i jest ostatnim uczestnikiem trasy na Litwe, który dociera do bazy.
Piotruś też dojeżdża :D © dater

Dołączam do kolacji grillowej i wcinam całą mase mięsiwa. Głodny jestem niemiłosiernie po tym całym dniu w siodełku.
kolacja © dater

Wieczorem oczywiście strefa kibica :D Wszyscy z nadzieją, że będziemy świętować.
strefa kibica © dater

Stoły zastawione, skrzynki piwa… a jaki wynik z Czechami był wszyscy wiedzą. Rozczarowanie, nie ma świętowanie, imprezy, odechciewa się… Idę spać 23.


  • DST 151.20km
  • Teren 30.00km
  • Czas 06:07
  • VAVG 24.72km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • HRmax 174 ( 88%)
  • HRavg 138 ( 70%)
  • Kalorie 3064kcal
  • Podjazdy 725m
  • Sprzęt Cube Reaction GTC Team
  • Aktywność Jazda na rowerze

Memoriał 2012, Kukle, dzień "zero"

Piątek, 15 czerwca 2012 · dodano: 22.06.2012 | Komentarze 1

No i nadszedł czas piątego już Memoriału, który co roku staramy się organizować ku pamięci naszego pracodawcy i właściciela firmy, który odszedł w młodym wieku. Jarek był bardzo aktywnym człowiekiem i mimo choroby nie poddawał się i dawał swoją aktywnością przykład tego, jak należy żyć. Podążamy jego śladem robiąc te nasze coroczne, wspólne kilometry.
W tamtym roku zaliczyliśmy naprawdę fajny wyjazd na Mazury i kręciliśmy w okolicach Gołdapi: dzień 1, dzień 2
W tym roku plan jest zacząć pedałowanie nawet dzień wcześniej. Baza jest w zasadzie nie daleko, w Mazurskich Kuklach. Plan trasy to prawie 150 km i jest nas „sześciu wspaniałych” (jak to Kuba ładnie określił). Dla czterech z nas ma to być życiówka, bo my z Saszą swoje już o wiele dalej pykamy :)
Kuba przyjeżdża do nas aż z Warszawy i jedzie już drugi raz. Jest maratończykiem, ale na rowerze to dla niego wyzwanie :)
Kuba © dater


Kacper kręci z nami od początku, Misza drugi sezon, Gerard pierwszy. Wszyscy to nasi koledzy z teamu, dwóch łyka półmaratony, Gerard twardo obstawia długi dystans. Dla wszystkich to twarda próba.
Prognozy nie są najlepsze. Szczególnie, jeśli chodzi o wiatr, prognozy mówią o północno-zachodnim 30-40 km/h. A my jedziemy na północ, więc będzie nam przeszkadzał.
Plan jest wyjechać ok. 11, ale oczywiście ktoś musi się spóźnić… no jakżeby inaczej Geradr :) Dla niego trzeba ustawiać plan na godzinę do tyłu ;)
No, ale dojeżdża, zbroimy się, stajemy do wspólnego zdjęcia i ruszamy.
zbiórka pod salonem, na razie jest nas piatka © dater

Na razie w piątkę, bo Misza ma do nas dołączyć w Supraślu. Najpierw do Ciołkowskiego i Baranowicką na Bobrowniki. Jedziemy na wschód, więc na razie wiatr nam pomaga. W majówce skręcamy na Supraśl. W lesie wiatr się uspokaja, a piękna droga na tej trasie wyzwala w Kubie wyzwanie, że jest „wrażliwy na piękno natury, a tu tak pięknie” :) Bo i rzeczywiście trasa przez Krasny Las do Supraśla do ładnych należy.
W Supraślu spotykamy się z Miszą, wykazując niezły timing, w zasadzie podjeżdżamy w tym samym momencie pod klasztor. Dalej już razem szosą na Krynki. Jedzie się na razie dobrze, wiatru w lesie praktycznie nie ma, a jak powiewa to kierunkowo pomaga.
okolice Supraśla © dater


Za Sokołdą przy arboretum skręcamy na północ w kierunku na Wierzchlesie. Też cały czas lasem, więc spokojnie, kręcenie bez szarpania, wiatr nie przeszkadza. Na razie tempo całkiem niezłe, ok. 28 km/h.
autoportret z trasy © dater


Ale za Wierchlesiem w kierunku na Kamionkę wyjeżdżamy na otwartą przestrzeń i wiatr zaczyna być uciążliwy. W Sokółce robimy pod sklepem pierwszy, większy odpoczynek. Trochę batonów, wciągniecie banana, kilka minut bez siodełka pod tyłkiem.
postój w Sokółce © dater


Dalej na Dąbrowę. I chyba jeden z najgorszych odcinków, wiatr w twarz i górki. Zaczynają chłopaków łapać kryzysy. Kuba na wyjeździe z Sokółki przekonuje nas, żebyśmy jechali swoim tempem i na niego nie czekali. Podjazd za Sokółką rzeczywiście go od nas oddala i gdzieś ginie. Jedziemy swoim tempem, Misza tez ma problemy. Staramy się z Saszą chłopaków ciągnąć, ale nie bardzo mogą utrzymać koło, nawet na lekko. Stajemy na odpoczynek kilka kilometrów przed Dąbrową. W oddali po kilku minutach widzimy skacząca, jadącą w swoim jedynym niepowtarzalnym stylu postać Kuby.
Kuba dochodzi do nas przed Dąbrową © dater

Czekamy więc na niego, chociaż wydawało nam się że dopiero w Dąbrowie po dobrych kilkunastu minutach czekania do nas dołączy. Odzywa się w Kubie wytrzymałość maratończyka i do końca trasy jest już o wiele lepiej.
W Dąbrowie mamy zaplanowany postój z popasem w restauracji, która z Sasza odwiedziliśmy już kiedyś wcześniej. Jeszcze przed Dąbrowa dzwoni do nas Czaro, że tam do nas dołączy. Nie mógł wytrzymać w robocie i mimo urazu barku chce resztę trasy z nami pojechać. Przywozi go Grazia pod restaurację.
na jedzonku w Dąbrowie © dater


Jemy sobie poważną porcję schabowych z frytkami popijając piwkiem :) Potem jeszcze wizyta w Biedronce, zakup zapasów izotoników plus batonów. I wyjazd w kierunku na Lipsk.
za Dąbrową © dater

Wiatr chyba jeszcze większy, chmury ciężkie, ale przynajmniej górki mniejsze i raczej w dół :)
Lipsk... ale jaja ;) © dater

W tym sam czasie w Białym reszta grupy zbiera się i pakuje na samochody.
załadunek rowerów na samochód © dater

Za Lipskiem zaczyna się rozpogadzać. Wjeżdżamy też w las i ogólnie jakby wiatr się zmniejszył. Teraz Misza ma kryzys i narzeka na bolący kark. Jedziemy przez Gruszki na Mikaszówkę.
okolice wsi Gruszki © dater

Tam na moście oglądamy remont śluzy. Ciekawie to wygląda :)
remont śluzy w Mikaszówce © dater

Z Mikaszówki na Rygol, a tam wjeżdżamy na pierwszy tego dnia odcinek terenowy.
Rygol - wjeżdżamy w las © dater

Jedziemy na wschód, w kierunku granicy z Białorusią, ale plan jest odbić na północ. Oczywiście nawigator Kacper, tutejszy swojak, znający te ścieżki przejeżdża odpowiedni zjazd. I nawet na moje sugestie, ze źle jedziemy nie chce zareagować. Tu już zaraz będzie droga, będzie dobrze, wiem co robię itd. itp. Finał tego jest taki, ze wyjeżdżamy na pasie granicznym :D a tego w planie nie było.
trafiamy na pas graniczny © dater

Generalnie jest kategoryczny zakaz wchodzenia w pas graniczny, ale cóż zrobić, jedziemy na północ :) Nie jest łatwo, po polskiej stornie jest droga wyjeżdżona przez terenówki, ale dużo piachu i całkiem niezłe podjazdy.
na pasie granicznym © dater

Łazimy sobie po pasie, robimy nawet zdjęcia.
na granicy, aby nie strzelali :) © dater

Ale w miarę jazdy i zbliżania się do trójstyku granic Polski, Białorusi i Litwy dochodzimy do wniosku, że jednak to niebezpieczne. Poza tym gdzieś na górce, daleko, widać jakąś wierzę strażniczą i mamy obawy, że będą do nasz „striljac”. Odbijamy więc od granicy na zachód, w las i jedziemy leśnymi duktami. Szukamy przy okazji prawidłowej dróżki :)
szukamy trasy © dater

uciekamy znad granicy © dater

Jakoś udaje nam się wyjechać na szerszy szutr i jedziemy w kierunku na Stanowisko. Tam odpoczynek przy pomniku pomordowanych w 1939 roku żołnierzy.
pomnik koło miejscowości Stanowisko © dater

Dalej na Budowieć i Zelwę. Mimo że zaczyna się robić późno, to jest piękne słoneczko i robi się całkiem ciepło. Za Zelwą już ostatnie kilometry lasem na Kukle.
zbliżamy się do Kukli © dater

Przed 18-sta jesteśmy w ośrodku. Dojeżdżamy wszyscy, dojeżdżamy razem :)
dojeżdzamy do pensjonatu w Kuklach © dater

Reszta ekipy już jest na miejscu i powoli zaczyna wieczorną integrację :D
wieczorna integracja © dater

Piękne rozpoczęcie tego piątego memoriału, pierwsze w pełni rowerowe w dniu „zero”. Chłopaki mimo, że zmęczeni to wielce zadowoleni z pyknięcia swoich życiówek :) Gratulacje dla Kacpra, Miszy, Gerarda i Kuby. Nocą pijemy za ich zdrowie, wszyscy szczęśliwi, że nasz zamiar się powiódł i chłopaki to zrobili :)