Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi dater z bazy wypadowej Czarna Białostocka. Przekręciłem na dwóch kołach 33225.50 kilometrów w tym 7698.22 w terenie. Kręcę z prędkością średnią 26.15 km/h i dociskam jeszcze bardziej :D
Więcej o mnie.

2014 button stats bikestats.pl 2013 2012 2011 2010 2009

Statystyki i osiągnięcia


Najdłuższy dystans: 342 km
Maksymalna prędkość: 79,20 km/h Najwyższe wzniesienie: 2920 mnpm Maksymalna suma przewyższeń: 2771 m

Pogoda

+2
+
-3°
Czarna Bialostocka
Niedziela, 24
Poniedziałek + -3°
Wtorek + -5°
Środa + -2°
Czwartek + -2°
Piątek + -3°
Sobota + -3°

Linki


BTR2







hosting


Instagram

GPSies - Tracks for Vagabonds


Zalicz Gminę - Statystyka dla Dater


Opencaching PL - Statystyka dla Dater

Kontakt




Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy dater.bikestats.pl

Wpisy archiwalne w kategorii

BLU Team Refleks

Dystans całkowity:8595.38 km (w terenie 3895.61 km; 45.32%)
Czas w ruchu:351:54
Średnia prędkość:24.43 km/h
Maksymalna prędkość:79.20 km/h
Suma podjazdów:70840 m
Maks. tętno maksymalne:196 (100 %)
Maks. tętno średnie:179 (91 %)
Suma kalorii:220464 kcal
Liczba aktywności:148
Średnio na aktywność:58.08 km i 2h 22m
Więcej statystyk

Maratony Kresowe Finał – Augustów

Niedziela, 3 października 2010 · dodano: 05.10.2010 | Komentarze 0

Po rozgrzewce zajeżdżamy pod start. Cały czas trwa jeszcze rejestracja, jest całkiem sporo startujących.

Maraton Kresowy Augustów - przed startem © dater


Przed jedenastą ustawiamy się na starcie, ale coś jest małe opóźnienie. Dopiero 11.10 startujemy. Najpierw spokojnie za pilotem przez miasto. Ale też jest niebezpiecznie, tłoczno, hamowanie, przyspieszanie, zwężenia, rondo. Za miastem przyspieszamy.
Plan z Saszą na ten maraton jest prosty. Wiemy że będzie płasko i szybko. A wiec trzeba się trzymać czoła, nie pozwolić się na oderwanie czołówce, bo później gonitwa będzie niemożliwa. Jak nie przyciśniemy od początku to nam ucieknął i tego nie da się już nadrobić.
A więc dociskamy od początku, trzymamy się czoła i pędzimy tymi pierwszymi rozjazdowymi kilometrami asfaltem na złamanie karku. Momentami na liczniku 45 km/h, a w zasadzie z około 40-stu to nie schodzi. Ale jest niebezpiecznie przy takiej szybkości w zwartej grupie. W którymś momencie z lewej strony widzę kontem oka i słyszę jak ktoś woła „uwaga”… hamowanie, ktoś leci przez kierownicę, ktoś uderza, kilka osób pada. Tylko łomot, chrzest metalu i krzyki… brrr… nie ciekawie to wyglądało. Mam nadzieję, że nic poważnego się nie stało, ale podejrzewam że karetka z obstawy wyścigu się przydała.
Działo się to wszystko z lewej strony, my na szczęście jechaliśmy prawą. Sasza przede mną, ja mu na kole siedzę. Dojeżdżamy do zjazdu w lewo z asfaltu, przez tory i zaczyna się teren. Cały czas w zasięgu wzroku grupa liderów, stawka się rozciąga trochę. Są pierwsze upadki, spięcia, ktoś na kogoś wpada. Na razie płasko, jedyna trudność to łachy piachu. I na jednej z nich, na około 10-tym kilometrze mam pecha. Ktoś przede mną się wykłada. Próbuję go ominąc lewa stroną, niestety zaczepiam kierą o jego kierownice i wywijam malownicze OTB. Na szczęście jest miękko i mała prędkość, więc szybko się zbieram i wsiadam na rower. Ruszam… a on mi nie jedzie tam gdzie chce. Kierownica się wykrzywiła o dobre 45 stopni. Zsiadam i mocuję się z nią dłuższą chwilę, poprawiam. Wsiadam na rower, dalej jest trochę krzywo, ale da się jechać. Niestety trące kontakt z grupą, nawet nie wiem czy Sasza przede mną czy za mną. Podejrzewam że z przodu bo trzymaliśmy się razem, wiec znów przyjdzie mi go ścigać.
Ścigam więc i ścigam. Ciężko to idzie, płasko. Wszyscy jada równo, nie ma górek, nie ma gdzie wyprzedzać. Okazuje się to, czego się obawiałem. Taki charakter trasy mi nie odpowiada. Wychodzi na to że jestem góralem, dobrze czuję się na podjazdach, umiem docisnąć, wyprzedzić. Na płaskim stać mnie tylko na jazdę z innymi.
Doganiam dwójkę rywali (w tym jedną rywalkę) i z nimi wjeżdżam w sekcję z lekkim błotem i kałużami. I tu popełniam ewidentny błąd sprowokowany przez zawodnika przede mną. On spada z góry w błocko a ja zamiast pojechać górą i ominąć to błocko robię to samo co on. Ładuję się w kałużę i błoto. On staje, ja za nim. Muszę upierniczyć buty, żeby się wydostać, tracę kontakt z tą dwójką. Dalej jest jeszcze gorzej. Następny błąd. Podmokły teren, ale tak zamaskowany trawą, że zbliżając się nie rozeznaję się w sytuacji. Jest rozjazd, walę w lewo gdzie widzę trawę… a koło się zapada w mokradło. I dokręcam i może bym z tego wyszedł, gdyby nie jakaś żerdź leżąca w poprzek. Koło mi staje, wypinam się z bloków… i ląduję po kostki w lodowatej wodzie. Nie ja jeden, ale to nie pocieszenie. Klnę pod nosem, pozostało dobre dwie godziny jazdy z mokrymi i zimnymi nogami, to dopiero 12-sty kilometr. Po prawej jest „kładka” z gałęzi, kilku zawodników z niej korzysta. Orzekam że mam dziś pecha… i niestety nie mam szczęścia do prawidłowych decyzji.
Przez następne kilka kilometrów teren, korzenie, bez podjazdów, małe hopki. Kogoś tam doganiam, ktoś mnie wyprzedza. Przewija się kilka numerów, tworzymy jakąś luźną grupę. Nogi mi marzną i nie jedzie się najlepiej. Za remontowaną śluzą pierwszy i w zasadzie jedyny trudniejszy, piaskowy podjazd na trasie. Moi kompani zsiadają i dają z buta, ja bez większych problemów podjeżdżam i odchodzę od grupy. Tutaj jest jeszcze kilka łatwiejszych podjazdów na których zwiększam przewagę i widzę przed sobą następną grupę. Zaczynam gonić, ale trudności się kończą i zaczyna się prosty, równy szuter. Jechać samemu strasznie ciężko. Ta grupa, którą już widziałem odchodzi mi i ginie z oczu. Cisnę sam, ale rozwinąć ponad 25 km/h jest ciężko. Jest wiatr, nogi marzną, czuję już zmęczenie. W którym momencie dogania mnie zawodnik z grupy, która odsadziłem na górkach. Zaczyna prowadzić, podłączam się, ale nie idzie to jakoś specjalnie szybciej. Po kilku kilometrach z tyłu dogania nas cały pociąg. Podłączamy się i zaczynamy cisnąć 30-35 km/h. Jestem na końcu, ledwo do nich dobijam. Trzech, czterech kolegów z przodu pięknie ciągnie cały pociąg. I tak dobre kilkanaście kilometrów. Jeszcze bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że nie lubię takich tras i takiego ścigania. Brakuje mi wytrzymałości na takie długie dociskanie na płaskich prostych. Nad tym będę musiał popracować przed przyszłym sezonem.
Gdy już moje zmęczeni dosięga zenitu zjeżdżamy z szutru w las i robi się wolniej. Tu jest drugi bufet, z którego nie korzystam (pierwszego nawet jakoś nie zauważyłem). Lecimy wzdłuż kanału, grupa się szadkuje, jest kilka górek i małych podjazdów na których wyprzedzam. Ostatnie kilometry robie razem z Białorusinem w barwach narodowych. Trochę ja go podciągam, trochę on mnie. Przypomina mi się sytuacja z Suwałk, gdzie szachowałem się też ostatnie kilometry, akurat z Litwinem i odpuściłem mu finał. Teraz sobie powiedziałem, że tego nie odpuszczę. Wyskakujemy na asfalt, on prowadzi, ale przed górką przed mostem puszcza mnie przodem. Ja rozpędzony staje na pedałach i górkę podjeżdżam na pełnej parze w stójce. Urywam rywala na dobre kilkanaście metrów, skręcam w prawo nad kanał i sam wpadam na metę. Finisz wygrany :)
Cały maraton bardzo fajny, aczkolwiek pechowy. Nie jestem do końca zadowolony, Sasza przyjechał przede mną. Udało mu się utrzymać grup z przodu, dołożył mi 11 miejsc i ponad 6 minut. Trasa dobra na zakończenie cyklu, na finał, bo prosta, szybka, nie męcząca. Ale mam poczucie, że nie dla mnie. Na górkach koło Suwałk i Supraśla jeździ mi się lepiej, mam większą satysfakcję i lepsze wyniki. Chociaż rating czasowy wychodzi mi najlepszy w sezonie, ale to wynik po prostu szybkiej trasy i niewielkich różnic czasowych.
Rower upierniczony… stawiając go koło Meridy Saszki doznaję szoku. Jakbyśmy inne zawody jechali :) Jego czyściutki, nawet za bardzo czyścić nie musi. Mój uwalony w błocie, zachlapany. No niestety, miałem kilka przygód na trasie i to widać na Kellysku :)

rowerki po maratonie © dater


Wygrał Darek Zakrzewski, pierwszy też w generalce cyklu. Jego czas: 2:06:47
Sasza: 2:27:57
Mój: 2:34:21
Open: 59/113
Elita: 23/47
Rating open: 82,1%
Rating kat: 85,6%

  • DST 15.00km
  • Teren 3.00km
  • Czas 00:42
  • VAVG 21.43km/h
  • VMAX 31.00km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • HRmax 163 ( 83%)
  • HRavg 137 ( 69%)
  • Kalorie 337kcal
  • Podjazdy 30m
  • Sprzęt Kellys Oxygen 2009
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rozgrzewka przed Kresowym Augustów

Niedziela, 3 października 2010 · dodano: 05.10.2010 | Komentarze 0

Przede mną ostatni wyścig w sezonie… w którym w ogóle miało nie być startów :) No ale chęć rywalizacji te plany zweryfikowała i spodobało mi się to. A więc czwarty start w sezonie, tym razem w finale Maratonów Kresowych w Augustowie.
Tym razem pojechał ze mną Sasza, który chyba po starcie w Suwałkach zapalił się do maratonów podobnie jak ja. I dobrze, mam kompana :)
Wybieramy się wiec we dwójkę do Augustowa. Pogoda od rana ładna i prognozy też dobre. Ma być słonecznie, choć nie za ciepło, w granicach 12 stopni. Dojeżdżamy na rynek w Augustowie tuz po 9-tej, akurat rozstawiane jest biuro zawodów. Rejestrujemy się i przejeżdżamy pod metę nad kanał Augustowski, żeby mieć na koniec samochód pod ręką. Tam się szykujemy i wybieramy się na rozgrzewkę. Robimy te kilkanaście kilometrów za Augustów rozbiegówką asfaltową, wracamy trochę wzdłuż torów terenem i udajemy się na start.

  • DST 65.40km
  • Teren 42.00km
  • Czas 02:46
  • VAVG 23.64km/h
  • VMAX 48.00km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • HRmax 186 ( 94%)
  • HRavg 170 ( 86%)
  • Kalorie 1928kcal
  • Podjazdy 695m
  • Sprzęt Kellys Oxygen 2009
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton Kresowy Suwałki

Niedziela, 22 sierpnia 2010 · dodano: 25.08.2010 | Komentarze 0

Po krótkiej rozgrzewce stajemy przed jedenastą na starcie. Wychodzi tu pewien mankament: nagłośnienie jest tragiczne. Ktoś coś mówi przez mikrofon, nic kompletnie nie słychać.
Startujących na oko około dwustu. Ja startuję z Saszą i Czarkiem, ustawiamy się nawet nie za daleko czoła, gdzieś w czwartej, piątej linii.
Pogoda już ładna, słońce zaczyna smalić. Na trasie nie spadła ani jedna kropla deszczu, za to upał na otwartych przestrzeniach dawał w kość.
Ok. 11.00 rozlega się sygnał startowy. Akurat ktoś przede mną się sczepia i blokuje, chłopaki z boku startują do przodu. Ja ruszam z małym opóźnieniem i już ich nie widzę. Ale postanawiam nie gonić na siłę, wiem że ich złapię. Pierwsze kilometry przez Suwałki asfaltem, kilka rond (ja nie dostałem żółtej kartki za jazdę pod prąd). Później już znajomy szutr, mostek i Bród Stary. Tam zaczynam już dociskać próbując się dobić do Czarka i Saszy. Czarka widzę w małej grupce, doganiam ich i zaczynam uciekać.



Uploaded with ImageShack.us

Za miejscowością Potasznia zakręt w prawo i pierwsza ostra selekcja na asfaltowym podjeździe. Tutaj wyprzedam kilku zawodników, na następnym podjeździe koło Żywej Woli także. Jedzie mi się całkiem dobrze, chociaż wiem że na razie zostawiam za sobą po prostu słabszych, a czub jeszcze daleko. Poza tym Saszy nie widzę dość długo i to mnie zastanawia. Mówił że jest mocny, chociaż twierdziłem żeby za bardzo temu odczuciu nie ufał. Żeby nie dociskał na początku za mocno bo się spali. No ale jak widać chyba pocisnął, więc może jednak był mocniejszy niż mi się zdawało.
Wjeżdżamy w trudniejszy teren. Podjazdy robią się dłuższe, kamieniste, błotniste. Widać że lało. Przepiękne krajobrazy dookoła, ale jakoś nie ma czasu na podziwianie. Dojeżdżam do ostrego zakrętu w lewo, widzę z boku Saszę. Nareszcie :) Przejęty wjeżdżam w ten kamienisty, opadający w dół zakręt trochę za szybko, lewy but mi się wypina i… gleba. Na szczęście niegroźna, w zasadzie przeskakuję lezący rower i zbiegam dwa kroki w dół. Wracam na górę, wsiadam i zaczynam gonić Szaszę. Jest gdzieś przede mną, mam już tą świadomość że niedaleko. Doganiam go ok. 25-go kilometra, biorę na podjeździe wyrzucając z siebie „dawaj Sasza, dawaj..”. Następne kilka zjazdów, podjazdów… redukcja na najmniejszy blat z przodu… i spada mi łańcuch. Męczę się z minutę, na dodatek podjazd wiec ciężko ruszyć na nowo i wpiąć się w espedy. Sasza mnie bierze i kilki innych zawodników także. No ale ciągnę dalej i na następnym podjeździe znów wszystkich wymijam. Saszy już więcej tego dnia na trasie nie widzę. Jestem w „górnych partiach” trasy. Przepiękne widoki, w dole jeziora. Wyboista „łąkowa” droga i zawodnik przede mną krzyczy: „ uwaga jechać lewą, ostre płytki!!!” Rzeczywiście, przejeżdżam koło dołu wypełnionego tłuczonymi płytkami ceramicznymi, w które wpadł kolega i załatwił sobie kapcia.
Dalej jadę w zasadzie sam. Dopiero po kilku kilometrach doganiam małą grupę, którą po kolei łykam.



Uploaded with ImageShack.us

Widzę numery z Kresowego w Sokółce, które mnie łykały wtedy bez bólu i teraz mam prawdziwą satysfakcję. A zaczynają się Smolniki i najtrudniejsze partie tego dnia. Długie ostre podjazdy i niebezpieczne, mokre, kamieniste zjazdy. W którymś momencie natykam się na środku drogi na samochód próbujący się przebić i tarasujący drogę. Niestety, wściekły musze go omijać z buta. Gdzieś dalej znów mam pecha z łańcuchem: ponownie spada mi na podjeździe za małą zębatkę z przodu. Znów minutowa walka i problem z ruszeniem pod górę. Gliniane błoto oblepiło mi lewy pedał w taki sposób, że powstała jedna wielka „gamoła”. Nie mogę wpiąć się w pedał, walczę jadąc dość ostry podjazd z wpiętym tylko jednym butem. Na górce walę z wściekłością butem w pedał, żeby obić trochę błocka, jakoś się udaje. Pedał się wpina na miękko, bez charakterystycznego trzasku. Później jak go czyszczę, to musze wygrzebywać ta glinę płaskim śrubokrętem i to z wielkim trudem.
Jest ok. 40-tego kilometra, dopada mnie mały kryzys. Wciągam żel i czekam na odrodzenie. Dalej bajoro i słynna kałuża, która zaliczają chyba prawie wszyscy. Rower wpada po osie, a nogi po kostki w wodę. Przez kilka kilometrów później chlupie mi w butach a suport wydaje niepokojące dźwięki.
Sytuacja się stabilizuje. Zaczynam jechać ze stałą grupą zawodników. Raz ja kogoś, raz ten sam ktoś mnie. W pamięć zapadają mi numery 22, 195 i 299 w stroju Astany, ale takim starszym, jeszcze kolorowym. Jak się później okazuje na liście startowej był to Litwin. I z tą Astaną jadę w zasadzie ostatnie 15 kilometrów. Raz on mnie ciągnie, raz ja jego. Chociaż mam wrażenie, że jak ja ciągnę to idzie lepiej ;)
Wpadamy razem na ostatnie kilometry asfaltu. Tu już przyspieszamy, w zasadzie ja prowadzę. Ale w którymś momencie na odcinku szutrowym wpadam w piach, trochę mną rzuca i Astana odchodzi ode mnie na kilkadziesiąt metrów. Znów wypadamy na asfalt, tam bierze mnie na tempie dwóch zawodników, numer 51 i brązowy strój Miche. Wpadam im na koło, ale są mocni. Dochodzę dzięki temu Astanę, ich odpuszczam a Litwinowi siadam na koło. Za kilka kilometrów widzę, ze 51 urwał Miche, który ma dość. Na krótkiej hopce bierzemy go z Astaną na stójce i zaczynamy gonić zawodnika w zielonym stroju Peletonu którego widać kilkaset metrów przed nami.
Tak też wpadamy do Suwałk na ronda. Ja z Litwinem i coraz bliżej z przodu Peleton. Wiatr tu wieje na całego, Litwin chowa się za mną przed wiatrem. Jak odpuszczam to za bardzo nie chce ciągnąć. Próbuję wiec go urwać, i dorwać Peleton, bo wiem ze na mecie mu odpuszczę, sprinterem nie jestem. Ale on nie daje się i ciągle trzyma się koła, nie chcąc za bardzo ciągnąc z przodu. Wpadamy na chodnik koło zalewu, jeszcze prowadzę, Peleton dosłownie dwadzieścia metrów przede mną. Jeszcze zakręt w lewo i ostatnia prosta. Jakiś budyneczek po prawej i taka lekka hopka z delikatnym zakrętem. Tu przyhamowuję i Astana wyskakuje do przodu. Odpuszczam mu i wpadamy tak na metę: Peleton, Litwin z Astany i Ja.
Pojechałem dobrze. Mimo nie najlepszej formy (bo gorsze miałem odczucia niż w Supraślu), trudnej trasy, kryzysu ok. 40-tego kilometra i kilku małych defektów udało się przyjechać w górnej połowie tabeli wyników. W porównaniu do Sokółki, gdzie startowało większość tych samych zawodników pojechałem o wiele lepiej. Wielu zostało za mną :)
Open: 41/111
Kategoria Elita: 18/55
Czas zwycięzcy: 2:16:28
Mój: 2:46:59
Rating: 81,7%
Rower upieprzony na maksa… nie pamiętam żebym go w takim stanie kiedykolwiek widział. Na szczęście zalew pod bokiem wiec szczotka i szmatki poszły w ruch, żeby doprowadzić go do porządku.



Uploaded with ImageShack.us

Zresztą ja nie wyglądałem lepiej, utytłany to mało powiedziane, ja po prostu byłem uje…ny ;)
Sasza przyjechał 57 w open, prawie 10 minut po mnie. Jak na pierwszy maraton to bardzo dobry wynik. A słowa Saszki po maratonie: „Ptaku, jesteś moim guru…” – bezcenne :) Szczególnie od gościa, który dla mnie w tamtym roku był właśnie rowerowym wymiataczem i harpaganem.
Czarek dojechał, chociaż czekając baliśmy się trochę o niego. Wpadając na metę 55 minut po mnie, padł na trawę. Jestem pełen uznania dla wyczynu, nie wierzyłem że to pokona. Palce u nóg połamane, samopoczucie nie najlepsze, brak dobrego treningu, ale twardy jest. Szacun :)

  • DST 16.50km
  • Teren 5.00km
  • Czas 00:38
  • VAVG 26.05km/h
  • VMAX 44.10km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • HRmax 177 ( 90%)
  • HRavg 145 ( 73%)
  • Kalorie 325kcal
  • Podjazdy 45m
  • Sprzęt Kellys Oxygen 2009
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rozgrzewka przed i rozjazd po zawodach

Niedziela, 22 sierpnia 2010 · dodano: 25.08.2010 | Komentarze 0

Przede mną trzeci maraton w tym roku i trzeci start w życiu. Po starcie w Kresowym w Sokółce i Mazovii w Supraślu przyszedł czas na Suwałki. Zaczynam się wciągać w tą zabawę i coraz bardziej mnie to nakręca. Pierwsze zawody, jak to pierwsze… wyścig w nieznane. Drugie bardziej świadome i bardzo udane. Teraz trzeci start, który zapowiadał się niesamowicie ciężko. Raz, że zapowiedzi trasy Kresowgo w Suwałkach były „strachliwe”, dwa że forma wcale nie najlepsza. Górki koło Suwałk znam jako tako, wiem jak to wygląda, wiem że morena polodowcowa to bardzo ciekawy teren :)
Jedziemy we trójkę: Ja, Czarek i Sasza. Wreszcie udało mi się chociaż część teamu namówić na wspólny wyjazd i start. Chłopaki nie trenowali za dużo, ale są zapaleni. Czarek ma kontuzję, dwa dni wcześniej próbował trafić z buta w swojego psa… trafił w budę ;) Palce u nogi nie wyglądają najlepiej, Czarek cały czas się zastanawia czy startować. Dodatkowo wieczór wcześniej lekkie balety… ale nastawienie mimo to bojowe. Ale co … trzeba być twardym. Jestem pełen uznania dla jego zaparcia :)
Moja pobudka o piątej, tankowanie węglowodanów (spaghetti), ładowanie rowerów i jazda po chłopaków. W Suwałkach jesteśmy 8.30, pierwsi, nawet biura zawodów jeszcze nie ma. Dzwoni moja mama, która jest nad jeziorem Szelment, 15 km od Suwałk z pytaniem: jak wy pojedziecie?? Okazuje się że koło Jeleniewa leje od godziny. W Suwałkach na szczęście tylko kropi, ale trasa idzie właśnie na północ w okolice Jeleniewa i Smolnik. Będzie wiec bardzo ciekawie, po ulewie można oczekiwać błota i rozmytych podjazdów i zjazdów.
Po 9.00 biuro zawodów się otwiera, jest też już kilkunastu startujących. Rejestrujemy się i wyruszamy na rozgrzewkę. Jedziemy początkiem trasy maratonu przez Suwałki, kilka rond, w szutr przez mostek dojeżdżamy znów do asfaltu i miejscowości Bród Stary. Tam uznajemy, że kilkanaście kilometrów rozjazdu wystarczy i wracamy. Jeszcze dodatkowa rundka po Suwałkach, dolanie izotonika do bidonów, ja wciągam jeden żel i stajemy na starcie.



  • DST 109.90km
  • Teren 51.45km
  • Czas 04:45
  • VAVG 23.14km/h
  • VMAX 43.60km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 187 ( 95%)
  • HRavg 154 ( 78%)
  • Kalorie 2883kcal
  • Podjazdy 640m
  • Sprzęt Kellys Oxygen 2009
  • Aktywność Jazda na rowerze

Objazd trasy Maratonu Kresowego – Sokółka

Niedziela, 20 czerwca 2010 · dodano: 21.06.2010 | Komentarze 0

W następną niedzielę startuje lokalny maraton w Sokółce. Jest to chyba najlepsza okazja żeby zaliczyć debiut w jakiś zawodach. W zasadzie można by nazwać te ściganie „domowym”.
Umawiam cały Bike Team, ale w ostatecznym rozrachunku wychodzi, że tylko Adam i Czarek ze mną jadą. Umawiamy się na siódmą rano w niedzielę i zaopatrzeni w mapę maratonu i trasę w GPSie ruszamy z Czarnej do Sokółki ok. 7:00. Niestety jak się później okazało trasa została zmodyfikowana, a oznakowanie było nie najlepsze więc całej trasy dokładnie nie udało się przejechać.
Jedziemy z Czarnej przez Machnacz, Rozedrankę i Bachmatówkę by po ok. 20 km, przed ósmą być w Sokółce. Za długa ta rozgrzewka jak się później okazuje i czasowo i kilometrowo. Już wiem, że w dniu zawodów czegoś takiego nie można popełnić, trzeba będzie do Sokółki uderzyć samochodem i tam zrobić niewielką rozgrzewkę przed startem. A na razie robimy mały odpoczynek.

Sokółka - już po rozgrzewce :) © dater


Niestety nie najlepiej z Adamem. Odstał dość mocno. Nie dość że wsiadł na górskiego Cannondale'a, gdzie ostatnio jeździł tylko na trekingowym KTMie, to jeszcze ponoć wczorajsza „imprezka” odbiła mu się na poboczu. Czekamy na niego pod Sokółką dobre 5 minut.

Adam nas dochodzi © dater


No i podejmuje decyzje, ze dziś jednak nie da rady. Czeka więc go powrót do Czarnej, a my już tylko we dwójkę z Czarkiem jedziemy na trasę. Za Sokółką skręcamy zgodnie z trasa maratonu na Nową Kamionkę i stamtąd już terenem na Starą.

Czarek na podjeździe © dater


Za Starą Kamionką zaczyna się już niezła jazda terenowa a trasa znika nam dosłownie z oczu.

a gdzie trasa?? © dater


Dalej kierujemy się w okolice Wierzchlesia i Brzozowego Hrudu. Tu jeszcze trasą jedziemy, znaczniki są.

okolice Wierzchlesia © dater


W Brzozowym Hrudzie mały odpoczynek na posilenie się.

Brzozowy Hrud - odpoczynek © dater


No i dalej już totalnie gubimy drogę. Nie dość ze właśnie tutaj zmienił się przebieg trasy (nie zauważyłem że mapka została zmodyfikowana) to jeszcze brak znaczników. A GPS też nie za bardzo pomógł, wręcz zmylił nam drogę. Robimy jakieś 5 km ponad plan nie w tą stronę :)

droga z Wierzchlesia na Jeziorek © dater


Czarek koło Łazniska postanawia jednak uciekać w kierunku domu. Z Ciasnego jakby nie było zrobił do Czarnej ponad 20 km i ma już nakręcone na liczniku. A pogoda powoli przestaje zachęcać do dalszego kręcenia. Z ładnej, słonecznej pogody robi się powoli to co zapowiadano w prognozach – czyli pochmurnie i deszczowo.
Jadę wiec dalej sam Rowkowską Drogą, która nie wygląda po deszczach najlepiej.

tu już było naprawdę fajnie :D © dater


Po przeprawie przez to błocko mijam Rowek, Kozłowy Ług i dojeżdżam do Nowinki. Tam znów trasa zmienia bieg wobec pierwotnego i tak w zasadzie nie wiem jak pojechałem. Znaczniki trasy raz były, raz ich nie było. To co było na pewno to fajne i ciężkie podjazdy :)

ładne wzniesienia w okolicach Nowinki © dater


Jedzie się coraz ciężej, teraz właśnie dochodzę do wniosku że ponad 20 kilometrowa rozgrzewka z Czarnej to był błąd. Ciężka maratonowa przeprawa terenowa to nie przelewki i mając już na liczniku przebieg większy od zawodów o ponad 10 km czuję to w nogach. Do tego pogoda nadal się pogarsza, nie mówiąc już o rezygnacji związanej z gubieniem trasy.

i znów droga gdzieś znikła... © dater


w okolicach Bobrownik © dater


Wylatuje wreszcie na asfalt w okolicach Bobrownik i mając 80 km na liczniku i jeszcze ok. 12 km do końca trasy maratonu podejmuję decyzje o zjeździe. Jak się okazuje później decyzja była słuszna. Jadę wiec na Czarną przez Kamionkę, Pawełki, Bilwinki i w Planteczce zaczyna kropić. Na razie nie za mocno, ale chmury coraz cięższe. Jadę więc szybko dalej. Już kilometry mi doskwierają, tyłek boli na nowym siodełku. Zastanawiam czy się ta para kiedykolwiek dotrze. Mam nadzieję, ze tak.
Jadę wiec trasą szosowców na Straż i stamtąd krajową 19-stką do Czarnej.
Na szczęście po drodze przestało kropić i się nie rozpadało. Ale po wejściu do domu rozlało się już na maksa. Gdyby nie decyzja o skróceniu objazdu byłbym nieźle przemoczony na trasie.
Objazd: no cóż, nie udany jednym słowem. Nie dokończony, pomylona trasa, nie zauważyłem że nastąpiła zmiana. Nie wiem czy prawidłowo udało się przejechać 50%. No a teraz leje pół tygodnia zgodnie z prognozami… ciekawe jak to będzie w przyszłą niedzielę wyglądać.



  • DST 66.00km
  • Teren 18.00km
  • Czas 02:52
  • VAVG 23.02km/h
  • VMAX 47.50km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • HRmax 175 ( 89%)
  • HRavg 142 ( 72%)
  • Kalorie 1529kcal
  • Podjazdy 290m
  • Sprzęt Kellys Oxygen 2009
  • Aktywność Jazda na rowerze

Memoriał 2010, niedziela, dzień drugi.

Niedziela, 30 maja 2010 · dodano: 14.06.2010 | Komentarze 0

Wcześniej wpomniałem , że dzień pierwszy skończył się dla co poniektórych dnia drugiego o piątej nad ranem :) A więc poranny rozjazd w baaardzo ograniczonej grupie. Tylko ja i Sasza, dookoła jeziora Gołdopiwo, dokładnie tak samo jak dzień wcześniej. Wyjazd ok. 6:30, zrobione trochę ponad 16 km, bez większej historii. Powrót na śniadanie, dobudzanie co niektórych ;P
Po śniadaniu zbiórka i odprawa. Dzień od samego początku bardzo piękny, plan jest na prawie 50 km do obiadu. Wcześniej chcieliśmy jeszcze robić drogę powrotną do Kruklanek, ale decydujemy się przesunąć wszystkie samochody do Gorkla, tam gdzie będziemy jeść obiad i tam tez zakończyć.
A więc wyjazd ok. 9.20. Tego dnia grupa zdecydowanie mniejsza, zostają tylko ci bikerzy, którzy cokolwiek przejeździli w tym roku. Z prawie 20 osób dnia poprzedniego robi się chyba 11.
Ruszamy od razu w teren, niebieskim szlakiem wzdłuż jeziora Kruklin. Wcześniej przedzieramy się trochę na prawo od szlaku, bo ten zniszczony jest przez ostatnie ulewy. Jest trochę ciasno i Kacper dostaje gałęzią prosto między oczy :D Nie wygląda to najlepiej, ale twardy chłop to jest, nie wymięka… (no musiał on wkurzyć tą gałąź, naprawdę). Dalej piękna szutrówka, niezła średnia się robi. Od miejscowości Kruklin już asfalt, jedzie zwarta grupa, naprawdę jest pięknie :)

okolice Kruklina © dater


w kierunku na Siedliska © dater


Dalej kierunek Siedliska i wskakujemy na Upałty. Tam robimy pierwszy mały odpoczynek tego dnia.

Upałty - odpoczynek © dater


Dojeżdżamy do krajowej 63 i skręcamy w kierunku na Ruda. Stamtąd obieramy kierunek na Rydzewo i pędzimy wzdłuż jeziora Niegocin.

mostek na połączeniu jezior Nialk i Wojnowo © dater


Dalej od Rydzewa przemykamy przesmykiem pomiędzy jeziorem Niegocin a Jagodne i skręcamy w lewo na Kozin, Prażmowo i Szymonkę. Po drodze przekraczamy kanał Szymoński.

na kanale Szymońskim © dater


Z Szymonki już terenem dookoła jeziora Szymoneckiego do mariny Millenium w Gorklu w której jemy obiad.

marina Millenium w Gorklu © dater


Fajny dzień i przepiękna trasa. Chociaż mamy niedosyt bo mało kilometrów. Jest nawet pomysł żeby jeszcze Mikołajki po obiedzie zaliczyć, ale pogoda psuje się w szybkim tempie i zapowiada się na deszcz, albo nawet na większą zawieruchę, bo chmury na horyzoncie wyglądają groźnie. Czekamy więc tylko na obiad, zwijamy rowery, rozsiadamy się po samochodach i azymut Białystok obieramy.

Gorklo - czekamy na obiad © dater


Cały Memoriał bardzo udany. Organizacyjnie bez zarzutu, nawet chyba najlepszy z trzech dotychczasowych (dzięki Ula za dopięcie wszystkiego). Nikomu nic się nie stało (oprócz Kacpra zaatakowanego gałęzią ;P, zero wypadków, serwisów itd. Do Peletonu odwieźliśmy pełen nieruszony zestaw serwisowy (dzięki Jacek :). Wszyscy chyba zadowoleni, każdy zrobił tyle kilometrów ile mógł i to przepięknej scenerii jezior Mazurskich. Za rok powtórka… w innych pięknych okolicznościach przyrody :)

PS. Kilometry zsumowane z poranna rundą rozjazdową dookoła Gołdopiwo. Sama trasa memoriału tego dnia wyniosła 49,5 km.



  • DST 92.20km
  • Teren 11.00km
  • Czas 04:04
  • VAVG 22.67km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Kalorie 2249kcal
  • Podjazdy 460m
  • Sprzęt Kellys Oxygen 2009
  • Aktywność Jazda na rowerze

Memoriał 2010, sobota, dzień pierwszy.

Sobota, 29 maja 2010 · dodano: 03.06.2010 | Komentarze 2

Jak już wcześniej wspomniałem dzień zaczął się porannym rozjazdem, ale zaliczyłem go do dnia „zero”.
Właściwa jazda tego dnia zaczęła się po śniadaniu. Wszyscy się stawili, o czasie, w dobrym zdrowiu i kondycji. Dziewczyny miały problem ze wstawaniem, ale im pomogliśmy ;)
Na śniadanie wyśmienite naleśniki – szczególnie te ze szpinakiem i serem… mniam :) Zbieramy się zgodnie z planek około 9:00. Krótka odprawa, zdjęcie i w drogę.

powoli zbieramy się do wyjazdu © dater


sobota - ekipa gotowa do drogi © dater


Plan tego dnia to około 90 kilometrów ze zwiedzaniem. Na razie pierwszym etapem naszej wycieczki jest Giżycko i nasz salon BLU. Jedziemy wiec w stronę Giżycka, powoli, wręcz rekreacyjnie. Grupa nam się rozciąąąąąga… jak lasagne :P No ale dwudziestu bikerów o różnym stopniu kondycji to nie łatwa grupa.

Ania i Zbyszek © dater


Ania i Kacper © dater

Ania i Radzio © dater


Jedzie się bardzo przyjemnie. Dzisiejszego dnia w zasadzie tylko asfalt I założenie wolnego tępa. Robi się coraz cieplej i ładniej. Słońce coraz śmielej wygląda zza chmur.

mała przerwa w pedałowianiu © dater

reszta grupy dojeżdża © dater


I tak spokojnym tempem dojeżdżamy do Giżycka i BLU. Trochę jesteśmy poza planem, jakieś 15 minut spóźnienia. Pijemy kawkę, oglądamy, rozmawiamy kwadrans, robimy pamiątkowe zdjęcie i w drogę.

wizyta w BLU © dater


Dalej przez Giżycko do twierdzy Boyen. To nasz dziś pierwszy dłuższy przystanek i zwiedzanie.

Giżycko © dater

wjeżdzamy na twierdzę Boyen © dater


Zbieramy się powoli, czekamy na przewodnika, łazimy po murach ;P

twierdza Boyen - na głównej bramie © dater

Boyen - turyści :) © dater

Twierdza Boyen - zbiórka grupy © dater


Przewodnik pojawia się po chwili i zbiera nas do kupy.

Boyen - przewodnik zaczyna swą opowieść © dater

Boyen - grupa widoczna ze szczytu bramy głównej © dater


Zachęcam wszystkich do odwiedzenia twierdzy w czasie bytności na Mazurach. Robi wrażenie, ma swoją historię.

Boyen - "kopułka" waży 9,5 tony © dater

team słucha przewodnika © dater

Twierdza Boyen - na wałach © dater


Takie zwiedzanie z przewodnikiem trwa około 1,5 godziny. Z braku czasu i na naszą prośbę udało się to skomasować w godzinie. Samodzielne przejście szlakiem zwiedzania to góra jedna godzina, a naprawdę warto. Na koniec po kółku po twierdzy wyskakujemy znów pod bramą główną.

Twierdza Boyen - przed bramą główną © dater


Dalej obieramy drogę na nasz następny punkt zwiedzania dzisiejszego dnia, czyli Gierłoż i kwaterę Hitlera – Wilczy Szaniec. Nie jedziemy oczywiście trasą na Kętrzyn, tylko wzdłuż jeziora Kisajno i Dobskie poprzez miejscowości Guty, Kamionka, Doba.

Kamionka - odpoczynek © dater


Koło wsi Doba wjeżdżamy na pierwszy tego dnia odcinek terenowy. Nie pamiętam dokładnie z objazdu i rozpiski długości odcinka. Strzelam, 3-4 kilometry dla grupy, wychodzi około siedmiu… niektórzy nie mogą się doczekać końca. Sorki… zza kiery samochodu odległości kodują się we łbie inaczej niż zza kokpitu bike’a :)

wjeżdzamy na pierwszy odcinek terenowy © dater


Po trasie jest też bardzo fajny dłuższy terenowy podjazd… oj było ciężko.

pierwszy większy podjazd tego dnia © dater

team pokonuje wzniesienie © dater


Okazuje się tutaj, ze większość uczestników nie jest do końca przygotowana. Nie tylko kondycyjnie, ale i sprzętowo… Niewątpliwie ten dzień miał swojego bohatera :)

bohater sobotniej trasy na podjeździe © dater


W miejscowości Dłuzec wyjeżdżamy już na asfalt. Po drodze jednak serwisówka zabiera kilku uczestników wyprawy. Dalej poprzez Mazany i Parcz dojeżdżamy do Gierłoży i Wilczego Szańca. Tam czeka na nas obiad.

obiad w Wilczym Szańcu © dater

Gierłoż - obiad © dater

Gierłoż - Sekor czeka na obiad © dater


Po obiedzie czeka już na nas przewodnik, tym razem Pani. Komary tną niesamowicie, ale jej opowieści i to co widzimy nas zajmuje.

Wilczy Szaniec © dater

Wilczy Szaniec © dater

Wilczy Szaniec - pomiędzy bunkrami © dater

Wilczy Szaniec - w ruinach bunkra © dater


Zwiedzanie to około, 1,5 godziny, a i tak znów na nasza prośbę trwa to krócej. Nie mamy niestety czasu na długie zwiedzanie, czas wracać do Kruklanek. Dodatkowo komary są wsttrętne. Część ekipy wraca już samochodami i z rowerami na pace. Reszta powrotem na Dłużec na rowerach. Dalej już nową trasą na Radzieje.

dojeżdzamy do wsi Radzieje © dater


Stamtąd drugim odcinkiem terenowym, ładną szutrówką pomiędzy pięknymi polami i poprzez wieś Labapa jedziemy do Sztynortu.

pola rzepau w okolicach miejscowości Labapa © dater

jedziemy drugim odcinkiem terenowym tego dnia © dater


W Labapa zatrzymujemy się na krótki odpoczynek i podziwiać widoki :)

jezioro Labap © dater


Dalej już wyskakujemy znów na asfalt i do Sztynortu. Tam zaliczamy pałacyk (w opłakanym stanie) i port jachtowy.

marina w Sztynorcie © dater

odpoczynek w Sztynorcie © dater


Tutaj następna część grupy rezygnuje i wskakuje na pakę serwisówki. Kilku udaje nam się podejść pod ambicję i zostaje z nami. Tym szczególnie gratuluję, że dali rade do końca :)
Ze Sztynortu poprzez Harsz i Pozezdrze do Kruklanek. Na miejscu zbierają się wszyscy, pełna grupa jest na kolacji. Dzień bez większych przygód, wszyscy cali, żadnych strat. Nie było żadnej awarii, nie przydały się części serwisowe, nawet nikt gumy nie złapał. Organizacja chyba wypaliła, wszyscy zadowoleni. Dzień kończy się ogniskiem, kiełbaskami, tańcami, chmurami dymu i kilkoma małymi wypadkami, które nadrobiły braki na trasie ;) Niektórzy ten dzień zakończyli ok. 5 nad ranem.



  • DST 16.50km
  • Teren 7.00km
  • Czas 00:45
  • VAVG 22.00km/h
  • VMAX 40.10km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • HRmax 180 ( 91%)
  • HRavg 146 ( 74%)
  • Kalorie 417kcal
  • Podjazdy 85m
  • Sprzęt Kellys Oxygen 2009
  • Aktywność Jazda na rowerze

Memoriał 2010 - start.

Sobota, 29 maja 2010 · dodano: 03.06.2010 | Komentarze 1

Dzień zero, 28 maja, piątek. Wszyscy mamy plan spotkać się w Kruklankach około 18. Nasza ekipa z Białegostoku wyrusza około 15 na trzy samochody, Canter jako serwisówka z rowerami, Carnival z kompletem i Ja z bikerami swoim autem i trzema bike’ami na dachu. Po drodze zaczepiam o Czarną, bo nowy komplet Vezuvio mi przyszedł akurat kurierem, więc nie mogę sobie darować, że mógłbym pojechać bez niego :)
Zgodnie z planem jesteśmy przed 18 w Kruklankach. Ludzie z Polski są już w zasadzie na miejscu. Ma być nas ok. trzydziestka. Oczywiście jak dzień zero, to zaczyna się integracja. Najpierw balkoniki ośrodka :) Opowieści, śmiechy, pęka szkło…

piątek - ekipa się zbiera :) © dater


Ośrodek nie najgorszy… jeśli człowiek się wczuje w estetykę PRLu :) Na wyjazdy „budżetowe” w sam raz, ma swój klimacik, jest czerstwo, przaśnie, tak zgodnie z moim założeniem miało być. Kolacja nas mile zaskakuje, całkiem niezła jak stołówkę ośrodka.
Pada oczywiście kwestia czy zrobić jeszcze tego dnia rozjazd. Większości się nie chciało… Pojechała tylko trójka: Adam, Czarek i Wojtek. Okrążają jeziorko Gołdopiwo (świetna nazwa), jest trochę strat, połamane błotniki, wyskakujące na środek drogi drzewa zatrzymujące bikerów w miejscu… ale Czarek twierdzi że było ok. :)

Czarek po wieczornej jeździe © dater


My w tym czasie przeprowadzamy integrację na poziomie zero :) Niektórzy palą (cholera go wie co), niektórzy piją, generalnie wszyscy dobrze się bawią.

dzień "zero" - wieczorna integracja © dater


Co niektórych te wieczorne harce mocno wykrzywiają, Radzio zostaje naszym bohaterem tej części wieczoru ;)

Radzio - nasz Super Hero tego wieczora © dater


Bohaterem drugiej części zostaje niewątpliwie Kacper. Jak to się stało, że ten co zawsze ostatni tym razem był pierwszy… doprawdy nie wiem ;) Generalnie wyznawanie miłości tego wieczoru w jego wykonaniu było na porządku dziennym.

nasz drugi Hero tego wieczora - pierwszy zgaśnięty Kacper © dater


Kończymy ten wieczór bez większych strat. Ci co powinni poszli spać o dziewiątej, inni ok. północy… reszta jak im wyszło. Generalnie większość z silnym postanowieniem zrobienia małego rozjazdu wcześnie rano dnia następnego. W mocnym postanowieniu wytrwała nas tylko czwórka: Ja, Kacper (o dziwo – no ale szybkie zejście mu pomogło) i Sasza. Robimy więc rundę dookoła Gołdopiwo (ach ta nazwa ;). Nie jest za ciepło, chmury chodzą i jest mokro po nocnej ulewie. Nie wygląda to najlepiej, ale cały czas wierzymy w prognozy, które twierdzą że będzie ok.

sobota - poranny rozjazd, okolice Jasieńca, jezioro Gołdopiwo © dater


Wracamy po tej porannej rundce do ośrodka, akurat na śniadanko. Dzień pierwszy memoriału czas zacząć.

Wklejka GPS z dnia następnego, baterie padły mi w połowie trasy…



  • DST 141.30km
  • Teren 15.50km
  • Czas 05:31
  • VAVG 25.61km/h
  • VMAX 52.10km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • HRmax 178 ( 90%)
  • HRavg 154 ( 78%)
  • Kalorie 3322kcal
  • Podjazdy 900m
  • Sprzęt Kellys Oxygen 2009
  • Aktywność Jazda na rowerze

Na Kruszyniany i Bobrowniki

Sobota, 22 maja 2010 · dodano: 22.05.2010 | Komentarze 1

Większą grupą udało nam się zebrać tym razem. Na sobotę umawiamy się: Ja, Kacper, Sasza i Czarek. Plan jest wstać wcześnie, spotkać się na ścieżce do Supraśla w okolicach Nowodworc i ruszyć na Krynki, Kruszyniany (zobaczyć meczet) i Bobrowniki (przejście graniczne).
Obudziłem się sam przed piątą. Już budzik w głowie tak ustawiony, że pikanie komórki mi niepotrzebne. Jem małe śniadanko, przygotowanie i lekko przed szóstą wyruszam. Umówieni jesteśmy 6:45, mam 17 km do przejechania. Po drodze staję w okolicach Wasilkowa popatrzeć na budowę obwodnicy, która na nowo ruszyła tej wiosny.

budwa obwodnicy Wasilkowa © dater


Idealnie o czasie spotykam się w wyznaczonym miejscu z Kacprem i Saszą i jedziemy w kierunku na Supraśl zgarnąć po drodze Czarka. W ogrodniczkach zaskoczenie, dzwoni Adam i za chwilę podjeżdża samochodem. Zdecydował się jednak jechać z nami :) Stajemy na parkingu za Ogrodniczkami i stamtąd ruszamy dalej razem w piątkę.

zbiórka pod Supraślem © dater


Wyruszamy do Supraśla i tam robimy mały przystanek w ogrodach otaczających klasztor, gdzie jest pomnik ku pamięci Jarka, naszego przyjaciela i szefa, ku pamięci którego już za tydzień będziemy jechać trzeci memoriał rowerowy.

Supraśl - pod pomnikiem Jarka © dater


Z Supraśla dalej bardzo pagórkowato do Krynek. Tym razem inaczej niż tydzień temu, w drugą stronę jest bardziej pod górkę, ale wiatru nie ma. Pogoda piękna, temperatura już o ósmej dochodzi do prawie 20 stopni. Po drodze mały odpoczynek.

postój na drodze do Krynek © dater


Dalej do Krynek, robi się coraz cieplej, jedzie się bajecznie. Czepiam się koła Czarka i naginamy pod długi podjazd przed Krynkami, wpadamy w fajny rytm i prędkość nie schodzi poniżej 28 km/h. Przed Krynkami patrzę na średnią tego dnia, mam już zrobione ponad 50 km, a średnia wychodzi prawie 27 km/h :) W Krynkach oczywiście mały postój i regeneracja.

Krynki - regeneracja © dater


Z Krynek mamy 10 kilometrów na Kruszyniany. Robi się wręcz gorąco i parno, termometry zaczynają nam pokazywać po ok. 25-26 stopni. Wiatru w zasadzie nie ma, robi się mała sauna. Do Kruszynian idzie bardzo ładna asfaltówka. Meczetu nasza szpica w ogóle nie zauważa, jest schowany głębiej w drzewach i chłopaki przejeżdżają go po prostu. Schowany w drzewach od głównej drogi i niewielki jest bardzo niepozorny.

meczet w Kruszynianiach © dater


Z Kruszynian już na Bobrowniki. Lecimy szutrówą przy samej granicy, komórki łapią białoruską sieć. Wokół piękne krajobrazy, pogoda super, noga podaje aż miło.

na szutrówce do Bobrownik © dater


Kacper ma małe problemy, drętwieją mu ręce aż po łokcie. Zmieniamy mu ustawienie siodełka może coś pomoże. Niestety twierdzi że nie za bardzo. Jego nowa Meridka daje mu trochę w kość. Nie ma to jak mieć nowego rumaka, do którego trzeba się dostroić ;)



Po kilkudziesięciu minutach docieramy do Bobrownik na granice. Sznur tirów stoi jak zwykle, może trochę krótszy ze względu na sobotę.

Czarek na granicy © dater


Bobrowniki - przejscie graniczne w tle © dater


Robimy oczywiście mały odpoczynek i jednocześnie umawiamy się co do dalszego planu. Adam się śpieszy i na swoich 29-tkach jest w stanie popędzić przodem. Jednocześnie Kacper ma coraz więcej problemów, przeżywa kryzys, łapią go skurcze. Każdy z nas ma być nie za póżno na chacie, ja na 13 na grilla, Czarek na 12, Sasza też. Kacper na tyle spowalnia, że umawiamy się że jedzie swoim tempem a my pędzimy na Białystok. Mamy być w kontakcie.

team na granicy © dater


Adam pędzi przodem, Sasza z Czarkiem i Kacprem też wyruszają chwilę wcześniej ode mnie. Po kilometrze doganiam i biorę Kacpra, który ginie mi po chwili z oczu. Natomiast za Czarkiem i Saszą gonię prawie do samego Królowego Mostu. Kasowanie ucieczki to jednak bardzo ciężka robota :)

No ale ostatecznie ich doganiam i zajeżdżamy już razem do znanego już nam sklepu w Królowym. Dzwonimy do Kacpra, on dopiero w Waliłach. Robimy odpoczynek, jemy lody. Czarek wygrywa gratisowego i z rozkoszą go wcina ;)

Królowy Most - Czarek bierze gratisowego loda do buzi :) © dater


Właściciel sklepu wystawia też napój energetyczny do konsumpcji – na szczęście nie dla nas, ale dla zawianego zioma siedzącego obok. Swoją drogą ciekawe to teraz "mixy" robią. Za moich studenckich czasów to był po prostu albo Kier, albo Karo, albo reszta podobnego towarzystwa ;)

takie bywaja napoje energetyczne - ale nie dla nas :) © dater


Dzwonimy do Kacpra – „abonent niedostępny”. No trudno jedziemy dalej. Zaczyna być coraz ciężej, jednak kilometry (ponad 110 w moim wypadku) robią już swoje.

coraz bliżej finiszu © dater


Czarek po drodze ma znów pecha, pęka mu szprycha. Już druga w ostatnim czasie. Koło bije i ociera o klocki.

Czarkowi pęka następna szprycha © dater


Docieramy do rozwidlenia, w prawą stronę mam odbicie na Supraśl. Tu więc się rozdzielamy, chłopaki lecą na Białystok, ja odbijam w bok.

rozdzielamy się - chłopaki w drodze na Białystok © dater


Lecę asfaltem do Supraśla, całkiem niezłe górki, które dają mi w kość. W Supraślu odpoczynek, dzwonie do Kacpra, nadal abonent niedostępny. Zaczynam się trochę tym denerwować, chociaż mam nadzieję że to tylko rozładowana komórka a nie jakieś większe nieszczęście. Wykonuję kilka telefonów, żeby podzielić się swoimi obawami. Zaczynam mieć wyrzuty sumienia, ze jednak się rozdzieliliśmy. Ale ruszam dalej na Czarną. Przez Studzianki do Horodnianki, stamtąd już krajową 19-stka do Czarnej. Jestem w domu 13:20. Znów telefon do Kacpra, dalej niedostępny. Szybki prysznic bo na grilla jestem umówiony. Dzwoni Czarek, ze wszystko jest ok. Kazałem mu wsiąść w samochód i jechać na Bobrowniki żeby zgarnąć Kacpra. Dojechał do wideł, kiedy Kacper do niego zadzwonił. Komórka mu padła, ale odzyskał siły i dotarł do Białego. Zajechał po drodze do Peletonu na regulację przerzutek i podładował komórkę. Chwilę później do mnie też zadzwonił z meldunkiem ze wszystko ok. i zostało mu już 10 km do domu.
Wyjazd więc udany, zakończony szczęśliwie. Pogoda piękna, uzyskałem pierwszą w tym roku „kolarską” opaleniznę. Przy okazji rekord trasy tego roku pobity :)



  • DST 107.40km
  • Teren 25.20km
  • Czas 04:35
  • VAVG 23.43km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • HRmax 182 ( 92%)
  • HRavg 150 ( 76%)
  • Kalorie 2664kcal
  • Podjazdy 645m
  • Sprzęt Kellys Oxygen 2009
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pod granicę...

Niedziela, 16 maja 2010 · dodano: 16.05.2010 | Komentarze 0

… białoruską na dziś przygotowałem plan.
Trasa: CB-Machnacz-Rozedranka-Bachmatówka-Sokółka-Kamionka-Chmielowszyzna-Jurowlany (granica)-Krynki-Supraśl-Studzianki-Ożynnik-CB.
Umawiam się z Kacprem, chce ze mną seteczkę pyknąć. Pobudka 6:00, śniadanko, przygotowanie. Czekając na Kacpra robię małą rozgrzewkową rundę (a może honorową ;P) po Czarnej. Kacper jest tuż po siódmej. Po raz pierwszy wybiera się w dłuższą trasę i po raz pierwszy w espadach. Wyruszamy 7:15 na Machnacz. Temperatura ok. 12 st.

Kacper na trasie © dater


Spokojnie docieramy do Sokółki, kierujemy się na Kamionkę. Zaczyna powiewać i to nieźle, momentami nieźle miecie. Według ICM może być nawet 20 km/h i na odkrytych górkach koło Sokółki zapewne tyle jest. Wieje z boku, czasami od czoła.

Kamionka - odbijamy nad granicę © dater


Po około 50 km od startu docieramy w okolice wsi Usnarz i Jurowlany. Droga biegnie zaledwie 20-30 metrów od słupów granicznych. Oddziela nas od pasa granicznego i słupów tylko pole rzepaku.

na granicy... brakuje 30 metrów © dater


Z nad granicy ładną, nową asfaltówką do Krynek. Wiatr cały czas daje o sobie znać. W Krynkach dłuższy postój, przekąska, odpoczynek. Czekam trochę na Kacpra bo mi się gdzieś na podjazdach zgubił :)

odpoczynek w Krynkach © dater


Z Krynek na Supraśl. Wreszcie wiatr pomaga, średnia wzrasta. Nie jest najlepsza niestety tego dnia, Kacper trochę spowalnia, wiatr też. W Supraślu następny krótki odpoczynek.

odpoczynek w Supraślu © dater


Obok nas leży pień wiekowej, 350-letniej sosny, bardzo ciekawy okaz.

Supraśl - pień 350-letniej sosny © dater


Z Supraśla miałem zamiar pojechać inną drogą, ale GPS się trochę pogubił. Wyszło, że lądujemy w Studziankach i kierujemy się na Ożynnik. Droga zaczyna się robić ciężka, trochę błota, piachu, ciekawe podjazdy. Znów gubię Kacpra, na którego dystans ma już duży wpływ. Odpada na niewielkich podjazdach, ale daje radę. Pozostaje 10 km.

Kacper - już niedaleko :) © dater


Docieramy do szutrówki którą powinniśmy wracać z Supraśla. Jeszcze kilka km i jesteśmy powrotem na starcie.
Wycieczka bardzo udana. Wiatr trochę przeszkadzał, ale też i pomagał, szczególnie z Krynek. Nie padało, znów mam szczęście. Prognozy mówiły, że będzie deszcz, ale ostatnio wierze ICM a tam stało jak wół, że dopiero po południu ma się rozpadać. I znów się sprawdziło.
Dzięki Kacprowi za towarzystwo, sorki, że często nie widziałeś nawet moich pleców :) No i gratuluję pierwszej setki tego sezonu.