Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi dater z bazy wypadowej Czarna Białostocka. Przekręciłem na dwóch kołach 33225.50 kilometrów w tym 7698.22 w terenie. Kręcę z prędkością średnią 26.15 km/h i dociskam jeszcze bardziej :D
Więcej o mnie.

2014 button stats bikestats.pl 2013 2012 2011 2010 2009

Statystyki i osiągnięcia


Najdłuższy dystans: 342 km
Maksymalna prędkość: 79,20 km/h Najwyższe wzniesienie: 2920 mnpm Maksymalna suma przewyższeń: 2771 m

Pogoda

+2
+
-3°
Czarna Bialostocka
Niedziela, 24
Poniedziałek + -3°
Wtorek + -5°
Środa + -2°
Czwartek + -2°
Piątek + -3°
Sobota + -3°

Linki


BTR2







hosting


Instagram

GPSies - Tracks for Vagabonds


Zalicz Gminę - Statystyka dla Dater


Opencaching PL - Statystyka dla Dater

Kontakt




Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy dater.bikestats.pl

Wpisy archiwalne w kategorii

Zawody

Dystans całkowity:3632.47 km (w terenie 3176.90 km; 87.46%)
Czas w ruchu:154:11
Średnia prędkość:23.56 km/h
Maksymalna prędkość:61.90 km/h
Suma podjazdów:30176 m
Maks. tętno maksymalne:197 (100 %)
Maks. tętno średnie:179 (91 %)
Suma kalorii:114676 kcal
Liczba aktywności:61
Średnio na aktywność:59.55 km i 2h 31m
Więcej statystyk

Maraton Kresowy Mielnik - czyli jak dobrze zakończyć sezon

Sobota, 28 września 2013 · dodano: 03.10.2013 | Komentarze 0

Mielnik – ostatni start w sezonie 2013. Wielka niewiadoma i znak zapytania, jeśli chodzi o formę. Po wystrzale w Augustowie byłem ciekaw jak pójdzie na mielnickiej trasie. W tamtym roku dała mi w kość. Lubię ją, lubię jej charakterystykę, długie podjazdy, Górę Zamkową. Ta trasa miała ma podsumować ten cały sezon :D
Po rozgrzewce, jak to ostatnio już dłuższej i przemyślanej, dojeżdżam akurat na start, kiedy zaczynają czytać pierwszy sektor. Staję koło Saszy i witam się z ziomkami z tras MK :)
Z Saszą na starcie © dater

Przygotowanie startu idzie szybko i tuż po 11-stej starujemy. Jestem z przodu, lecę lewą stroną omijając kałużę przed startem. Zaraz od razu jest zakręt w prawo i wjeżdżamy od razu z pełną mocą pod Górę Zamkową.
Peleton ruszył © dater

Staram się utrzymać w czubie, chociaż tempo jest mocne. Nie ma chyba nikogo z przodu, kto by chciał to od razu porwać, ale dla drugiej linii, tak jak dla mnie, jest to bardzo mocno. Udaje mi się utrzymać i na asfalt wjeżdżam w pierwszej grupie, może kilka metrów z tyłu ale od razu łapię się do środka. Zaraz idzie zakręt w lewo i zaczyna się naprawdę długi, asfaltowy podjazd. Jeśli na Zamkowej było bardzo mocno, to teraz jest piekielnie mocno. Tętno wędruje w okolice 184 ud., i zaczynam dyszeć i się męczyć. Pierwsi odjeżdżają, ostatni odpadają, peleton się rozciąga. Zakręt w prawo, asfaltowa prosta, trochę w dół i w prawo wpadamy w teren. Wcześniej rozciągnięty peleton zbija się znów w jedną grupę, jest nas ze 20-stu. Jedziemy dwoma liniami, równo, przed sobą widzę zawodników z czuba i quad pilota. Jest dobrze, wytrzymuję pierwsze kilometry mocnego tempa i jestem z przodu :)
Zaczyna się kawałek szybkiego zjazdu, jest trochę nierówności, błota, ktoś hamuje, ktoś wypada z rytmu. Na ostry zakręt w lewo znów wpadamy rozciągnięci i powoli peleton układa się w grupki jadących wspólnie. Ja się załapuje bardzo dobrze. Jest mój Sasza, są chłopaki z Kambetu – Tomek i Paweł, a także Tomek z Obstu.
Gdzieś na trasie, pomiędzy Kambetem © dater

Czołówka odeszła kilkadziesiąt metrów do przodu, z tyłu ktoś się trzyma, ale urywamy i uciekamy po kilku kilometrach. Jadąc i zmieniając się w piątkę na prowadzeniu łykamy bez problemu pierwszą rundę.
Pod Górę Zamkową drugi raz tego dnia wjeżdżamy tym samym zespołem. Ze mną chyba jest najgorzej, bo ciężko mi idzie, chociaż nie odstaję zbytnio i udaje się nadal razem jechać.
Pod Górą Zamkową, koniec pierwszej rundy © dater

Dociskam za Tomkiem © dater

Nie jest może tak rewelacyjnie jak w Augustowie, ale jadę swoje i to znów w doborowym towarzystwie :) Cały czas moc odpowiednia, tętno dobrze się zachowuje i noga podaje. W którymś momencie tracimy z Tomkiem z Kambetu z 10 metrów do reszty naszej grupy. Jakiś zakręt, trochę piachu, Tomek odstaje i mamy problem. Próbuje gonić, ale opada z sił. „Ptaq dasz radę pociągnąć?” – Krzyczy i zjeżdża na lewo. „Spróbuję” – naciskam na pedały i lecę za Saszą, który jest na końcu. Minuta i udaje mi się go zespawać, jest dobrze, mam cały czas rezerwę :)
Gdzieś na zjeździe © dater

Jedziemy następne kilometry razem, spawam raz jeszcze grupę na asfalcie. Ale zaraz potem jest w lewo i zaczyna się szutrowy, długi podjazd. Zaczynam coś odstawać, nogi przestają kręcić. Tracę metr, później pięć, zaczyna się jakiś kryzys. Dociskam, żeby nie zgubić chłopaków, ale mi nie idzie. Dyszę jak stara lokomotywa, próbuję stanąć na pedały, przyśpieszyć, ale wszystko na nic. Na szczycie mam z dobre dziesięć metrów straty i wiem, że już tego nie odrobię. Jest około 40-stego kilometra, jest niestety ze mną kryzys :( I tak trzyma przez następne kilometry, jadę sam a chłopaki coraz dalej przede mną. Łykam żele, popijam izotonikiem, biorę nawet Turbo Snacka. Ale przede mną już nikogo… i za mną też.
Jadę samotnie © dater

Oglądam się co jakiś czas, ale nawet na długich prostych pustka. Na bufecie łapię banana jeszcze, znów się oglądam. Dalej nikogo. Zostało może z 8 kilometrów, czyżbym miał już do końca sam jechać? Przed sobą jeszcze kogoś widzę, kogoś kto ma jeszcze gorszy kryzys niż ja, bo na podjeździe idzie zakosami ledwo kręcąc. Dociskam, żeby go dogonić, dostaję dodatkowego kopa. Mija może ze dwie minuty od bufetu, oglądam się… i dosłownie może ze 30-sci metrów za sobą widzę pociąg. Ależ szybko mnie doszli! Za minutę mam już za sobą Marcina z SBRu, Roberta z Bliskiej i jeszcze kilku zawodników. Doczepiam się do nich i razem ciągnę się z tym pociągiem. Wylatujemy na kawałek asfaltu, pada pytanie „kto ma siłę pociągnąć?”. No na pewno nie ja :P
Dojeżdżamy do Mielnika, zjazd koło wieży widokowej i wpadamy na asfalt. Dogania nas jeszcze Paweł ze Sprintu i na ostatni szutr wjeżdżamy większą grupą. Niestety nie mam już mocy i możliwości przycisnąć, wjeżdżam na końcu grupy na ostatni podjazd i próbuję jechać swoje. Dookoła kibice, doping, ktoś krzyczy „dawaj Ptaquuuu!”. Ostanie podjazd, ostatnie metry, ostatni start w sezonie… ktoś jeszcze krzyczy: „dwóch Białorusinów cię goni, daaawaaaj!”. Dociskam jeszcze na tych ostatnich metrach, mobilizuję się, żeby tych dodatkowych pozycji jeszcze nie stracić. Udaje się przejechać metę z niewielką stratą do reszty mojej grupy i z całkiem dużą do dwóch goniących :D
Na mecie © dater

I po sezonie :) © dater

Było dobrze, mogło być jeszcze lepiej, gdyby nie bomba od 40-stego kilometra. Coś nie tak poszło, czegoś zabrakło. Nie jechałem wcale mocno, nie mocniej niż w Augustowie, a dopadło mnie cholerstwo nie wiadomo skąd. A w zasadzie to mogę się domyślać… nie zaaplikowałem Enduro Snacka przed startem. Coś się zagadałem, zapomniałem, czasu zabrakło i żel w kieszeni pozostał. Oczywiście później go zżarłem, ale na reakcje i aplikacje żeli było za późno. Straciłem kilka minut i pozycji. Dobrze, ze organizm obudził się jeszcze w odpowiednim momencie, żeby się na następny pociąg załapać :D
Ostatecznie 22 Open, 7 miejsce w kategorii. Kilka kluczowych dla mojego miejsca w generalce osób za mną, więc awans! Jeszcze podsumowanie całego sezonu zrobię, ale najlepsze podsumowanie to miejsca w generalce całego cyklu… które są identyczne jak te zajęte w Mielniku :) Czyli jestem 22 Open i 7 w Elita Plus! Hehe, normalnie synchronizacja na koniec stu procentowa!
Olka pojechała krótki dystans w Mielniku i zajęła I miejsce w kategorii. Saszka za to identycznie jak w zeszłym sezonie zajął 4 miejsce w generalce kategorii Elita Plus.
Olka na podium © dater

Kobiety Open © dater

Mężczyźni Open © dater

Generalka drużynowa - huraaa i po sezonie :) © dater

Oczywiście po maratonie jak w zeszłym roku impreza integracyjna. Nie wyszła do końca, bo się rozpadało i z Panoramy już nie wyruszyliśmy na Topolino. Za to rozkręciliśmy taką imprezę w pensjonacie, że całe MK się zeszło :) Było super… chociaż końca nie pamiętam. Za dużo tego mocnego soku było, co go się nie zapija ;)


  • DST 54.42km
  • Teren 50.00km
  • Czas 01:58
  • VAVG 27.67km/h
  • VMAX 45.10km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • HRmax 185 ( 94%)
  • HRavg 171 ( 87%)
  • Kalorie 1425kcal
  • Podjazdy 136m
  • Sprzęt Cube Reaction GTC Team
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton Kresowy Augustów, czyli jak liznąć podium :)

Niedziela, 22 września 2013 · dodano: 24.09.2013 | Komentarze 3

Po całkiem udanym Kresowym w Supraślu jechałem na nielubianą przeze mnie trasę w Augustowie z mieszanymi uczuciami. Raz, że tej trasy jakoś nie lubię. Zawsze tu wytrząsie i przetrzepie dupę i ciężko mi się tu jeździ. Dwa że cały tydzień padało i trasa mogła być ciężka i błotnista. Trzy, że płasko koło Augustowa i nieciekawie w związku z tym. O wiele bardziej wolę się pomęczyć w terenie z Szelmentu czy Supraśla. Z drugiej strony dobrze mi się jeździ na płaskich i szybkich maratonach i najlepsze wyniki osiągam właśnie na podobnych trasach. Taką mam szosową charakterystykę :P Do tego okolice Augustowa to piachy i chłonne podłoże, więc nawet długotrwałe opady nie powinny zrobić z tego maratonu przeprawy błotnej. A więc mimo wszystko jechałem z nadziejami na dobry wynik i potwierdzenie wzrostu formy, który ostatnio notuję.
Prognoza na niedzielę akurat zakłada poprawę pogody. I rzeczywiście tak jest. Nie pada, pokazuje się pod drodze słońce. Temperatura nie za wysoka, ledwo 11 stopni.
Przygotowania do startu © dater

Jedziemy na rozgrzewkę © dater

Oczywiście jadę na rozgrzewkę, już dłuższą po doświadczeniu z Supraśla. Kręcę z chłopakami, ale oni szybciej kończą. Ja dokręcam jeszcze dobre 15 minut po trasie maratonu i wracam dosłownie za pięć 11-sta na start. Ala aż się niecierpliwiła gdzie znikłem i że mnie jeszcze nie ma.Wrzucam rower do pierwszego sektora i ustawiam się koło Saszy.
Z Saszą na starcie © dater

Minuta po 11-start… pooooszliiiii.
No to jedziemy! © dater

Początek spokojnie przez miasto, za policją i quadem. Nareszcie udany start honorowy, bez przepychanek, nerwów, hamowania, prędkość optymalna, peleton spokojny, rozgadany, śmiejący się. Tak powinno być przy takich startach! Mimo wszystko utrzymuję pozycję w czubie, pilnuje jej, nie daje się zepchnąć z drugiego-trzeciego szeregu.
Kończy się asfalt, zakręt w prawo na szutr i… ogniaaaa. Tutaj zaczyna się start ostry i na szerokim szutrze zaczyna się ustawianie peletonu. Wiem z rozgrzewki, że za kilometr skręcamy lekko w lewo, na węższą drogę i trzeba być dobrze ustawionym. Tracę trochę miejsc, jak to na początku. Ale najgorsze, ze tracę jeden z dwóch bidonów. Od razu na pierwszych dziurach wybija mi bidon z koszyka na rurze podsiodłowej. Przed startem widziałem, że mam połamany koszyk i lekko bidon się trzyma… ale ten na rurze głównej. I nawet zamieniłem bidony, pełny wylądował na podsiodłowej, ten używany podczas rozgrzewki w drugim, połamanym koszyku. Jakby miał się bidon zgubić, to przynajmniej ten z mniejsza zawartością izotonika. I jak poczułem i usłyszałem, ze bidon mi się urwał, to byłem pewien, ze ten z połamanego koszyka. Jakie było moje zdziwienie, gdy spojrzałem i zobaczyłem pusty nie ten koszyk, którego się spodziewałem :/ Bidon w połamanym koszyku się trzymał, a pełen mi uciekł. Niech to szlag, będę musiał jechać na niepełnym bidonie cały maraton! Przekładam jeszcze bidon do całego koszyka na wszelki wypadek, bo jakby mi ten jeszcze uciekł to by była tragedia.
Lecę wiec z tym jednym bidonem. Znam te pierwsze kilometry, wiem jak objechać jedną, drugą kałużę. Wiem, że tą drugą trzeba przejechać, bo ci co będą próbowali z lewej to zrobią korek. Więc ja prawą, nic że z pluskiem i od razu się upieprzyłem, ale z pięć pozycji od razu do przodu. Bardzo szybko doganiam niezłą ekipę: jest mój Sasza, są chłopaki z Kambetu – Tomek, wymiatacz z Mastersów i Paweł wymiatacz z Elity. Jest jeszcze Kamil z Augustowianki z którym tak dobrze mi się jechało w Supraślu. Kamil, jako miejscowy robi za przewodnika: uwaga w prawo, uwaga wąsko, uwaga piasek :) Mamy takiego Hołowczyca z nawigacji w naszym peletonie :p
Na trasie © dater

Na może 10-tym kilometrze mijamy Nola z Mistrala, majstrującego przy rowerze coś na poboczu (później się okazuje, że miał gumę). Dogania nas jakiś czas potem. Do tej pory tempo było mocne, ale równe. Udawało mi się jechać gdzieś około progu, większość czasu poniżej niego. No, ale dogania nas SuperNolo, co ma końskie kopyto i… zaczyna się jazda! Wychodzi na czoło naszej ekipy i od razu dociska. Dzizas, jak on dociska :/ Od razu tętno melduje się powyżej 180 i nie schodzi. Rozciąga nam się to wszystko, ktoś z tyłu za mną sapie i odpada. Ja się trzymam, ale myślę sobie ze długo tak tez nie wytrzymam. Na szczęście Nolo, mimo że Super, to też człowiek i długo tak nie ciągnie… uff. Trochę się to uspokaja, czasami są szarpnięcia po zakrętach, czy nawrotkach na trasie, gdzie tracimy między sobą metry. Korzystam z każdej okazji, żeby przesunąć się do przodu. Zakładam, że jak się będzie ekipa rozciągać, to zawsze lepiej przeskoczyć z drugiego rzędu do przodu niż z ósmego. I ta taktyka sprawdza się wyśmienicie przez cały wyścig… prawie do końca.
W grupie przed ucieczką © dater

Jeszcze jedna rzecz mi zrobiła psikusa na tym maratonie – Garmin. Coś mu się popieprzyło w ustawieniach i miałem tętno, czas… ale nie miałem kilometrażu. Wyświetlał mi za to kupę innych nieprzydatnych informacji. Nie wiem, co za szok przeżył, ale musiałem go później restartować. Nie odliczał mi więc „piątek”, nie pokazywał kilometrów więc nie wiem dokładnie co na którym kilometrze się działo (a zawsze jakoś staram się to zapamiętywać). A więc patrząc tylko po wykresie tętna domyślam się, że około 26-kilometra miała miejsce kluczowa akcja tego dnia, która ustawiła dla mnie cały wyścig. Przejeżdżamy przez leśne skrzyżowanie, lekko skręcamy w lewo. Stoją harcerze, ktoś robi zdjęcia, jest też Groszek ze Sprintu, który tego dnia nie jedzie (przeziębienie). Krzyczy: „trzy minuty za czołówką, minuta za Sprintem… dawać chłopaki, dawać!!!”. Na ten sygnał Nolo znów dostał takiego przyśpieszenia, że my z językami na brodzie ledwo się za nim trzymamy. Jest on, za nim Kambet: najpierw Paweł, później Tomek. Ja, za mną Szasza później reszta. Nolo odchodzi, chłopaki próbują się trzymać. Jest w tym miejscu jeden z niewielu błotnistych kawałków. Dwie koleiny wypełnione wodą i błotem, po środku wysepka. Tomek przede mną na pełnej prędkości popełnia błąd i zsuwa się w błoto na prawo. Ja przelatuję środkiem. Za sobą słyszę, że Sasza ma chyba podobny problem. Dociągam do Pawła, a on próbuje dociągnąć do Nola. Tętno znów powyżej 180 i cisnę. Paweł przede mną słabnie, odbija na lewo wyraźnie dając mi sygnał ,że ma dość i żebym dał zmianę. No więc dociskam, staję na pedałach, lecę jak wariat i w minutę spawam Nola. Udało mi się go złapać! Oglądam się za siebie… pusto. Tzn. reszta kilkadziesiąt metrów za mną. O cholera, tego filmu na maratonach jeszcze nie grali: Ptaq spawa Nola i urywa resztę naprawdę mocnej ekipy! Cisnę wiec za nim i przebiega mi przez myśl, że za mocno jadę, że to się może źle skończyć. Z drugiej strony ambicja mi mówi: wytrzymałeś to, dziś jesteś mocny, dziś jest Twój dzień… cisnijjjj Ptaq!
Cisnę więc z całą mocą. Trzymam się Nola, mam chwile słabości, czasami mi odskakuje na dwa metry, ale udaje mi się spawać. Nie ma szans dać zmianę, ale on to doskonale wie, że jestem tu niespotykanym gościem i nie ma co ode mnie wymagać. Więc ciągnie mnie równo przez następne ileśtam kilometrów. W którymś momencie na coś mu się przydaje, bo mimo strzałek w prawo, odbija w lewo. Krzyczę „nie tu, w prawo Nolo!”. Jest akurat lekki podjazd szutrowy a on mimo swojego błędu łyka mnie w 10 sekund :P
I znów mamy na trasie podobną sytuację, jakiś rozjazd i stoi Groszek, który krzyczy, że grupa następna jest dosłownie niecałą minutę przed nami. I rzeczywiście zaraz z przodu widać kolorowe koszulki wśród drzew. Przyśpieszamy i szybko doganiamy kolorowy peleton. Jest Tomek i Krzysiek ze Sprintu, jest Andrzej mocarz z Elity Plus (czyli mojej kategorii), jest dwóch młodych z UKS i Tomek z Obstu. Wszyscy zdziwieni, że się tu pojawiłem :) Tomek stwierdza: „Ciebie Ptaq bym się tu nie spodziewał”. No ja siebie też w tym miejscu jeszcze nie widziałem :D
Już w czołowej grupie, po ucieczce :D © dater

Od razu kalkuluję gdzie jestem. Chłopaki mówią, że z przodu czteroosobowa ucieczka Mistrala i my. A więc 12-stka :D Dzizas, szansa na top 10! Z przodu jest na pewno mistrzu Darek, a kto z nim? Andriej był na starcie i Jakub chyba też (obydwaj Elita Plus). Czwarty to pewnie Paweł z Elity, bo go tu z nami też nie ma. Więc jestem czwarty! Pytanie czy jestem w stanie powalczyć z Andrzejem o podium… jeśli dojadę :P Takie dywagacje na trasie, trochę się do siebie uśmiecham po tych myślach. Andrzej ma kopyto nie gorsze niż Nolo! Nie ważne jak będzie, ważne, że to mój dzień!
Wylatujemy na prostą wzdłuż torów… to który to kilometr? – pytam Tomka. Mówi , że jeszcze z dziesięć. Na liczniku 1:35 i zostało tylko 10 kilosów?? Wow, jak szybko poszło :) Nawet nie czułem, ze jechałem na jednym bidonie, tak szybko minęło.
Wskakujemy na asfaltowy kawałek, zaraz potem w las i w taką przecinkę leśną, młodniak. Poorany, straszne wertepy, wąsko. Tu popełniam błąd. Jestem na końcu, niezgodnie z przyjęta na ten dzień taktyką. „Nie myśl, że jesteś najsłabszy, więc jedziesz z tyłu. Myśl jak się przecisnąć do przodu i mieć bezpieczną pozycję.” Niestety w tym momencie nie mam takiej pozycji. Adam z UKS przede mną powoli traci dystans do reszty. Jestem za nim i nie mam jak na tych wertepach się przecisnąć, bo jest wąsko. Widzę jak reszta ucieka, na pewno zwiększyli tempo już czując metę. Ja nie mam szans sprawdzić, czy bym się za nimi utrzymał. Wypadamy z młodniaka i różnica jest kilkadziesiąt metrów. Wyprzedzam Adama i próbuję docisnąć. Wydaje mi się, że nawet dystans się trochę zmniejsza… ale jest za daleko. Tracę impet i rezygnuję. Zostajemy z młodym z tyłu we dwójkę. Ostatnie kilometry to straszne zawijasy. W prawo, zaraz w lewo, nawrót, znów w prawo…
Dwóch Adamów jedzie. On jest w Młodzikach, kalkuluję, na pewno młodszy, świeższy i mocniejszy. Ciekawe czy będzie ze staruchem walczył, czy odpuści? Co dziwne ja mam także siły, żadnego kryzysu i czuję, że mogę jeszcze przycisnąć. Robię to, gdy on traci tempo, wychodzę do przodu i dociskam. Ostry zakręt w lewo i słyszę, że za mną w coś uderza, pada. Oglądam się za siebie, widzę że leży i się podnosi. Krzyczę tylko, czy żyje. Odpowiada, że wporzo. Cisnę dalej, przecież na młodego czekać nie będę :P
Wypadam na ostatnią prostą szutrówkę. Ktoś krzyczy: pięćset metrów.
Ostatnia prosta, ostatni rzut oka za siebie © dater

Są kibice, jest doping. Dociskam jeszcze bardziej, oglądam się za siebie. Pusto. Już wiem, że jest zajebiście! Tętno znów ponad 180 a mnie nogi i doping niosą.
Oł jeah... lecę do mety! © dater

Zza zakrętu wyłania się meta. Wpadam w pełnym pędzie i z krzykiem zwycięstwa na ustach. Bo dla mnie to dzień zwycięstwa!
Na mecie © dater

... okrzyk zwycięztwa © dater

To był mój wyścig życia, życiowa forma i noga. Super jazda, odpowiednia taktyka, brak kryzysów. Równa, mocna jazda. Wykres tętna jak na mnie niesamowity. Szkoda, że Garmin nie rejestrował tych pięcio kilometrowych odcinków. Założę się, że średnie tętna z całego maratonu byłyby podobne. Żadnego dryfu tętna, żadnego wyraźnego spadku w dół. Tylko normalne wahania i cały czas piki do ponad 180. Wow, jaki wyścig!
Na mecie ledwo łapię powietrze, ale podbiegają do mnie ludzie, koledzy, jest też Ala, wszyscy gratulują. Jestem cztery minuty po czołówce. Całkowite zaskoczenie! Dla mnie też!
I po maratonie © dater

Znów się załapałem na wywiad © dater

Super maraton... i super makaron © dater

Omawiamy z chłopakami wydarzenia na trasie © dater

Mocno podbijam swój życiowy wynik z Narewki. Jestem 11 Open (najlepsza miejscówka w życiu), 4 w Elita Plus (powtórka z Białorusi, ale tam nie było większości mocnych zawodników) i aż 968 punktów! Objechałem naprawdę wielkie nazwiska w naszym peletonie. Saszę po raz trzeci z rzędu, a tego dnia nie miał najgorszego. Tomka i Pawła z Kambetu chyba po raz pierwszy w życiu. Za mną też bezpośredni rywale w generalce: Przemo z Mistrala i Przemek z Kabmetu. :)
Co za wyścig, co za zawody…!!!
Dekoracja Kobiety Open © dater

Przy okazji dekoracji Elita Plus stanąłem... na swoim wywalczonym miejscu :D © dater

Z Alą podczas dekoracji © dater

Do teraz to we mnie siedzi i się tym jaram :) Dlatego ta relacja taka emocjonalna, ale nie mogę się jeszcze opanować i ta adrenalina ma jakieś długie działanie :)
Efekt tego jest taki, że zaczynam coś rozumieć. Zaczynam układać sobie w głowie „taktykę zwycięstwa”. Wiem, ze dobrze taktycznie pojechałem, że byłem tam gdzie powinienem być, mimo że głowa mówiła, że jestem za wysoko, że za mocno jadę, że powinienem być z tyłu. O nie, trzeba być z przodu, żeby kontrolować sytuację i reagować na zmiany. Bo gdybym był dwie pozycję z tyłu, za Saszą tam gdzie moje miejsce, to nigdy bym Nola nie zespawał i z nim nie uciekł. I walczyłbym najprawdopodobniej na finiszu o miejsca 13-17. Na identycznej zasadzie popełniłem błąd na końcu wyścigu, bo ustawiłem się tam gdzie niby powinienem: czyli jako najsłabszy na końcu. A czy byłem najsłabszy? Czy bym powalczył o miejsca 5-10? Nie dowiem się… do następnej okazji :D


  • DST 62.80km
  • Teren 60.00km
  • Czas 02:46
  • VAVG 22.70km/h
  • VMAX 45.90km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • HRmax 187 ( 95%)
  • HRavg 172 ( 87%)
  • Kalorie 1837kcal
  • Podjazdy 840m
  • Sprzęt Cube Reaction GTC Team
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton Kresowy w Supraślu

Niedziela, 15 września 2013 · dodano: 19.09.2013 | Komentarze 0

Stojąc na starcie po porządnej rozgrzewce czuję się naprawdę dobrze. Ostatnio w Szelmencie miałem problem z pierwszymi kilometrami, nie dałem rady jechać. Myślę, że winna byłą właśnie za słaba i za krótka rozgrzewka. Tym razem w sprzyjających warunkach wykonałem dłuższą, według podpowiedzianego mi schematu. Zobaczymy jak dziś będzie się jechało, szczególnie pierwsze kilometry i czy dłuższa rozgrzewka wpłynie pozytywnie.
Punkt 11-sta sędzia daje sygnał do startu.
I poszli © dater

Na początku jestem w drugiej linii, bardzo blisko czuba. Super miejsce. Ale znów się kłania mój brak zdolności do przepychania i parcia do przodu. Zanim dojeżdżamy do zakrętu w prawo na asfalt, to jestem już poza pierwszą 30-stą :/ Muszę zwracać większą uwagę na te początkowe metry i na ustawienie na starcie i tuż po. Trochę więcej agresji :)))
Na asfalcie mocne tempo, tym razem to dość długi odcinek. Dopiero po prawie dwóch kilometrach wjeżdżamy w prawo w las. Jest szybki szutr i jest ogień. Jedzie się na razie bardzo dobrze, noga podaje, pikawa daje radę. Przebiega mi przez głowę, że rozgrzewka zdała egzamin :) Pierwsze pięć kilometrów naprawdę mocne i szybkie, średnia 33,9 km/h i maksymalne tętno 185. Odrabiam trochę strat miejscówki w peletonie. Jedziemy w niewielkiej grupie, doganiam Roberta z Bliskiej, Pawła z Kambetu – jest dobrze :D Po pewnym czasie doganiamy jeszcze Pawła z Augustowianki i Bartka z Kambetu. Jest mocna grupa :) Wiem, że warto się tu trzymać, to gwarantuje dobry wynik.
Drugie pięć kilometrów pika na Garminie (mam ustawione na sprzęcie automatyczne odliczanie okrążenia co 5 km). Jest już oczywiście wolniej, bo w terenie ale odcinek bardzo mocny – średnie tętno 182 przy maksie 187 – uhhhh… Ale jadę cały czas dobrze, czujnie, cała grupa pracuje. Niestety w którymś momencie się dzieli – Robert z Michałem ze Sprintu odchodzą na kilkanaście metrów i już ich nie jesteśmy w stanie zespawać. W czasie pokonywania długiego płaskiego odcinka wzdłuż Sokołdy widzimy ich z przodu… i także widać całą czołówkę, nie są strasznie z przodu – może ze dwie minuty.
Pracujemy mocno, część zawodników zostaje w tyle. Krystalizuje się grupa, z którą jadę w zasadzie cały maraton – Ja, Bartek z Kambetu, Kamil z Augustowianki i jeszcze zawodnik z Wawki, który startuje u nas pierwszy raz. Nawet współpraca idzie dobrze, każdy pracuje z przodu. Razem dojeżdżamy do Krzemiennych. Zaczynają się słynne górki. Jedna, zjazd, druga, zjazd, trzecia…, piata…, dziesiąta… no może przesadzam :) Ale człowiek naprawdę w którymś momencie już traci rachubę i ma dość tych hopek :)
Na górkach idzie mi dobrze, nie odstaję od reszty. W którymś momencie kręcąć swoje nawet resztę urywam, zostawiam w tyle nie mając takiej intencji. Po prostu zakręciłem dobrze korbami i poszedłem do przodu :D Powiększam jeszcze przewagę na zjazdach i kilka kilometrów jadę sam. Reszta mnie goni :)
Na trasie © dater

Zza krzaka © dater

Po jakimś czasie znów jesteśmy we czwórkę. Tak też zaczynamy drugą pętlę. Gdzieś za Sokołdą jestem świadkiem sytuacji, która mnie rusza. Zawodnik z Wawki jadący z nami wyciąga z kieszonki z tyłu niebieskiego Powerade. Pije, podaje dla Bartka, który korzysta. Jadę za nim, pokazuje mi, czy nie chcę pociagnać. Krzyczę: „nie dziękuję”… a on tego do połowy pustego Powerada przez głowę w lewo w krzaki daleko rzuca. No żesz qrfa@#$&^... Normalnie szok, nienawidzę i nie rozumiem takich sytuacji. Jesteśmy w puszczy, w parku krajobrazowym, obszarze chronionym a ktoś bezmyślnie tak się zachowuje. Nie rozumiem takiego zachowania i go nie toleruję. Zapamiętuję numer i obiecuję sobie, ze składam zgłoszenie na mecie. Niestety w całym postartowym zamieszaniu zapominam o tym fakcie i dopiero później robię zamieszanie w tym temacie na forum MK. Nie chodzi tu i dyskwalifikację, czy jakieś konsekwencje, ale napiętnowanie takich zachowań, pokazanie że tego nie tolerujemy.
Jadę z Bartkiem © dater

Ciągnę Kamila © dater

Drugi raz zaliczamy Krzemienne. Nadal nie jest źle, ale popełniam chyba na drugim podjeździe błąd. Tylne koło ślizga się na jakimś korzeniu i kładę się na prawą stronę. Zanim udaje mi się wstać, ogarnąć i wdrapać z buta na górę, już muszę gonić. Kawałek ciasnych zakrętów i wiraży między drzewami… i znów błąd. Za szybko, za gwałtownie i ląduje w krzakach. Wracam na trasę, ale tym razem to ja muszę długo gonić moja grupkę. Dociskam mocno, ale są naprawdę daleko, nie widzę ich na trasie… cholera :(
Doganiam ich na prostej przed rozjazdem, widzę Bartka. Skręcamy w prawo, dalej jest długi ostatni podjazd. Udaje mi się na nim ich dopędzić, więc nogi nadal dobrze kręcą :) Już ostatnie kilometry, zbliżamy się do położonego niewielkiego drzewa, pod którym można przejechać. Ale Bartek na 29erze, z Camelbakiem na plecach pod nim utyka :P Z Kamilem jesteśmy za nim i też mamy przymusowy postój. Za to przed nami był zawodnik od tego Powerade z Wawy i on nam dzięki temu ucieka.
Pięć kilometrów przed metą widzę… Saszę :D To już drugi pod rząd maraton, na którym go doganiam. Czyżby znów bomba? Sasza mówi, że to już dla niego koniec sezonu, że już nogi nie kręcą. Nie wytrzymuje naszego tempa i odpada. Przejeżdżamy wielką kałużę przed mostkiem, przeskakujemy mostek i ostatni kilometr wzdłuż rzeki do mety. Zaczyna się czarowanie :D Wiem, że Kamil z Bartkiem są w tej samej kategorii, więc będą walczyć. Ja jestem poza tym. Ale też nie chcę, żeby ktoś jeszcze nas dogonił i pomieszał szyki. Więc wyskakuje na czoło i nadaję tempo. Po jakimś czasie odpadam, żeby któryś dał zmianę… a oni znów się czarują :P
Na most koło Zalewu wpadamy w kolejności: Kamil, Bartek i Ja. Oni zaczynają finiszować, ja za nimi – mocno, ale bez parcia na czoło. Kamil nacisnął mocno, Bartek nie dał rady. Ja mijam metę jako trzeci.
Na mecie © dater

Było dobrze! © dater

Zawody udane, poszło jak na ciężka, interwałową trasę bardzo dobrze. Przyjechałem mniej więcej tam, gdzie miałem być. Trochę szkoda ucieczki Roberta i Michała, bo z nimi byłbym z dziesięć pozycji wyżej. A tak jestem 30 Open i 8 w kategorii. Czyli zadomowiłem się już w TOP10 i jak uda mi się tak skończyć, to znaczy że było dobrze :D
Po wyścigu okazuje się jeszcze, że nas zgarnia TV na wywiad :) Ot takie gadanie o teamie, skąd jesteśmy, jak to się zaczęło, co wspólnie robimy itd.
Team w centrum zainteresowania :) © dater

Udzielam wywiadu © dater

No to zaprezentowaliśmy się szerszej publiczności. Mam nadzieję, ze to wrzucą do relacji z maratonu! :D
Pozostają jeszcze standardowo dekoracje. Od nas jedynie Olaf stanął na trzecim miejscu podium w półmaratonie w kategorii Elita Plus. Niestety drużynowo znów zabrakło nam czwartego zawodnika do generalki. Coś słabo w tym sezonie teamowo wyglądamy, musze coś wymyśleć na przyszły… ;)
Z dekorowanymi dziewczynami Open © dater



  • DST 69.53km
  • Teren 65.00km
  • Czas 02:43
  • VAVG 25.59km/h
  • VMAX 54.00km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • HRmax 185 ( 96%)
  • HRavg 170 ( 89%)
  • Kalorie 1719kcal
  • Podjazdy 1035m
  • Sprzęt Cube Reaction GTC Team
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton Kresowy Szelment - czyli jak się wydostać z leja po bombie

Niedziela, 1 września 2013 · dodano: 02.09.2013 | Komentarze 5

Było ciężko, powiedziałbym bardzo ciężko. Od razu wpadłem w taki dół, wielki lej po wielkiej bombie, że rzadko mi się zdarza. I nie wiem o co się stało i o co w tym wszystkim chodzi :/
Zaczynając od początku/od rana/ od litery A/ czy jak to inaczej zwać…
Po drodze byłem pełen obaw, co do pogody. Lało za Białymstokiem po trasie niesamowicie. Rzęsiście i długo. Ale uzbrojony w wiarę w wykresy ICM miałem nadzieję, że to przejściowe. I na szczęście wiara nie okazała się wcale złudna, bo za Augustowem zaczęło się przecierać, a Suwałki przywitały nas słońcem i szybko pędzącymi z wiatrem chmurami. To właśnie wiatr, a nie deszcz, miał być bohaterem pogodowym tego dnia.
Start w tym roku w tym samym miejscu co meta… to znaczy prawie, bo kilkadziesiąt metrów niżej, pod Górą Jesionową. Po krótkiej rozgrzewce, rozpoznaniu pierwszego podjazdu pod Górę, przejechaniu dwóch pierwszych kilometrów i jednocześnie dwóch ostatnich przed finałowym podjazdem, ustawiam się na starcie. Sektor pierwszy oczywiście. Wszystko sprawnie. Słońce świeci, wiatr wieje i pokazuje, co potrafi. Temperatura nie za wysoka, optymalna tego dnia, ok. 18-stu stopni.
Tuż po 11-stej sędzia daje sygnał do startu. Jak to zwykle u mnie na początku jadę ostrożnie, żeby nie popaść w żadną aferę, odpuszczam te pierwsze metry. Od razu jest asfaltowy podjazd, zakręt w lewo. Wchodzę w niego gdzieś na końcu pierwszego sektora.
Start, pierwszy zakręt na asfalcie w lewo © dater

Dalej asfaltowy podjazd, przede mną Iza sczepia się kierownica z jakimś zawodnikiem, musze przyhamować i ich ominąć. Zaraz potem pierwsze zakręty na zjazdach, zaczyna się szutr, trzeba ostrożnie, bo jest ostro w prawo. Peleton się rozciąga, oglądam go w perspektywie następnego zakrętu w lewo. Jestem gdzieś około pięćdziesiątki. Trzymam się ogona, ale coś ciężko się jedzie. Nogi nie chcą kręcić, tętno wysokie. Z każdym kilometrem odczucia coraz gorsze. Oglądam się za siebie, jestem ostatni w pierwszej grupie. Czyli tu gdzie być powinienem niby, ale ciężko mi się utrzymać. Odpadam na trzy metry, dociskam, spawam, doskakuję zmęczony do koła. Znów odpadam… co jest?? Nie jestem w stanie jechać odpowiednio mocno, odchodzą mi zawodnicy, z którymi zwykle jeżdżę. Koło piątego kilometra myślę: to nie jest mój dzień :( I ostatecznie puszczam koło zostając z tyłu. Postanawiam jechać swoje, bo inaczej się dziś zajadę. Oglądam się, widzę kilkaset metrów za mną grupę. Jadę jakiś czas sam, jest naprawdę ciężko, bo wiatr przeszkadza, wieje bardzo mocno. Doganiają mnie, głownie Sprint: Paweł, Tadek, Tomek. Z Corrado jest Mariusz i Paweł, plus kilku jeszcze innych zawodników. Dołączam do nich i jedziemy razem, pracuje na przodzie głównie Paweł ze Sprintu. Staram się odpocząć i odzyskać siły. Po kilku kilometrach jest już lepiej. A około 15-stego zaczynam już jechać swoje. Siły wracają. Staram się wychodzić do przodu. Doganiamy poszczególne grupki, które odpadły od czuba. Zaczynam w odpowiednim tempie i z mocą brać podjazdy. Na zjazdach jest bardzo dobrze, bo też potrafię nadrobić. Technikę zjazdu w trudnym terenie poprawiłem, widać to na tym maratonie.
Około 30-tego kilometra widzę wreszcie grupę, którą miałem zamiar dogonić. Jest Izzy, Groszek i inne chłopaki ze Sprintu, Marcin z Bliskiej. Udaje nam się razem jechać. Doganiamy następnych. Jest Marcin z Corrado, Andrzej z BS, Michał z Peletonu i Michał ze Sprintu, który widząc mnie się śmieje: „jak tu jesteś to znaczy że dziś nie leżałeś :P”. Nooo, racja… :) Całą trasę przejeżdżam bez błędu, wypięcia czy upadku, dobrze technicznie. Jadę mocno, coraz lepiej się noga kręci.
Długi ten maraton. Garmin pika mi na 60-ty kilometr a jeszcze prawie dycha przed nami. Mniej więcej tutaj widzę na następnej górce… Saszę. No tego jeszcze nie grali w tym sezonie, albo nawet od dwóch. Żebym Saszę dognił, to musi być całkiem dobrze. Ale szybko go dochodzę i wiem, że coś jest nie tak. Rzucam „co się dzieje?”. "Bomba!" – krzyczy. Mijam go szybko i pędzę dalej. Trzyma się z tyłu w zasięgu wzroku, ale koła nie jest w stanie utrzymać. To nie był dla mnie aż tak dobry dzień, po prostu dla Saszy był jeszcze gorszy. Zaliczył bombę i najgorszy start w sezonie.
Tutaj już jadę sam, peletonik się porwał. Gdzieś z przodu widzę Marcinów z Corrado i Bliskiej, Tomek z Obstu też z przodu mocno pojechał z Andrzejem z BS. Na dojazdowy asfalt pod Jesionową wpadam ze stratą kilkudziesięciu metrów za Marcinem z Bliskiej. Pierwszy podjazd, powoli go dochodzę, ale zjazd robię jeszcze za nim. Zakręt w prawo i znów pod górę. Dociskam i biorę go. Następny jest Marcin z Corrado. Też go powoli dochodzę. Na ostatnim zakręcie w prawo przed drugim zjazdem wyprzedzam go po wewnętrznej. I zjeżdżam pierwszy, zaczynamy w tej kolejności ostatni podjazd. Nogi już ledwo kręcą, słyszę tuż za sobą Marcina. Dookoła doping, ludzie robią zdjęcia, krzyczą. Słyszę: „Adaś dawaj, dawaj!”, „Jeszcze trochę, ostatnie metry”. Widzę Alę po lewej cykająca zdjęcia. Tuż za sobą słyszę jak Marcin przyśpiesza i jest coraz bliżej. Kątem oka widzę jak mnie powoli bierze. Ja już nie jestem w stanie przyśpieszyć. Niestety przegrywam z nim ten finisz pod gorę. Później mi mówi: „postanowiłem tym razem nie odpuścić i choć raz wygrać na finiszu”. Udało mu się :)
Marcin właśnie mnie łyka na ostatnim podjeździe © dater

Ostatnie metry już sam cisnę © dater

Zaraz meta © dater

Ostatecznie nie wyszło źle. 34 miejsce Open, 7 miejsce w kategorii, 872 punkty do klasyfikacji zdobyte. Wynik, który w zeszłym sezonie byłby wynikiem najlepszym wśród wszystkich startów i brałbym go w ciemno. W tym roku, po naprawdę dobrze kilku pojechanych maratonach, pozostaje pewien niedosyt. Nie wiem, co się działo na początku, co nie zadziałało. Nie eksperymentowałem, wszystko standardowo: przygotowanie, żarcie, suple, rozgrzewka itd. A ruszyć na początku był problem :/ Dobrze, że się w porę obudziłem i wygramoliłem z tego leja :P


  • DST 67.00km
  • Teren 65.00km
  • Czas 02:14
  • VAVG 30.00km/h
  • VMAX 43.60km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • HRmax 189 ( 98%)
  • HRavg 173 ( 90%)
  • Kalorie 1550kcal
  • Podjazdy 180m
  • Sprzęt Cube Reaction GTC Team
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton Kresowy Narewka - czyli życiówka mimo ciągłego pecha :P

Niedziela, 4 sierpnia 2013 · dodano: 06.08.2013 | Komentarze 4

Zdobyłem w tym sezonie jedną niebywałą i rzadko spotykaną w peletonie zdolność. Zdolność bywania w nieodpowiednim miejscu w złym czasie
Dwa kilometry do mety najlepiej pojechanego maratonu w życiu, ostatni kilometr szutru przed asfaltem. Kraksa przede mną. I Ptaq nie jest gdzieś z przodu, z boku, nie jest cztery metry z tyłu, bo mógłby to wyminąć, przeskoczyć, może nawet spróbować przelecieć. No nie, oczywiście że nie... Jest centralnie za zawodnikiem, który kładzie się po bliskim kontakcie z kimś innym i nie ma czasu na żadną reakcję tylko jest efektowne OTB
Gdyby ktoś się zastanawiał jak się mają moje ładne, zagojone, stylowe blizny na prawym kolanie po maratonie w Wasilkowie, to odpowiadam. Już ich nie ma, są zeszlifowane i będą nowe, do których będę się musiał przyzwyczaić. I Oliwka będzie smutna, bo mówiła: tatuś, ale masz ładne serduszko na kolanie A tak wielka niewiadoma co do nowego kształtu prawego kolana i jego blizn.
Mam nadzieję, że niedługo limit mojego pecha się wyczerpie i powyższa zdolność wcale mi nie będzie potrzebna (czego bym sobie gorąco życzył)…
Zaczynając od początku, czyli pierwszego sektora startowego, w którym się znalazłem :) Zostałem wyczytany, pełnoprawnie tam wlazłem i wśród samej elity MK stałem sobie w słońcu, czekając na start. Nie opóźniony i sprawny, trzeba dodać. Oczywiście na początku zostaje trochę z tyłu, trochę asekuracyjnie jak to zwykle u mnie bywa, bez przepychania i specjalnej walki. Z drugiej linii spadłem gdzieś do czwartej i na pierwszy wiraż w lewo w asfalt tak po wewnętrznej wszedłem.
Start, wjazd na asfalt w lewo © dater

Czołówka nie rozciągnęła się od razu i kupą jechaliśmy. Zakręt w prawo w szutr i długa prosta. Ogień od razu i trochę rozciągnięcia. Tu już powoli walka o pozycję. Cały czas gdzieś trochę z tyłu, ale mam kontakt z czołówką. Na razie wszystko ok, nogi podają, serce wytrzymuje, tętno pod 190, ale dobrze się jedzie. Trochę pył i kurz dławi. Przejeżdżamy przez miejscowość Gruszki, zaraz mostek przez rzeczkę, i pierwszy delikatny podjazd na którym deptam na pedały i środkiem wyprzedzam kilku zawodników. Wjeżdzamy w las i robi się chłodniej, podłoże bardziej stabilne, szeroko i prosto. Można grzać :D
Formuje się grupa zawodników z którymi jadę w zasadzie do końca. Obok mnie czerwono-czarno od koszulek ze Sprintu. Jest Groszek, Izzy, Krzysiek, Michał, Marek i jeszcze kilku. Na razie współpraca idzie dobrze, trochę jeszcze ciasno i wymijania słabszych zawodników, ale widać że nam „idzie”. Gdzieś dopiero tutaj po kilku kilometrach zauważam, ze odczyt Garmina mam, ale zapisu już nie. Zapomniałem włączyć start na mecie! :/
Ok., 10-11 km trafiam na Saszę… zerwany łańcuch. Trzyma w ręku swoje wiszące nieszczęście i woła o skuwacz. Nie mam ani skuwacza, ani spinki więc jadę dalej. Później okazuje się, ze Boguś z półmaratonu mu pomógł oddając skuwacz i Sasza 25 minut się pierniczył z łańcuchem. Taki lajf, też ma chłop w tym sezonie pecha :/ On dla odmiany sprzętowego ;)
Wpadamy grupą na przewężenie, trochę chaszczy, jakieś małe drzewka. Ktoś z przodu utyka, ktoś się kładzie, wymijam ich lewą stroną i wychodzę z przodu. Obracam się, grupa się trochę przerzedziła. Zostało większość Sprintu, kilku chłopaków odpadło. Jedzie nas dziesiątka.
Dluga prosta, jestem trochę z tyłu. Przed nami 100-150 metrów jest grupa zawodników. Widzę Kambet i znów kilka koszulek ze Sprintu. Ciężko nam idzie doganianie. Wyskakuję na przód wymijając naszą kolumnę z prawej, naciskam na pedały i daję mocną zmianę. Jak się później okazuje zerwałem chłopaków i ledwo mnie dogonili :P
Dopadam tą grupę, jest Tomek ze Sprintu, Jacek i Bartek z Kambetu. Wielkie zdziwko z mojej strony, jeszcze z większością z nich nigdy nie jechałem, byli poza moim zasięgiem. A tu doganiam i jadę razem z nimi. Wow! :D
Ta grupa formuje się i zostaje w zasadzie w niezmienionym składzie do końca maratonu. Kogoś tam jeszcze połykamy, ktoś do nas dochodzi (mastersi z BS Anyo). Trochę dziwnie grupa pracuje. Ciągnie Tomek i Karol głownie, reszta rzadziej wychodzi. Ja kilka razy naciskam, tętno mi idzie pod 190 i tak trzymam kilka minut. Wracam do tyłu, jadę rekreacyjnie na 155. Groszek z tyłu woła „dawać chłopy, bo zaraz tu zasnę!”. U niego tętno 140 :D
Na jedynym kawałku asfaltu, długa prosta później przechodzi w szutr, znów dociskam i wychodzę na prowadzenie. Z tyłu tylko słyszę: „Ptaq szosowiec” :) No co zrobić, taką mam charakterystykę, mogę i umiem pociągnąć mocno na prostej, więc daję mocno :D
Pod koniec dystansu zaczyna mocno w naszym peletoniku udzielać się Marcin z Corrado. Daje zmiany i ciągnie grupę. Też zaskoczenie, bo nigdy go tak wysoko nie widziałem i nie podejrzewałem, że może tak mocno jechać. Ja już trochę wypluty jestem i nawet jak starałem się dać zmianę, to nie była już tak mocna jak na początku. Raczej więc jadę w środku stawki.
I zbliża się koniec maratonu. Ostatnie dwa kilometry przed metą, ostatni kilometr szutru przed wjazdem na asfalt. Doganiamy jeszcze Żebra z SBR, Wiktora z UKS i Pawła z Kambetu, nie wytrzymali do końca tempa pierwszej grupy. Robi nas się więcej i nagle… tumult, trzask, ktoś leci a przede mną fika rower i nie mam szans już go wyminąć. Lecę przez kierę prosto a ręce i kolana… ehhh. Już się witałem z gąską, już byłem w ogródku. Wściekły jestem, szybko wstaję, sprawdzam czy wszystko ok., rower cały, wszystko na miejscu. Kolana obdarte, ale adrenalina działa, na razie nie czuję bólu. Wskakuję na rower i napierdzielam ile sił w nogach. W kraksie uczestniczył jeszcze Żeber, który jest przede mną i Jacek z Kambetu, który dłużej się zbiera i zostaje za mną. Najbardziej ucierpiał Marcin z Corrado, który jako pierwszy leżał w tej kraskie i o którego rower się wywróciłem.
Żebra doganiam na asfalcie, jeszcze przed zakrętem do mety. Na ostatnią prostą wpadam pierwszy, ale Żebra nie udaje mi się odkleić. Ma sił więcej i finiszuje pierwszy odrywając się ode mnie na kilka metrów. Dalej ja wjeżdżam samotnie, za mną Jacek i później poobijany Marcin.
Na mecie, ledwo dycham za Żebrem © dater

Wjeżdżamy na metę © dater

Na mecie © dater

Na finiszu ledwo łapałem oddech © dater

Stracona minuta, być może także podium w kategorii. Na trzecim miejscu wylądował Groszek, na czwartym Michał ze Sprintu. Trudno szacować jak by się finisz między nami rozegrał, ale miałbym przynajmniej szanse go zaliczyć i z nimi powalczyć :/
Były blizny, teraz będą nowe © dater


Ale i tak pojechałem życiówkę. W Open 24 miejsce, 5 w kategorii. 6 minut straty do zwycięzcy i 954 punkty do klasyfikacji
Wielkie dzięki dla chłopaków ze Sprintu, Kambetu i innych z którymi jechałem. Dla mnie to wielki honor i przyjemność z wami jeździć. Szczególnie, że na początku sezonu nawet nie mogłem marzyć i aspirować do jeżdżenia właśnie w tym kawałku peletonu. Mam nadzieję, że do czegoś też w tym kawałku peletonu się przydałem i zrobiłem swoje, na miarę moich możliwości :D
Całusy dla zwyciężczyni © dater

Dekoracja Kobiety Open © dater

Dekoracja Mężczyźni Open © dater



  • DST 67.26km
  • Teren 66.00km
  • Czas 02:38
  • VAVG 25.54km/h
  • VMAX 41.90km/h
  • Temperatura 32.0°C
  • HRmax 188 ( 95%)
  • HRavg 174 ( 88%)
  • Kalorie 1756kcal
  • Podjazdy 91m
  • Sprzęt Cube Reaction GTC Team
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton Kresowy Urszulin - wspomnienie lata :/

Niedziela, 28 lipca 2013 · dodano: 21.09.2013 | Komentarze 0

Jestem do tyłu w tym roku z wpisami i mam chronologię na blogu skopaną całkowicie :) Wracam do zaległości i okazuje się, że jestem w... lipcu :D
Jest druga połowa września, za oknem pogodowa masakra zwana przez niektórych "złota Polska jesień". Jaka qrfa złota i jaka jesień Ja się pytam?? Jeszcze lato (co prawda ostatnie dni), a o odcieniach złocieni nie ma co wspominać. Od kilku dni leje non stop. W zasadzie od ponad tygodnia. Jakimś cudem zdarzyła się luka na maraton w Supraślu i w poniedziałek, gdzie udało się szosowy trening zrobić. Od tego czasu nie ma szans na wskoczenie na rower. Nie to żebym był jakiś delikatny i obawiał się deszczu. Nie raz mnie łapał, nie dwa razy byłem cały przemoknięty i zziębnięty. Ale słowo „łapał” jest tu kluczem. Jak jeszcze mży, delikatnie pada, albo cię złapie w trasie to jedziesz, taki lajf kolarza. Ale jak masz wyjść na rower w ulewę, gdzie nie zdążysz ujechać pięciu metrów i od razu jesteś cały mokry, to macie przed sobą typa który się na to nie porywa :P Więc cały tydzień siedzę i tylko zgrzytam zębami na pogodę za oknem, klnę na deszcz i przeklinam front który się do Podlasia przykleił. Bo wygląda to tak, że pięćdziesiąt kilometrów na zachód jest ładnie, słońce i nie pada. I wszyscy którzy mieli okazje w ciągu ostatnich dni jechać albo wracać z kierunku Wawki to powtarzają :/
No więc przykleił się ten deszczowy front do nas, człowiek już ma różne myśli: wyciągać trenażer?? Iść na siłkę? W czwartek po robocie wygrała ta druga opcja, zaliczyłem indor cycling po raz pierwszy bodajże od marca. Jutro MK w Augustowie… aż trudno mi sobie trasę wyobrazić. Na szczęście tam podłoże chłonne, piachy i szutry więc wielkiej masakry błotnej raczej być nie powinno. Ale będzie nieprzyjemnie :/
Wracając do bloga i zaległości, za oknem leje i ledwo 12 stopni, a na tapecie zawody, które od strony pogodowej były hardcorem na drugim biegunie – czyli Maraton Kresowy w Urszulinie :)
Było trochę kontrowersji w naszej maratonowej społeczności, czy temperatura tego dnia wynosiła 32 czy 36 stopni, a może przekroczyła 40?? Mój Garmin, który jest dokładny w tej kwestii i czuły, ma zapewnie dość dobrze schowany czujnik temperatury przed słońcem wykazywał w zależności od terenu (chłodniej w lesie, cieplej w terenie otwartym) wahania od 29 do 33 stopni, a średnia wyliczył na poziomie 31,2. I myślę, że to było naprawdę bardzo blisko prawdy. Oczywiście pełne słońce, w zasadzie brak wiatru potęgowało uczucie gorąca i sprawiało, ze temperatura odczuwalna przez organizm była wyższa. Generalnie był to od strony temperatury i pogody hardcore na biegunie max :D Niestety potwierdziło to też smutne i tragicznie zajście na trasie, gdzie jeden z uczestników stracił przytomność i zespół medyczny go niestety nie odratował :( Oczywiście przyczyny tego zajścia mają różne podstawy, ale na pewno jedną z nich były warunki pogodowe tego dnia. Przykra sprawa, która pokazuje jak ważne, nawet w sporcie amatorskim, jest zdrowie i regularne sprawdzanie jego stanu. Znam dużo szczegółów zdarzenia, znałem zawodnika, wspólnie z nami jeździł od kilku sezonów, ale nie sposób się o tym rozpisywać. Generalnie dbajmy o zdrowie, badajmy się, a jak są jakieś niepokojące symptomy, to nie lekceważmy ich. Bo może to być niebezpieczne dla nas i skończyć się tragicznie jak w tym przypadku. Do dziś jeździmy na Kresowych z czarnymi przepaskami na numerach w związku z tym wydarzaniem i ku pamięci Maćka (i).
Wracając do maratonu było naprawdę gorąco! Przed startem każdy szukał cienia, żeby nie stać na patelni. Ja sobie gaworzyłem w cieniu balonu z Tokiem z Kambetu.
Chowam się w cieniu © dater

Kilka minut przed startem ustawianie pierwszego sektora i na szczęście bez opóźnienia sędziowie wydają sygnał do startu.
Start maratonu © dater

Początek za raz po zjeździe z asfaltu w prawo szybki… ale po omacku. Wysuszone drogi, brak deszczu od kilku tygodni i przejazd kilkudziesięciu kolarzy z dużą prędkością wzbił takie tumany pyłu i kurzu, że nic nie było widać. Dosłownie jechało się te pierwsze kilometry po omacku, z widocznością może kilku metrów, na plecach poprzedzającego zawodnika i z widocznością może jeszcze jednego z przodu. Masakra. Pył od razu wypełniał usta, drażnił drogi oddechowe, utrudniał oddychanie nie mówiąc już o niebezpieczeństwie spowodowanym brakiem widoczności. Ale mimo, ze na razie było szybko i ciężko to udawało się jechać w miarę równo i gdzieś w czubie (gdzieś bo trudno było ocenić gdzie :P). Oczywiście musiało się w takich warunkach coś zdarzyć :) Obok mnie zdarzyła się sytuacja, która rozbawiła pobliskie towarzystwo. Już nie wiem kto, ale w słabej widoczności wjechał na pełnym gazie w krowi placek na drodze. Oczywiście można sobie wyobrazić co terenowe koła roweru zrobiły z tym plackiem i jak go rozprowadziły po zawodniku i tych jadących za nim :D Epitetów i słów rzucanych w tej sytuacji przytaczać nie będę, ale zrobiło się głośno i plucia, smrodu i śmiechu była kupa… dosłownie :D Na szczęście ja nie dostałem żadnym rykoszetem, byłem akurat obok. Ci którzy nie mieli szczęścia przejechali ten maraton w miłej atmosferze swojskiego fetoru :)
Drugie zdarzenie, zgodnie z prześladującym mnie w tym roku pechem oczywiście już nie mogło mnie ominąć. W tym całym zamieszaniu i słabej widoczności na pierwszych kilometrach wpadamy na pierwszą tego dnia piaskownice. Oczywiście z widocznością tylko kilku-kilkunastu metrów do przodu jest to zaskoczenie i o przygotowanie na ten fakt trudno. Po prostu zawodnicy przed tobą hamują wpadając w piach a ty hamując wpadasz na nich. Sekunda na reakcję bo wiem, że jest niebezpiecznie i jedno co mogę zrobić na pełnym dohamowaniu to odbić w środek, gdzie jest trochę miejsca. Udaje mi się jedynie krzyknąć „środek”, odbić w ostatniej chwili… i zaczepić o Wiesława z Obstu, który jest po mojej prawej stronie. Oczywiście jest efektowne OTB i ląduje w tym piachu. Jest spore zamieszanie, zeskakuję z trasy bo tyły nadjeżdżają, też się kopią, ktoś tam jeszcze na kogoś wpada. Wskakuję na rower… kierownica przekrzywiona o jakieś 40 stopni, nie da się tak jechać. Prostuję i jadę dalej, ale nie udało mi się jej dobrze ustawić, do końca jadę z lekkim kilkustopniowym skrzywieniem w prawo.
Po tej zabawie w piaskownicy uciekła mi cała grupa zawodników i musze gonić. Zaraz jest podjazd na groblę i płaski twardy odcinek po grobli wzdłuż Jeziora Wytyckiego. Naciskam mocno, wyprzedzam, tętno skacze do górnych moich granic i je utrzymuje. Jadąc czuję, ze coś jest nie tak z rowerem, coś trzęście, wydaje jakieś dziwne odgłosy i stuki. Próbuję ocenić co jest nie tak, ale oglądanie roweru z poziomu jeźdźca na zawodach to trudna sprawa ;) Po jakimś czasie jednak odnajduję przyczynę… widzę poluzowany i wiszący zacisk przedniego koła. Ulala, niebezpiecznie. Zatrzymuję się, zeskakuję, podnoszę kierownicę… koło wypada z widełek. Mogło się to źle skończyć. W czasie upadku widocznie zacisk się zwolnił a na nierównościach grobli nakrętka zaczęła się odkręcać i koło po prostu było tylko dociskane od podłoża. Większa hopka z oderwaniem koła od ziemi i bym gryzł ziemię :/ Dociskam więc na szybko zacisk… i znów musze gonić tych, których na grobli wyprzedzałem.
Na trasie © dater

Niestety te gonienia na wysokich wartościach tętna i pogoda zafundowały mi bombę na trasie, jakiej jeszcze nie miałem. Około 30-35go kilometra skończyła się jazda a zaczęła się męczarnia. Nogi i pikawa odmówiły zgodnie posłuszeństwa i to co jechałem to już była tylko jazda na przetrwanie i dotarcie do mety z jak najmniejszymi stratami :( Nie pomogło picie, nie pomogły żele. Żele zamiast lądować w gębie to ze zmęczenia lądowały wszędzie, tylko nie w otworze gębowym. Upaćkałem się jednym w kolorze czerwonym na maksa, na mecie myślano że się pociąłem na trasie. Szczególnie, że Sasza lądując w jakim rowie rzeczywiście się pociął na pobitym szkle i załatwił nogę i rękę zaliczając DNFa. Na szczęście nic poważnego mu się nie stało.
Ładny shot! © dater

Ostatnie kilometry jadę z Tomkiem z Chesapeake Bike Team, we dwójke pracujemy na wspólne miejsce.
Z Tomkiem, ostatnie kilometry © dater

We dwójkę też dojeżdżamy do mety, nie walczymy mocno, on mnie puszcza i pierwszy przejeżdzam linię mety.
Wiraż na mecie © dater

I po maratonie © dater

Ciężki, naprawdę ciężki maraton. Upał na trasie i sama konfiguracja trasy tego dnia dała naprawdę w kość. Płasko, dużo otwartej przestrzeni, gdzie słońce dodatkowo dobijało. Poza tym piach, piach, maraton pod znakiem piaskownicy. Tereny może i ładne, ale za płaskie jak na maraton MTB, zliczyło mi ledwo 100 metrów przewyższenia! :/ Więc było szybko, pechowo, piaskowo i gorąco.
Na pocieszenie jak to na płaskim i szybkim maratonie nie najgorsza zdobycz punktowa: 875 pkt do generalki. Miejsce 32 Open i 8 w kategorii. Jak na marną jazdę i wypadki na trasie to naprawdę całkiem nieźle. Można więc z takiej bomby jeszcze zapalnik wyciągnąć ;)
Żarłem muchy :) © dater

Dekoracja Open © dater

Dziewczyny Open © dater


A dziś, patrząc na rozpadaną i chłodną wrześniową aurę na zewnątrz człowiek by wrócił do tego gorącego Urszulina! :D


  • DST 58.89km
  • Teren 56.00km
  • Czas 02:15
  • VAVG 26.17km/h
  • VMAX 47.30km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 191 ( 97%)
  • HRavg 171 ( 87%)
  • Kalorie 1488kcal
  • Podjazdy 376m
  • Sprzęt Cube Reaction GTC Team
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton Kresowy Sopoćkinie (Białoruś)

Sobota, 20 lipca 2013 · dodano: 14.09.2013 | Komentarze 0

Jak zwykle bardzo klimatyczna i coooltowa wycieczka na Białoruś :)))
Grodno, dziadzia Lenin © dater

W knajpie płaci się w milionach :) © dater

Sam maraton na podobnej trasie jak rok wcześniej, warunki bardzo dobre, pogoda dopisała. Jechało się świetnie i większość w dobrej grupie. Na koniec gdzieś odpadłem, ale się obudziłem, dogoniłem i wygrałem finsz :)
Moja grupka © dater

Uciekam © dater

Na trasie © dater

Miejsce bardzo dobre, 22 Open, i tuż za podium w kategorii - 4 miejsce w Elita Plus :D Jest już blisko, coraz bliżej...
Oczywiście po maratonie międzyteamowa integracja nad Kanałem, która później przeniosła się do Grodno by night :)
Po maratonie © dater

Nad Kanałem AUgustowskim © dater

Międzyteamowa integracja © dater



  • DST 58.22km
  • Teren 54.00km
  • Czas 02:12
  • VAVG 26.46km/h
  • VMAX 59.30km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • HRmax 184 ( 96%)
  • HRavg 170 ( 89%)
  • Kalorie 1501kcal
  • Podjazdy 433m
  • Sprzęt Cube Reaction GTC Team
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton Kresowy Drohiczyn

Sobota, 22 czerwca 2013 · dodano: 03.08.2013 | Komentarze 0

Na starcie ustawiam się w pierwszy sektorze, jestem wyczytany :) Idzie to sprawnie, chociaż przeciskać się trzeba. Słońce zaczyna przygrzewać i już wiadomo, że będzie ciężko. Start punktualnie o 11.
Start maratonu © dater

Peleton rusza © dater

Wiraż na starcie © dater

Jak zwykle nie jestem na pierwszych metrach ustawiony najlepiej. Gdzieś trochę z tyłu, jadę asekuracyjnie. Dopiero jak się przerzedza cisnę do przodu. Już na pierwszym kółku ustawia się grupa, z którą jadę praktycznie cały maraton. Ciśniemy razem zgodnie, robiąc zmiany i łykając słabszych zawodników. Jest Groszek ze Sprintu, Marcin z Bliskiej i kilku innych znanych gości, z którymi z reguły podobnie na maratonach jeżdżę.
Pierwsze kółko - Grochu strzela :P © dater

Pierwsze kółko nie najgorzej. Ciągnę grupę dość długo, trochę się to odbija później na mojej dyspozycji tego dnia. Podjazdy w swoim tempie, nie jest najgorzej, chociaż nie rewelacyjnie. Dłużą się strasznie, chłopaki licytują się na tętno :P
Na podjeździe licytacja, zawodnik z boku: 174 © dater

Cisnę mocno © dater

Ja rzucam: 186... odpowiedź: mutant! © dater

Kryzys łapie mnie na trzecim kółku. Kilku do nas odpada, kilku doganiamy, ale jedzie się coraz ciężej. Raczej zaczynam się na kole wozić. Do tego upał i duchota coraz większa.
Koniec podjazdu pod metą © dater

Zakręt i meta © dater

Mocno ciągnę © dater

Czwarte kółko trochę odżywam, wiem że już blisko końca, będzie nie najgorzej. Cisnę mocniej.
Na zakręcie, za chwilę podjazd © dater

Na ostatnim podjeździe przed metą grupa się rwie, każdy jedzie dla siebie. Groszek mnie urywa, ja urywam Marcina. Rozciąga nam się grupa i każdy na metę wjeżdża sam.
Na mecie, wjeżdżam sam © dater

I po maratonie © dater

Omawianie trasy i startu © dater

Dobrze było! :) © dater

Może nie było rewelacyjnie, szczególnie druga połowa. Gdzieś zabrakło mi siły, za bardzo się wypompowałem na początku, pojechałem bez rezerwy. Trzeba jednak równiej rozkładać siły, szczególnie w takich warunkach pogodowych jak były w Drohiczynie.
Nagrody w Drohiczynie... nietypowe :D © dater

Dekoracja Kobiety Open © dater

Dekoracja Mężczyźni Open © dater

Wynik nie najgorszy: 36/107 Open, 15/36 w kategorii Open. Zdobycz punktowa znaczna, znów przekroczyłem magiczne 900 punktów – tym razem 915 :D O dziesiąte punktu mniej niż w rekordowym starcie w Sokółce. No więc mogę być zadowolony :)


  • DST 61.67km
  • Teren 59.00km
  • Czas 02:54
  • VAVG 21.27km/h
  • VMAX 54.40km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • HRmax 183 ( 95%)
  • HRavg 164 ( 85%)
  • Kalorie 1670kcal
  • Podjazdy 800m
  • Sprzęt Cube Reaction GTC Team
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton Kresowy Michałowo

Niedziela, 9 czerwca 2013 · dodano: 25.06.2013 | Komentarze 0

Już w czasie powrotu z rozgrzewki i ustawiania się na starcie wszyscy widzimy mega chmurę burzową za plecami, nadchodzącą z kierunku wschodniego. Oj, może być ciekawie :P
Na starcie © dater

Start, można powiedzieć jak zwykle, mi nie wychodzi :( Jestem trochę z tyłu, jeszcze zaraz po starcie gość przede mną się wypina i staje, ja za nim musze wyhamować, ominąć. Tracę od razu z dziesięć pozycji, jestem zepchnięty w lewo. Trafiam zamiast na drogę to na chodnik i żeby wrócić musze przyhamować i uważnie się włączyć do peletonu - znów tracę…
Od początku mocno, kilka kilometrów asfaltu. Kontroluję sytuację i jak to u mnie… nie umiem walczyć na tych pierwszych kilometrach. Jeszcze do tego uraz po Wasilkowie i tej kraksie, gdzie prawie straciłem sezon na asfalcie. Zostaje to w psychice.
Jest mocno, tętno na tych pierwszych kilometrach wskakuje na ponad 180 uderzeń. Zjazd do lasu, peleton się rozciąga, przyśpieszam w stosunku do zawodników, z którymi jechałem pierwsze kilometry. Na razie tłoczno, ale da się przeciskać do przodu. Popełniam na początku masę błędów. Obieram źle drogę, gdzieś się wypinam, podpieram. Ląduję kilka razy poza trasą, zaliczam niebezpieczny zjazd poboczem, po ukrytych w trawie dziurach (ledwo się ratuję), ze dwa razy leżę. Dawno już nie popełniłem tylu prostych błędów, jestem na siebie wściekły. Po jakiś 10-ciu kilometrach zaczyna grzmieć, robi się ciemno i nadchodzi pierwsza burza. Moczy nas, ale jeszcze nie jest tragicznie. Doganiam trochę Sprintu i przede wszystkim Bartka z Kambetu, z którym jadę do końca. Dla mnie to zawodnik, z którym jazda to prawdziwe wyzwanie. W tamtym roku nieosiągalny, w tym sezonie udaje się z nim jechać, ciągnąc nawzajem. Współpracujemy zgodnie aż do mety. Po dwudziestu minutach deszcz się uspokaja, w którymś momencie wychodzi nawet słońce.
Jedzie się cały czas dobrze. Kończy się limit błędów na ten maraton, zaczynam jechać równno i bez głupot. Doganiamy z Bartkiem następnych zawodników. Albo ich łykamy i uciekamy po jakimś czasie, albo się podłączają. Jedziemy grupą ok. 5-6 zawodników tasując się i współpracując na trasie.
Gdzieś w połowie dystansu znów się robi ciemno, grzmi, zrywa się wiatr… i deszcz uderza ze zdwojoną siłą. W takich warunkach jeszcze nie jechałem. Ściana deszczu, drogi zmieniają się w rwące potoki. Po drugim bufecie jest w wiosce podjazd szutrowy, wjeżdżamy… a na nas sunie całą szerokością fala wody i błota. Później na zjeździe pędzi z nami. Masakra…
Na trasie © dater

Robi się z tego ekstremalny maraton, drogi rozmakają, kałuże na całą szerokość, rwące potoki. Z temperatury ponad 30 stopni... robi się według Garmina 12 :P I tak już zostaje do końca. Do końca też jedziemy wspólnie z Bartkiem, razem wpadając na metę.
Z Bartkiem na mecie © dater

Było naprawdę dobrze © dater

Dojechałem © dater

Jestem zadowolony. Czuję, że było dobrze, mimo początkowych błędów i słabości. Ciężkie warunki i trasa nie zrobiły może dobrego wyniku, ale na pewno o to było tego dnia ciężko.
Błotna kąpiel zakończona :) © dater

No było bosko w tym błotku :) © dater

Patrzę na wynik © dater

Upaprany po pachiii :) © dater

Ostatecznie ląduję 42 Open i 10 w kategorii. Czas 2:56:26 daje mi 846 punktów, więc wynik w stosunku do zeszłego sezony bardzo dobry. Aczkolwiek do wyniku z Sokółki sporo zabrakło…


  • DST 62.75km
  • Teren 59.00km
  • Czas 02:26
  • VAVG 25.79km/h
  • VMAX 56.30km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • HRmax 183 ( 95%)
  • HRavg 169 ( 88%)
  • Kalorie 1597kcal
  • Podjazdy 556m
  • Sprzęt Cube Reaction GTC Team
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton Kresowy Sokółka, czyli jak się sprężyć na życiówkę :)

Niedziela, 26 maja 2013 · dodano: 30.05.2013 | Komentarze 0

Czwarty start w tym sezonie, w tym trzeci w Kresowych. I powiedziałem sobie do trzech razy sztuka. Wasilków – kraksa i DNF. Olsztyn – start nieudany, brak zadowolenia, słaba forma, problemy ze sprzętem.
Ustawiam wszystko pod tą Sokółkę. Trenuję, odpoczywam, regeneruję się, inwestuję porządnie w serwis sprzętu, żeby wszystko było tiptop :) Jestem zmobilizowany i nastawiony pozytywnie. Staram się nie myśleć o problemach, kraksach, DNFach, urwanych przerzutkach ;)
Tym razem organizacja zagrała. Wyczytano pierwszy sektor startowy, w którym miałem przyjemność stanąć. Start bez opóźnienia zaraz po 11-stej.
Start maratonu © dater

Rozjazd na asfalcie, później wskakujemy w prawo na szutrówkę. Kawałek brukiem i dłuuugi szybki szutr na Kamionkę.
Czołówka ciągnie © dater

Początek mocny, ale wytrzymuję w czołowej grupie. Rozciąga się dopiero za Kamionką na długim podjeździe. Tam biorę kilku zawodników i jadę swoje.
Doganiam małą grupę Sprintowców, łykam Groszka, Janusza z Obstu, zaraz potem Roberta z Bliskiej. Robert dogania mnie jednak dwa kilometry później i jedziemy równo razem robiąc zmiany. Na horyzoncie następna grupa – Sprint, Pistacje ;) Chwilę jedziemy z nimi i przyśpieszamy. Zostaje z nami Paweł z Kambetu. W trójkę ciśniemy razem następne kilometry. Współpracujemy zgodnie. Łykamy następnych zawodników. Na szybkim szutrze wychodzę na czoło i dociskam, zostaje nas znów tylko trójka. Na jednym, nierównym podjeździe w lesie Robert przede mną sią kładzie, zaczepiając o coś pedałami. Wymijam, ale nie przyśpieszam. Wiem, że dobrze mi się z nim jechało i dobrze będzie razem dalej pociągnąć.
Trasa bardzo podobna jak sezon wcześniej. Jedziemy „duktem” leśnym , na którym rok wcześniej urwałem hak przerzutki. Tym razem udaje się bez sensacji :)
Jedzie się naprawdę dobrze, pilnuję tętna. Wychodząc na zmiany dociskam, ale żeby się nie zajechać. Cały czas mam siły, ale na jednym długim szutrowym podjeździe nie jestem w stanie utrzymać koła dla Pawła i strzelam z korb. Chłop jest mocniejszy i nam odjeżdża, zostajemy z Robertem.
Na trasie © dater

Ostatnie kilometry jedziemy we dwójkę. Udaje się jeszcze dogonić kilku zawodników. Przed Sokółką wyskakujemy na asfalt. Przed nami widzimy jeszcze Mistrala i zawodnika z Kambetu. Dociskamy na zmiany. Przed samą groblą doganiamy Wiesława z Mistrala. Tam jest wąsko. Robert się jakoś przeciska i ucieka, ja zostaję. Mostek, nawrota, dalej singiel wzdłuż zalewu, ciężko jest wyprzedzać końcówkę półmaratonu. Dopiero przed samą metą robi się szerzej, dociskam i wyprzedzam Wieśka na ostatnich metrach.
Finisz © dater

Zadowolenie © dater

Udało się :) Udało się wreszcie pojechać na maksa, na miarę możliwości i z zadowoleniem skończyć maraton. Wszystko tym razem poszło jak należy. Może noga nie była super, miałem jakieś takie dziwne odczucie. Ale o niebo lepsza niż w Olsztynie, wypoczęta, mocna. Jechałem w czubie, trzymałem koło, byłem w stanie prowadzić, docisnąć i porządnie kręcić. Dojechałem do mety z zawodnikiem, który zawsze był sporo przede mną. Nie mówiąc już o tym że objechałem sporo ludzi, którzy zawsze stali w klasyfikacji wyżej ode mnie :) Yes, yes, yes :D
Ciężko było © dater

Zadowolenie ze startu © dater

Kręce jeszcze chwilkę po finiszu, sprowadzam bliżej mety samochód. Wcinam bardzo dobry makaron, jest też dobre ciasto, owoce, full wypas jak to na kresowych bywa :)
Odpoczynek po maratonie © dater

Wynik rewelacyjny, moja życiówka. Open 39/136, Elta Plus 12/37, czas 2:26:39, strata do zwycięzcy nieco ponad 12 minut. I zgarniam rekordową ilość punktów do generalki – 915 :D
Z sukcesów teamowych.
Sasza zdobył trzecie miejsce w Elicie Plus. Olka pojechała tym razem w półmaratonie i oczywiście wygrała w swojej kategorii :) Ale stwierdziła, ze mimo kontuzji (coś tam z kolanem) to ona więcej na połówkę się nie pisze – ledwo się rozpędziła i już był koniec :D
Ola na podium © dater

Sasza na podium © dater

Dekoracja kobiet maraton Open © dater

Dekoracja Open maratonu © dater