Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi dater z bazy wypadowej Czarna Białostocka. Przekręciłem na dwóch kołach 33225.50 kilometrów w tym 7698.22 w terenie. Kręcę z prędkością średnią 26.15 km/h i dociskam jeszcze bardziej :D
Więcej o mnie.

2014 button stats bikestats.pl 2013 2012 2011 2010 2009

Statystyki i osiągnięcia


Najdłuższy dystans: 342 km
Maksymalna prędkość: 79,20 km/h Najwyższe wzniesienie: 2920 mnpm Maksymalna suma przewyższeń: 2771 m

Pogoda

+2
+
-3°
Czarna Bialostocka
Niedziela, 24
Poniedziałek + -3°
Wtorek + -5°
Środa + -2°
Czwartek + -2°
Piątek + -3°
Sobota + -3°

Linki


BTR2







hosting


Instagram

GPSies - Tracks for Vagabonds


Zalicz Gminę - Statystyka dla Dater


Opencaching PL - Statystyka dla Dater

Kontakt




Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy dater.bikestats.pl

Wpisy archiwalne w kategorii

GPS

Dystans całkowity:19577.03 km (w terenie 5278.92 km; 26.96%)
Czas w ruchu:753:18
Średnia prędkość:25.99 km/h
Maksymalna prędkość:186.00 km/h
Suma podjazdów:151501 m
Maks. tętno maksymalne:196 (100 %)
Maks. tętno średnie:234 (119 %)
Suma kalorii:467167 kcal
Liczba aktywności:305
Średnio na aktywność:64.19 km i 2h 28m
Więcej statystyk

Pokropiło, postraszyło...

Sobota, 31 lipca 2010 · dodano: 31.07.2010 | Komentarze 0

... i zmieniło mi początkowy plan.
Rano pogoda wręcz wydawałoby się idealna. Słońce, trochę wysokich chmurek, temperatura ok. 22 stopni, zero wiatru. Oczywiście zgodnie z weekendową tradycja mam zamiar wykręcić dziś seteczkę. Plan jest następujący:
CB-Straż-Kamionka-Malawicze-Wojnowce-Usnarz (wzdłuż granicy)-Jurowlany-Krynki-Sokołda-Wierzchlesie-Kamionka-Straż-CB. Razem ok 117 km.
Wyjeżdżam ok. 8-mej. 19-stka pusta jak to w sobotę rano. Jedzie się bardzo dobrze. Za Kamionka jadę na Bobrowniki aby się przebić na Malawicze i mam obawy czy się przebiję. Dwa tygodnie temu jechałem w drugą stronę i z Malawicz jakoś drogi asfaltowej na Bobrowniki nie widziałem. No i za Bobrownikami widzę kocie łby. A więc trasówka tego odcinka powinna wyglądać inaczej, będę następnym razem inaczej to planował. Zawracam więc i jadę na Suchynicze by wyjechać w Babikach, które były w pierwotnym planie. Tutaj też zauważam na horyzoncie pierwsze złowrogie chmury. Od rana coś wisiało w powietrzu, prognozy też mówiły o burzach i opadach po południu. No ale jest dopiero po dziewiątej a pogoda zaczyna zmieniać się dość szybko. Nie wziąłem deszczówki i teraz zaczynam żałować. W tamtym tygodniu z racji prognoz zabrałem ją pod siodełko ze sobą, teraz uznałem, że będę miał szczęście. Ale horyzont nie wygląda na "szczęście". No ale nic, jadę dalej. Trochę wiatr zaczyna wiać i wzdłuż granicy zaczyna się jechać ciężko. Mijam Krynki nie zatrzymując się, mimo że miałem tu plan pierwszego przystanku. Ale już wiem że będę pędził i skracał trasę dzisiejszego dnia żeby nie trafić pod deszcz.
A więc za Krynkami skręcam od razu na Szudziałowo i Sokółkę, rezygnuję z kilkunastu kilometrów na Sokołdę i Wierzchlesie. Tutaj wspinam się na najwyższy punkt trasy 215m. Cały czas widzę z boku na zachodzie dwie chmury, jedna wydaje się być gdzieś przed Sokółka, druga w okolicach Czarnej. W Kamionce robię jedyny, krótki odpoczynek tego dnia. Kupuję tylko wodę, wcinam batonika, żel i zamieniam kilka zdań z bardzo miłą dziewczyną :)
Koło Planteczki zaczynają spadać pierwsze krople deszczu. Ta Planteczka ma coś w sobie, już nie pierwszy raz właśnie tu łapie mnie deszcz. Zawsze jednak jakoś szybko odpuszcza, więc w głębi duszy wierzę, że i tym razem tak będzie. I tak się staje :) Postraszyło tylko trochę, pokropiło może ze dwa kilometry i... odpuściło.
I już do Czarnej, mimo pobliskich czarnych chmur nie spadła ani jedna kropla deszczu.
Gdy do Czarnej dojeżdżam okazuje się że będzie niedoróbka... jakieś 95 km. Na ale że:
po pierwsze - nie lubię niedorobionych kilometrowo tras
po drugie - nie lubię jak mi pogoda plany psuje
to postanawiam dokręcić jeszcze te kilka kilometrów do Agrometu, żeby kategorię wpisu zamknąć :)
A że noga cały czas miło podawała, zrobiłem to z niemałą przyjemnością.



  • DST 127.55km
  • Teren 4.40km
  • Czas 04:23
  • VAVG 29.10km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Temperatura 29.0°C
  • HRmax 178 ( 90%)
  • HRavg 158 ( 80%)
  • Kalorie 2799kcal
  • Podjazdy 670m
  • Sprzęt Orbea Onix
  • Aktywność Jazda na rowerze

pętla na Dąbrowę Białostocką

Sobota, 24 lipca 2010 · dodano: 24.07.2010 | Komentarze 0

Sobota, więc plan następnej rowerowej seteczki. Jako, że temperatura ostatnio iście afrykańska i nie rozpieszcza rowerzystów postanawiam mimo soboty wstać wcześnie i wyruszyć jeszcze przy znośnej temperaturze. No i wrócić przed południem, czyli szczytem upału.
Budzik nastawiony na 5:30, ale mój wewnętrzny budzi mnie już 5:10. Małe śniadanko, przygotowanie i 6:13 wyruszam. Słońce już pali, temperatura 23 (!!!) stopnie. Pierwszy etap to przez CWK do Jezierzyska. Standardowa moja traska treningowa. Jedzie się fajnie, lekko, z lasu jeszcze chłód bije. Z Jezierzyska przez Osierodek na Sitkowo jedyny odcinek szutrowy, niestety konieczny bo inaczej 2 kilometry kocich łbów, których nienawidzę. Tutaj oczywiście ciężko, bo nie dość że pod górę to jeszcze teren, którego szosa po prostu nie lubi (średnia ledwo 22 km/h). Z Sitkowa przez Białousy i na Janów pięknym nowy asfaltem. Tam średnią odrabiam (31,9). W Janowie się nawet nie zatrzymuję, tak samo jak i w Suchowoli, Jadę na Dąbrowę. Z Suchowoli zaczyna powiewać i to momentami całkiem nieźle. Do tego jeszcze nie najlepszy asfalt. Ale cały czas noga świetnie podaje, temperatura jeszcze nie męczy, da się jechać.
Po dwóch godzinach jestem w Dąbrowie i tam robię pierwszy postój. Batoniki, woda, odpoczynek.

park w Dąbrowie Białostockiej © dater


Na Sokółkę już jedzie się ciężko, wiatr się wzmaga i wieje w dodatku albo od przodu, albo bocznie. Średnia zaczyna spadać dramatycznie. Do tego już temperatura powyżej 30 stopni zaczyna się odzywać.
W Sokółce następny postój, uzupełnienie bidonów, banan, odpoczynek. Później na Kamionkę i stamtąd na Straż. Na szczęście zmieniam kierunek i tu już wiatr bardziej pomaga, niż przeszkadza. Ale średniej do 30 km/h już nie odrobię. Od Straży DK19 znów wmordewind, ale za to las więc trochę chłodniej. 11:14 jestem w domu :D
Jazda naprawdę fajna, wczesny wyjazd, noga kręciła. Nie wziąłem tym razem plecaczka, pomieściłem co trzeba w kieszeniach i torebce podsiodłowej. Deszczówkę też pod siodełkiem podpiąłem bo prognozy trochę straszyły deszczem i burzami. Brak plecaczka też pewnie podziałał pozytywnie. Brak obciążenia i lepsza wentylacja pleców :D
W porównaniu do zeszłosobotniego wypadu naprawdę jechało się o niebo lepiej.
Z ciekawostek wypiłem 2,5 litra płynów, nie siusiałem ani razu :)))



  • DST 113.30km
  • Czas 03:57
  • VAVG 28.68km/h
  • VMAX 56.30km/h
  • Temperatura 36.0°C
  • HRmax 183 ( 93%)
  • HRavg 157 ( 80%)
  • Kalorie 2465kcal
  • Podjazdy 690m
  • Sprzęt Orbea Onix
  • Aktywność Jazda na rowerze

Apogeum...

Sobota, 17 lipca 2010 · dodano: 17.07.2010 | Komentarze 0

… temperatury, zmęczenia, zjechania.
Pomysł nie był głupi. Rano pojechałem do roboty. No a powrót… po co najprostszą i najkrótszą drogą?? Wrócę sobie do Czarnej przez Krynki :)
I tak też zrobiłem. Po porannej rundce do pracy, wysiedzeniu w niej do 13.30 wyruszyłem w drogę powrotną. Po drodze zaliczyłem Mistrala na Bema, bo zgubiłem w Mikołajkach zaślepkę na kierę (na moście oczywiście musiała odpaść, rzucać się za nią nie miałem zamiaru:))) Przy okazji mała regulacja przerzutki tylniej bo coś zaczęła wariować.
Z Bema wyruszam 13:40 i lecę na Supraśl. Jest gorąco… baaaardzo goraco. Dobrze że rower ma klimę w pakiecie standardowym. Gorzej jak trzeba stanąć, wtedy jakby człowiek w piekarniku albo jakiejś hucie był. Polar pokazuje 38 stopni, może trochę przesada, ale gorąco jest niemiłosiernie. Odczuwam to jako najgorętszy dzień tego lata. Jadę więc próbując robić jak najmniej przystanków. Do Supraśla ścieżką rowerową, dalej na Krynki. Z Supraśla droga tragiczna. Do tej pory tylko góralem ją pokonywałem, szosą to jednak inna bajka. Czuje się każda nierówność i chropowatość gruboziarnistego asfaltu, który tutaj leży. Przed Krynkami nie wytrzymuję już tego i zatrzymuje się na mały odpoczynek koło Silvarium. Posilam się, zdaję raport z trasy i jadę dalej. Stąd już asfalt trochę lepszej jakości, zaczynam odzyskiwać tempo i dobre samopoczucie. Tylko ten upał… Do tej pory od Supraśla był las i cień, trochę chłodniej. Teraz zaczyna się otwarty teren i słońce przypieka niemiłosiernie.
Z Krynek zaczyna się fajny, nowiuteńki asfalt pod granice. Droga przebiega dosłownie kilkadziesiąt metrów od słupów granicznych. W tym roku już tą trasę robiłem, ale w odwrotną stronę i góralem :)
Teraz znalazł się tam i Onix.

Onix na granicy - pod lasem słupy graniczne © dater


Stąd dalej na Jurowlany i Usnarz, cały czas wzdłuż granicy. Przepiękne tereny, cały czas górki, asfalt cały czas pierwszej jakości.

przygraniczne krajobrazy - okolice wsi Jurowlany © dater


Dalej Zubrzyca, Wojnowce (najwyższy punkt trasy 220mnpm, a w okolicy Góra Wojnowska 240 mnpm), Malawicze. I zaczynam mieć kryzys. Ta pogoda i temperatura naprawdę dobija. Czuje się zjechany na maksa. Popijam izotonika, wodę, odpoczywam chwilę w Bohonikach przy meczecie.

meczet w Bohonikach © dater


Dalej Kamionka i tam robię przy sklepie dłuższy popas. Woda na rozgrzany łeb, puszka coli, banan, żel energetyczny. Czuję się jakbym przejechał ze sto kilometrów więcej. Temperatura i słońce wykańcza organizm. Dalej ledwo pedałuję, ale posiłek zaczyna działać pozytywnie i przez Planteczkę, Lipinę do Straży już noga podaje żwawiej. Na DK19 mały nawet ruch, w końcu to sobota. Dojeżdżam do Czarnej, ale zjechany jestem masakrycznie. Powiem szczerze, ze po dzisiejszej setce czuję się gorzej niż po zeszłotygodniowej dwusetce. Po prostu zjechany na maksa… obiecuję sobie solennie, ze w taka temperaturę to już nie jeżdżę, pieprzę to… przecież to nie TdF ;)

Ślad GPS się urywa jakieś 2 km od domu... padła bateria.



BTW: dziś przekręciłem kilometry z zeszłego roku... teraz już z górki do docelowych 5-ciu tysięcy :D

  • DST 104.85km
  • Czas 03:49
  • VAVG 27.47km/h
  • VMAX 54.60km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • HRmax 164 ( 83%)
  • HRavg 145 ( 73%)
  • Kalorie 2085kcal
  • Podjazdy 575m
  • Sprzęt Orbea Onix
  • Aktywność Jazda na rowerze

Po Mazurach

Poniedziałek, 12 lipca 2010 · dodano: 12.07.2010 | Komentarze 1

Dziś postanawiam dłuższą wycieczkę po Mazurach sobie zrobić. Żeby uniknąć największego, popołudniowego skwaru budzę się 5:30 i kwadrans po szóstej jestem już na rowerze. Na razie jest bosko, poranny chłodek, słońce jeszcze nisko. Jadę na Mrągowo i o 6:50 jestem już przy tablicy wjazdowej.

Mrągowo © dater


Przejeżdżam przez centrum, nie najlepiej się jedzie, bruk jest podłej jakości. Zawijam w prawo na deptak do jeziora, tam mały odpoczynek.

jezioro Czos w porannym słońcu © dater


Podziwiam przez chwilę uroki jeziora Czos w blasku porannego słońca. Na razie nie ma nawet najmniejszego wiaterku, tafla jeziora jest jak lustro.

odpoczynek nad jeziorem Czos Mragowie © dater


Dalej z Mrągowa wyjeżdżam droga na Kętrzyn, ale przed Szestnem odbijam w lewo, tak aby pojechać przez Świętą Lipkę. Po drodze mijam niesamowite krajobrazy, zatrzymuje się na górce nad jeziorem Juno w okolicach Kiersztanowa żeby pyknąć fotkę.

w drodze do Św. Lipki - jezioro Juno © dater


Tutaj trasa naprawdę jest urokliwa, dużo górek, jeziorka po każdej stronie. Jedzie się rewelacyjnie. Traktuję wyjazd rekreacyjnie, ale noga nadal podaje pozytywnie. Nie czuję w ogóle tych kilometrów zrobionych przez ostatnie dni. Może tylko trochę tyłek doskwiera i czuje te kilometry. Ale z nim sobie jakoś radzę :)
I tak podziwiając widoczki dojeżdżam do Św. Lipki.

Św. Lipka © dater


Sanktuarium jest w tej chwili remontowane, nie widać niestety jego uroku. Cała przednia elewacja kościoła jest w rusztowaniach i siatkach zabezpieczających. Byłem tu na szczęście kilka razy, więc nie tracę wiele.

Sanktuarium w Św. Lipce © dater


Ze Świętej Lipki jadę na Kętrzyn. Robi się coraz cieplej poza tym zaczyna się pokazywać wiaterek. W Kętrzynie jestem ok. 8:30. Zawijam do znajomych na ulicę Kwiatową. Szczeny im opadają, gdy mnie widzą. Nie bardzo mogą przetrawić fakt, ze przejechałem ponad 200 km na Mazury rowerem i dziś do nich zajechałem :) Posilam się i odpoczywam u nich chwilę, jadę dalej. Zajeżdżam na zamek w Kętrzynie, bo mimo że tyle razy tu byłem to na zamku nigdy.

zamek w Kętrzynie © dater


Z Kętrzyna wyjeżdżam drogą na Giżycko. Gdybym miał inne założenia na dzień dzisiejszy i trochę więcej czasu to pewnie zajechałbym i do Giżycka. Ale w Sterławkach Wielkich mam zamiar odbić na miejscowość Skop. Niestety okazuje się, że droga całkiem nieźle wyglądająca na mapie jest w rzeczywistości szutrem. Wracam więc kilkadziesiąt metrów i ze Sterławek jadę na Ryn. Tutaj jest masakryczne 9 km asfaltu. Najgorsza z możliwych nawierzchnia, taki grubo kamienisty asfalt poniemiecki. Trzyma się to dobrze, bo dziur w zasadzie nie ma, ale do jazdy szosówką się nie nadaje. Trzęsie niesamowicie, tak jak na bruku. A nawet gorzej bo częstotliwość drgań jest większa. Po kilometrze mam już dość, ale co zrobić, trzeba przeć do przodu. Dodatkowo wiatr się wzmaga i wieje od czoła. Tu średnia spada dramatycznie, jadę ledwo 20-22 km/h, na podjazdach ledwo kręcę. Tutaj już naprawdę opadają mnie siły i odechciewa się jazdy. Docieram do Rynu i robię odpoczynek nad jeziorem.

jezioro Ryńskie © dater


Łykam żel energetyczny, banana, batonik. Wyciągam się na ławce, żeby odzyskać trochę sił po tym ciężkim odcinku. Modlę się tylko żeby na Mikołajki droga już miała inną nawierzchnię. Na szczęście ma. Co prawda łata na łacie, ale i tak jedzie się o niebo lepiej niż na tym asfalcie z grubymi kamieniami. W Pszczółkach wylatuję na DK16 i stąd już jedzie się bajecznie. Odzyskuje siły i dojeżdżam do Mikołajek.

Mikołajki © dater


Jeszcze za Mikołajkami na Orlenie w Prawdowie robię ostatni odpoczynek. Uzupełniam płyny bo dwa bidony poszły w tym upale i przejeżdżam ostatnie kilometry do Zełwąg.
Wycieczka bardzo udana. Wróciłem przed największym upałem, teraz pisząc te słowa termometr w cieniu pokazuje 33 stopnie. Jutro powrót do domu. Miałem zamiar robić następną życiówkę na powrocie, ale jednak odpuszczę. Ma być jeszcze goręcej, powoli ten upał jest nie do wytrzymania…



  • DST 55.14km
  • Czas 01:46
  • VAVG 31.21km/h
  • VMAX 51.80km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • HRmax 179 ( 91%)
  • HRavg 161 ( 82%)
  • Kalorie 1152kcal
  • Podjazdy 315m
  • Sprzęt Orbea Onix
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zaczynam się wkręcać…

Niedziela, 11 lipca 2010 · dodano: 12.07.2010 | Komentarze 0

… na co raz wyższe obroty. Postanawiam wieczorkiem wyskoczyć na średnią rundę, tak około 50 km. Po wczorajszej życiówce obawiam się trochę zmęczenia. A tu pełne zaskoczenie, noga podaje aż miło, nie czuję żadnej ciężkości, wręcz bym powiedział że fantastycznie się kręci. Wyjeżdżam specjalnie później, bo w ciągu dnia żar się leje z nieba. Jest prawie 18:30, słońce jest już niżej i z dziennego ponad 30 stopni temperatura spada o kilka stopni. Jadę w kierunku na Baranowo, Kosewo i w Probarku skręcam w lewo na Piecki. Tereny przepiękne, jeziora, wzdłuż drogi drzewa które dają cień. Cały czas góra-dół-góra-dół i serpentynki. Jedzie się naprawdę świetnie. Nie wiem co jest z nogami, ale jestem w fazie jakiejś hiper-super-kompensacji :) Momentami jestem zdziwiony jak gładko idą podjazdy i jaką ciągła prędkość utrzymuję. Dojeżdżam do Piecek i stamtąd już na Uktę. Droga też przeważnie wśród drzew, cały czas dociskam a nogi odpowiadają pozytywnie. Przed Uktą na podjeździe mijam bikera z sakwami. Przeskakuję go w takim tempie jakby stał :)
Z Ukty na Mikołajki. Wczoraj jechałem tędy na zakończenie życiówki i wydawało mi się że naprawdę świetnie się jechało. Ale teraz… tak jakbym nie po górkach jechał. Cały prawie czas twarde przełożenia i tylko przeskakiwanie hopek. Tylko kilka największych i najdłuższych podjazdów wymaga ode mnie redukcji na małą tarczę z przodu. Z Mikołajek droga w pełnym, zachodzącym słońcu.



  • DST 205.04km
  • Teren 3.00km
  • Czas 07:22
  • VAVG 27.83km/h
  • VMAX 55.40km/h
  • Temperatura 29.0°C
  • HRmax 173 ( 88%)
  • HRavg 151 ( 77%)
  • Kalorie 4327kcal
  • Podjazdy 800m
  • Sprzęt Orbea Onix
  • Aktywność Jazda na rowerze

Życiówka na Mazury

Sobota, 10 lipca 2010 · dodano: 11.07.2010 | Komentarze 5

Planem było powtórzenie zeszłorocznego wypadu na Mazury, ale tym razem szosą. Kierunek Zełwągi za Mikołajkami, ale oczywiście trasa odpowiednio zmodyfikowana pod asfalt. W tamtym roku Oxy doskonale sobie poradził na trasie ok. 160 km, w tym szosowo wychodzi ponad 200 km. I o to chodzi, przekroczyć granice dwusetki :)
Oczywiście tak jak i w tamtym roku cała rodzinka wybiera się samochodem: moje dziewczyny i szwagry. Przygotowanie ekwipunku następuje więc dzień wcześniej. Rano oczywiście jak to już mam w zwyczaju, budzi mnie mój wewnętrzny budzik… o 4:50. Jeszcze trochę się walam i 5:30 wstaję. Śniadanko, ładowanie samochodu dla dziewczyn i wyruszam 6:45, wcześniej niż zakładałem. Od rana już spiekota, słońce pełnym niebem, jest już ponad 20 stopni. Założenie jest dojechać, wiem że będzie ciężko. Największy jak do tej pory dystans, plus spiekota, plus szosa, którą nie miałem jeszcze okazji pomykać na tak długich dystansach. Więc nie dociskam, staram się równo rozłożyć siły.
Wsiadając na rower jestem trochę obolały po czwartkowej wywrotce, boję się też że ból zacznie się odzywać na trasie. Ale wsiadając na rower wszystko mija jak ręką odjął. Jest dobrze :)
Jadę przez Czarną Wieś na Jezierzysk. Stamtąd jedyny odcinek terenowy – szutrówka przez Osierodek do Sitkowa. Jest to alternatywa dla bujania się prawie dwa kilometry po kocich łbach, czego nie nawidzę. Wolę pobujać się trzy kilometry szutrówą i wychodzi mi to na dobre. Nie jest tak źle jakby się wydawało, uważam na zjazdach żeby nie przedobrzyć i odcinek terenowy mijam gładko.
Dalej do Janowa i na Suchowolę. Tam w parku pierwszy odpoczynek, mały popas.

pierwszy odpoczynek - w parku w Suchowoli © dater


Dalej na Goniądz. Tuż za Suchowolą znaki, że droga ślepa, remont mostu czy coś takiego i objazd bokiem. Ale myślę sobie, że rowerem to pewnie bez bólu przeskoczę. Utwierdza mnie w tym przekonaniu lokales, który twierdzi, że dla roweru to żadna przeszkoda. Więc prę dalej. Docieram do mostu, rzeczywiście w nie najlepszym stanie. Ale przejezdny więc zadowolony z siebie jadę dalej, aż za zakrętem kilkadziesiąt metrów dalej widzę coś takiego:

zamiast mostu łacha piachu za Suchowolą © dater


Przedzieram się przez ten piach i z góry widzę… kilkumetrowy wykop w którym siedzi koparka i kilku gości którzy też sobie spokojnie siedzą.
- Panowie, przeskoczę tu jakoś rowerem???
- Jak się dobrze rozpędzisz to przeskoczysz… hehehe :) - brech wypełnia cały wykop.
Wykop na całą szerokość więc już mi zagląda widmo powrotu dobre kilka kilometrów z powrotem. Ale na szczęście Panowie wskazują mi, że kilkadziesiąt metrów z tyłu jest grobla i obejście tego miejsca. Więc cofam się trochę i robię przełaj około kilometra. Ale szczęśliwie omijam wykop i wylatuję na Goniądz.

Goniądz © dater


Postanawiam wdrapać się pod górkę do Goniądza, ale nic ciekawego w centrum nie ma.

w centrum Goniądza © dater


Z Goniądza na Osowiec i stamtąd na Szczuczyn. Z Osowca najgorszy kawałek asfaltu na trasie. Łata na łacie, trzęsie niesamowicie, dupa boli. Trzeci raz jadę tą trasą, co ciekawe za każdym razem inaczej docieram do Szczuczyna. Pierwszym razem z RB Teamem na Śniardwy było terenowo i ciężko bo brukami. Drugim razem obrałem inną, lepszą drogę, ale na szosówke też nie za bardzo. Tym razem oczywiście asfalt, dłużej ale z założenia lepiej. Trochę na okrągło, ale rzeczywiście z Klimaszówki już całkiem niezły asfalt. W Radziłowie mijam mniej więcej półmetek wyprawy.

Radziłów - połowa trasy za mną © dater


Dalej przez Wąsosz do Szczuczyna. Tam robię dłuższą przerwę, posiłek. Kebab popijany piwkiem. Siedzę sobie dobrą prawie godzinkę odpoczywając… trochę przesadzam, ciężko jest ruszyć. I od Szczuczyna już naprawdę ciężko się jedzie. Jednak posiłek na trasie powinien być mało obfity i strawiony. Do Białej Piskiej mam kryzys. Tam robię znów popas. Kładę się pod drzewem w parku i odpoczywam, ucinam sobie nawet 10-minutową drzemkę.

Biała Piska - odpoczynek w parku © dater


Do Pisza jedzie się już lepiej, chociaż krajobraz się już zmienia. Coraz więcej górek, na szczęście dla bikera za każdym podjazdem jest z górki :) … z reguły. W Piszu następna przerwa. Upał doskwiera niesamowicie, trzeba się chować w cieniu. Uzupełniam płyny… na koniec podliczyłem że połknąłem w różnej postaci w czasie tej trasy ok. 5 litrów. Z Pisza już idzie całkiem dobrze. Okazuje się jednak, ze mam dziś niesamowite szczęście do remontowanych mostów. Za Piszem znów znaki objazd, zakaz wjazdu, remont mostu w Rucianej Nidzie.. No ale jeśli za pierwszym razem się jakoś udało to dlaczego za drugim ma się nie udać. Jadę więc… jestem Panem drogi. Ta trasa zwykle jest nieźle zapełniona, a tu ledwo kilka samochodów mnie mija. No i dojeżdżam do Rucianego. Na samym wjeździe na kanale rzeczywiście remont… most w zasadzie rozmontowany. Ehhh… patrzę na gpsa, obok idzie linia kolejowa i widać most nad kanałem. Odbija więc w lewo i trafiam na most. Z buta… a w spd z buta to oznacza męczarnie. Szczególnie po łupanych kamieniach po nasypie kolejowym… masakra. Więc daję z buta dobry kilometr, przekraczam most i jeszcze zawijam, żeby popatrzeć na remont, który wygląda tak:

Ruciane Nida - remont mostu © dater


W Rucianym robię znów mały odpoczynek i ruszam na Mikołajki. Tu już jedzie się całkiem nieźle, szczególnie że droga leśna więc cień i można trochę odsapnąć od słońca i upału. Widzę, że zostało ledwo 20 kilometrów i czuję się naprawdę dobrze wiec zaczynam dociskać. Małe górki z blatu na stójce, odrabiam straty w prędkości średniej. Tutaj do Mikołajek robię chyba najlepszą średnią na całej trasie.

Mikołajki - prawie u celu © dater


Z Mikołajek zostaje mi już tylko sześć kilometrów, przemyka niesamowicie szybko. Do Zełwąg docieram punkt godzina 17. Godzinę później niż zakładałem. GPS zlicza mi 3 godziny postojów, ale w tym upale inaczej się nie dało, odpoczynek w cieniu musiał być. Ale docieram, życiówkę poprawiam i jestem szczęśliwy jak mały chłopczyk :)

Zełwągi © dater


Polara coś muszę wyskalować pod koło Onix’a bo różnica ponad 3 km wyszła w zliczeniu trasy.

życiówka zrobiona - 205 km :) © dater




  • DST 32.10km
  • Teren 29.62km
  • Czas 01:16
  • VAVG 25.34km/h
  • VMAX 41.30km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • HRmax 177 ( 90%)
  • HRavg 158 ( 80%)
  • Kalorie 797kcal
  • Podjazdy 220m
  • Sprzęt Kellys Oxygen 2009
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pięknie jest w dolinie

Piątek, 2 lipca 2010 · dodano: 02.07.2010 | Komentarze 0

Dziś postanowiłem zmienić krajobrazy przelatujące mi przed oczami i pojechałem… wspak :)
No może nie do końca, ale drogę na Osierodek zrobiłem od strony Marszałkowskiej i Białego Krzyża. A więc piaszczyste zjazdy stały się długimi, piaszczystymi podjazdami, sztywne długie, twarde podjazdy, szybkimi zjazdami. I powiem szczerze, ze droga odwrotna mi się spodobała. Z Osierodka nie jechałem oczywiście na Jezierzysk, tylko dalej szutrówką na Podłubiankę. Tam na najwyższym punkcie aż stanąłem z wrażenia. W dole dolinka Kumiałki wyglądała przepięknie osnuta poranną mgłą i oświetlona wczesnym słońcem. Z reguły na szybkich treningach tego nie robię, ale stanąłem, podziwiałem chwilę i zrobiłem zdjęcie. Tylko telefonem niestety, nie oddaje ono piękna chwili…

Pięknie jest w dolinie... © dater


Dalej z Podłubianki na Rozedrankę, Wilczą Jamę i Jesionowe Góry do Marszałkowskiej.
Wyszła całkiem ładna w zasadzie tylko terenowa trasa. Od przyszłego tygodnia szosówką robię szosę a terenówką tylko teren :)
Prędkość średnia na odcinku terenowym 26,1 km/h przy HRAvg 161.



  • DST 41.40km
  • Teren 20.13km
  • Czas 01:36
  • VAVG 25.87km/h
  • VMAX 53.40km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • HRmax 188 ( 95%)
  • HRavg 166 ( 84%)
  • Kalorie 1101kcal
  • Podjazdy 245m
  • Sprzęt Kellys Oxygen 2009
  • Aktywność Jazda na rowerze

Po serwisie…

Środa, 30 czerwca 2010 · dodano: 01.07.2010 | Komentarze 0

… rower odebrany, więc kusi żeby wsiąść. Wracam dość wcześnie na chatę… pusta. Więc nie zastanawiając się wrzucam wdzianko i na rower. Nietypowo, może drugi raz w roku popołudniu w środku tygodnia jadę. Zawsze brak czasu. Pozostają mi tylko poranki i weekendowe wypady.
Pogoda przepiękna, ciepło… gorąco: 27 st. Ale jedzie się wyśmienicie. Przy okazji testuję nowy kask: Lazer O2. Wczoraj przyszedł, dziś na głowie sprawdzam zakup. I musze przyznać, ze udany. Kask lekki, lżejszy od starego Kellysa, garnek mniejszy na głowie, bardzo dobrze leży i się dopasowuje. System Rolsys – całkiem niezły wynalazek. Trochę sprawia kłopotu bo wszystko to wewnątrz jakoś lata, ale jak już się znajdzie na głowie to dokładnie opina i się dopasowuje do kształtu głowy. Dużo otworów wentylacyjnych, w taki dzień jak dziś mega plus. Jedyne czego brak to siateczka w przednich otworach. Robactwo na łysinie się zatrzymuje :)
Jadę więc na CWK, Jezierzysk Osierodek i Podłubiankę. Cisnę, jedzie się naprawdę dobrze. Na SOT1 po raz pierwszy schodzę poniżej 11 minut :) Czułem że dobrze noga ciągnie, ale aż takiego wyniku się nie spodziewałem. Puls dość wysoki, do Jezierzyska się uspokaja. Z Osierodka wydłużam trasę ponad zwykły standard i jadę na Podłubiankę. Za Podłubianką wpadam do głębokiego lasu… jak dobrze. Czuć wilgoć, temperatura dobre kilka stopni niżej… czuję się jak w klimatyzowanym lesie. Bajka :)
Dalej Stary Szor, Wilcza Jama, Jesionowe Góry. Teren robię ze średnią 27,2 km/h i HRAvg 173. Jeszcze zaliczam Zalew, pełno ludzi, dzieciarnia się tapla. Dalej mała rundka po Czarnej dla rozjazdu.
Dodatkowo udaje mi się wreszcie poprawnie skalibrować licznik. Wrzucam ERTRO opony (52-559) do Polar Pro Trainer i wyrzuca mi wynik 2058. Taki tez zapisuję w Polarze. Dziś jadę z GPS dla sprawdzenia i… zgadza się. Na całej trasie różnica jest 100 metrów, a w zasadzie kilkadziesiąt bo nigdy nie wskazuje więcej jak owe 100. Bingo!!! Jakoś nie wierzyłem wcześniej w ten polarowy kalkulator, a tu proszę, sprawdza się :)
Rower ok., napęd bez zarzutu. Dzięki Jacek, serwisowy stróżu :)

SOT1: czas: 10:54, pr.śr.:31,2 km/h, HRAvg: 177

Kategoria ! < 050 km, GPS, Trening


  • DST 109.90km
  • Teren 51.45km
  • Czas 04:45
  • VAVG 23.14km/h
  • VMAX 43.60km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 187 ( 95%)
  • HRavg 154 ( 78%)
  • Kalorie 2883kcal
  • Podjazdy 640m
  • Sprzęt Kellys Oxygen 2009
  • Aktywność Jazda na rowerze

Objazd trasy Maratonu Kresowego – Sokółka

Niedziela, 20 czerwca 2010 · dodano: 21.06.2010 | Komentarze 0

W następną niedzielę startuje lokalny maraton w Sokółce. Jest to chyba najlepsza okazja żeby zaliczyć debiut w jakiś zawodach. W zasadzie można by nazwać te ściganie „domowym”.
Umawiam cały Bike Team, ale w ostatecznym rozrachunku wychodzi, że tylko Adam i Czarek ze mną jadą. Umawiamy się na siódmą rano w niedzielę i zaopatrzeni w mapę maratonu i trasę w GPSie ruszamy z Czarnej do Sokółki ok. 7:00. Niestety jak się później okazało trasa została zmodyfikowana, a oznakowanie było nie najlepsze więc całej trasy dokładnie nie udało się przejechać.
Jedziemy z Czarnej przez Machnacz, Rozedrankę i Bachmatówkę by po ok. 20 km, przed ósmą być w Sokółce. Za długa ta rozgrzewka jak się później okazuje i czasowo i kilometrowo. Już wiem, że w dniu zawodów czegoś takiego nie można popełnić, trzeba będzie do Sokółki uderzyć samochodem i tam zrobić niewielką rozgrzewkę przed startem. A na razie robimy mały odpoczynek.

Sokółka - już po rozgrzewce :) © dater


Niestety nie najlepiej z Adamem. Odstał dość mocno. Nie dość że wsiadł na górskiego Cannondale'a, gdzie ostatnio jeździł tylko na trekingowym KTMie, to jeszcze ponoć wczorajsza „imprezka” odbiła mu się na poboczu. Czekamy na niego pod Sokółką dobre 5 minut.

Adam nas dochodzi © dater


No i podejmuje decyzje, ze dziś jednak nie da rady. Czeka więc go powrót do Czarnej, a my już tylko we dwójkę z Czarkiem jedziemy na trasę. Za Sokółką skręcamy zgodnie z trasa maratonu na Nową Kamionkę i stamtąd już terenem na Starą.

Czarek na podjeździe © dater


Za Starą Kamionką zaczyna się już niezła jazda terenowa a trasa znika nam dosłownie z oczu.

a gdzie trasa?? © dater


Dalej kierujemy się w okolice Wierzchlesia i Brzozowego Hrudu. Tu jeszcze trasą jedziemy, znaczniki są.

okolice Wierzchlesia © dater


W Brzozowym Hrudzie mały odpoczynek na posilenie się.

Brzozowy Hrud - odpoczynek © dater


No i dalej już totalnie gubimy drogę. Nie dość ze właśnie tutaj zmienił się przebieg trasy (nie zauważyłem że mapka została zmodyfikowana) to jeszcze brak znaczników. A GPS też nie za bardzo pomógł, wręcz zmylił nam drogę. Robimy jakieś 5 km ponad plan nie w tą stronę :)

droga z Wierzchlesia na Jeziorek © dater


Czarek koło Łazniska postanawia jednak uciekać w kierunku domu. Z Ciasnego jakby nie było zrobił do Czarnej ponad 20 km i ma już nakręcone na liczniku. A pogoda powoli przestaje zachęcać do dalszego kręcenia. Z ładnej, słonecznej pogody robi się powoli to co zapowiadano w prognozach – czyli pochmurnie i deszczowo.
Jadę wiec dalej sam Rowkowską Drogą, która nie wygląda po deszczach najlepiej.

tu już było naprawdę fajnie :D © dater


Po przeprawie przez to błocko mijam Rowek, Kozłowy Ług i dojeżdżam do Nowinki. Tam znów trasa zmienia bieg wobec pierwotnego i tak w zasadzie nie wiem jak pojechałem. Znaczniki trasy raz były, raz ich nie było. To co było na pewno to fajne i ciężkie podjazdy :)

ładne wzniesienia w okolicach Nowinki © dater


Jedzie się coraz ciężej, teraz właśnie dochodzę do wniosku że ponad 20 kilometrowa rozgrzewka z Czarnej to był błąd. Ciężka maratonowa przeprawa terenowa to nie przelewki i mając już na liczniku przebieg większy od zawodów o ponad 10 km czuję to w nogach. Do tego pogoda nadal się pogarsza, nie mówiąc już o rezygnacji związanej z gubieniem trasy.

i znów droga gdzieś znikła... © dater


w okolicach Bobrownik © dater


Wylatuje wreszcie na asfalt w okolicach Bobrownik i mając 80 km na liczniku i jeszcze ok. 12 km do końca trasy maratonu podejmuję decyzje o zjeździe. Jak się okazuje później decyzja była słuszna. Jadę wiec na Czarną przez Kamionkę, Pawełki, Bilwinki i w Planteczce zaczyna kropić. Na razie nie za mocno, ale chmury coraz cięższe. Jadę więc szybko dalej. Już kilometry mi doskwierają, tyłek boli na nowym siodełku. Zastanawiam czy się ta para kiedykolwiek dotrze. Mam nadzieję, ze tak.
Jadę wiec trasą szosowców na Straż i stamtąd krajową 19-stką do Czarnej.
Na szczęście po drodze przestało kropić i się nie rozpadało. Ale po wejściu do domu rozlało się już na maksa. Gdyby nie decyzja o skróceniu objazdu byłbym nieźle przemoczony na trasie.
Objazd: no cóż, nie udany jednym słowem. Nie dokończony, pomylona trasa, nie zauważyłem że nastąpiła zmiana. Nie wiem czy prawidłowo udało się przejechać 50%. No a teraz leje pół tygodnia zgodnie z prognozami… ciekawe jak to będzie w przyszłą niedzielę wyglądać.



  • DST 55.00km
  • Teren 3.00km
  • Czas 03:08
  • VAVG 17.55km/h
  • VMAX 53.00km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Kalorie 1732kcal
  • Podjazdy 665m
  • Sprzęt Kellys Oxygen 2009
  • Aktywność Jazda na rowerze

Opatija, dzień szósty (piątek) – na południe

Piątek, 11 czerwca 2010 · dodano: 19.06.2010 | Komentarze 1

Brakuje dnia piątego, ale znów był nierowerowy. Po wspinaczce na Ucka trzeba było odpocząć, poza tym czekała nas wycieczka nad jeziora Plitwickie. Trzy godziny jazdy autokarem… ale wspomnienia i widoki niesamowite. Tak czystej wody to chyba jeszcze nie widziałem.

jeziora Plitwickie - tak czystej wody jeszzce nie widziałem © dater


Jeziora położone są w górach, jest ich kilkanaście, ułożone są kaskadowo. Jedno leży nad drugim i łącza się przepięknymi wodospadami. Cuda natury :) Wielkie ryby pływają sobie jak gdyby nigdy nic, jest całkowity zakaz łowienia i wchodzenia do wody. Woda krystalicznie czysta – to stwierdzenie po wizycie na jeziorach zmienia dla mnie znaczenie.

jeziora Plitwickie © dater


cuda natury © dater

jeziora Plitwickie © dater


jeziora Plitwickie © dater


jeziora Plitwickie © dater


jeziora Plitwickie © dater


Idzie się wzdłuż jeziorek zrobionymi z drewna kładkami. Pod Toba czysta woda, przepływające ryby, obok szum wodospadów. Bajecznie tam jest.

widoki zapieraly dech w piersiach - jeziora Plitwickie © dater


jeziora Plitwickie © dater


jeziora Plitwickie © dater


No ale przyszedł piątek, ostatni dzień naszego pobytu. Po środowej jeździe na Ucka i czwartkowym odpoczynku trzeba było jeszcze zaliczyć jakieś kilometry. Grupa płynęła statkiem na plaże do Moscienicka Draga, my z Adamem zrobiliśmy to oczywiście rowerami. Droga nadmorską, góra –dół –góra –dół, dojeżdżamy do celu. Oczywiście nie ma co czekać na statek, postanawiamy pojechac sobie wyżej. Cel: miejscowość Moscenice i Sveta Jelena, powrót przez Brsec i z drugiej strony droga nadmorską do Moscenicka Draga.

Moscenice © dater


Wysoko to nie jest, podjazd po zaliczeniu Ucka tez nie za bardzo męczący. Ale widoki jak wszędzie piękne :)

widok na Cres znad Moscenice © dater


okolice Sveta Jelena - w oddali Cres © dater


odpoczynek w okolicach Sveta Jelena © dater


Z Sveta Jelena już cały czas zjazdem do Brsec.

w oddali widac miejscowość Brsec, w tle Cres © dater


Z Brsec pędzimy na Moscenicka Draga. Mijamy się z szosowcami, a w tym samym kierunku to oni nas mijają, ze trudno zauważyć jakim sprzętem gość popyla :) . Choruję na szosę coraz bardziej.
Reszta dnia na plaży, lunch na statku (znów pyszna rybka) i powrót rowerem do Opatiji. Tam czekam na wesoły statek. Płynie wzdłuż wybrzeża, spiewy odchodzą na całego, wszyscy się oglądają. Kapitan później stwierdził że nigdy nie miał takich imprez jak tych dwóch z Polakami :)

wesoły statek wpływa do portu Opatija © dater


Niestety coś sie z Colorado stało i zapis śladu z tego dnia jest nie do otworzenia. A wiec nie mam wklejki GPS :(

I tak wyjazd się kończy. Bardzo udany, zorganizowany wzorowo, full wypas. Dodatkowo rowerowo bajeczny. Dużo kilometrów nie zrobiłem, ale teraz wiem że nie tyle liczy się ich ilość co jakość. Jakościowo najlepsze kilometry w moim życiu, największe podjazdy, wzniosy, pokonane kolejne rowerowe bariery i rekordy.
No i postanowienie: kupuje szosówkę. Przymierzałem się do tego od jakiegoś czasu. To co mnie blokowało to budowa domu i kasa która na to idzie, ale… żyje się raz :) Po prostu zachorowałem i wiem, że jeżeli nie spełnię tego marzenia to po prostu będę się źle czuł. Marzenia trzeba spełniać…

Podsumowanie. Przejechane kilometry: 171,1. Podjazdy: 3645 metrów. Zdobyte: 1400 mnpm. Zadowolenie: 10/10 :)