Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi dater z bazy wypadowej Czarna Białostocka. Przekręciłem na dwóch kołach 33225.50 kilometrów w tym 7698.22 w terenie. Kręcę z prędkością średnią 26.15 km/h i dociskam jeszcze bardziej :D
Więcej o mnie.

2014 button stats bikestats.pl 2013 2012 2011 2010 2009

Statystyki i osiągnięcia


Najdłuższy dystans: 342 km
Maksymalna prędkość: 79,20 km/h Najwyższe wzniesienie: 2920 mnpm Maksymalna suma przewyższeń: 2771 m

Pogoda

+2
+
-3°
Czarna Bialostocka
Niedziela, 24
Poniedziałek + -3°
Wtorek + -5°
Środa + -2°
Czwartek + -2°
Piątek + -3°
Sobota + -3°

Linki


BTR2







hosting


Instagram

GPSies - Tracks for Vagabonds


Zalicz Gminę - Statystyka dla Dater


Opencaching PL - Statystyka dla Dater

Kontakt




Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy dater.bikestats.pl

Wpisy archiwalne w kategorii

Zawody

Dystans całkowity:3632.47 km (w terenie 3176.90 km; 87.46%)
Czas w ruchu:154:11
Średnia prędkość:23.56 km/h
Maksymalna prędkość:61.90 km/h
Suma podjazdów:30176 m
Maks. tętno maksymalne:197 (100 %)
Maks. tętno średnie:179 (91 %)
Suma kalorii:114676 kcal
Liczba aktywności:61
Średnio na aktywność:59.55 km i 2h 31m
Więcej statystyk

Maraton Kresowy Olsztyn

Niedziela, 12 maja 2013 · dodano: 22.05.2013 | Komentarze 1

Po objeździe dnia poprzedniego team w liczbie 8 osób (4 na maraton i 4 na półmaraton) stawia się na starcie na Stadionie Leśnym w Olsztynie. Rozgrzewka była… ale start opóźnił się o pół godziny i całe ciepełko wyparowało :/
Team przed startem © dater

Na starcie MK Olsztyn © dater


Przed startem © dater

Od początku jakoś ciężko mi się jechało. Brak mocy, świeżości. Objazd dnia poprzedniego nie wyszedł mi na dobre. Jestem jednak typem zawodnika, który musi przed startem odpocząć, być świeży. W Olsztynie tego nie było, jechało mi się po prostu źle, to nie był mój dzień. No i oczywiście jeszcze do tego trudna trasa, podjazdy które mnie wykańczały. Tor saneczkowy zgodnie z zapowiedziami i przewidywaniami już za trzecim razem pokonywany na młynku. Na czwartej rundzie myślałem że tam skonam. Jeszcze dziesięć metrów i musiałbym z buta go dawać. No ale ostatecznie udało się zaliczyć wszystkie podjazdy. Gdzieś tam na początku w tłoku i przy przepychaniu były jakieś wypięcia i kilka kroków z buta na mniejszych górkach. Ale ogólnie dałem radę, chociaż nogi ledwo dawały. Druga runda była już ciężka i zastanawiałem się jak ja jeszcze dwie następne przejadę. Naprawdę miałem poważny kryzys. Trzecią mi się już lepiej jechało, bo po prostu odpuściłem, a czwarta poszła z rozpędu.

Singlem do mety © dater


Zjazd na mecie © dater


Robię pierwsze kółko © dater


W lesie © dater



Runda druga © dater


Po czterech rundach nareszcie meta © dater

No i tak naprawdę to zjechany na metę wpadłem. Jak w Legionowie to był lajcik, to ta trasa dała mi niezły wycisk i naprawdę byłem skonany.
Padłem, to był naprawdę trudny wyścig © dater

Wynik taki sobie, nie do końca jestem zadowolony. Źle mi się jechało, być może trasa nie pod moją specyfikę i przyzwyczajenia.
Czas: 2:55:29
Open: 53/120, rating 79,3%
Elita Plus: 19/41, rating 82,9%
Trochę niedociągnięć organizacyjnych w Olsztynie było. Nie będę się rozpisywał, kto się kręci przy Kresowych ten wie. Najgorzej, że przez niejasne oznakowanie półmaratonu część zawodników pojechała mini, w tym nasz Radek. No i nie został sklasyfikowany, tym samym drużyna na krótkim dystansie także nie :(
Pudło zdobyła w swojej kategorii Olka :) W jej imieniu nagrodę odebrała Ala. Jej także się należy podium za te wszystkie zdjęcia, które nam maratończykom na kresowych cyka :D Z Olsztyna przywieźliśmy ich prawie 1000! Dziękujemy Alu, jesteś WIELKA!
Ala odbiera nagrodę :) © dater

Jakby kto chciał obejrzeć pełną galerię z Kresowego w Olsztynie (oczywiście zdjęcia wybrane BLU Team Refleks) tu jest link.



  • DST 11.25km
  • Teren 5.00km
  • Czas 00:29
  • VAVG 23.28km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • HRmax 183 ( 93%)
  • HRavg 155 ( 79%)
  • Kalorie 288kcal
  • Podjazdy 114m
  • Sprzęt Cube Reaction GTC Team
  • Aktywność Jazda na rowerze

MK Wasilków - kraksa i DNF.

Środa, 1 maja 2013 · dodano: 02.05.2013 | Komentarze 4

Tak dobrze ssało... i się posrało :(
Mam nadzieję, że limit pecha na ten sezon już na początku został wyczerpany :/
Wszystko zapowiadało się bardzo dobrze. Forma super, nastawienie bojowe, całość zapięta na ostatni guzik. Team zmobilizowany, nasz "domowy" wyścig, stawia się dziewiętnastu zawodników.
team się zbiera © dater

Po krótkiej rozgrzewce ustawiamy się na starcie. Jest już straszny ścisk, widać że frekwencja dopisała i jest rekordowa.
na starcie © dater

Start kilka minut po jedenastej. Na początek przez Wasilków, po osiedlu domków jednorodzinnych. Mimo "startu honorowego" i hamowania przez pilota i policję jak zwykle jest dość nerwowo i mimo wcale nie wolno. Za miastem robi się trochę szerzej i szybciej. Wszyscy w miarę równo jadą i dociskają. Trzydziestka cały czas, nawet ponad czterdzieści się pokazuje. Nie jest bezpiecznie w takim tłoku. Co raz słychać hamowanie, jakieś przeskoki, tarcie opon, pisk hamulców, nawoływania "uwaga". Za Dąbrówkami podjazd. Jestem w czubie, trzymam się dobrze. Nogi super podają, pikawa dudni tak jak powinna. Peleton trochę się rozciąga, ale na zjeździe znów wszyscy są w kupie i jest ciasno. Mijamy piaty kilometr. W którymś momencie ktoś hamuje, ktoś inny robi rybkę omijając dziurę w asfalcie. jestem w złym miejscu w złym czasie. Widziałem już kilka kraks, zawsze gdzieś obok, przede mną lub odgłosy za mną. Tym razem wszystko dzieje się w ułamkach sekundy. Zamieszanie tuż przede mną, zawodnik się kładzie prosto pod moje koła, zero szansy na reakcję. Lecę przez kierownice, rower nade mną, szoruję kolanami po asfalcie, chyba się przetaczam. Ku#$@&^$# !!!
I kończy się moja przygoda z maratonem w Wasilkowie :( Leżę, wstaję. Szybki ogląd sytuacji. Od razu widzę prawe obdarte kolano, szybko sinieje, puchnie, wypełnia się krwią. W środku wyrwany kawał skóry i mięcha... Nogi całe pobite, czuję też łokieć, poza tym jestem cały. Nie uderzyłem w nic głową, tu jest na szczęście ok. Rower leży powykręcany, bidony rozrzucone. Podnoszę go, wygląda na cały. Rogi przegięte w dół i przeszlifowane od góry. Siodełko ma odbity asfalt i tez jest przeszlifowane od wierzchniej strony - znak że rower miał dachowanie. Adrenalina buzuje, nie czuje jeszcze bólu, ale jestem wściekły. Popycham Cube na pobocze z nerwem, jakby to on był winny.
Zauważam ekipę TVP Białystok, akurat stali i chyba wszystko nagrali. Podbiegają, pytają czy wszystko ok. No żyję :D Reporter leci po mikrofon do samochodu i... daję wywiad na gorąco :) No ja pierdziu! Coś tam w szoku zgrywam twardziela, coś pierniczę :) Muszę to zobaczyć w tv :P
Oddycham głęboko, przejeżdża koło mnie ogon dystansu maraton. Wiem ze już dalej nie pojadę. Wsiadam i wracam na start. Widzę akurat strzałki kierujące w lewo na ostatnie kilometry z asfaltu w teren. Postanawiam je zrobić. Sprawdzić sprzęt i przy okazji zobaczyć jak nogi i czy wszystko w miarę ok. Natrafiam na jedyne kilometry błocka (jak się później okazuje) na całej trasie zawodów i udaje mi się jeszcze nieźle ubabrać :D
Na macie oblegają mnie znajomi, dziewczynom jest słabo na widok moich nóg :). Podjeżdżam pod karetkę, czyszczą mi ranę, robią prowizoryczny opatrunek. Każą jechać do szpitala, na pogotowie żeby dokładnie oczyścić ranę, sprawdzić czy nie nadaje się do zszywania i zaaplikować zastrzyk przeciwtężcowy. Jadę, czekam z godzinę, opatrują mnie na pogotowiu. Dostaję zastrzyk, obywa się bez zszywania. Wracam do Wasilkowa. Biuro zawodów, dekoracje i do domu. Zawiedziony :/
Nastawiałem się mocno na te zawody otwierające nasz kresowy sezon. Pracowałem całą zimę, forma szczytowa, a tu taki pech. Ehhh... Miałem już być ustawiony w szyku maratonowym na nowy sezon, sprawdzić się wśród znanych mi zawodników, lista wyników miała zweryfikować moją formę. A tak znów jestem na starcie, zaczynam od zera i czekam na odliczanie...
Na szczęście nic poważnego się nie stało. Noga nie wygląda najlepiej, jestem ogólnie potłuczony i obolały. Z rany cały czas cieknie, kolano jak balon. Ale chodzę, a za kilka dni wsiądę i na rower. I na MK Olsztyn będę gotowy :)

Z wyników teamu. Ola tuż za podium w swojej kategorii, Sasza 19-sty w Open i też czwarty w kategorii. Adam zajął drugie miejsce w Mastersach na półmaratonie, Ania także odebrała nagrodę za trzecie miejsce w kategorii Kobiety Fit. Niestety po weryfikacji wyników okazało się, że zajęła ostatecznie czwarte miejsce, także honorowo nagroda do oddania prawowitej właścicielce.
A noga wygląda tak:
dziura w kolanie i tęcza na udzie :) © dater




  • DST 16.30km
  • Teren 9.00km
  • Czas 01:00
  • VAVG 16.30km/h
  • VMAX 41.40km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • HRmax 181 ( 92%)
  • HRavg 162 ( 82%)
  • Kalorie 618kcal
  • Podjazdy 180m
  • Sprzęt Cube Reaction GTC Team
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rusza Peleton - zawody drużynowe XC, Białystok - Pietrasze

Niedziela, 28 kwietnia 2013 · dodano: 28.04.2013 | Komentarze 0

Pierwszy strat w tego rodzaju zawodach. Dla nas żółtodziobów zaskoczenie: trudnością trasy, krótkotrwałym ale wybuchowym wysiłkiem i brakami w technice. Niby człowiek zaliczył już ponad dwadzieścia maratonów, ale to nie porównywalne. Wszystkie je zebrać to chyba by się nie znalazło tyle technicznych trudności co tu na jednej rundzie. Las Pietrasze i te górki znam z lat podstawówki, bo chodziłem do 32-giej obok. Ale jakoś nigdy nie patrzyłem na te pagórki jako potencjalne miejsce do jeżdżenia rowerem. A tu zdziwko... da się :D Ależ był przestrach w oczach gdy dojechałem po raz pierwszy do "krawężnika". Stanąłem, wypiąłem się i ...spietrałem. Zawróciłem i dopiero za drugim podejściem zjechałem. A później jeszcze dwa razy na treningu. I za każdym razem szło lepiej i pewniej. Doświadczenie bezcenne :D
Ogólnie każdy przejazd trasy to nowe doświadczenia i pewność. Ale przydało by się ją ze sto razy pyknąć. Technika się tu szlifuje! :D
W wyścigu sztafet startujemy we czwórkę, po kolei: Olaf, Olka, Sasza i Ja. Drużyn jest... cztery :D Od początku jesteśmy na końcu i pozostaje nam tylko gonić stawkę i jak się da to odrabiać. Zajmujemy oczywiście zacne czwarte miejsce :)
Runda ledwo 1,5 km, każdy robi po dwie takie rundki. Wysiłek duży, chociaż na piątą strefę wszedłem tylko na 20 s, jazda gównie w czwartej.
Kilometry razem z rozgrzewką, rozjazdem i jazdą do roboty. Po drodze myjnia.

zmiana... © dater

kręcę na podjeździe © dater

zjazd po "krawężniku" © dater

na zjeździe © dater

dociskam na prostej © dater

w tel Białystok :) © dater

na mecie © dater


  • DST 54.50km
  • Teren 53.00km
  • Czas 02:13
  • VAVG 24.59km/h
  • VMAX 41.00km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • HRmax 184 ( 93%)
  • HRavg 171 ( 87%)
  • Kalorie 1745kcal
  • Podjazdy 160m
  • Sprzęt Cube Reaction GTC Team
  • Aktywność Jazda na rowerze

Mazovia Legionowo - pierwszy start sezonu 2013

Niedziela, 21 kwietnia 2013 · dodano: 23.04.2013 | Komentarze 2

W związku z odwołaniem kwietniowego terminu MK w Augustowie postanawiamy wybrać się z Saszą na rozpoczęcie sezonu startowego do Legionowa na Mazovię. Trzeba się przepalić, sprawdzić sprzęt i formę :)
Pogoda ładna, ok. 14-stu stopni, słoneczko świeci. Rejestrujemy się, pobieramy numery startowe, spotykamy chłopaków ze Sprintu, Kambetu, PTRu. Spotykamy także znajomych ze zgrupki w Calpe. Jest Kuba z Oakleya i Sławek z Olsztyna. Szymon "wąsik" też się pojawił na starcie pokibicować :) Jedziemy małą grupką na rozjazd. Przed 11-stą ustawiamy się w sektorach. Sasza jest w drugim.
Sasza na starcie © dater

Ja mam przydzielony trzeci i staję razem z Marcinem ze Sprintu.
na starcie w Legionowie © dater


grunt to dobre samopoczucie - z Marcinem © dater

Start to rozjazdówka polbrukiem, kawałek asfaltem, trochę szutrówki znów asfalt. Dopiero po kilku kilometrach wjazd w las. Początek nie za mocny, jest ścisk, trzeba uważnie wyprzedzać.
Szasza dociska © dater


start w sektorowym tłumie © dater

Łykam po kolei zawodników. Jest płasko i w miarę szeroko. Ludziska ustawiają się na prawym lub na lewym pasie. Więc ja bokiem. Przyspawanie do grupy, minuta odpoczynku i znów skok. Dospawanie do następnej. Noga kręci bardzo dobrze, samopoczucie super. Tętno pomiędzy 170 a 175, skok do grupy i tętno dolatuje do 180 uderzeń. Minuta odpoczynku na kole i znów poniżej 175. I tak lecę. Małe hopki są za krótkie żeby spokojnie więcej osób łyknąć. Udaje się maksymalnie 2-3 a i tak z problemami. Z reguły środek jest piaszczysty. Ludzie jadą bokami i jest ścisk. Raz wpadam na kogoś z rozpędu jak się wypina. Drugi raz próbując kogoś wyminąć wpadam w krzaki :)
Z zapamiętanych akcentów na trasie:
Około 7-go kilometra doganiam znajomego z bikestats serav’a. Siedzę mu krótko na kole, wyprzedzam na delikatnym podjeździe rzucając: „cześć serav!, dawaj, dawaj” ;) i umykam :D
Koło 35-go kilometra wjazd na miekką łąkę, na której wszyscy sprawdzają czy nie mają kapcia, tak podłoże ssie opony :) Druga runda, redukuję przód na mniejszą tarczę i… spada mi łańcuch. Klinuje się pomiędzy zębatką a ramą. Mija kilkanaście sekund zanim sobie z nim radzę i wsiadam na Cube’a. Tracę przy okazji magnes od kadencji z korby. Szarpiąc się przerywam papierowy pasek, którym jest przyczepiony, dynda się przez chwilę i urywa. Na szczęście małą strata.
Około 40-go kilometra chcę zmienić bidony. Sięgam do drugiego na rurze podsiodłowej… nie ma go. Gdzieś zgubiłem. Na szczęście niewiele do końca i jeszcze mam kilka łyków w pierwszym. Na bufecie chciałem się schytrzć i nie biorę wody, bo dalej są isotoniki… Jasne, nie ma, wyszły. Dają tylko banany :( Także końcówka na sucho

Sasza na mecie © dater

Końcówka to trochę problemów z wyprzedzaniem zawodników Fit na singlach. Wylatuję na ostatnią prostą. Jechałem z gościem z 2-go sektora. Wyprzedza mnie inny znajomek z trasy, z którym się kilka razy tasowałem. Siadam mu na kole i kręcę. Na 100 metrów od mety wychodzę z koła i zaczynam finisz
wychodzę z koła i zaczynam finisz :D © dater

Wygrywam na kresce. Siły i moc zatrzymałem do końca :)
wygrywam na kresce © dater

na meceie © dater


satysfakcja... © dater


...zadowolenie © dater

Bardzo udany start. Odczucia super, jechało mi się rewelacyjnie. Mogę nawet powiedzieć, że specjalnie się nie ztyrałem. Ostatnie 15 km jechałem wręcz spokojnie. Nie było jakoś nikogo z kim można by się było porządnie pociągnąć. Także swoje, bez zmęczenia, bez kryzysu, tętno ok. 165, więc środek mojej trzeciej strefy. Ogólnie w strefach ciekawie:
3 – 27 min – 20,2%
4 – 1:36 h – 72%
5a – 7 min – 5,2%
5b – 15 s – 0,2%
A więc w zasadzie jechałem w 4 i w 3 strefie, z dużą rezerwą i tylko krótkie podjazdy lub skoki na początku na dospawanie dawały piki ponad próg mleczanowy.
Jeśli chodzi o wyniki. Najlepszy mój start w Mazovii jak do tej pory. Wysokie miejsce i rating. Dodatkowo nie było dystansu Giga, więc wszyscy wymiatacze startowali na Mega. Patrząc na to i biorąc to pod uwagę to w ogóle wynik rewelacyjny i jestem zadowolony i pozytywnie nastawiony do sezonu.
Czas: 2:12:38, czas zwycięzcy: 1:50:41
Open: 128/523, kat. M3: 43/189
Rating Open: 83,5%, rating kat. M3: 86,5%
W klasyfikacji sektorowej bez zmian, startuje nadal z trzeciego. Do awansu zabrakło mi 1 (słownie: jednego) punktu! Grrr… W swoim sektorze zająłem 8-me miejsce :D
Sasza nadal nie do pobicia, ale w porównaniu de zeszłego sezonu znacznie się do niego przybliżyłem. Może gdybyśmy startowali z tego samego sektora, byłoby jeszcze lepiej. Szkoda, że zabrakło tego jednego punktu na następne starty :/
Czas Saszki: 2:04:14, Open: 60/523, kat. M3: 24/189

nawet dobry ten makaron © dater

Obyło się bez dekoracji :P więc szybki powrót do domu. A tam domowy zestaw regeneracyjny pp całkiem niezłym makaronie w Legionowie i dodatkowym hot-dogu wciągniętym na Orlenie :D
domowy zestaw pomaratonowy © dater



  • DST 66.10km
  • Teren 61.00km
  • Czas 02:48
  • VAVG 23.61km/h
  • VMAX 52.40km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • HRmax 188 ( 95%)
  • HRavg 168 ( 85%)
  • Kalorie 1700kcal
  • Podjazdy 625m
  • Sprzęt Cube Reaction GTC Team
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton Kresowy Mielnik - finał

Sobota, 29 września 2012 · dodano: 14.10.2012 | Komentarze 0

Późny ten mój opis, ale mam nadzieję, że coś tam jeszcze z przejazdu pamiętam :)
Po rozgrzewce ustawiamy się na starcie pod Górą Zamkową. Tym razem udaje się organizatorom ładnie ustawić pierwszy sektor. No i w nim stoję :D
Start i od razu podjazd. Wszyscy jadą równo, nie ma zbytniej przepychanki dzięki temu, że jestem z przodu.
podjazd na starcie © dater

Dalej kawałek po asfalcie przez miasteczko i skręt w lewo na drogę wzdłuż kopalni kredy. Podjazd długi i im dalej tym trudniejszy, coraz większe nachylenie. Biało dookoła, biało pod kołami, białe pobocza. Trudno mi było sobie wyobrazić, jak to musi wyglądać, gdy jest mokro. Trudno do dnia następnego, gdy po porannych opadach pojechaliśmy zobaczyć kopalnię. Kreda okleiła opony samochodu, podeszwy butów. Ci, którzy następnego dnia pojechali rowerami musieli je godzinę czyścić. Kreda tak okleiła opony, że blokowały się w widełkach. Na szczęście w dniu maratonu było sucho :)
Później jedziemy wysoko nad doliną Bugu, mając po prawej piękną panoramę. Od początku krystalizuje się grupka zawodników, z którymi jadę. Jest Jacek i Mariusz z Mercedesa, jest Janusz z Obst i Mirek. Prowadzimy na zmianę, zmieniając się co jakiś czas. Mirek niestety w którymś momencie wykłada się na mokrej trawie i zostaje gdzieś z tyłu. Ja wywracam się na którejś piaskownicy. Ostry zjazd, hamowanie, droga w lewo, głęboki piach. Za mocno składam kierownicę, kopie się w piachu przednim kołem, które zapada się za mocno. Wyrywa mi kierownicę z rąk i padam w piach przez głowę. Na szczęście jest miękko, szybko się podnoszę i gonie moja grupę. Po drodze mijam Saszę który idzie bokiem z zerwanym łańcuchem w ręku. Nie chce skuwacza, załamany jest. Nie ma szans na dopędzenie czołówki. Jak się później okazało ten zerwany łańcuch kosztował go trzecie miejsce w kategorii w klasyfikacji generalnej :(
Na kilka kilometrów przed metą jeszcze mała niespodzianka – rzeczka, która moczy nam nogi.Wjeżdżamy do miasteczka ostrym asfaltem w dół, później droga gruntowa wzdłuż rzeki i zaczynamy następny podjazd pod Górę Zamkową.
pierwsza pętla - na kole Jacka © dater

Jadę na kole Jacka, za nami gdzieś Janusz i Mariusz. Zaczynamy drugą pętlę. Jedzie się dobrze, mam jakiś mały kryzys, ale szybko go przezwyciężam. Gdzieś w połowie drugiej pętli dogania nas młody z UKS, który miał wcześniej jakiś defekt. Udaje się usiąść mu na kole i tępo wzrasta. Ale kosztuje to też sporo sił. Przed rzeczką koła mu utrzymał tylko Janusz i szybko nikną nam we dwójkę z oczu. Później nadchodzi poważniejszy kryzys. Dopędza nas kilku zawodników, którzy łatwo nam odchodzą na tych kilku ostatnich kilometrach. Na szutrówce koło wierzy widokowej przyciska też mocniej Mariusz i na zjazdach do miasteczka jest pierwszy powiększając przewagę. Staram się go trzymać i w którymś momencie, wzdłuż rzeki, jadę sam. Postanawiam zwolnić i poczekać jednak na Jacka, z którym bujaliśmy się całą trasę. Razem wjeżdżamy na ostatni tego dnia podjazd pod Górę Zamkową. Widzę, ze Jacek już ledwo kreci i ma problem z siłą. Ja delikatnie dociskam i bez problemu zaczynam mu odchodzić.
na finiszu © dater

Z boku nasi kibice krzyczą: „Mercedes się zacina!!!”, „Dawaj Ptaku, dawaj…!!!”. No więc jednak postanawiam podjechać swoim tempem zostawiając Jacka. Oglądam się tylko i przyśpieszam.
oglądam się za Jackiem © dater

Kończę samotnie czwarty tego dnia podjazd pod Zamkową. Ładny finisz :)
Jak na koniec sezonu całkiem niezły start mi wyszedł. Bez większych problemów, choć końcówka z kryzysem i straciłem kilka miejsc. No i Mariusz, który się cały czas trzymał za mną i ledwo (jak się później przyznał) utrzymywał nam koła, odszedł na ostatnich kilometrach zachowując więcej sił.
Sasza przez urwany łańcuch stracił trzecie miejsce w generalce w kategorii Elita Plus :( Ola załapała się w Mielniku znów na podium (drugie miejsce). Gdyby cały sezon startowała na długim dystansie pewnie by była na pudle i w generalce. Dla mnie na podsumowanie sezonu przyjdzie jeszcze czas :)
Mielnik: Open 37/86, kategoria 12/28, rating 81,9%.
finał sezonu - RBT © dater

Na koniec jeszcze jak na zakończenie sezonu przystało dekoracje w klasyfikacjach sezonowych, losowania nagród itd. Picie piwa, wygłupy, gra w piłkę, w niektórych obudził się zwierz maratonowi :D
zwierz maratonowy © dater

Wieczorem udana integracja w amfiteatrze z muzyką na żywo :) Było super. Następnego dnia oczywiście kac. Pozwiedzaliśmy Mielnik piechotą, byliśmy na Górze Zamkowej (piękne widoki!), w kopalni kredy. Team wybrał się na spływ kajakowy. Na szczęście Bug ma tylko 30 cm głębokości, więc się nie potopili :)

EDIT: Udało mi się wreszcie jakoś plik GPX z maratonu naprawić, bo nie chciał ni cholery się wgrać na gpsies. Wyeksportowałem z ST i jakoś poszło. Pewnie nie tak dokładny jak z Garmina, ale jest :D



  • DST 56.50km
  • Teren 52.00km
  • Czas 02:35
  • VAVG 21.87km/h
  • VMAX 55.10km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 187 ( 95%)
  • HRavg 172 ( 87%)
  • Kalorie 1877kcal
  • Podjazdy 700m
  • Sprzęt Cube Reaction GTC Team
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton Kresowy Supraśl

Niedziela, 9 września 2012 · dodano: 13.09.2012 | Komentarze 1

Przed 11-stą jak zwykle staję na starcie. Trochę z tyłu, ale mam nadzieję, ze wyczytają jak ostatnio pierwszy sektor :) Sędzia próbowała czytać i ustawiać te nasze top 40, ale w Supraślu jej to jakoś nie wyszło. A więc startuję z sektora… nijakiego ;) No na pewno dalszego niż w Narewce.
startujemy © dater

ruszają mercedesy :) © dater

Najpierw ten cztero- kilometrowy rozjazd po asfalcie. Jest ogień, ale w peletonie dość lekko się kręci. Raczej to rozgrzewka i tętno utrzymuje się w niskich strefach. Trochę szarpania było, jedno ostre hamowanie. Do zjazdu w las jestem w tej pierwszej, około 50-cio osobowej grupce. Po zjeździe się wszystko rozciąga i wydłuża. Na początku jakoś się jeszcze trzymam, ale później mam wrażenie, że noga nie podaje i jest ciężko. Tętno utrzymuje się ponad 180 i organizm ciężko funkcjonuje. Potwierdza to fakt, że mijają mnie moi konkurenci. Jadę początkowo z Mercedesami, którzy mi odchodzą. Mirek, którego brałem na asfalcie też mnie w którymś momencie wyprzedza. Próbuję utrzymać mu koło, ale po dwóch minutach już mi ginie za następnym zakrętem. Widzę też znajomego z Obst Team – Janusza (jawo), który także odchodzi. A ja prawie stoję :/ No nie jest najlepiej. I w zasadzie jadę sam przez następne kilka kilosów, co jak zwykle nie buduje wyniku.
Około 12 kilometra od startu zaczynają się Wzgórza Świętojańskie. Najpierw długi podjazd pod Kopną Górę. Zaczyna kręcić mi się całkiem nieźle. I doganiam większą grupę, która zasuwa przede mną. Jest tam i Jacek z Mercedesa i Janusz z Obst. Jest też Białorusinka, Tatiana, która z reguły przyjeżdża pierwsza na maratonie i tak dzielnie się mnie trzymała przez 40 kilometrów w Sopoćkiniach. Udaje mi się ich dogonić, jeszcze kilka słabszych osób łyknąć. Przed szczytem odbijamy w prawo i jest zjazd do Kołodna, by później zacząć się wspinać na Kopną jeszcze raz. Z tej strony jest szerzej, ale piaszczysto. Wszyscy się kopią na samym początku i walimy z buta pierwsze metry. Później robi się twardziej i dalej pedałujemy. Mijam Jacka, później widzę że Janusza, ma problemy, bo mu łańcuch się zakleszczył pomiędzy kasetą a kołem. Mijam go rzucając krótkie „cześć”, zauważa mnie dopiero teraz. Docieramy do krzyża, skręt w prawo i ostry zjazd w kierunku Góry Św. Anny. Jej jednak nie zdobywamy, skręt w lewo na Nowosiółki. Przy zjeździe z Kopnej jakiś kawałek gałęzi wplątuje mi się w okolice tylnej przerzutki i kasety. Nie chce wypaść, próbuję w czasie jazdy go butem zbić, ale nie chce zejść. Trochę gruby ten badylek i boję się, że mi może szkód narobić. Poza tym trze o oponę i wyraźnie mnie hamuje. Musze więc stanąć żeby go wyciągnąć. W tym czasie wyprzedza mnie i Jacek i Janusz. Dogania mnie jeszcze jeden znajomy ze szlaku – Marcin. Nie jest dobrze, bo z reguły przyjeżdża daleko za mną. I na dodatek jeszcze się z nim tasuję, nie mogę odejść. Dogania nas jeszcze kolega z numerem 261. Jedziemy jakiś czas razem. Udaje nam się dogonić Jacka i Janusza, który pod jakąś górką tylko rzuca: „za stary jestem na takie trasy”. Ojtamojtam ;) w Suwałkach szło ci nieźle :D
Pomiędzy Łaźniami a Surażkowem wyskakujemy na szutr i tam gdzieś jest drugi na trasie bufet. Tuz za nim doganiam następnego znajomego, Pawła z Ełku (dodoelk). Też rzuca, że trasa dla niego za wymagająca i już ma dość górek. Na co ja, ze górki to dopiero się zaczną :P Szybko więc go mijam i dalej jedziemy już w zasadzie tylko z Jackiem i 261. Zaczynają się Wzgórza Krzemienne. I tutaj już zaczyna się prawdziwa rzeźnia. Góra – dół, góra – dół. Większość udaje mi się podjechać, ze dwa razy podchodzę. Udaje się wziąć kilka osób, Jacek też gdzieś ginie. Na ostatniej większej, piaszczystej górce podchodzi kilka osób. Jest Wojtek z Mercedesa, widać też pozostałych bezpośrednich konkurentów, którzy mi odeszli na samym początku. Mi się udaje do połowy podjechać i zakopuję się w piachu. Dochodzę do Wojtka i widzę jak ten wsiada, naciska na pedały i… pęka mu łańcuch. Pech.
Jeszcze kilak krótkich interwałowych podjazdów, zjazdów, kawałek prostej z atrakcją w postaci rampy, czy też skoczni. Podjeżdżam w miarę ostrożnie, ale i tak mam mały skok. Trochę mnie obniżenie terenu zaskakuje po drugiej stronie i jest niebezpiecznie. Lecę trochę za bardzo do przodu, na szczęście bronię się dzielnie i jadę dalej.
Jacek na rampie © dater

Pozostaje 5 km do mety. Ostry, wyboisty zjazd do szutrówki, na którym ostro trzęsie i… urywa mi się torebka podsiodłowa. Wpada pomiędzy tylne widełki a oponę i trze niemiłosiernie hałasując i hamując. Walczę z nią jakiś czas, próbować coś zrobić, odpiąć, ale tak żeby się nie zatrzymać. Urywam ja ostatecznie wsadzając za koszulkę, ale szybkość na szutrówce tracę i dochodzi mnie Jacek. Jedziemy znów razem. Zjeżdżamy nad rzekę, przeskakujemy znany drewniany mostek i wjeżdżamy na ostatnia prosta do mety. Dochodzi nas młody zawodnik z UKS Hubal, przyciska. Pozawalamy mu prowadzić pod wiatr, siadamy na kole. Jak jest wariat to pociągnie :P No i młody ciągnie, ale wyraźnie w połowie słabnie. Bierzemy więc go i odchodzimy na 10 metrów. Najpierw ja prowadzę, później Jacek ciągnie. Następny most nad zalewem i ostatnie wiraże, podjazd na bruk i prosta do mety. Mówimy sobie z Jackiem, że wjeżdżamy razem, jak w Augustowie. Ale kątem oka widzę, że młody z Hubala przyciska i chce nas po lewej wziąć na finiszu. O nie, naciskam na pedały, nie odpuszczę mu miejscówki. Robię to odruchowo, zapominając o Jacku. Okazuje się potem, że też przycisnął, ale skurcz go złapał. Finisz się udaje, wjeżdżam przed młodym i Jackiem. Rzadko mi się udaje zafiniszować z sukcesem :)
finiszuję pierwszy... ;) © dater

zadowolony na mecie © dater

Podsumowanie. Początek słaby. Chyba do tego muszę się już przyzwyczaić. Albo zmienić sposób przygotowań do następnego sezonu. Jak na początku nie usiądę komuś dobremu na koło i nie wytrzymam 10-15 pierwszych kilometrów to na tyle odstaję, ze ciężko jest później to odrobić. Od 20-stego kilometra odżywam i noga kręci. Tak się i na tych zawodach stało. Podjazdy, tak na Świętojańskich jak i Krzemiennych całkiem nieźle. I druga połowa ogólnie bardzo dobra i z odrabianiem strat. Natomiast nie udało mi się odrobić wszystkiego z pierwszej połówki. Lokata open 47/117, w kategorii 16/41. Punktowo średnio: 828 pkt. Chociaż w porównaniu do Suwałk to prawie 100 pkt. więcej :)
Team dojechał w całości. Na pudle Sasza, drugi w Elita Plus.
chłopaki z półmaratonu na mecie © dater

Sasza na pudle © dater

Ola tym razem czwarta wśród kobiet. Była mocna konkurencja wśród dziewczyn. Iza z Wygody pojechała rewelacyjnie, objeżdżając mnie chyba po raz pierwszy w tym roku. Tatiana też chyba pierwszy raz w tym sezonie z nią przegrała. No i startowała Kasia Kirpsza, była mistrzyni Polski juniorek na szosie.
dekoracja maratonu w kategorii kobiet © dater




  • DST 67.70km
  • Teren 63.00km
  • Czas 03:24
  • VAVG 19.91km/h
  • VMAX 50.20km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • HRmax 180 ( 91%)
  • HRavg 161 ( 82%)
  • Kalorie 2205kcal
  • Podjazdy 905m
  • Sprzęt Cube Reaction GTC Team
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton Kresowy Suwałki-Szelment

Niedziela, 26 sierpnia 2012 · dodano: 31.08.2012 | Komentarze 6

Maraton zaczął się od mocnego uderzenia… deszczu :) A później już było tylko gorzej :p
Prognozy nie były najlepsze, ale po drodze było całkiem ładnie i była nadzieja, że może nie będzie z pogodą tak najgorzej. Ale na miejscu w Suwałkach zaczyna się chmurzyć. Zdążyliśmy tylko się przebrać, zrobić małą rundkę do kibelka… i pod nim już zostaliśmy. Najpierw popadywało, nadymało się, straszyło a na piec minut przed startem naprawdę lunęło. Niesamowite jest to, ze dopiero równo o 11 ludzie zaczęli się zbierać na starcie. Wszyscy się kryli, uciekali, szukali chociaż kawałka daszku do ochrony przed ulewą. Oczami wyobraźni widziałem już co się będzie działo na trasie.
na starcie leje © dater

to będzie cięzki start © dater

A działo się, oj działo. Prawie cały czas padało. Padało też praktycznie każdego dnia w tygodniu poprzedzającym maraton. No i trasa to nam oddała. Rozmoknięte drogi, namoknięte szutry, wymyte ścieżki, wszędzie glina, która z trasy zrobiła ślizgawkę. Tyle wypadków, fikołków, upadków i awarii jeszcze nigdy nie widziałem. Maratonu nie skończyło łącznie kilkadziesiąt osób…
Pierwszy odcinek ok. 4 km to przejazd honorowy. Ustawienia w sektorach na starcie ostrym nie było. Nie da się tego ogarnąć w takiej kupie ludzi i jeszcze podczas takich warunków pogodowych. Na dobrych chęciach i pokrzykiwaniach sędziów się skończyło. A więc startujemy bez składu. Oczywiście ja gdzieś dalej, bo z tym przepychaniem u mnie to kiepsko. No i pierwsze asfaltowe kilometry. Ogień, cały czas ogień. Przeskakuję do mocnych grup, podczepiam się na koła mocniejszym zawodnikom. Udaje mi się dojechać do czuba :) Po zjeździe w teren wszystko się jednak rozciąga. Pierwsze zjazdy to przerażenie w oczach. Po raz pierwszy nie mam w ogóle kontroli nad tym, co się dzieje z moją maszyną. Drogi w tych okolicach mają bardzo dużo gliny. Rozmokło to wszystko, jest grząsko i ślisko. I naprawdę niebezpiecznie. Do tego dochodzi deszcz i błoto, przez które w okularach nic nie widać. Rezygnuję z nich już po kilku kilometrach. I o dziwo lepiej się jedzie.
na trasie w okolicach Szurpiły © dater

W którymś momencie jadę z kolegą z Obst Chełm i widzę jak przede mną na zjeździe i zakręcie w prawo po prostu go znosi w krzaki na pobocze i przelatuje przez kierę. Mnie też tam znosi, w ostatnim momencie mieszczę się pomiędzy nim a lezącym rowerem. Krzyczę jeszcze przez ramię „żyjesz??” Pada odpowiedź „tak”. Nie mógłbym się i tak zatrzymać w tych warunkach. Nie mówiąc już o tym, że od 20-tego km jadę bez klocków z tyłu. Wszystko piszczy i słychać tarcie metalu o metal. Odpuszczam zjazdy, wolę dojechać cały niż się połamać i stracić zdrowie i resztę sezonu. Z kolegą z Obst jedziemy przez większość trasy razem (numer 122 – pozdrawiam :)). Jeszcze raz fika kozła na kamieniach jadąc za mną. Jest ostry, techniczny i kamienisty zjazd. Deszcz wymył niezłe wąwozy. Co raz krzyczę „UWAGA”. On też nie ma klocków i w którymś momencie nie chcąc mnie skasować leci w bok i robi OTB na kamieniach. Dogania mnie kilka kilometrów później. Na szczęście jest cały. Później gdzieś mi odchodzi, ja jadę z inną grupą. Dochodzę Wojtka z Mercedesa z kolegą z Augustowianki. Jadę z nimi przez chwilę lajtowo. Ale za bardzo lajtowo jak dla mnie i jeszcze przed Górą Jesionową przyspieszam. Na podjazd dojeżdżam pierwszy. Pierwsze metry idę na młynku. Ale im bardziej w górę tym bardziej skotłowany podjazd. Zryta ziemia, śliska glina. Nie da się jechać. Koło mi buksuje, zrywam przyczepność i padam na lewą stronę. Koniec podjazdu, zaczyna się podchodzenie. Jak się później okazuje, nikt tego dnia Jesionowej nie podjechał. W tamtym roku, na sucho i trochę inną trasówką nie było to dla mnie problemem. Ale w tą niedzielę okazało się niewykonalne. Podchodzę więc i zmachany przekraczam linię mety na szczycie.
podejście pod Jesionową © dater

Wynik słabiutki. Warunki straszne. Do z założenia najtrudniejszej trasy w cyklu dołożyła się jeszcze pogoda i wyszła niezła rzeźnia. Ale satysfakcja z przejechania tej rzeźni w całości i ukończenia wyścigu przeogromna :D
z ubłoconym przyjacielem © dater

Team dojechał w całości. Sasza tuż za podium w kategorii, Ola trzecia wśród kobiet. Ja 11 w kategorii, 33 w Open. Punktów tylko mało, straciłem bardzo dużo do zwycięzcy. Najniższa punktacja w tym sezonie. Jeszcze dwa wyścigi. Jak przejadę je do końca, wysiłek z Suwałk nie będzie się już liczył…

  • DST 67.00km
  • Teren 64.00km
  • Czas 02:43
  • VAVG 24.66km/h
  • VMAX 44.90km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • HRmax 189 ( 96%)
  • HRavg 172 ( 87%)
  • Kalorie 1981kcal
  • Podjazdy 375m
  • Sprzęt Cube Reaction GTC Team
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton Kresowy Narewka

Środa, 15 sierpnia 2012 · dodano: 19.08.2012 | Komentarze 1

Po nieudanych startach i dwóch pod rząd DNF-ach na Mazovii W Supraślu i Kresowych w Sokółce, miałem nadzieję, że przerwę czarną passę. I na szczęście udało się :D

Zapowiedzi pogodowe na ten dzień nie przedstawiały się optymistycznie. Co do warunków na trasie też nie można było mieć złudzeń. Tydzień deszczów i błotna masakra gotowa.
W drodze na miejsce przelotnie padało. Na miejscu też popadywało. Rozgrzewka na mokro. Decyzja, co do tego, w jakich ciuchach jechać, nie była prosta. Ostatecznie dół na krótko, góra na długo. I chyba było to optymalne rozwiązanie.
Po raz pierwszy udaje mi się stanąć na starcie w pierwszym, wyczytanym sektorze.
na starcie maratonu © dater

Start dzięki temu naprawdę poszedł dobrze. Jak ostatnio miałem tętna powyżej 190, to teraz pierwsze kilometry 175-180. Jadę i wiem, że może być dobrze :)
Jadę cały czas z Marcinem i kilkoma innymi zawodnikami. Cały czas ta sama grupa. I cały czas błoto, błoto, błoto. Marcin przede mną… pada. Ja na niego. Za kilometr ja padam, Marcin na mnie. Później kolega z Mercedesa ślizga się i ląduje twarzą w błocie. Ja za nim. I tak z kilka razy. Każdy z nas leżał. Każdy się utaplał w błotku.
Doganiamy jeszcze jedną grupę. Razem jest nas już kilkunastu. Tempo jest ostre. Jeszcze do tego ślisko, mokro. Deszcz pada, bluza przemoczona. Ale już nie zwracam na to uwagi. Po prostu jadę trzymając się grupy. I idzie mi dobrze aż do wyjazdy na długi prosty odcinek asfaltu. Jakieś małe zamieszanie na kilkadziesiąt metrów przed tym było. Ktoś się poślizgnął, musiałem stanąć, ruszyć z opóźnieniem. Wylatując na asfalt miałem 10 metrów straty. Później 20, 40, 50. Nie byłem w stanie dojść. Natomiast doszła mnie mała grupa, powstała z rozerwania tej większej przed asfaltem. Siadam na kole i jestem ujechany. Jedzie nas czwórka. I tak ciśniemy aż do końca, chociaż czuć, że nikt nie ma już powera. Finisz jak zwykle przegrywam, chociaż miałem chęć docisnąć. Na ostatnim metrze bierze mnie kolega z Augustowianki. Za mną Adam z Mercedesa.
zadowolony na mecie © dater

Podsumowanie: ubłocony, ale szczęśliwy :) Naprawdę dobra jazda, udało mi się przyjechać z grupą, która zawsze była dużo przede mną. A zostawiłem z tyłu wszystkich swoich największych rywali. Maraton niby płaski, niby prosty i szybki (w tamtym roku najszybszy w cyklu), ale okazało się jak warunki pogodowe mogą utrudnić zadanie.
ubłocony ale szczęścliwy © dater

błotko nawet w zębach :) © dater

Najlepsze miejsce w open w tym sezonie, szósty w kategorii, punkty też odzwierciedlają dobry czas :) Pnę się w generalce, ddę do przodu :D Sasza na podium, drugi w kategorii Elita Plus.
2 miejsce Saszy w kategorii Elita Plus © dater



  • DST 48.40km
  • Teren 44.00km
  • Czas 01:59
  • VAVG 24.40km/h
  • VMAX 49.90km/h
  • Temperatura 31.0°C
  • Kalorie 2000kcal
  • Podjazdy 405m
  • Sprzęt Cube Reaction GTC Team
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton Kresowy Sokółka – czyli czarna seria trwa…

Niedziela, 5 sierpnia 2012 · dodano: 11.08.2012 | Komentarze 0

Po kontuzji i pierwszym w życiu DNF’ie na Mazovii w Supraślu byłem pełen obaw, co do startu w Sokółce. Bark już mniej bolał, ale nie wiadomo jak zareaguje na ciągłe, długie obciążenie startowe. Odpocząłem, smarowałem, ale cały czas pobolewa. Wsadzenie roweru na dach samochodu do przypięcia jest wyzwaniem. No ale cóż, jechać trzeba, trzeba być twardym :) Pogoda ciężka do startu, zapowiadał się niezły upał, ponad 30 stopni. Słońce, możliwe burze.
Długo w Sokółce stoimy w cieniu, pod remizą strażacką. Dopiero kilka minut przed startem ustawiamy się na starcie. W związku z tym miejsca nie najlepsze. I mimo, że wyczytują mnie z top ileśtam, żeby stanąć w pierwszym sektorze, jakoś nie mam ochoty się przepychać.





Start i przejazd aż za Sokółkę honorowy. Dopiero za miastem radiowóz ustępuje nam drogi i skręcając w szuter na Nową Kamionkę jest już ogień. Pulosmetr nie łapie mi pulsu, więc nie wiem ile daję, ale jest ostro. Cały czas trzymam się czołówki i przez pierwsze kilometry widzę ją przed sobą. Na początku jest jeszcze ze mną Marcin, ale przyciska i odchodzi. Wyprzedza mnie też Mirek i Jacek z Mercedesa, jadę sam kilka kilometrów. Około 18-stego kilometra dogania mnie kolega z numerem 280 i jedziemy sporo razem.





Na początku sporo jade na kole, ale później odradzam się i daję mocną zmianę, dzięki czemu doganiamy sporą grupę przed nami: Prostki, Mercedesa, Kambet.. Po krótkim odpoczynku przyciskam i znów jedziemy tylko we dwójkę. Ale mój skrzydłowy w którymś momencie łapie defekt – zakleszcza mu się łańcuch miedzy przednimi zębatkami. Odchodzę sam i jade znów samotnie kilka kilometrów.



[/url]

Za jakiś czas dogania mnie jeden z zawodników Kambetu, ale nie jestem mu w stanie utrzymać koła. Także Białorusin na crossówce, ale udaje mi się wsiąść mu na koło i jedziemy kilka kilosów razem.



Przed drugim bufetem widzę następną grupę, którą doganiamy. Wydaje mi się ze jest i Mirek i Jacek, z którymi się zawsze ścigam. Naciskam mocniej na pedały i gonię. Mijam bufet łapiąc tylko wodę i wpadam na leśną, nierówna sekcję w dół. Mam ich coraz bliżej, już wiem że widzę Jacka. Jest 48 kilometr i wiem, ze dam radę go jeszcze dogonić. Nagle jakieś uderzenie, zgrzyt, tylnie koło się blokuje. Staję… masakra :( Urwany hak przerzutki, ona wmielona pomiędzy szprychy koła a widełki. Łańcuch pogięty i zakleszczony. Siłuję się, żeby to wszystko wyjąć i ruszyć koło, chociaż już wiem, ze dalej nie pojadę. Mijają mnie ludzie, których brałem przez ostatnie kilometry. Większość pyta co się stało… ehhh, jestem wściekły :/ Ledwo udaje mi się wyrwać przerzutkę, rozkuwam łańcuch i cofam się gdzieś z półtora kilometra do bufetu. Wyścig się dla mnie niestety kończy. Drugi DNF pod rząd… czarna seria trwa. A to winowajca:



Na bufecie włączam się do obsługi, trochę gadamy, psioczę na pecha. Na koniec pomagam sprzątać i ładujemy się do samochodu. No właśnie, jak się załadować z tym wszystkim do sedana. Jest jeszcze jeden kolega z półmaratonu, który połamał sztycę i też warował czekając na powrót. A tu jeszcze woda, skrzynki bananów, arbuza, kubki, śmieci itd. i… stół :/ Skrzynki lądują w bagażniku, woda w nogach pod tylnym siedzeniem. Śmieci na nogach bufetowej z przodu. A rowery… na naszych nogach na tylnym siedzeniu :D No a stół… Stół na naszych głowach :))) Do dziś nie wierzę, że się zmieściliśmy. Droga na metę, te kilka kilometrów, 10 minut jazdy, to prawdziwa mordęga. Rama Cube prawie mi wywierciła dziurę w nodze. Ale dojechaliśmy… szczęśliwi :)



Reszta teamu dojechała. Było ciężko, szczególnie przez upał. I końcówka wokół zalewu w Sokółce. Wytrzęsło jak zawsze i do tego ludzie się jeszcze w błocku utaplali :) Z sukcesów Ola (jak zwykle, należy się już do tego chyba przyzwyczaić) zajęła trzecie miejsce w Open kobiet na długim dystansie :) Dziewczyna idzie na całość w pierwszym swoim startowym sezonie :D

PS. Cały maraton Polar nie sczytywał pulsu :(

  • DST 15.50km
  • Teren 12.50km
  • Czas 00:43
  • VAVG 21.63km/h
  • Temperatura 32.0°C
  • Sprzęt Cube Reaction GTC Team
  • Aktywność Jazda na rowerze

Mazovia Supraśl - czyli mój pierwszy DNF

Niedziela, 29 lipca 2012 · dodano: 05.08.2012 | Komentarze 1

A miało być tak fajnie. I pierwsze kilometry to zapowiadały.
Supraśl - wjeżdżamy do sektora © dater

no to jazda! © dater

Start z 5-tego sektora. Idziemy z chłopakami we czwórkę: Ja, Sasza, Andrzej i Marcin. Pociąg niezły zrobiliśmy. Jeszcze na asfalcie łyknęliśmy czwarty sektor, przed Zapieckiem łykaliśmy czołówkę trzeciego. Tętno wysokie, pod 190 ale jechało się świetnie. Lecieliśmy jak opentańcy :) No i ósmy kilometr, pierwszy nietrudny wcale zjazd. Nic szczególnego, setki takich zjechałem, w miarę równo, po trawie... Do dziś nie wiem co się stało. Już na wcześniejszych podjazdach i w piachu się rozdzieliliśmy. Saszka był z przodu, później Marcin. Między mną a Marcinem ze dwóch, trzech zawodników i za mną Andrzej. Zjeżdżamy ten zjazd i gość przede mną hamuje, ja jakoś odruchowo naciskam na hamulec, odruch bezwarunkowy. tylko dlaczego na przedni?? Koło wpada w jakąś dziurę i w ułamku sekundy blokuje mi się koło a ja lecę nad kierownicą. Uderzenie kolanem w lewy bark, głową w ziemię, lecę na dół, rower na mnie. Ciemno w oczach... Zbieram się szybko, trochę w szoku, wsiadam na rower, słyszę okrzyk: bidony na środku. Rzeczywiście, nie mam bidonów. Zostawiam rower, wracam kilka metrów pod górę, znajduję jeden bidon. Drugiego nie widzę. No nic, pojadę na jednym. Wsiadam znów na Cube, zjeżdżam kilka metrów, patrze na Polara i... nie widzę Polara :( No kuźwa, dobre kilka stów w plecy. Znów zostawiam rower w krzakach, podbiegam znów pod górę, szukam pulsometru. Zaczynam przeczesywać trawę. Schylając się i ruszając lewą ręką zaczynam czuć bark. I to mocno. Dotykam ręką, macam bark i obojczyk. Boli, cholernie boli :( Wszystko puchnie i zaczyna rwać. Macam obojczyk, wydaje się być cały. Ale cała obręcz barkowa cholernie boli. Znajduję drugi bidon, ale po dobrych dziesięciu minutach szukania polarka nie znajduję :( Jadą sektory, mijają mnie zawodnicy. Co jakiś czas ktoś woła, pyta czy wszystko ok. Ehhh... nie ok :(
Wracam na rower, zjeżdżam do końca. Po kilkudziesięciu metrach wiem, że maraton się dla mnie skończył. Każda nierówność i bark boli, nie daję rady utrzymać kierownicy. Nie mówiąc już o tym że jadę z jedenastym sektorem i mam dobre z 15 minut do tyłu. Zjeżdżam więc z trasy i asfaltem przez Zapiecek wracam na Supraśl.
Trafiam do punktu medycznego, lekarki mnie badają. Mówią, ze obojczyk raczej cały, ale mam jechać do szpitala na prześwietlenie. Znajduję Alę, palujemy się do samochodu i jedziemy do Śniadeckiego. Bez kolejek, szybkie oględziny, zdjęcie, diagnoza. Obojczyk cały, podwichnięty staw barkowy. Smarowanie, oszczędzanie ręki i ponowne zdjęcie we czwartek. Całe szczęście, ze tak się to skończyło. A całość operacji w szpitalu zmieściła się w godzinnym bilecie parkingowym. Szok, ze tak szybko :) Jedziemy spowrotem do Supraśla i zdążamy jeszcze na dekoracje. Z Sukcesów Ola znów stanęła na podium - trzecia w kategorii K4 na mega. Sasza w debiucie w Mazovii 20-sty w Open. Wow :D
My jeszcze raz jedziemy z Alą na feralny zjazd poszukać pulsometru. We dwójkę łazimy dobre 15 minut i nic. Nie dość że maraton nie ukończony to jeszcze z takimi stratami :(