Info

Więcej o mnie.
Statystyki i osiągnięcia
Najdłuższy dystans: 342 km Maksymalna prędkość: 79,20 km/h Najwyższe wzniesienie: 2920 mnpm Maksymalna suma przewyższeń: 2771 m
Podsumowania wydarzeń
Calpe - zgrupka marzec 2014
Sycylia - sierpień 2013
Polańczyk - lipiec 2013
Calpe - zgrupka marzec 2013
Opatija - czerwiec 2010
sezon 2013
sezon 2012 sezon 2011
sezon 2010
Moje rowery
Pogoda
Poniedziałek | +2° | -3° | |
Wtorek | +3° | -5° | |
Środa | +4° | -2° | |
Czwartek | +5° | -2° | |
Piątek | +4° | -3° | |
Sobota | +4° | -3° |
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2014, Wrzesień18 - 5
- 2014, Sierpień21 - 1
- 2014, Lipiec26 - 5
- 2014, Czerwiec26 - 0
- 2014, Maj24 - 4
- 2014, Kwiecień25 - 9
- 2014, Marzec24 - 15
- 2014, Luty4 - 6
- 2014, Styczeń4 - 9
- 2013, Grudzień7 - 14
- 2013, Listopad6 - 12
- 2013, Październik16 - 5
- 2013, Wrzesień23 - 14
- 2013, Sierpień25 - 5
- 2013, Lipiec25 - 3
- 2013, Czerwiec27 - 11
- 2013, Maj26 - 9
- 2013, Kwiecień22 - 20
- 2013, Marzec13 - 24
- 2013, Luty5 - 7
- 2013, Styczeń3 - 4
- 2012, Grudzień7 - 10
- 2012, Listopad5 - 1
- 2012, Październik5 - 1
- 2012, Wrzesień15 - 5
- 2012, Sierpień18 - 11
- 2012, Lipiec22 - 9
- 2012, Czerwiec24 - 8
- 2012, Maj25 - 9
- 2012, Kwiecień14 - 3
- 2012, Marzec4 - 2
- 2012, Styczeń2 - 0
- 2011, Październik4 - 0
- 2011, Wrzesień9 - 0
- 2011, Sierpień12 - 1
- 2011, Lipiec17 - 2
- 2011, Czerwiec17 - 2
- 2011, Maj14 - 0
- 2011, Kwiecień12 - 0
- 2011, Marzec9 - 3
- 2011, Luty1 - 0
- 2011, Styczeń2 - 3
- 2010, Grudzień1 - 0
- 2010, Październik12 - 1
- 2010, Wrzesień14 - 9
- 2010, Sierpień24 - 3
- 2010, Lipiec23 - 8
- 2010, Czerwiec18 - 17
- 2010, Maj21 - 6
- 2010, Kwiecień12 - 1
- 2010, Marzec2 - 0
- 2010, Styczeń1 - 0
- 2009, Listopad1 - 0
- 2009, Październik1 - 0
- 2009, Wrzesień10 - 4
- 2009, Sierpień23 - 5
- 2009, Lipiec24 - 1
- 2009, Czerwiec16 - 0
- 2009, Maj15 - 0
- 2009, Kwiecień11 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
! > 050 km
Dystans całkowity: | 12421.70 km (w terenie 4027.09 km; 32.42%) |
Czas w ruchu: | 477:49 |
Średnia prędkość: | 26.00 km/h |
Maksymalna prędkość: | 186.00 km/h |
Suma podjazdów: | 95285 m |
Maks. tętno maksymalne: | 197 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 178 (90 %) |
Suma kalorii: | 301141 kcal |
Liczba aktywności: | 189 |
Średnio na aktywność: | 65.72 km i 2h 31m |
Więcej statystyk |
- DST 68.60km
- Teren 62.00km
- Czas 03:08
- VAVG 21.89km/h
- VMAX 41.20km/h
- Temperatura 8.0°C
- HRmax 190 ( 96%)
- HRavg 174 ( 88%)
- Kalorie 2224kcal
- Podjazdy 425m
- Sprzęt Kellys Oxygen 2009
- Aktywność Jazda na rowerze
Maraton Kresowy w Białymstoku
Wtorek, 3 maja 2011 · dodano: 07.05.2011 | Komentarze 0
Po krótkim rozjeździe, zbiórce teamu, ustawiamy się na mecie.
na starcie© dater
Zaraz po 11-stej peleton rusza. Sasza oczywiście wyrywa do przodu. Mimo startu za policja i przejazdu honorowego przez miasto nad stawy, gdzie będzie start ostry, peleton rwie się od razu i mocni z przodu cisną jak wariaci. Na Dojlidy wpadamy w kilku grupach, ja w drugiej. W pierwszej gdzieś z przodu jest Sasza, ze mną Adam, reszta gdzieś z tyłu.
Początek to trochę szutru, trochę asfaltu. Gdzieś od razu gubię Adama i trzymam się jednej grupy. Jedzie się całkiem nieźle, tylko tętno wariuje. Trasa oznaczona rewelacyjnie, peleton gdzieś z przodu, Saszę trudno będzie dojść.
Gdzieś na samym początku, koło Henrykowa na jakimś zakręcie piaszczystym nie wyrabiam się, mam problem, stopa wyrywa z bloku, zawahanie, uderzenie i krzywię osłonkę korby przy okazji tracąc, jak się okazuje, najmniejszą zębatkę w przełożeniu z przodu. Wszystkie górki, na szczęście na tej trasie niewielkie, pokonywać musiałem od tej chwili na średnim przednim przełożeniu.
Za Żednią zaczynają się górki którymi straszono i musze powiedzieć, że są całkiem ciekawe. Aczkolwiek najmniejszego przełożenia z przodu mi nie brakuje :)
Gdzieś od 30-go kilometra jadę z Andrzejem z Peletonu, gadamy trochę, tasujemy się na podjazdach i dopingujemy. Ok. 45-go kilometra doganiam Saszę. Ma problem z nogą, ścięgna pod kolanem bolą i widać że cierpi. Zaczynamy jechać razem, odpuszczając Andrzeja. Ciągnę Saszkę przez następne 15-20 kilometrów, spokojnie, ale udaje nam się jeszcze wyprzedzać. Gdzieś pod Henrykowem, na asfalcie Sasza odpuszcza, każe mi jechać swoim tempem, jest niedaleko do mety, dojedzie, da radę. Więc wrzucam wyższy bieg, dociskam i zaczynam ciągnąc grupę, która chwile wcześniej nas wyprzedza. Ostanie kilometry to grobla nad stawami… oj wytrzęsło i skatowało dupę niemiłosiernie. Nie oddaję prowadzenia w grupie do końca i wpadam z niej pierwszy na metę.

na mecie© dater
Trzy minuty po mnie wpada Saszka.

Sasza na mecie© dater
Utyka na nogę, jednak kolano i wiązadła dają znać o sobie. Robimy sobie zdjęcie na mecie.

RBT na mecie© dater
Maraton wbrew pozorom i zapowiedziom ciężki. Miał być lajt na początek sezonu, ale trasa zaskoczyła. Trochę krótkich, ale ostrych górek, był piach, było błoto, były straty w sprzęcie.

straty© dater
Pół godziny po nas na mecie jest Adam. Reszty już nie oczekujemy szybko. Okazuje się potem, że są dobrą godzinę po nas. Misiek nie kończy, siada mu kolano, wycofuje się i wraca szosą. Kacper z Piotrem wpadają na metę razem, Czarek za nimi.

Adam na mecie© dater
Pierwszy start RBT w miarę udany. Jeden z nas nie zakończył, chociaż miałem obawy że reszta bez treningów też będzie miała problem. Nikt nie był ostatni – nawet Czaro poszukujący krzaczków po trasie ;)
Wyniki:
Ja (300) – czas: 3:07:57, miejsce open: 77/177, miejsce kat. Elita: 36/85, rating open: 78,75%
Sasza (301) – czas: 3:10:20, miejsce open: 85/177, miejsce kat. Elita: 39/85, rating open: 77,77%
Adam: (306) - czas: 3:34:03, miejsce open: 123/177, miejsce kat. Masters: 25/39, rating open: 69,15%
Kacper (302) - czas: 4:19:22, miejsce open: 165/177, miejsce kat. Elita: 81/85, rating open: 57,07%
Moki (308) - czas: 4:19:22, miejsce open: 166/177, miejsce kat. Masters: 36/39, rating open: 57,07%
Czaro (307) - czas: 4:35:57, miejsce open: 171/177, miejsce kat. Masters: 37/39, rating open: 53,64%
Misiek (309) - DNF
Kategoria ! > 050 km, Foto, GPS, Oxy w terenie, BLU Team Refleks, Zawody
- DST 72.90km
- Teren 42.00km
- Czas 03:19
- VAVG 21.98km/h
- VMAX 46.40km/h
- Temperatura 18.0°C
- HRmax 187 ( 95%)
- HRavg 156 ( 79%)
- Kalorie 1936kcal
- Podjazdy 410m
- Sprzęt Kellys Oxygen 2009
- Aktywność Jazda na rowerze
Objazd trasy Maratonu Kresowego w Białymstoku
Sobota, 23 kwietnia 2011 · dodano: 24.04.2011 | Komentarze 0
Postanawiamy w sobotę wielkanocną zrobić traskę MK, który odbędzie się w przyszłym tygodniu w Białymstoku. Umawiamy się Bike Team’em, ale nie za dużo nas staje pod firmą. Jestem Ja, Sasza, jego sąsiad Krzysztof i Adaś, do którego dobijamy nad stawami w Dojlidach. Tam ma być start ostry. Rano wbijam całą trasę bardzo dokładnie z mapki do Garmina, ale uruchamiając ją nad stawami urządzenie twierdzi, ze prowadzi po max 50 punktach! I całą trasę szlag trafił. Rzeczywiście trasa pokręcona więc zaplanowanie wymagało godziny klikania w Map Source a teraz sprzęt mi twierdzi ze ma moje dokładne planowanie w du… Grrr… No cóż jedziemy więc według mapy papierowej, a nie jest to łatwe. Może trasą maratonu tak w zasadzie przejechaliśmy 50% trasy, a może i mniej. Nie jest łatwo trafiać w trasę posługując się co chwila papierem w skali mikro :(Jedziemy więc w stronę Żedni klucząc cały czas i robiąc przystanki patrząc na mapę i nawigację, żeby określić gdzie jesteśmy i gdzie jechać. Ciepło, ale pogoda rozmija się z prognozami i oczekiwaniami. Miała być piękna , ale chodzą ciężkie chmury i straszą deszczem. Na szczęście deszcz nie robi nam niespodzianki, ale słoneczka też nie widać. Za Żednią wjeżdżamy według zapowiedzi organizatorów na górki, ale pewnie się gubimy, bo nic specjalnego jeśli chodzi o przewyższenia nie znajdujemy. Sasza cały czas z nosem w mapie :)

Sasza czy ta mapę© dater
Wracamy w stronę Białego. Oczywiście gubimy drogę i jedziemy jakimiś dziwnymi duktami, na pewno gdzieś obok trasy.

za Żednią© dater
Krzysztof, sąsiad Szaszki ma kryzys i jednak postanawiamy skrócić trasę. Zamiast przez Tatarowce i Bobrową wracamy tą sama trasą, która jechaliśmy. Adaś w którymś momencie pędzi do przodu, nie czekając na nas. Oczywiście jego wewnętrzny GPS gubi trasę i jak się okazuje później wylatuje w Zabłudowie :) No to nadrobił kilka kilometrów. My żegnamy się w Sobolewie, ja uderzam na Grabówkę, chłopaki jadą z powrotem drogą na Dojlidy.
Fajna traska, płaska, nie zaliczona do końca, więc ciężko coś ocenić. Na początku dużo piachu, jak za tydzień będzie sucho to te piachy na początku mogą pokonać. Później pod Żednią kilka piaskowych dość ciężkich podjazdów i zjazdów, na jednym mało nie fiknąłem :) Za Żednią rzeczywiście kilka górek, ale nie wymagających (chyba że to nie te z trasy). No i powrót o którym nic nie można powiedzieć.
Kategoria ! > 050 km, Foto, GPS, Oxy w terenie, BLU Team Refleks, Trening
- DST 77.90km
- Czas 03:04
- VAVG 25.40km/h
- VMAX 53.70km/h
- Temperatura 5.0°C
- HRmax 186 ( 94%)
- HRavg 161 ( 82%)
- Kalorie 1914kcal
- Podjazdy 340m
- Sprzęt Orbea Onix
- Aktywność Jazda na rowerze
Jak z tą wiosną??
Niedziela, 20 marca 2011 · dodano: 20.03.2011 | Komentarze 3
Wczoraj śnieg, koło zera więc plucha i z planów wyjazdowych nici. Dziś już ładniej, trochę cieplej, więc koło południa ruszam :D Jadę lasami, więc wiosny tu nic nie widać:
gdzie ta wiosna?© dater
To gdzie ta wiosna, ktoś coś o tym wspominał?? :D
Jechało się generalnie ciężko. Ponad 2/3 trasy pod wiatr i to widać w średniej. A że cały czas nie chce przesadzać z tętnem, to się pilnowałem.
Kategoria ! > 050 km, Foto, Onix na szosie, Trening
- DST 59.20km
- Teren 3.00km
- Czas 02:07
- VAVG 27.97km/h
- VMAX 54.90km/h
- Temperatura 11.0°C
- HRmax 184 ( 93%)
- HRavg 158 ( 80%)
- Kalorie 1315kcal
- Podjazdy 335m
- Sprzęt Orbea Onix
- Aktywność Jazda na rowerze
W rytmie Linkin Park...
Sobota, 9 października 2010 · dodano: 09.10.2010 | Komentarze 1
... dziś naciskałem na pedały. Skatowałem "A Thousand Suns" kilka razy. Płytka dobra, choć taka jakaś lekka jak na LP. Ale jeden utworek wymiata, pod to się jedzie podjazdy z taką parą, że szok :)))Traskę zrobiłem do Janowa i z powrotem. Pogoda piękna, choć chłodno, ledwo ponad 10 stopni. Dziś też zrobiłem rewelacyjny zakup na ryneczku w Czarnej. Termiczne wkładki do butów, takie z folia aluminiową od spodu. I bajka! Po stopach zawsze ciągnęło od dołu, dziś założyłem tylko jedną parę skarpetek, ochraniacze, a cieplutko było że szok. Normalnie dwie pary skarpet nie tworzyły komfortu termicznego, a tu z wkładkami za 4 zł taka różnica :)))
Kategoria ! > 050 km, Foto, Onix na szosie, Trening
- DST 65.80km
- Teren 56.00km
- Czas 02:34
- VAVG 25.64km/h
- VMAX 44.30km/h
- Temperatura 14.0°C
- HRmax 187 ( 95%)
- HRavg 171 ( 87%)
- Kalorie 1826kcal
- Podjazdy 120m
- Sprzęt Kellys Oxygen 2009
- Aktywność Jazda na rowerze
Maratony Kresowe Finał – Augustów
Niedziela, 3 października 2010 · dodano: 05.10.2010 | Komentarze 0
Po rozgrzewce zajeżdżamy pod start. Cały czas trwa jeszcze rejestracja, jest całkiem sporo startujących.
Maraton Kresowy Augustów - przed startem© dater
Przed jedenastą ustawiamy się na starcie, ale coś jest małe opóźnienie. Dopiero 11.10 startujemy. Najpierw spokojnie za pilotem przez miasto. Ale też jest niebezpiecznie, tłoczno, hamowanie, przyspieszanie, zwężenia, rondo. Za miastem przyspieszamy.
Plan z Saszą na ten maraton jest prosty. Wiemy że będzie płasko i szybko. A wiec trzeba się trzymać czoła, nie pozwolić się na oderwanie czołówce, bo później gonitwa będzie niemożliwa. Jak nie przyciśniemy od początku to nam ucieknął i tego nie da się już nadrobić.
A więc dociskamy od początku, trzymamy się czoła i pędzimy tymi pierwszymi rozjazdowymi kilometrami asfaltem na złamanie karku. Momentami na liczniku 45 km/h, a w zasadzie z około 40-stu to nie schodzi. Ale jest niebezpiecznie przy takiej szybkości w zwartej grupie. W którymś momencie z lewej strony widzę kontem oka i słyszę jak ktoś woła „uwaga”… hamowanie, ktoś leci przez kierownicę, ktoś uderza, kilka osób pada. Tylko łomot, chrzest metalu i krzyki… brrr… nie ciekawie to wyglądało. Mam nadzieję, że nic poważnego się nie stało, ale podejrzewam że karetka z obstawy wyścigu się przydała.
Działo się to wszystko z lewej strony, my na szczęście jechaliśmy prawą. Sasza przede mną, ja mu na kole siedzę. Dojeżdżamy do zjazdu w lewo z asfaltu, przez tory i zaczyna się teren. Cały czas w zasięgu wzroku grupa liderów, stawka się rozciąga trochę. Są pierwsze upadki, spięcia, ktoś na kogoś wpada. Na razie płasko, jedyna trudność to łachy piachu. I na jednej z nich, na około 10-tym kilometrze mam pecha. Ktoś przede mną się wykłada. Próbuję go ominąc lewa stroną, niestety zaczepiam kierą o jego kierownice i wywijam malownicze OTB. Na szczęście jest miękko i mała prędkość, więc szybko się zbieram i wsiadam na rower. Ruszam… a on mi nie jedzie tam gdzie chce. Kierownica się wykrzywiła o dobre 45 stopni. Zsiadam i mocuję się z nią dłuższą chwilę, poprawiam. Wsiadam na rower, dalej jest trochę krzywo, ale da się jechać. Niestety trące kontakt z grupą, nawet nie wiem czy Sasza przede mną czy za mną. Podejrzewam że z przodu bo trzymaliśmy się razem, wiec znów przyjdzie mi go ścigać.
Ścigam więc i ścigam. Ciężko to idzie, płasko. Wszyscy jada równo, nie ma górek, nie ma gdzie wyprzedzać. Okazuje się to, czego się obawiałem. Taki charakter trasy mi nie odpowiada. Wychodzi na to że jestem góralem, dobrze czuję się na podjazdach, umiem docisnąć, wyprzedzić. Na płaskim stać mnie tylko na jazdę z innymi.
Doganiam dwójkę rywali (w tym jedną rywalkę) i z nimi wjeżdżam w sekcję z lekkim błotem i kałużami. I tu popełniam ewidentny błąd sprowokowany przez zawodnika przede mną. On spada z góry w błocko a ja zamiast pojechać górą i ominąć to błocko robię to samo co on. Ładuję się w kałużę i błoto. On staje, ja za nim. Muszę upierniczyć buty, żeby się wydostać, tracę kontakt z tą dwójką. Dalej jest jeszcze gorzej. Następny błąd. Podmokły teren, ale tak zamaskowany trawą, że zbliżając się nie rozeznaję się w sytuacji. Jest rozjazd, walę w lewo gdzie widzę trawę… a koło się zapada w mokradło. I dokręcam i może bym z tego wyszedł, gdyby nie jakaś żerdź leżąca w poprzek. Koło mi staje, wypinam się z bloków… i ląduję po kostki w lodowatej wodzie. Nie ja jeden, ale to nie pocieszenie. Klnę pod nosem, pozostało dobre dwie godziny jazdy z mokrymi i zimnymi nogami, to dopiero 12-sty kilometr. Po prawej jest „kładka” z gałęzi, kilku zawodników z niej korzysta. Orzekam że mam dziś pecha… i niestety nie mam szczęścia do prawidłowych decyzji.
Przez następne kilka kilometrów teren, korzenie, bez podjazdów, małe hopki. Kogoś tam doganiam, ktoś mnie wyprzedza. Przewija się kilka numerów, tworzymy jakąś luźną grupę. Nogi mi marzną i nie jedzie się najlepiej. Za remontowaną śluzą pierwszy i w zasadzie jedyny trudniejszy, piaskowy podjazd na trasie. Moi kompani zsiadają i dają z buta, ja bez większych problemów podjeżdżam i odchodzę od grupy. Tutaj jest jeszcze kilka łatwiejszych podjazdów na których zwiększam przewagę i widzę przed sobą następną grupę. Zaczynam gonić, ale trudności się kończą i zaczyna się prosty, równy szuter. Jechać samemu strasznie ciężko. Ta grupa, którą już widziałem odchodzi mi i ginie z oczu. Cisnę sam, ale rozwinąć ponad 25 km/h jest ciężko. Jest wiatr, nogi marzną, czuję już zmęczenie. W którym momencie dogania mnie zawodnik z grupy, która odsadziłem na górkach. Zaczyna prowadzić, podłączam się, ale nie idzie to jakoś specjalnie szybciej. Po kilku kilometrach z tyłu dogania nas cały pociąg. Podłączamy się i zaczynamy cisnąć 30-35 km/h. Jestem na końcu, ledwo do nich dobijam. Trzech, czterech kolegów z przodu pięknie ciągnie cały pociąg. I tak dobre kilkanaście kilometrów. Jeszcze bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że nie lubię takich tras i takiego ścigania. Brakuje mi wytrzymałości na takie długie dociskanie na płaskich prostych. Nad tym będę musiał popracować przed przyszłym sezonem.
Gdy już moje zmęczeni dosięga zenitu zjeżdżamy z szutru w las i robi się wolniej. Tu jest drugi bufet, z którego nie korzystam (pierwszego nawet jakoś nie zauważyłem). Lecimy wzdłuż kanału, grupa się szadkuje, jest kilka górek i małych podjazdów na których wyprzedzam. Ostatnie kilometry robie razem z Białorusinem w barwach narodowych. Trochę ja go podciągam, trochę on mnie. Przypomina mi się sytuacja z Suwałk, gdzie szachowałem się też ostatnie kilometry, akurat z Litwinem i odpuściłem mu finał. Teraz sobie powiedziałem, że tego nie odpuszczę. Wyskakujemy na asfalt, on prowadzi, ale przed górką przed mostem puszcza mnie przodem. Ja rozpędzony staje na pedałach i górkę podjeżdżam na pełnej parze w stójce. Urywam rywala na dobre kilkanaście metrów, skręcam w prawo nad kanał i sam wpadam na metę. Finisz wygrany :)
Cały maraton bardzo fajny, aczkolwiek pechowy. Nie jestem do końca zadowolony, Sasza przyjechał przede mną. Udało mu się utrzymać grup z przodu, dołożył mi 11 miejsc i ponad 6 minut. Trasa dobra na zakończenie cyklu, na finał, bo prosta, szybka, nie męcząca. Ale mam poczucie, że nie dla mnie. Na górkach koło Suwałk i Supraśla jeździ mi się lepiej, mam większą satysfakcję i lepsze wyniki. Chociaż rating czasowy wychodzi mi najlepszy w sezonie, ale to wynik po prostu szybkiej trasy i niewielkich różnic czasowych.
Rower upierniczony… stawiając go koło Meridy Saszki doznaję szoku. Jakbyśmy inne zawody jechali :) Jego czyściutki, nawet za bardzo czyścić nie musi. Mój uwalony w błocie, zachlapany. No niestety, miałem kilka przygód na trasie i to widać na Kellysku :)

rowerki po maratonie© dater
Wygrał Darek Zakrzewski, pierwszy też w generalce cyklu. Jego czas: 2:06:47
Sasza: 2:27:57
Mój: 2:34:21
Open: 59/113
Elita: 23/47
Rating open: 82,1%
Rating kat: 85,6%
Kategoria ! > 050 km, Foto, Oxy w terenie, BLU Team Refleks, w Polskę, Zawody
- DST 86.30km
- Teren 1.50km
- Czas 02:54
- VAVG 29.76km/h
- VMAX 52.40km/h
- Temperatura 18.0°C
- HRmax 184 ( 93%)
- HRavg 161 ( 82%)
- Kalorie 1859kcal
- Podjazdy 520m
- Sprzęt Orbea Onix
- Aktywność Jazda na rowerze
Pękło pięć kafli...
Niedziela, 26 września 2010 · dodano: 26.09.2010 | Komentarze 0
... a huk był taki, jakby samolot przekraczał barierę dźwięku. A to tylko ja na Onix'ie dziś pędziłem :))) Nikt nie widział, nikt nie słyszał, samotnie pokonałem dziś granicę 5 tys. kilometrów w sezonie. I taka mnie refleksja naszła, że jakoś solo to smutnie jeździć. Szczególnie że dziś mijałem w przeciwnym kierunku dwie grupy szosowców. Muszę od przyszłego sezonu na jakieś ustawki się pisać, bo starym, samotnym, szosowym zgredem zostanę :DPlan był prosty i standardowy: Janów - Sokółka. Pogoda zapowiadała się piękna, pospałem, zjadłem śniadanko i przed 9-tą wyjechałem. Na początku temperatura ledwo 12 stopni, więc próbuję nogawki Primal, które ostatnio kupiłem. Sprawdziły się :)
W Jezierzysku świeżutki asfalcik zakrył kocie łby. Bajka... Teraz niech się wezmą jeszcze za dwa kilometry bruku za Jezierzyskiem w kierunku na Ostrą Górę i będę miał piękną, w pełni asfaltową, szosową trasę. Na ten moment muszę to omijać albo szutrem przez Osierodek (ok. 4 km), albo ostatnio odkrytą nową droga przez Zdroje (tylko 1,5 km szutru). Wybieram to drugie rozwiązanie, szczególnie że do Zdrojów też piękny nowy asfalt i z licznika cztery dychy nie schodzą :)
Ogólnie noga podaje aż miło. Po zeszło weekendowej dystansówce na Zażynku (317 km) praktycznie nie jeździłem. Nogi w zasadzie ok, ale tyłek... masakra. Musiał odpocząć. Obtarłem, zatarłem i się buntował przed wsiadaniem na rower. A więc dałem mu odpocząć i nogom tez. Efekt dziś był taki, że naprawdę świeżo się pedałowało.
Do Janowa docieram w niecałą godzinę robiąc odcinek ze średnią powyżej 31 km/h. Teraz skręcam na wschód i robi się ciężko bo zaczyna porządnie wiać od czoła. Momentami nie da się jechać powyżej 25 km/h. I tak sobie jadąc wpadam na pomysł żeby zrobić sobie pierwszy autoportret rowerowy :D

w trasie© dater
Zatrzymuję się też w Sokolanach. Tamtejszy kościół położony na wzgórzu nieustannie mnie zachwyca. Niezłe tam jest podejście :)

Sokolany© dater
Jadę na Sokółkę, a wmordewind zmienia się w bocznywind i aż muszę kłaść się czasami na nawietrzną, żeby mnie nie wywrócił. Za Sokółką skręcam w Kamionce na wschód i stąd już wiatr mnie pcha. Odcinek do Straży pokonuję ze średnią 34,5 km/h. Koło Planteczki mijam pierwsza grupę szosowców, wydaje mi się, że to Mistralowcy z Białego, ale pewien nie jestem. Jest ich z dziesięciu, przemykają że trudno kogoś mi rozpoznać. Druga grupę spotykam koło Straży, chyba z ośmiu chłopaków, lecą bezpośrednio krajówką na Sokółkę. Ja akurat stanąłem żeby wreszcie ściągnąć nogawki i czapeczkę spod kasku bo prawie 20-cia stopni się zrobiło i uszy palą :D
Ostatni odcinek do Czarnej znów pod wiatr, ale lasem, więc nie jest tak źle jak wcześniej. Udaje mi się utrzymać średnią powyżej trzech dych.
No i pięć tysięcy, czyli plan na ten rok zrobiony. Już w zasadzie po sezonie, więc jeszcze trochę się dokręci w ramach roztrenowania. W przyszłą niedzielę ostatni start w Kresowym w Augustowie, a później jesień, zima, zima, zima...
Kategoria ! > 050 km, Foto, GPS, Onix na szosie, Trening
- DST 84.40km
- Teren 4.37km
- Czas 03:00
- VAVG 28.13km/h
- VMAX 58.00km/h
- Temperatura 11.0°C
- HRmax 188 ( 95%)
- HRavg 162 ( 82%)
- Kalorie 1928kcal
- Podjazdy 505m
- Sprzęt Orbea Onix
- Aktywność Jazda na rowerze
Pięknie, jesiennie...
Sobota, 4 września 2010 · dodano: 04.09.2010 | Komentarze 0
... ale zimno. Wstaję przed siódmą, temperatura na zewnątrz 5,6 st. C... brrr, zimno. Lekkie śniadanie i 7.10 jestem w siodle. W kierunku zachodnim widać tęczę... a więc gdzieś po drodze pada. Ale generalnie słonko pięknie świeci, ładne wysokie chmurki, więc z czego pada? Ciężko powiedzieć patrząc w niebo.Jadę standardowo, za dużego wyboru spokojnych tras szosowych nie mam. Za Niemczynem mokra szosa, to tu padało. Znów się uśmiecham na myśl o "zaklinaczu deszczu". Za Jezierzyskiem muszę zaliczyć kilka kilometrów szutru. Może wreszcie zrobią kiedyś te kocie łby pomiędzy Jezierzyskiem a Ostrą Góra, wtedy naprawdę ładna trasa asfaltowa by była. A tak w przełaje muszę się bawić :)))

Przełaje :D© dater
W Białousach podwyższają krawężniki, tu już niedługo będzie świeżutki asfalcik :)
Do Janowa jedzie się świetnie, tu jest bardzo szybki odcinek i robię go ze średnią 32 km/h. Zawsze tak jest, że po przełajach tutaj odrabiam średnią. Podobnie szybko idzie z Janowa do Sokółki. Wiatr zaczyna lekko wiać, ale na razie bardziej pomaga. Temperatura trochę się podnosi, słoneczko grzeje, polska złota jesień :D
Od Kamionki do Straży jedzie się już ciężej, wiatr teraz od przodu, ciężko utrzymać stałą 30 km/h. Na DK19 dużego ruchu nie ma, od Straży ledwo kilka tirów mnie wymija. Po trzech godzinach wpadam do domu.
Świeżości nogi już jednak nie mają. Czuć, że to koniec sezonu. Kilometry swoje robią, jakoś kręcić się nie chce. Tętno wysokie, średnie przebiegowe niskie. Nie ma już takiej frajdy z jazdy jak w pierwszych miesiącach sezonu. Aby jeszcze jako tako z formą dotrzymać do Zażynka i Kresowego w Augustowie. A potem już posezonowe rozjazdy, odpoczynek, regeneracja i ponowne budowanie formy na 2011 rok :)
Kategoria ! > 050 km, GPS, Onix na szosie, Trening
- DST 30.10km
- Czas 01:02
- VAVG 29.13km/h
- VMAX 48.50km/h
- Temperatura 13.0°C
- HRmax 178 ( 90%)
- HRavg 157 ( 80%)
- Kalorie 628kcal
- Podjazdy 160m
- Sprzęt Orbea Onix
- Aktywność Jazda na rowerze
Świeże nogi...
Czwartek, 26 sierpnia 2010 · dodano: 26.08.2010 | Komentarze 0
... jakieś dziś były. Dwa dni przerwy: wtorek to specjalna pomarotonowa puza. Środa budzę się rano... leje. Więc jeszcze na godzinkę w kimono. Jak na złość o ósmej już była pzrepiękna pogoda i słoneczko. No ale wysżło że dwa dni przerwy tym razem zrobiły dobrze, bo na pedały naciskałem dziś z niesamowitą świerzością.Jutro próba pobicia życiówki. Pętla dookoła Białego, coś pomiędzy 250 a 300 km wyjdzie w zależnosci od mozliwości. I pogody, bo prognozy nie są najlpesze...
Kategoria ! < 050 km, ! > 050 km, Onix na szosie, Trening
- DST 65.40km
- Teren 42.00km
- Czas 02:46
- VAVG 23.64km/h
- VMAX 48.00km/h
- Temperatura 26.0°C
- HRmax 186 ( 94%)
- HRavg 170 ( 86%)
- Kalorie 1928kcal
- Podjazdy 695m
- Sprzęt Kellys Oxygen 2009
- Aktywność Jazda na rowerze
Maraton Kresowy Suwałki
Niedziela, 22 sierpnia 2010 · dodano: 25.08.2010 | Komentarze 0
Po krótkiej rozgrzewce stajemy przed jedenastą na starcie. Wychodzi tu pewien mankament: nagłośnienie jest tragiczne. Ktoś coś mówi przez mikrofon, nic kompletnie nie słychać.Startujących na oko około dwustu. Ja startuję z Saszą i Czarkiem, ustawiamy się nawet nie za daleko czoła, gdzieś w czwartej, piątej linii.
Pogoda już ładna, słońce zaczyna smalić. Na trasie nie spadła ani jedna kropla deszczu, za to upał na otwartych przestrzeniach dawał w kość.
Ok. 11.00 rozlega się sygnał startowy. Akurat ktoś przede mną się sczepia i blokuje, chłopaki z boku startują do przodu. Ja ruszam z małym opóźnieniem i już ich nie widzę. Ale postanawiam nie gonić na siłę, wiem że ich złapię. Pierwsze kilometry przez Suwałki asfaltem, kilka rond (ja nie dostałem żółtej kartki za jazdę pod prąd). Później już znajomy szutr, mostek i Bród Stary. Tam zaczynam już dociskać próbując się dobić do Czarka i Saszy. Czarka widzę w małej grupce, doganiam ich i zaczynam uciekać.

Uploaded with ImageShack.us
Za miejscowością Potasznia zakręt w prawo i pierwsza ostra selekcja na asfaltowym podjeździe. Tutaj wyprzedam kilku zawodników, na następnym podjeździe koło Żywej Woli także. Jedzie mi się całkiem dobrze, chociaż wiem że na razie zostawiam za sobą po prostu słabszych, a czub jeszcze daleko. Poza tym Saszy nie widzę dość długo i to mnie zastanawia. Mówił że jest mocny, chociaż twierdziłem żeby za bardzo temu odczuciu nie ufał. Żeby nie dociskał na początku za mocno bo się spali. No ale jak widać chyba pocisnął, więc może jednak był mocniejszy niż mi się zdawało.
Wjeżdżamy w trudniejszy teren. Podjazdy robią się dłuższe, kamieniste, błotniste. Widać że lało. Przepiękne krajobrazy dookoła, ale jakoś nie ma czasu na podziwianie. Dojeżdżam do ostrego zakrętu w lewo, widzę z boku Saszę. Nareszcie :) Przejęty wjeżdżam w ten kamienisty, opadający w dół zakręt trochę za szybko, lewy but mi się wypina i… gleba. Na szczęście niegroźna, w zasadzie przeskakuję lezący rower i zbiegam dwa kroki w dół. Wracam na górę, wsiadam i zaczynam gonić Szaszę. Jest gdzieś przede mną, mam już tą świadomość że niedaleko. Doganiam go ok. 25-go kilometra, biorę na podjeździe wyrzucając z siebie „dawaj Sasza, dawaj..”. Następne kilka zjazdów, podjazdów… redukcja na najmniejszy blat z przodu… i spada mi łańcuch. Męczę się z minutę, na dodatek podjazd wiec ciężko ruszyć na nowo i wpiąć się w espedy. Sasza mnie bierze i kilki innych zawodników także. No ale ciągnę dalej i na następnym podjeździe znów wszystkich wymijam. Saszy już więcej tego dnia na trasie nie widzę. Jestem w „górnych partiach” trasy. Przepiękne widoki, w dole jeziora. Wyboista „łąkowa” droga i zawodnik przede mną krzyczy: „ uwaga jechać lewą, ostre płytki!!!” Rzeczywiście, przejeżdżam koło dołu wypełnionego tłuczonymi płytkami ceramicznymi, w które wpadł kolega i załatwił sobie kapcia.
Dalej jadę w zasadzie sam. Dopiero po kilku kilometrach doganiam małą grupę, którą po kolei łykam.

Uploaded with ImageShack.us
Widzę numery z Kresowego w Sokółce, które mnie łykały wtedy bez bólu i teraz mam prawdziwą satysfakcję. A zaczynają się Smolniki i najtrudniejsze partie tego dnia. Długie ostre podjazdy i niebezpieczne, mokre, kamieniste zjazdy. W którymś momencie natykam się na środku drogi na samochód próbujący się przebić i tarasujący drogę. Niestety, wściekły musze go omijać z buta. Gdzieś dalej znów mam pecha z łańcuchem: ponownie spada mi na podjeździe za małą zębatkę z przodu. Znów minutowa walka i problem z ruszeniem pod górę. Gliniane błoto oblepiło mi lewy pedał w taki sposób, że powstała jedna wielka „gamoła”. Nie mogę wpiąć się w pedał, walczę jadąc dość ostry podjazd z wpiętym tylko jednym butem. Na górce walę z wściekłością butem w pedał, żeby obić trochę błocka, jakoś się udaje. Pedał się wpina na miękko, bez charakterystycznego trzasku. Później jak go czyszczę, to musze wygrzebywać ta glinę płaskim śrubokrętem i to z wielkim trudem.
Jest ok. 40-tego kilometra, dopada mnie mały kryzys. Wciągam żel i czekam na odrodzenie. Dalej bajoro i słynna kałuża, która zaliczają chyba prawie wszyscy. Rower wpada po osie, a nogi po kostki w wodę. Przez kilka kilometrów później chlupie mi w butach a suport wydaje niepokojące dźwięki.
Sytuacja się stabilizuje. Zaczynam jechać ze stałą grupą zawodników. Raz ja kogoś, raz ten sam ktoś mnie. W pamięć zapadają mi numery 22, 195 i 299 w stroju Astany, ale takim starszym, jeszcze kolorowym. Jak się później okazuje na liście startowej był to Litwin. I z tą Astaną jadę w zasadzie ostatnie 15 kilometrów. Raz on mnie ciągnie, raz ja jego. Chociaż mam wrażenie, że jak ja ciągnę to idzie lepiej ;)
Wpadamy razem na ostatnie kilometry asfaltu. Tu już przyspieszamy, w zasadzie ja prowadzę. Ale w którymś momencie na odcinku szutrowym wpadam w piach, trochę mną rzuca i Astana odchodzi ode mnie na kilkadziesiąt metrów. Znów wypadamy na asfalt, tam bierze mnie na tempie dwóch zawodników, numer 51 i brązowy strój Miche. Wpadam im na koło, ale są mocni. Dochodzę dzięki temu Astanę, ich odpuszczam a Litwinowi siadam na koło. Za kilka kilometrów widzę, ze 51 urwał Miche, który ma dość. Na krótkiej hopce bierzemy go z Astaną na stójce i zaczynamy gonić zawodnika w zielonym stroju Peletonu którego widać kilkaset metrów przed nami.
Tak też wpadamy do Suwałk na ronda. Ja z Litwinem i coraz bliżej z przodu Peleton. Wiatr tu wieje na całego, Litwin chowa się za mną przed wiatrem. Jak odpuszczam to za bardzo nie chce ciągnąć. Próbuję wiec go urwać, i dorwać Peleton, bo wiem ze na mecie mu odpuszczę, sprinterem nie jestem. Ale on nie daje się i ciągle trzyma się koła, nie chcąc za bardzo ciągnąc z przodu. Wpadamy na chodnik koło zalewu, jeszcze prowadzę, Peleton dosłownie dwadzieścia metrów przede mną. Jeszcze zakręt w lewo i ostatnia prosta. Jakiś budyneczek po prawej i taka lekka hopka z delikatnym zakrętem. Tu przyhamowuję i Astana wyskakuje do przodu. Odpuszczam mu i wpadamy tak na metę: Peleton, Litwin z Astany i Ja.
Pojechałem dobrze. Mimo nie najlepszej formy (bo gorsze miałem odczucia niż w Supraślu), trudnej trasy, kryzysu ok. 40-tego kilometra i kilku małych defektów udało się przyjechać w górnej połowie tabeli wyników. W porównaniu do Sokółki, gdzie startowało większość tych samych zawodników pojechałem o wiele lepiej. Wielu zostało za mną :)
Open: 41/111
Kategoria Elita: 18/55
Czas zwycięzcy: 2:16:28
Mój: 2:46:59
Rating: 81,7%
Rower upieprzony na maksa… nie pamiętam żebym go w takim stanie kiedykolwiek widział. Na szczęście zalew pod bokiem wiec szczotka i szmatki poszły w ruch, żeby doprowadzić go do porządku.

Uploaded with ImageShack.us
Zresztą ja nie wyglądałem lepiej, utytłany to mało powiedziane, ja po prostu byłem uje…ny ;)
Sasza przyjechał 57 w open, prawie 10 minut po mnie. Jak na pierwszy maraton to bardzo dobry wynik. A słowa Saszki po maratonie: „Ptaku, jesteś moim guru…” – bezcenne :) Szczególnie od gościa, który dla mnie w tamtym roku był właśnie rowerowym wymiataczem i harpaganem.
Czarek dojechał, chociaż czekając baliśmy się trochę o niego. Wpadając na metę 55 minut po mnie, padł na trawę. Jestem pełen uznania dla wyczynu, nie wierzyłem że to pokona. Palce u nóg połamane, samopoczucie nie najlepsze, brak dobrego treningu, ale twardy jest. Szacun :)
Kategoria ! > 050 km, Foto, Oxy w terenie, BLU Team Refleks, w Polskę, Zawody
- DST 61.10km
- Teren 57.00km
- Czas 02:48
- VAVG 21.82km/h
- VMAX 47.80km/h
- Temperatura 28.0°C
- HRmax 190 ( 96%)
- HRavg 171 ( 87%)
- Kalorie 1964kcal
- Podjazdy 600m
- Sprzęt Kellys Oxygen 2009
- Aktywność Jazda na rowerze
MTB Mazovia Supraśl
Niedziela, 8 sierpnia 2010 · dodano: 11.08.2010 | Komentarze 1
Moje drugie zawody po czerwcowej Sokółce. Miałem wątpliwości czy startować. Bo i cykl o dużym prestiżu i ilość startujących trochę przerażała. No ale raz kozie śmierć, nie po to człowiek trenuje, żeby od czasu do czasu się nie sprawdzić :)Przyjechałem, zrobiłem rozgrzewkę, o czym było wcześniej i stanąłem w swoim sektorze startowym. A jakże by inaczej… dziesiątym :) No ale trzeb znaleźć swoje miejsce w szyku, a moje było na szarym końcu. Miałem nadzieję że uda mi się przebić do przodu, ba, awansować w sektorach gdybym miał plan jeszcze wystartować w Mazovii. Generalnie plan był taki żeby i w generalce i w kategorii być w górnej połowie tabeli. Wiedziałem, mając w pamięci Kresowy w Sokółce, że nie jest to wcale takie proste. Tu do tego dochodzi kupa ludzi z całej Polski i zapowiedź o wiele trudniejszej trasy. W sektorach taki nieśmiały plan był awansować do 6-7 sektora. Naprawdę nie wiedziałem czy się to uda, nie wiedziałem jak moja forma na tle tylu startujących z całej Polski. Wiedziałem jedynie, że czuję się dobrze, czuję się mocny i łatwo się nie dam :)
Przed startem zjawia się Czarek, żeby mnie podopingować. Ustawia się w sektorze z zamiarem przejechania w grupie jakiejś części dystansu. Gadamy sobie przez ostatnie dziesięć minut, dochodzi 11-sta, sektory startują po kolei. Kilka minut po 11 nadchodzi nasza kolej, ruszamy :)
Pierwszy odcinek asfaltowy jedziemy całą grupą.

Uploaded with ImageShack.us
Ludzie się trochę przepychają, kilku przemyka dość szybko, ale widać ze jest to zryw bez planu. Szybko skręcamy w drogę szutrową na Zapieczki. Tutaj jeszcze gęsto, ale się przerzedza ,na dodatek zaraz wskakujemy na asfalt. Tu już mi nogi wkręcają się na wysokie obroty i zaczynam brać konkurencję. W prawo w osiedle i pierwszy podjazd, pierwsza selekcja. Zaczynam cisnąc i z satysfakcją spostrzegam, ze dziesiąty sektor nie jest dla mnie :) I tak cisnę aż do Budziska, łykając kolejnych zawodników, nie tracąc nic. Ciągnę na szutrówce do Budziska niezły pociąg, widzę kontem oka, ze cały czas kilku zawodników siedzi mi na kole. Na koniec jeden z nich dociska i wyprzedzając mnie rzuca: „dzięki”… nie ma sprawy kolego :))) na podjeździe przed Dworzyskiem biorę go i więcej już nie spotykam na trasie. W wynikach widzę, że dołożyłem mu 25 minut :D
Od Dworzyska zaczynają się schody. Tu już jadę cały czas mniej więcej w takiej samej grupie. Kilku zawodników cały czas się przewija… raz ja ich, raz oni mnie. Wolniejsze grupki łykam bez problemu. Pierwszy bufet: biorę tylko wodę, kilka łyków wypijam, reszta na łeb i na kark.
Dalej jedzie się bardzo dobrze. Podjazdy bez problemu. Ze zdziwieniem spostrzegam, że czasami zawodnicy którym siedzę na kole po prostu mnie hamują i bez wysiłku nawet na sztywnych górkach jestem w stanie wyprzedzać. Trochę gorzej ze zjazdami, tu kłania się brak techniki, jadę za wolno i asekuracyjnie. Ale mam wrażenie że mimo wszystko jest za każdą górką lepiej. Nic mi nie dolega, siły mam, upał nie przeszkadza aż tak bardzo. Puls się stabilizuje, chociaż od początku starałem się go pilnować, żeby nie paść tak jak w Sokółce. Udaje się to bardzo dobrze, cały czas mam moc, cały czas jedzie się rewelacyjnie. O niebo lepiej niż podczas moich pierwszych zawodów. Rozłożenie sił, rozgrzewka, odpowiednie posiłki robią swoje. Noga naprawdę podaje że aż miło. Na jakimś rozjeździe z samochodu pilnującego płynie muza, którą lubię, dociskam jeszcze bardziej z obrazem tego co miłe w sercu :)
Dojeżdżam do rozjazdu Giga i drugiego bufetu. Tu biorę wodę i zatrzymuję się kilka metrów dalej żeby wciągnąć żel. Za mną mała kraksa. Ktoś stanął na środku drogi, ktoś drugi w niego wjechał. Generalnie dużo krzyku i pretensji jeden miał do drugiego. I jak to w takich przypadkach bywa, racja zawsze jest po środku.
Wciągam żel, popijam wodą, reszta znów na głowę. I ruszam znów w kierunku Zapieczka. Tam znów kawałek asfaltu i skręt w lewo na Łysą Górę. To najtrudniejszy podjazd na trasie. I tutaj wszyscy pchają, oczywiście ja też. Nogi strasznie się męczą, robią się kamienne. Na samej górze stoi kilku fotografów, zadaję pytanie: „Ktoś tu w ogóle wjechał”. Pada odpowiedz, że na razie siedem osób…
Ufff, podjazd zdobyty, dalej kilka następnych górek i zjazdów już lżejszych. Na niektórych koledzy zsiadają, ja pcham się wołając: „…jadę, jadę… dam radę…”. Na którymś zjeździe po prawej widzę leżącego zawodnika w dziwnej pozycji, widać ślady hamowania, widać ze wywinął orła. Koło niego siedzi jeden z kolegów i krzyczy żeby jechać dalej, on zostaje… szacun. Później, jak wyczytałem na forum niezła kraksa była; złamana ręka z przemieszczeniem :(
Zaczynają się znów szutrówki i przejazd przez asfalt Supraśl – Krynki, którego pilnuje policja. Dalej szalone górki, znów jest ciężko, znów kilka podejść. Na dodatek na którymś łańcuch mi spada poza mały blat z przodu. Tracę z minutę, zanim znów wsiadam na rower. Ale cały czas mam moc, cały czas noga bardzo dobrze podaje. Cały czas udaje mi się wyprzedzać na podjazdach, na prostych także tych co już opadają z sił. Wiem, że mam rezerwę, wiem że mogę jeszcze bardziej, ale gdzieś na dziesięć kilometrów przed meta łapie mnie skurcz… palca w lewej nodze. Na szczęście go rozjeżdżam, ale jest to znak ostrzegawczy, żeby się nie forsować zbytnio. Jadę spokojnie z rezerwą, nie wyprzedzam już na podjazdach, mimo że czuję ze mógłbym docisnąć i wziąć jeszcze kilku zawodników.
Zostaje ostatni odcinek, wylatuje z lasu i z zacięciem na twarzy atakuję ostatni mostek:

Uploaded with ImageShack.us
Za mostkiem juz ostatnie kilometry szerokiej krętej szutrówki. Dociskam tutaj i wyprzedzam jeszcze dwóch zawodników. Z uśmiechem na ustach:

Uploaded with ImageShack.us
Zostaje jeszcze most nad tamą, zjazd w dół i ostry, piaszczysty zakręt w lewo, który poznałem podczas rozgrzewki. No i zbliżając się do niego słyszę i widzę jak ktoś zalicza krzaki i glebę. Ja z dużą trudnością go wymijam i mam świadomość, że gdybym nie przejechał tego zakrętu rano, to też miałbym tu problemy.
Pozostaje ostatni podjazd i finisz po płytach.

Uploaded with ImageShack.us
Tutaj dociskam, robię sobie sprinterski finisz :)

Uploaded with ImageShack.us
Za metą czaka Czarek, uśmiechnięty z pytaniem: co tak późno?? WTF?? Aż tak źle?? Spoko, stratowałem z ostatniego sektora, naprawdę dobrze się czuję, wiem że objechałem kupę ludzi i czuję że plan znalezienia się w górnej połowie tabeli wykonałem. Ba, nie czuję się zjechany, więc rezerwa się została nawet. Po Sokółce czułem że padam, że jestem wypruty, zero energii. Tutaj całkiem inaczej, wychodzi że nie pojechałem na maksa, mogłem jeszcze docisnąć. No ale jestem zadowolony, mega zadowolony, czekam na wyniki.
I co się okazuje:
Open: 144/349, rating: 80,6%
M3: 49/121, rating: 80,6%
Czas mój: 2:50:41, czas zwycięzcy: 2:17:34.
Plan wykonany z nawiązką, gęba się sama uśmiecha :)
Poanalizowałem sobie wyniki, znajduje się wśród zawodników 3-4-5 sektora, przeskoczyłem kilka osób z Sokółki, do wszystkich z tamtych zawodów odrobiłem czas, średnio ok. 20 minut.
Jeżeli chodzi o wynik sektorowy… awansowałem do trzeciego!!! Tutaj jestem w totalnym szoku. Nie myślałem że mi aż tak dobrze pójdzie… teraz zapalam się jeszcze bardziej. Wiem że trenowałem, nawet ciężko. Trochę potu poszło, ale to skutek uboczny jazdy dla przyjemności. Nie myślałem żeby w tym roku startować w maratonach, może w przyszłym. A tu proszę, daje mi to niesamowitą frajdę i jeszcze mam zadowalające wyniki.
Dziękuję wszystkim za wsparcie i wiarę. Dziękuję autorom zdjęć i tracka GPS, które umieszczam, za udostępnienie.
Kategoria ! > 050 km, Foto, GPS, Oxy w terenie, w Polskę, Zawody