Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi dater z bazy wypadowej Czarna Białostocka. Przekręciłem na dwóch kołach 33225.50 kilometrów w tym 7698.22 w terenie. Kręcę z prędkością średnią 26.15 km/h i dociskam jeszcze bardziej :D
Więcej o mnie.

2014 button stats bikestats.pl 2013 2012 2011 2010 2009

Statystyki i osiągnięcia


Najdłuższy dystans: 342 km
Maksymalna prędkość: 79,20 km/h Najwyższe wzniesienie: 2920 mnpm Maksymalna suma przewyższeń: 2771 m

Pogoda

+2
+
-3°
Czarna Bialostocka
Niedziela, 24
Poniedziałek + -3°
Wtorek + -5°
Środa + -2°
Czwartek + -2°
Piątek + -3°
Sobota + -3°

Linki


BTR2







hosting


Instagram

GPSies - Tracks for Vagabonds


Zalicz Gminę - Statystyka dla Dater


Opencaching PL - Statystyka dla Dater

Kontakt




Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy dater.bikestats.pl

Wpisy archiwalne w kategorii

GPS

Dystans całkowity:19577.03 km (w terenie 5278.92 km; 26.96%)
Czas w ruchu:753:18
Średnia prędkość:25.99 km/h
Maksymalna prędkość:186.00 km/h
Suma podjazdów:151501 m
Maks. tętno maksymalne:196 (100 %)
Maks. tętno średnie:234 (119 %)
Suma kalorii:467167 kcal
Liczba aktywności:305
Średnio na aktywność:64.19 km i 2h 28m
Więcej statystyk

Rzędziany w tlenie - szukam motywacji

Środa, 28 sierpnia 2013 · dodano: 12.10.2013 | Komentarze 0

Powrót z Sycylii... dwa dni doła :( Jest coś takiego, co w człowieku siedzi i po prostu... tęskni. Do tych krajobrazów, górek, ciepełka, słońca, plaży w Mondello. Ciężko było wrócić do rzeczywistości :/
Dopiero w środę wziąłem się do kupy i wsiadłem rano na Onixa. Zero motywacji, brak chęci, ale wreszcie trzeba było pokręcić. Na Sycylii rano kręciłem przy 26 stopniach, tu musiałem się na długo ubrać i naparzać przy 12-stu :P
Na szczęście motywacja się znalazła... stała i czekała na mnie za którąś górką. Trzeba było tylko dupę ruszyć :D
Jak już zacząłem pedałować to wszystko co dobre i pozytywne wróciło. Po prostu Ja i mój organizm to kochają! Jechało się świetnie!
Pociągnąłem aż za Białystok, serwisówką S8 na Rzędziany. Robota nie zająć, nie ucieknie... a na pewno poczeka pół godzinki :D


  • DST 45.00km
  • Czas 02:00
  • VAVG 22.50km/h
  • VMAX 59.20km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • HRmax 170 ( 86%)
  • HRavg 130 ( 66%)
  • Kalorie 1000kcal
  • Podjazdy 920m
  • Sprzęt Orbea Onix
  • Aktywność Jazda na rowerze

W góry - San Martino della Scale

Sobota, 24 sierpnia 2013 · dodano: 12.10.2013 | Komentarze 0

San Martino della Scale
Ostatni dzień na Sycylii, ostatnie kilometry. Jadę tym razem na zachód w góry, przez Monreale do San Martino della Scale. Mieszka tam nasza znajoma, dzięki której tu jesteśmy i zapowiedziałem się w ostatni dzień na kawę :D
A więc wyruszam z domu przed 10-tą i Corso Calatafimi jadę na Monreale. Za Palermo droga zaczyna się piąć do góry, ale z umiarkowanym wzniosem wiedzie prosto do Monreale. Miejscowość jest pięknie położona na około 300-tu metrach npm.
Droga do Monreale © dater

Za mną Palermo © dater

Wjeżdzam do Monreale © dater

Główny plac w Monreale © dater

W Monreale w którymś momencie popełniam błąd i gubię się w wąskich uliczkach. Nie mogę dotrzeć do żadnej głównej drogi, jadę pod prąd, wchodzę po schodach… i ostatecznie trafiam na odpowiednią drogę :D
Wąskie uliczki miasta © dater

W których się gubię © dater

Plątanina niezła © dater

Fajne oksy :D © dater

Nad Monreale © dater

Widok nad Monreale © dater

Piękna dolina © dater

Palermo w oddali © dater

Dalej do góry © dater

Jadę dalej, droga się wije serpentynami coraz wyżej. W pewnym momencie przejeżdżam przez górski grzbiet i zjeżdżam, jak się okazuje, do centralnego placu San Martino. Nie za bardzo wiem, gdzie dalej jechać, wiec zatrzymuję się przy pomniku Jana Pawła II i dzwonię do Wioletty po instrukcje.
San Martino della Scale - pomnik Jana Pawła II © dater

Dojeżdżam ostatecznie do miejsca przeznaczenia i jak to na Sycylii wypijam przepyszną kawę w przemiłym towarzystwie :)
Widok na Palermo z 700 metró © dater

Zjeżdżam inną drogą, przez Boccadifalco do Mondello. Niestety u Wioletty pada mi Garmin i to tak, że nie daje się włączyć. Nie mam zapisu ani tej jazdy w dół, ani powrotu z Mondello.
Zjazd w dół © dater

W Mondello oczywiście plażowanie i chwytanie ostatniego sycylijskiego słońca.


  • DST 37.10km
  • Czas 01:43
  • VAVG 21.61km/h
  • VMAX 51.40km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • HRmax 174 ( 88%)
  • HRavg 121 ( 61%)
  • Kalorie 743kcal
  • Podjazdy 682m
  • Sprzęt Orbea Onix
  • Aktywność Jazda na rowerze

Monte Pellegrino po raz trzeci, na sam szczyt!

Piątek, 23 sierpnia 2013 · dodano: 12.10.2013 | Komentarze 1

Jadę na Monte Pellegrino po raz trzeci. I tym razem z zamiarem dotarcia na sam szczyt, pod maszty antenowe. Ostatnio wreszcie wyczaiłem drogę, która tam prowadzi. A więc do trzech razy sztuka!
Jadę oczywiście z rana. Spokojnie śniadanko, przeprawa przez Palermo i drogą nadmorską na Mondello. Podjeżdżam od północy, zamkniętą drogą. Tym razem naprawdę zamkniętą. Poprawili zagrodzenie tak, że muszę z rowerem murkiem takim nad przepaścią przechodzić :D
Uwielbiam tą drogę. Pusta, dobry asfalt, przepiękne widoczki :)
Jadę w górę © dater

Na zboczu © dater

W stronę... nieba :) © dater

Docieram do „miasteczka” koło Sanktuarium Św. Rosalii.
Sanktuarium Św. Rosalii © dater

Obok jest skryta wąska asfaltowa droga, która prowadzi na sam szczyt. Początek to dobre 20%! Później Garmin praktycznie cały czas pokazuje ponad 10%. Na jednej serpentynce zostawiam kamerkę ustawioną na cykanie zdjęć i robię sobie serię :)
Podjazd 14% © dater

Onix na podjeździe © dater

Wspinam się coraz wyżej, droga ciasno się wije. Jestem wysoko nad Palermo.
Nad Palermo © dater

Docieram wreszcie pod maszty na samej górze!
Maszty antenowe © dater

Pod masztami © dater

Jestem ponad 500 mnpm :)
510 mnpm © dater

Stąd widok na Palermo naprawdę jest niesamowity!
Widok na Palermo © dater

Kręcę się trochę na szczycie, cykam zdjęcia i zjeżdżam na dół. Koło Sanktuarium coffeebreak w małej kawiarni i fruuu na dół do Mondello.
Pod górą © dater

Nad morzem © dater

Znów odpoczynek z piwkiem w ręku, piękna plaża, moczenie nóg w lazurowej wodzie. Ehhh, jestem w raju :D
Agrafki na Górę Pielgrzyma © dater

Onix na plaży © dater

Widok na Mt Pellegrino z Mondello © dater



  • DST 94.10km
  • Czas 03:19
  • VAVG 28.37km/h
  • VMAX 54.70km/h
  • Temperatura 29.0°C
  • HRmax 178 ( 90%)
  • HRavg 142 ( 72%)
  • Kalorie 1300kcal
  • Podjazdy 597m
  • Sprzęt Orbea Onix
  • Aktywność Jazda na rowerze

drogą nadmorską, Capaci, Carini, Partinico, powrót do Mondello

Czwartek, 22 sierpnia 2013 · dodano: 08.10.2013 | Komentarze 0

Najdłuższa moja jazda na Sycylii. Bez wspinania się specjalnie na górki, drogą nadmorską na zachód. Przejazd przez Palermo w kierunku Capaci, wzdłuż autostrady. Carini, górki koło Terrasini do Partinico. Powrót tą sama drogą, zjazd do Isola delle Femmine żeby zrobić zdjęcia urokliwej zatoki z małą wysepką. I do Mondello na plażę się pobyczyć.
W zasadzie lekko, choć kilka mocnych akcentów i pociągnięć było – szczególnie pod górki, które się trafiały. Spotkanych trochę szosowców, z jednym jechałem przez kilka kilometrów wymieniając się na prowadzeniu. Przepiękna droga, widoki, krajobrazy. Zdjęć kupa, tutaj tylko przebrane, a już nawet nie pamiętam dokładnie gdzie były robione, żeby dobrze zrobić podpisy :P
Tak to jest jak człowiek opuszcza się z regularnością, później zamiast opisów zostają same zdjęcia :)

Okolice Mondello © dater

Polizia :) © dater

Okolice Terrasini © dater

Pogoda piękna © dater

Okolice Carini © dater

Mam towarzysza © dater


Wzgórza © dater

Widoczek © dater

Wymyślanie tytułu :P © dater

Onix nad zatoką © dater

Ptaq nad zatoką © dater

Drogą na wschó © dater

Onix w Isola delle Femmine © dater

Isola delle Femmine © dater

Mondello, widać Monte Pellegrino © dater



  • DST 34.59km
  • Teren 18.37km
  • Czas 02:53
  • VAVG 12.00km/h
  • VMAX 54.10km/h
  • HRmax 178 ( 90%)
  • HRavg 154 ( 78%)
  • Kalorie 1614kcal
  • Podjazdy 2057m
  • Aktywność Jazda na rowerze

Mt Etna - czyli na wulkan też można wjechać :)

Wtorek, 20 sierpnia 2013 · dodano: 26.09.2013 | Komentarze 0

Nadszedł wreszcie ten dzień, dla którego zrobiłem te 3 tys. kilometrów na Sycylię z rowerami. Można było przecież lecieć samolotem i sobie darować. Ale w głowie miałem następne 3 tysiące… tym razem metrów do góry :) Wjazd na wulkan Etna… taaak, to mi się marzyło :) Przyszedł czas na realizację marzenia.
Wczesna pobudka, załadunek i jedziemy całą paczką z Palermo na Catanię. Cały czas autostrada, przez góry, z ciekawymi krajobrazami. Ponad 200 km szybko mija. Przed Catanią odbijamy na północ w kierunku rysującej się na horyzoncie sylwetki Etny. Przejeżdżając przez kolejne miejscowości szukam miejsca, w którym można by było stanąć i się przesiąść na rower. Nie chcę podjechać za daleko, planuję start z wysokości maksymalnie tysiąca metrów. Za miejscowością Segreta jest po prawej mała zatoczka, w której się zatrzymujemy. Przebieram się, przygotowuję, ściągam Onixa z bagażnika i w drogę.
Wyładunek koło miejscowości Segreta © dater

Wóz techniczny z drugim rowerem będzie mi towarzyszył do schroniska Rifugio Sapienza, gdzie zacznie się wspinaczka góralem po zboczu wulkanu.
No to startuję! © dater

I pojechał :) © dater

Początek lekko, bez rozgrzewki czy przygotowania. Tętno od razu skacze bo czuje od początku podjazd. Nogi początkowo kręcą jak kołki, ale powoli wkręcam się na obroty. Temperatura wysoka, około 28 stopni, słońce, lekkie chmury. Etna przede mną, wierzchołek schowany w chmurach i widać na horyzoncie ciemne kłębowiska.
Początek po asfalcie © dater


Wierzchołki jeszcze daleko © dater


Na trasie © dater

Im wyżej, tym więcej w krajobrazie lawy i typowo wulkanicznych skał. Jak to się mówi: „krajobraz księżycowy” :) Są miejsca które można rozpoznać jako „starsze”, bo lawa się zieleni, rosną jakieś rośliny, krzaczki czy drzewka. Od tych miejsc wyraźnie się odróżniają świeże, kruczoczarne języki nowych wypływów lawy.
Wulkaniczne widoki dookoła © dater


Jadę, ciągle pod górę © dater


Coraz wyżej © dater


Cały czas do góry © dater


Asfalt bardzo dobry © dater

Droga wije się zakrętami cały czas pod górę, jest ledwo jedno czy dwa wypłaszczenia, gdzie tempo jazdy wzrasta. Ala z dzieciakami jadą spokojnie w górę, zatrzymując się, robią mi zdjęcia, wyprzedzają, znów cykają fotki. Dzięki temu tyle ich mam na tym podjeździe :)
Następny zakręt © dater


Ptaq ciśnie © dater

Co jakiś czas mijam tablice z opisana odległością do Rifugio Sapienza. Odliczanie kilometrów trwa :D
Na Rifugio Sapienza © dater


Cały czas pod górę © dater


Etna coraz bliżej © dater


Ktoś mnie obserwuje :P © dater


Wóz techniczny przede mną :D © dater


Jestem gdzieś tam w dole © dater


I dalej pod górę © dater

Na nogach, odpoczynek dla tyłka © dater

Cisnę mocno pod górę © dater

Ktoś mi cyknął zdjęcie :) © dater

Trochę księżycowy ten krajobraz :) © dater

A droga nie chce się wyrównać :P © dater

No to cisnę dalej © dater

Całkiem zadowolony © dater

Zaraz zniknę :) © dater

Zbliżam się powoli do 2 tys. metrów, na razie nie odczuwam wielkiej różnicy w jeździe, oprócz tego ze jedzie się coraz lepiej. Nogi pracują bardzo dobrze, czuję się świetnie. Temperatura trochę spadła, ale nadal słońce przygrzewa i jest bardzo ciepło.
A za mną podażą cały czas wóz serwiswy © dater

Już coraz wyżej © dater

Jeszcze trochę asfaltem © dater

Dojeżdżam do Rifugio Sapienza © dater

Wreszcie dojeżdżam do schroniska. Dookoła na parkingach sporo samochodów, szukam swojego wozu. Ala nie ma gdzie zaparkować, więc trochę dalej podjeżdża drogą i staje na poboczu. Dojeżdżam do niej i zaczynam się przygotowywać do drugiego etapu. Tutaj na 2 tysiącach metrów jest już odczuwalnie chłodniej, temperatura spada delikatnie poniżej 20 stopni. Wiem, że na wyżej będzie jeszcze chłodniej, czy wręcz zimno. Więc przebieram się cieplej, na długo. Biorę też na wszelki wypadek kurtkę, co jak się później okaże było słuszną decyzją. Dookoła kłębią się coraz cięższe i ciemne chmury.
Rifugio Sapienza © dater

Kubek pod stacją © dater

Widok ze stacji © dater

Już na Kubku © dater

Pod stacją wsiadam na Cube i wjeżdżam na trasę po zboczu wulkanu wzdłuż linii kolejki. Wjeżdża ona na 2,5 tysiąca metrów, tam jest stacja, pod która planuje pierwszy odpoczynek.
Tam jadę! :D © dater

Kierunek Etna! © dater

Już na zboczu © dater

Pod wagonikami © dater

Podłoże pod kołami bardzo luźne, pył wulkaniczny, trochę grysu, luźnych kamieni. Jak jest mocna pochyłość, to koło potrafi zabuksować i stracić przyczepność. Droga wije się i wznosi ostro, czasami jest ponad 20% i trzeba ostro naciskać na młynku, żeby podjechać.
Pod kołami pył wulkaniczny © dater

Przede mną wierzchołki wulkaniczne © dater

Ostro do góry © dater

Luźne podłoże pod kołami © dater

Spojrzenie kamery w dół © dater

Na razie wszystko idzie dobrze. Jest ciężko, jak przewidywałem, ale da się spokojnie jechać. Nie mam napinki, mam po prostu wjechać i się nie zajechać. Więc cały czas wulkaniczną drogą, do góry, kręcąć spokojnie. Co jakiś czas zbliżam się do linii kolejki, przejeżdżam pod nią, znów zawracam i w drugą stronę. Aż docieram do stacji na 2500 metrów.
Na 2500 mnpm © dater

Na zboczu wulkanu © dater

Dojeżdżam do ostatniej stacji kolejki © dater

Widok ze stacji kolejki na 2500 mnpm © dater

Nade mną główne kratery © dater

Krajobraz z wysokości © dater

Tutaj krótki odpoczynek, trochę zdjęć, podziwiania krajobrazu, nagrywam Contour’em też filmik. Niestety komentarza nie słychać, za mocno wiało a czułość mikrofonu za mała jak na te warunki.


Kubek czeka © dater

Widok przepiękny © dater

A człowiek zadowolony © dater

I coraz bardziej zadowolony © dater

Spojrzenie na stację kolejki © dater

A tam wierzchołek © dater

Po tym krótkim odpoczynku zabieram się za czekającego Kubka i jadę dalej. Kolejka tu kończy bieg, a ludzie albo przesiadają się do terenowych busów żeby jechać dalej, albo idą wulkaniczną drogą na piechotę. Tylko ja jadę :D Dopiero gdzieś wyżej mijam dwóch kolarzy zjeżdżających z góry.
Jadące powoli pod górę samochody wzbijają tumany kurzu i wulkanicznego pyłu. Na tej wysokości też zaczynam powoli czuć trudności w oddychaniu i łapaniu tlenu. Jest już przecież grubo ponad 2,5 tys. metrów npm!
Terenówki wzbijają pył © dater

Ludzie na piechotę też naginają © dater

Coraz wyżej © dater

Już blisko © dater

Jadę między różnymi wierzchołkami i pomniejszymi kraterami. Droga momentami potrafi się wypłaszczyć, żeby później ostro zacząć piąć się w górę. Są momenty takiego wzniosu, że muszę stanąć na pedały a wtedy luźna droga ucieka spod kół. Nogi już powoli zaczynają czuć ten ciągły podjazd na młynku i wysiłek z nim związany, serce wali jak oszalałe. Wydaje mi się, że czuję je w głowie, tak pulsowanie pikawy przechodzi przez całe ciało. W głowie słyszę uderzenia serducha, głowę to rozsadza. Oddycha się naprawdę ciężko, łapię powietrze z trudem.
Już niewiele zostało © dater

Mimo, ze jestem coraz bliżej celu to musze stanąć, odpocząć, chwycić powietrza. Coś zjeść przy okazji, bo zaczyna brakować paliwa do jazdy.
Trzeba coś zjeść © dater

Główny wierzchołek przede mną © dater

Ostatni zakręt, ostatni podjazd, ostra górka i dojeżdżam do „petli” na której stoją busy. Okazuje się, że dla mnie też to jest już ostatni przystanek i wyżej nie pojadę.
Docieram do przystanku © dater

No i koniec jazdy © dater

Dalej nie można :( © dater

Niestety stoją tablice, że wyżej jest zakaz, nie można rozciągniętej linki przekroczyć.
Dojechałem :D © dater

Przede mną niedostępny szczyt © dater

Stoją też dwie budki, ludzie piją kawę czy herbatę, jest sprzęt do łączności. Widać, że to tacy „strażnicy”. Zagaduję jednego, czy nie mogę kawałek dalej podjechać, że brakuje mi niewiele do 3 tys. metrów. Niestety zdecydowanie mówi NIE. Próbuję jeszcze go przekonać, że może ze mną podejść, ze dalej niż trzeba nie podjadę. Ale nie ma dyskusji, jest zdecydowany, mówi o pogodzie i aktywności wulkanu. I rzeczywiście pogoda szybko się zmienia. Jeszcze przed chwilą było całkiem ładnie, było widać wierzchołki i główny krater. W ciągu dosłownie kilku minut nadchodzą chmury, które kryją wyższe partie Etny przed moim wzrokiem. Dobrze, że zdążyłem choć kilka zdjęć zrobić :)
Dookoła ostrzeżenia © dater

Busy na górze © dater

Jestem tu! :) © dater

Dane na Garminie :) © dater

Kubek pod Mt Etna © dater

Jestem te kilka minut na górze, robię zdjęcia, kręcę następny filmik. Tym razem „szczytowy” :D


Pogoda się pogarsza, nawet słychać przetaczające się gdzieś poniżej grzmoty. Zaczyna padać deszcz. Wyciągam kurtkę przeciwdeszczową i postanawiam zjeżdżać. Hardcorowy ten zjazd, jest szybki, trochę niebezpiecznie, droga ucieka spod kół. Czasami zakręty biorę driftem. Postanawiam włączyć kamerkę, żeby to uwiecznić:)

Kilka zakrętów naprawdę za szybko i niebezpiecznie biorę, aż mi się robi gorąco, bo poniżej drogi prawdziwe przepaście :D Dojeżdżam do górnej stacji i robię krótką przerwę na złapanie oddechu. Po minucie ruszam znów w dół. W pewnym momencie mam jakieś dziwne odczucie klamki hamulca, zapada się za mocno jakby w ogóle bez oporu. Trochę przestraszony staję, żeby to sprawdzić.


Na szczęście chyba nic się nie stało. Naciskam kilka razy klamkę, pompuję i ten efekt mija. Wsiadam i pędzę dalej na sam dół.
&feature=youtu.be
&feature=youtu.be

Ptaq zjeżdza z wulkanu :) © dater

Na pełnej mocy © dater

Ala z dzieciakami czeka na dole i cykają mi zdjęcia z ostatnich metrów zjazdu i końcowego szczęścia! :D
Ale była jazda! © dater

Ptaq zdobywca :D © dater

Udało się! © dater

Zchodzimy do schroniska, do któregoś baru. Biorę kawałek pizzy, bo w brzuchu burczy, jakieś ciasto z kawą. Przebieram się i kończymy wyprawę! Na zakończenie jeszcze odwiedzamy mały pobliski krater Silvestri. I zjeżdżamy w kierunku Catanii i na Taorminę.
Krater Silvestri © dater

Schronisko Rifugio Sapienza (2000 mnpm) © dater


Niesamowita wycieczka. Spełnienie marzeń i zwieńczenie planu. Już nawet nie wiem, kiedy on zaczął mi w głowie świtać, ale o Sycylii z Alą rozmawialiśmy już dobrze ponad rok temu. I w tej chwili nastąpił finał. Czułem się fantastycznie!


  • DST 40.73km
  • Czas 01:40
  • VAVG 24.44km/h
  • VMAX 54.10km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • HRmax 166 ( 84%)
  • HRavg 132 ( 67%)
  • Kalorie 673kcal
  • Podjazdy 530m
  • Sprzęt Orbea Onix
  • Aktywność Jazda na rowerze

Mt Pellegrino po raz drugi

Poniedziałek, 19 sierpnia 2013 · dodano: 21.09.2013 | Komentarze 0

Tak mi się spodobała wieczorna wspinaczka na Górę Pielgrzyma, że w poniedziałkowy poranek postanowiłem ją zaliczyć po raz drugi :) Oczywiście w świetle dnia, wiec z widokami i ze zmianą trasy, bo od drugiej strony - od Mondello.
Wstaję więc wcześnie rano. Noc na Sycylii to temperatura ok. 25-26 stopni, spać ciężko. Więc ze wstawianiem nie było problemu. Wyruszam ok. 7.30 w już palącym słońcu i temperaturze blisko 30 stopni :D
Przejeżdżam sprawnie przez Palermo, jadąc między samochodami w sycylijskim stylu. U nas klaksony by nie ucichły, tutaj jazda na krawędzi to norma. I powiem szczerze, że mi się to spodobało :P
Mt Pellegrino objeżdżam od wschodu drogą nadmorską i biorę od północy z kierunku Mondello.
Skały Monte Pellegrino © dater

Nadmorska droga © dater

Wspinam się © dater

Okazuje się, że z tej strony droga jest zamknięta. Sypią się skały, nie ma zabezpieczeń i zamiast to naprawiać, po prostu zamknęli drogę. Jest blokada z siatki na całą szerokość, słupki, ostrzeżenia. Samochód nie przejedzie, ale rower owszem :) Więc przeciskam się przez blokadę i wspinam. Brak jakiegokolwiek ruchu, droga pusta. Mija mnie dwóch zjeżdżających szosowców. Więc pokonywanie tej drogi rowerowo to norma :D
Dookoła piękne widoki.
Na zboczu, w dole Mondello © dater

Ehhh, pieknie :) Mondello w tle © dater

W drodze © dater

Droga wije się ciasnymi agrafkami. Prowadzi tak, że najpierw wjeżdża się w tunel, który pod tymi agrafkami przechodzi. A podbudowę i wzmocnienia tej drogi ładnie widać aż z Mondello, a tutaj wiszą nad tobą.
Widać podbudowę drogi na zboczu © dater

Palermo z góry © dater

Zbliżenie na Mondello Beach © dater

Dojeżdżam do miejsca, do którego po ciemku dojechałem dzień wcześniej, czyli Sanktuarium, ale odbijam w lewo i jadę na punkt widokowy pod pomnikiem Św. Rozalii.
Na górze © dater

Prawie szczyt... bo szczyt tam gdzie wieże w tle © dater

W dole Palermo © dater

Z Onixem :) © dater

Dookoła piękne widoki, w dole Palermo, dalej góry. Na północy piękna zatoka Mondello.
Pod pomnikiem Św. Rozalii © dater

Centrum konferencyjne na jednym z wierzchołków Mt Pellegrino © dater

Nie jadę dalej wyżej, do skupiska wież, bo czas na zwiedzanie Palermo tego dnia. Zjeżdżam więc obok Sanktuarium tą drogą co dzień wcześniej, za to nie po omacku :D


  • DST 31.83km
  • Czas 01:24
  • VAVG 22.74km/h
  • VMAX 46.90km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • HRmax 163 ( 83%)
  • HRavg 132 ( 67%)
  • Kalorie 562kcal
  • Podjazdy 476m
  • Sprzęt Orbea Onix
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rozpoznanie na Sycylii...

Niedziela, 18 sierpnia 2013 · dodano: 21.09.2013 | Komentarze 0

... czyli pierwsza jazda na Monte Pellegrino.

Ale najpierw trzeba było dojechać na ta Sycylię :D
Trasa prawie 3 tys. kilometrów. Planujemy ją z Alą spokojnie na trzy dni, ze zwiedzaniem. Ani Ona, ani dzieciaki nie były w Wenecji. Ja dobre kilkanaście lat temu miałem już tą przyjemność. Więc pierwszy etap to Wenecja, tam hotel, zwiedzanie i nocleg.
Wenecja, okolice Rialto © dater

Weneckie kanały © dater

Plac Św. Marka © dater

Canal Grande © dater

Canal Grande © dater

W tle plac Św. Marka © dater

O zmierzchu na placu © dater

Rano wyjazd z Wenecji i następny etap to Rzym. Tutaj dla odmiany ja nigdy nie byłem :) Więc standardowe miejscówki zliczone: Plac i Bazylika Św. Piotra, Koloseum, Palatynum, Forum Romanum, Vittoriana, Fontana di Trevi.
Rzym, plac Św. Piotra © dater

W Koloseum © dater

Rorum Romanum © dater

Przy Fontanna di Trevi © dater

Wieczorem w samochód i w drogę na południe. Albo po drodze coś znajdziemy do spania jak będzie ciężko, albo lecimy aż do San Giovanni na prom. Jedzie się dobrze, więc nad ranem już przepływamy cieśninę Messyńską i o wschodzie słońca jedziemy autostradą w stronę Palermo.
Sobota to oczywiście dzień organizacyjny. W niedzielę jedziemy na plażę Mondello, smażymy się i odpoczywamy cały dzionek.
Mondello Beach © dater

Mondello, w tle Monte Pellegrino © dater

Jak to w pierwszy dzień mamy problem z powrotem na czas i na pierwszą jazdę rowerem po Sycylii wybieram się naprawdę późno. Za cel obieram sobie Monte Pellegrino górujące nad miastem od strony zachodniej. Mapy pokazują ponad 500 metrów górki :)

Na Monte Pellegrino © dater


Widok w dół © dater


Coraz ciemniej © dater

Już na podjeździe słońce szybko zachodzi i robi się coraz ciemniej. Droga pod górę wije się zakosami i jadę powoli rozkoszując się widokami w promieniach zachodzącego słońca.
Palermo z Monte Pellegrino o zachodzie słońca © dater

Docieram do Sanktuarium Św. Rozalii na szczycie już w ciemnościach.
Sanktuarium na szczycie © dater

Garmin pokazuje prawie 400 metrów, więcej już nie jadę dzisiaj. Gdzieś na szczycie są jeszcze wierze telekomunikacyjne, które widać z dołu, ale szukanie drogi po ciemku mija się z celem. Zjeżdżam już w całkowitych ciemnościach, pomagają światła samochodu z tyłu, który nie jest w stanie mnie wyprzedzić na serpentynach.
Zjazd w ciemnościach, poniżej Palermo © dater


W samym mieście przyjemnie, bo i drogi oświetlone i w miarę pusto. Natomiast Sycylijczycy to wariaci, jeśli chodzi o jazdę, przestrzeganie przepisów i zasad. Na początku jestem przerażony, później się dostosowuje :D


  • DST 67.00km
  • Teren 65.00km
  • Czas 02:14
  • VAVG 30.00km/h
  • VMAX 43.60km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • HRmax 189 ( 98%)
  • HRavg 173 ( 90%)
  • Kalorie 1550kcal
  • Podjazdy 180m
  • Sprzęt Cube Reaction GTC Team
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton Kresowy Narewka - czyli życiówka mimo ciągłego pecha :P

Niedziela, 4 sierpnia 2013 · dodano: 06.08.2013 | Komentarze 4

Zdobyłem w tym sezonie jedną niebywałą i rzadko spotykaną w peletonie zdolność. Zdolność bywania w nieodpowiednim miejscu w złym czasie
Dwa kilometry do mety najlepiej pojechanego maratonu w życiu, ostatni kilometr szutru przed asfaltem. Kraksa przede mną. I Ptaq nie jest gdzieś z przodu, z boku, nie jest cztery metry z tyłu, bo mógłby to wyminąć, przeskoczyć, może nawet spróbować przelecieć. No nie, oczywiście że nie... Jest centralnie za zawodnikiem, który kładzie się po bliskim kontakcie z kimś innym i nie ma czasu na żadną reakcję tylko jest efektowne OTB
Gdyby ktoś się zastanawiał jak się mają moje ładne, zagojone, stylowe blizny na prawym kolanie po maratonie w Wasilkowie, to odpowiadam. Już ich nie ma, są zeszlifowane i będą nowe, do których będę się musiał przyzwyczaić. I Oliwka będzie smutna, bo mówiła: tatuś, ale masz ładne serduszko na kolanie A tak wielka niewiadoma co do nowego kształtu prawego kolana i jego blizn.
Mam nadzieję, że niedługo limit mojego pecha się wyczerpie i powyższa zdolność wcale mi nie będzie potrzebna (czego bym sobie gorąco życzył)…
Zaczynając od początku, czyli pierwszego sektora startowego, w którym się znalazłem :) Zostałem wyczytany, pełnoprawnie tam wlazłem i wśród samej elity MK stałem sobie w słońcu, czekając na start. Nie opóźniony i sprawny, trzeba dodać. Oczywiście na początku zostaje trochę z tyłu, trochę asekuracyjnie jak to zwykle u mnie bywa, bez przepychania i specjalnej walki. Z drugiej linii spadłem gdzieś do czwartej i na pierwszy wiraż w lewo w asfalt tak po wewnętrznej wszedłem.
Start, wjazd na asfalt w lewo © dater

Czołówka nie rozciągnęła się od razu i kupą jechaliśmy. Zakręt w prawo w szutr i długa prosta. Ogień od razu i trochę rozciągnięcia. Tu już powoli walka o pozycję. Cały czas gdzieś trochę z tyłu, ale mam kontakt z czołówką. Na razie wszystko ok, nogi podają, serce wytrzymuje, tętno pod 190, ale dobrze się jedzie. Trochę pył i kurz dławi. Przejeżdżamy przez miejscowość Gruszki, zaraz mostek przez rzeczkę, i pierwszy delikatny podjazd na którym deptam na pedały i środkiem wyprzedzam kilku zawodników. Wjeżdzamy w las i robi się chłodniej, podłoże bardziej stabilne, szeroko i prosto. Można grzać :D
Formuje się grupa zawodników z którymi jadę w zasadzie do końca. Obok mnie czerwono-czarno od koszulek ze Sprintu. Jest Groszek, Izzy, Krzysiek, Michał, Marek i jeszcze kilku. Na razie współpraca idzie dobrze, trochę jeszcze ciasno i wymijania słabszych zawodników, ale widać że nam „idzie”. Gdzieś dopiero tutaj po kilku kilometrach zauważam, ze odczyt Garmina mam, ale zapisu już nie. Zapomniałem włączyć start na mecie! :/
Ok., 10-11 km trafiam na Saszę… zerwany łańcuch. Trzyma w ręku swoje wiszące nieszczęście i woła o skuwacz. Nie mam ani skuwacza, ani spinki więc jadę dalej. Później okazuje się, ze Boguś z półmaratonu mu pomógł oddając skuwacz i Sasza 25 minut się pierniczył z łańcuchem. Taki lajf, też ma chłop w tym sezonie pecha :/ On dla odmiany sprzętowego ;)
Wpadamy grupą na przewężenie, trochę chaszczy, jakieś małe drzewka. Ktoś z przodu utyka, ktoś się kładzie, wymijam ich lewą stroną i wychodzę z przodu. Obracam się, grupa się trochę przerzedziła. Zostało większość Sprintu, kilku chłopaków odpadło. Jedzie nas dziesiątka.
Dluga prosta, jestem trochę z tyłu. Przed nami 100-150 metrów jest grupa zawodników. Widzę Kambet i znów kilka koszulek ze Sprintu. Ciężko nam idzie doganianie. Wyskakuję na przód wymijając naszą kolumnę z prawej, naciskam na pedały i daję mocną zmianę. Jak się później okazuje zerwałem chłopaków i ledwo mnie dogonili :P
Dopadam tą grupę, jest Tomek ze Sprintu, Jacek i Bartek z Kambetu. Wielkie zdziwko z mojej strony, jeszcze z większością z nich nigdy nie jechałem, byli poza moim zasięgiem. A tu doganiam i jadę razem z nimi. Wow! :D
Ta grupa formuje się i zostaje w zasadzie w niezmienionym składzie do końca maratonu. Kogoś tam jeszcze połykamy, ktoś do nas dochodzi (mastersi z BS Anyo). Trochę dziwnie grupa pracuje. Ciągnie Tomek i Karol głownie, reszta rzadziej wychodzi. Ja kilka razy naciskam, tętno mi idzie pod 190 i tak trzymam kilka minut. Wracam do tyłu, jadę rekreacyjnie na 155. Groszek z tyłu woła „dawać chłopy, bo zaraz tu zasnę!”. U niego tętno 140 :D
Na jedynym kawałku asfaltu, długa prosta później przechodzi w szutr, znów dociskam i wychodzę na prowadzenie. Z tyłu tylko słyszę: „Ptaq szosowiec” :) No co zrobić, taką mam charakterystykę, mogę i umiem pociągnąć mocno na prostej, więc daję mocno :D
Pod koniec dystansu zaczyna mocno w naszym peletoniku udzielać się Marcin z Corrado. Daje zmiany i ciągnie grupę. Też zaskoczenie, bo nigdy go tak wysoko nie widziałem i nie podejrzewałem, że może tak mocno jechać. Ja już trochę wypluty jestem i nawet jak starałem się dać zmianę, to nie była już tak mocna jak na początku. Raczej więc jadę w środku stawki.
I zbliża się koniec maratonu. Ostatnie dwa kilometry przed metą, ostatni kilometr szutru przed wjazdem na asfalt. Doganiamy jeszcze Żebra z SBR, Wiktora z UKS i Pawła z Kambetu, nie wytrzymali do końca tempa pierwszej grupy. Robi nas się więcej i nagle… tumult, trzask, ktoś leci a przede mną fika rower i nie mam szans już go wyminąć. Lecę przez kierę prosto a ręce i kolana… ehhh. Już się witałem z gąską, już byłem w ogródku. Wściekły jestem, szybko wstaję, sprawdzam czy wszystko ok., rower cały, wszystko na miejscu. Kolana obdarte, ale adrenalina działa, na razie nie czuję bólu. Wskakuję na rower i napierdzielam ile sił w nogach. W kraksie uczestniczył jeszcze Żeber, który jest przede mną i Jacek z Kambetu, który dłużej się zbiera i zostaje za mną. Najbardziej ucierpiał Marcin z Corrado, który jako pierwszy leżał w tej kraskie i o którego rower się wywróciłem.
Żebra doganiam na asfalcie, jeszcze przed zakrętem do mety. Na ostatnią prostą wpadam pierwszy, ale Żebra nie udaje mi się odkleić. Ma sił więcej i finiszuje pierwszy odrywając się ode mnie na kilka metrów. Dalej ja wjeżdżam samotnie, za mną Jacek i później poobijany Marcin.
Na mecie, ledwo dycham za Żebrem © dater

Wjeżdżamy na metę © dater

Na mecie © dater

Na finiszu ledwo łapałem oddech © dater

Stracona minuta, być może także podium w kategorii. Na trzecim miejscu wylądował Groszek, na czwartym Michał ze Sprintu. Trudno szacować jak by się finisz między nami rozegrał, ale miałbym przynajmniej szanse go zaliczyć i z nimi powalczyć :/
Były blizny, teraz będą nowe © dater


Ale i tak pojechałem życiówkę. W Open 24 miejsce, 5 w kategorii. 6 minut straty do zwycięzcy i 954 punkty do klasyfikacji
Wielkie dzięki dla chłopaków ze Sprintu, Kambetu i innych z którymi jechałem. Dla mnie to wielki honor i przyjemność z wami jeździć. Szczególnie, że na początku sezonu nawet nie mogłem marzyć i aspirować do jeżdżenia właśnie w tym kawałku peletonu. Mam nadzieję, że do czegoś też w tym kawałku peletonu się przydałem i zrobiłem swoje, na miarę moich możliwości :D
Całusy dla zwyciężczyni © dater

Dekoracja Kobiety Open © dater

Dekoracja Mężczyźni Open © dater



  • DST 67.26km
  • Teren 66.00km
  • Czas 02:38
  • VAVG 25.54km/h
  • VMAX 41.90km/h
  • Temperatura 32.0°C
  • HRmax 188 ( 95%)
  • HRavg 174 ( 88%)
  • Kalorie 1756kcal
  • Podjazdy 91m
  • Sprzęt Cube Reaction GTC Team
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton Kresowy Urszulin - wspomnienie lata :/

Niedziela, 28 lipca 2013 · dodano: 21.09.2013 | Komentarze 0

Jestem do tyłu w tym roku z wpisami i mam chronologię na blogu skopaną całkowicie :) Wracam do zaległości i okazuje się, że jestem w... lipcu :D
Jest druga połowa września, za oknem pogodowa masakra zwana przez niektórych "złota Polska jesień". Jaka qrfa złota i jaka jesień Ja się pytam?? Jeszcze lato (co prawda ostatnie dni), a o odcieniach złocieni nie ma co wspominać. Od kilku dni leje non stop. W zasadzie od ponad tygodnia. Jakimś cudem zdarzyła się luka na maraton w Supraślu i w poniedziałek, gdzie udało się szosowy trening zrobić. Od tego czasu nie ma szans na wskoczenie na rower. Nie to żebym był jakiś delikatny i obawiał się deszczu. Nie raz mnie łapał, nie dwa razy byłem cały przemoknięty i zziębnięty. Ale słowo „łapał” jest tu kluczem. Jak jeszcze mży, delikatnie pada, albo cię złapie w trasie to jedziesz, taki lajf kolarza. Ale jak masz wyjść na rower w ulewę, gdzie nie zdążysz ujechać pięciu metrów i od razu jesteś cały mokry, to macie przed sobą typa który się na to nie porywa :P Więc cały tydzień siedzę i tylko zgrzytam zębami na pogodę za oknem, klnę na deszcz i przeklinam front który się do Podlasia przykleił. Bo wygląda to tak, że pięćdziesiąt kilometrów na zachód jest ładnie, słońce i nie pada. I wszyscy którzy mieli okazje w ciągu ostatnich dni jechać albo wracać z kierunku Wawki to powtarzają :/
No więc przykleił się ten deszczowy front do nas, człowiek już ma różne myśli: wyciągać trenażer?? Iść na siłkę? W czwartek po robocie wygrała ta druga opcja, zaliczyłem indor cycling po raz pierwszy bodajże od marca. Jutro MK w Augustowie… aż trudno mi sobie trasę wyobrazić. Na szczęście tam podłoże chłonne, piachy i szutry więc wielkiej masakry błotnej raczej być nie powinno. Ale będzie nieprzyjemnie :/
Wracając do bloga i zaległości, za oknem leje i ledwo 12 stopni, a na tapecie zawody, które od strony pogodowej były hardcorem na drugim biegunie – czyli Maraton Kresowy w Urszulinie :)
Było trochę kontrowersji w naszej maratonowej społeczności, czy temperatura tego dnia wynosiła 32 czy 36 stopni, a może przekroczyła 40?? Mój Garmin, który jest dokładny w tej kwestii i czuły, ma zapewnie dość dobrze schowany czujnik temperatury przed słońcem wykazywał w zależności od terenu (chłodniej w lesie, cieplej w terenie otwartym) wahania od 29 do 33 stopni, a średnia wyliczył na poziomie 31,2. I myślę, że to było naprawdę bardzo blisko prawdy. Oczywiście pełne słońce, w zasadzie brak wiatru potęgowało uczucie gorąca i sprawiało, ze temperatura odczuwalna przez organizm była wyższa. Generalnie był to od strony temperatury i pogody hardcore na biegunie max :D Niestety potwierdziło to też smutne i tragicznie zajście na trasie, gdzie jeden z uczestników stracił przytomność i zespół medyczny go niestety nie odratował :( Oczywiście przyczyny tego zajścia mają różne podstawy, ale na pewno jedną z nich były warunki pogodowe tego dnia. Przykra sprawa, która pokazuje jak ważne, nawet w sporcie amatorskim, jest zdrowie i regularne sprawdzanie jego stanu. Znam dużo szczegółów zdarzenia, znałem zawodnika, wspólnie z nami jeździł od kilku sezonów, ale nie sposób się o tym rozpisywać. Generalnie dbajmy o zdrowie, badajmy się, a jak są jakieś niepokojące symptomy, to nie lekceważmy ich. Bo może to być niebezpieczne dla nas i skończyć się tragicznie jak w tym przypadku. Do dziś jeździmy na Kresowych z czarnymi przepaskami na numerach w związku z tym wydarzaniem i ku pamięci Maćka (i).
Wracając do maratonu było naprawdę gorąco! Przed startem każdy szukał cienia, żeby nie stać na patelni. Ja sobie gaworzyłem w cieniu balonu z Tokiem z Kambetu.
Chowam się w cieniu © dater

Kilka minut przed startem ustawianie pierwszego sektora i na szczęście bez opóźnienia sędziowie wydają sygnał do startu.
Start maratonu © dater

Początek za raz po zjeździe z asfaltu w prawo szybki… ale po omacku. Wysuszone drogi, brak deszczu od kilku tygodni i przejazd kilkudziesięciu kolarzy z dużą prędkością wzbił takie tumany pyłu i kurzu, że nic nie było widać. Dosłownie jechało się te pierwsze kilometry po omacku, z widocznością może kilku metrów, na plecach poprzedzającego zawodnika i z widocznością może jeszcze jednego z przodu. Masakra. Pył od razu wypełniał usta, drażnił drogi oddechowe, utrudniał oddychanie nie mówiąc już o niebezpieczeństwie spowodowanym brakiem widoczności. Ale mimo, ze na razie było szybko i ciężko to udawało się jechać w miarę równo i gdzieś w czubie (gdzieś bo trudno było ocenić gdzie :P). Oczywiście musiało się w takich warunkach coś zdarzyć :) Obok mnie zdarzyła się sytuacja, która rozbawiła pobliskie towarzystwo. Już nie wiem kto, ale w słabej widoczności wjechał na pełnym gazie w krowi placek na drodze. Oczywiście można sobie wyobrazić co terenowe koła roweru zrobiły z tym plackiem i jak go rozprowadziły po zawodniku i tych jadących za nim :D Epitetów i słów rzucanych w tej sytuacji przytaczać nie będę, ale zrobiło się głośno i plucia, smrodu i śmiechu była kupa… dosłownie :D Na szczęście ja nie dostałem żadnym rykoszetem, byłem akurat obok. Ci którzy nie mieli szczęścia przejechali ten maraton w miłej atmosferze swojskiego fetoru :)
Drugie zdarzenie, zgodnie z prześladującym mnie w tym roku pechem oczywiście już nie mogło mnie ominąć. W tym całym zamieszaniu i słabej widoczności na pierwszych kilometrach wpadamy na pierwszą tego dnia piaskownice. Oczywiście z widocznością tylko kilku-kilkunastu metrów do przodu jest to zaskoczenie i o przygotowanie na ten fakt trudno. Po prostu zawodnicy przed tobą hamują wpadając w piach a ty hamując wpadasz na nich. Sekunda na reakcję bo wiem, że jest niebezpiecznie i jedno co mogę zrobić na pełnym dohamowaniu to odbić w środek, gdzie jest trochę miejsca. Udaje mi się jedynie krzyknąć „środek”, odbić w ostatniej chwili… i zaczepić o Wiesława z Obstu, który jest po mojej prawej stronie. Oczywiście jest efektowne OTB i ląduje w tym piachu. Jest spore zamieszanie, zeskakuję z trasy bo tyły nadjeżdżają, też się kopią, ktoś tam jeszcze na kogoś wpada. Wskakuję na rower… kierownica przekrzywiona o jakieś 40 stopni, nie da się tak jechać. Prostuję i jadę dalej, ale nie udało mi się jej dobrze ustawić, do końca jadę z lekkim kilkustopniowym skrzywieniem w prawo.
Po tej zabawie w piaskownicy uciekła mi cała grupa zawodników i musze gonić. Zaraz jest podjazd na groblę i płaski twardy odcinek po grobli wzdłuż Jeziora Wytyckiego. Naciskam mocno, wyprzedzam, tętno skacze do górnych moich granic i je utrzymuje. Jadąc czuję, ze coś jest nie tak z rowerem, coś trzęście, wydaje jakieś dziwne odgłosy i stuki. Próbuję ocenić co jest nie tak, ale oglądanie roweru z poziomu jeźdźca na zawodach to trudna sprawa ;) Po jakimś czasie jednak odnajduję przyczynę… widzę poluzowany i wiszący zacisk przedniego koła. Ulala, niebezpiecznie. Zatrzymuję się, zeskakuję, podnoszę kierownicę… koło wypada z widełek. Mogło się to źle skończyć. W czasie upadku widocznie zacisk się zwolnił a na nierównościach grobli nakrętka zaczęła się odkręcać i koło po prostu było tylko dociskane od podłoża. Większa hopka z oderwaniem koła od ziemi i bym gryzł ziemię :/ Dociskam więc na szybko zacisk… i znów musze gonić tych, których na grobli wyprzedzałem.
Na trasie © dater

Niestety te gonienia na wysokich wartościach tętna i pogoda zafundowały mi bombę na trasie, jakiej jeszcze nie miałem. Około 30-35go kilometra skończyła się jazda a zaczęła się męczarnia. Nogi i pikawa odmówiły zgodnie posłuszeństwa i to co jechałem to już była tylko jazda na przetrwanie i dotarcie do mety z jak najmniejszymi stratami :( Nie pomogło picie, nie pomogły żele. Żele zamiast lądować w gębie to ze zmęczenia lądowały wszędzie, tylko nie w otworze gębowym. Upaćkałem się jednym w kolorze czerwonym na maksa, na mecie myślano że się pociąłem na trasie. Szczególnie, że Sasza lądując w jakim rowie rzeczywiście się pociął na pobitym szkle i załatwił nogę i rękę zaliczając DNFa. Na szczęście nic poważnego mu się nie stało.
Ładny shot! © dater

Ostatnie kilometry jadę z Tomkiem z Chesapeake Bike Team, we dwójke pracujemy na wspólne miejsce.
Z Tomkiem, ostatnie kilometry © dater

We dwójkę też dojeżdżamy do mety, nie walczymy mocno, on mnie puszcza i pierwszy przejeżdzam linię mety.
Wiraż na mecie © dater

I po maratonie © dater

Ciężki, naprawdę ciężki maraton. Upał na trasie i sama konfiguracja trasy tego dnia dała naprawdę w kość. Płasko, dużo otwartej przestrzeni, gdzie słońce dodatkowo dobijało. Poza tym piach, piach, maraton pod znakiem piaskownicy. Tereny może i ładne, ale za płaskie jak na maraton MTB, zliczyło mi ledwo 100 metrów przewyższenia! :/ Więc było szybko, pechowo, piaskowo i gorąco.
Na pocieszenie jak to na płaskim i szybkim maratonie nie najgorsza zdobycz punktowa: 875 pkt do generalki. Miejsce 32 Open i 8 w kategorii. Jak na marną jazdę i wypadki na trasie to naprawdę całkiem nieźle. Można więc z takiej bomby jeszcze zapalnik wyciągnąć ;)
Żarłem muchy :) © dater

Dekoracja Open © dater

Dziewczyny Open © dater


A dziś, patrząc na rozpadaną i chłodną wrześniową aurę na zewnątrz człowiek by wrócił do tego gorącego Urszulina! :D


  • DST 58.89km
  • Teren 56.00km
  • Czas 02:15
  • VAVG 26.17km/h
  • VMAX 47.30km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 191 ( 97%)
  • HRavg 171 ( 87%)
  • Kalorie 1488kcal
  • Podjazdy 376m
  • Sprzęt Cube Reaction GTC Team
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton Kresowy Sopoćkinie (Białoruś)

Sobota, 20 lipca 2013 · dodano: 14.09.2013 | Komentarze 0

Jak zwykle bardzo klimatyczna i coooltowa wycieczka na Białoruś :)))
Grodno, dziadzia Lenin © dater

W knajpie płaci się w milionach :) © dater

Sam maraton na podobnej trasie jak rok wcześniej, warunki bardzo dobre, pogoda dopisała. Jechało się świetnie i większość w dobrej grupie. Na koniec gdzieś odpadłem, ale się obudziłem, dogoniłem i wygrałem finsz :)
Moja grupka © dater

Uciekam © dater

Na trasie © dater

Miejsce bardzo dobre, 22 Open, i tuż za podium w kategorii - 4 miejsce w Elita Plus :D Jest już blisko, coraz bliżej...
Oczywiście po maratonie międzyteamowa integracja nad Kanałem, która później przeniosła się do Grodno by night :)
Po maratonie © dater

Nad Kanałem AUgustowskim © dater

Międzyteamowa integracja © dater