Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi dater z bazy wypadowej Czarna Białostocka. Przekręciłem na dwóch kołach 33225.50 kilometrów w tym 7698.22 w terenie. Kręcę z prędkością średnią 26.15 km/h i dociskam jeszcze bardziej :D
Więcej o mnie.

2014 button stats bikestats.pl 2013 2012 2011 2010 2009

Statystyki i osiągnięcia


Najdłuższy dystans: 342 km
Maksymalna prędkość: 79,20 km/h Najwyższe wzniesienie: 2920 mnpm Maksymalna suma przewyższeń: 2771 m

Pogoda

+2
+
-3°
Czarna Bialostocka
Niedziela, 24
Poniedziałek + -3°
Wtorek + -5°
Środa + -2°
Czwartek + -2°
Piątek + -3°
Sobota + -3°

Linki


BTR2







hosting


Instagram

GPSies - Tracks for Vagabonds


Zalicz Gminę - Statystyka dla Dater


Opencaching PL - Statystyka dla Dater

Kontakt




Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy dater.bikestats.pl

Wpisy archiwalne w kategorii

Foto

Dystans całkowity:20396.47 km (w terenie 6110.17 km; 29.96%)
Czas w ruchu:802:22
Średnia prędkość:25.42 km/h
Maksymalna prędkość:186.00 km/h
Suma podjazdów:154053 m
Maks. tętno maksymalne:197 (100 %)
Maks. tętno średnie:179 (91 %)
Suma kalorii:492503 kcal
Liczba aktywności:358
Średnio na aktywność:56.97 km i 2h 14m
Więcej statystyk

Maraton Kresowy Suwałki

Niedziela, 22 sierpnia 2010 · dodano: 25.08.2010 | Komentarze 0

Po krótkiej rozgrzewce stajemy przed jedenastą na starcie. Wychodzi tu pewien mankament: nagłośnienie jest tragiczne. Ktoś coś mówi przez mikrofon, nic kompletnie nie słychać.
Startujących na oko około dwustu. Ja startuję z Saszą i Czarkiem, ustawiamy się nawet nie za daleko czoła, gdzieś w czwartej, piątej linii.
Pogoda już ładna, słońce zaczyna smalić. Na trasie nie spadła ani jedna kropla deszczu, za to upał na otwartych przestrzeniach dawał w kość.
Ok. 11.00 rozlega się sygnał startowy. Akurat ktoś przede mną się sczepia i blokuje, chłopaki z boku startują do przodu. Ja ruszam z małym opóźnieniem i już ich nie widzę. Ale postanawiam nie gonić na siłę, wiem że ich złapię. Pierwsze kilometry przez Suwałki asfaltem, kilka rond (ja nie dostałem żółtej kartki za jazdę pod prąd). Później już znajomy szutr, mostek i Bród Stary. Tam zaczynam już dociskać próbując się dobić do Czarka i Saszy. Czarka widzę w małej grupce, doganiam ich i zaczynam uciekać.



Uploaded with ImageShack.us

Za miejscowością Potasznia zakręt w prawo i pierwsza ostra selekcja na asfaltowym podjeździe. Tutaj wyprzedam kilku zawodników, na następnym podjeździe koło Żywej Woli także. Jedzie mi się całkiem dobrze, chociaż wiem że na razie zostawiam za sobą po prostu słabszych, a czub jeszcze daleko. Poza tym Saszy nie widzę dość długo i to mnie zastanawia. Mówił że jest mocny, chociaż twierdziłem żeby za bardzo temu odczuciu nie ufał. Żeby nie dociskał na początku za mocno bo się spali. No ale jak widać chyba pocisnął, więc może jednak był mocniejszy niż mi się zdawało.
Wjeżdżamy w trudniejszy teren. Podjazdy robią się dłuższe, kamieniste, błotniste. Widać że lało. Przepiękne krajobrazy dookoła, ale jakoś nie ma czasu na podziwianie. Dojeżdżam do ostrego zakrętu w lewo, widzę z boku Saszę. Nareszcie :) Przejęty wjeżdżam w ten kamienisty, opadający w dół zakręt trochę za szybko, lewy but mi się wypina i… gleba. Na szczęście niegroźna, w zasadzie przeskakuję lezący rower i zbiegam dwa kroki w dół. Wracam na górę, wsiadam i zaczynam gonić Szaszę. Jest gdzieś przede mną, mam już tą świadomość że niedaleko. Doganiam go ok. 25-go kilometra, biorę na podjeździe wyrzucając z siebie „dawaj Sasza, dawaj..”. Następne kilka zjazdów, podjazdów… redukcja na najmniejszy blat z przodu… i spada mi łańcuch. Męczę się z minutę, na dodatek podjazd wiec ciężko ruszyć na nowo i wpiąć się w espedy. Sasza mnie bierze i kilki innych zawodników także. No ale ciągnę dalej i na następnym podjeździe znów wszystkich wymijam. Saszy już więcej tego dnia na trasie nie widzę. Jestem w „górnych partiach” trasy. Przepiękne widoki, w dole jeziora. Wyboista „łąkowa” droga i zawodnik przede mną krzyczy: „ uwaga jechać lewą, ostre płytki!!!” Rzeczywiście, przejeżdżam koło dołu wypełnionego tłuczonymi płytkami ceramicznymi, w które wpadł kolega i załatwił sobie kapcia.
Dalej jadę w zasadzie sam. Dopiero po kilku kilometrach doganiam małą grupę, którą po kolei łykam.



Uploaded with ImageShack.us

Widzę numery z Kresowego w Sokółce, które mnie łykały wtedy bez bólu i teraz mam prawdziwą satysfakcję. A zaczynają się Smolniki i najtrudniejsze partie tego dnia. Długie ostre podjazdy i niebezpieczne, mokre, kamieniste zjazdy. W którymś momencie natykam się na środku drogi na samochód próbujący się przebić i tarasujący drogę. Niestety, wściekły musze go omijać z buta. Gdzieś dalej znów mam pecha z łańcuchem: ponownie spada mi na podjeździe za małą zębatkę z przodu. Znów minutowa walka i problem z ruszeniem pod górę. Gliniane błoto oblepiło mi lewy pedał w taki sposób, że powstała jedna wielka „gamoła”. Nie mogę wpiąć się w pedał, walczę jadąc dość ostry podjazd z wpiętym tylko jednym butem. Na górce walę z wściekłością butem w pedał, żeby obić trochę błocka, jakoś się udaje. Pedał się wpina na miękko, bez charakterystycznego trzasku. Później jak go czyszczę, to musze wygrzebywać ta glinę płaskim śrubokrętem i to z wielkim trudem.
Jest ok. 40-tego kilometra, dopada mnie mały kryzys. Wciągam żel i czekam na odrodzenie. Dalej bajoro i słynna kałuża, która zaliczają chyba prawie wszyscy. Rower wpada po osie, a nogi po kostki w wodę. Przez kilka kilometrów później chlupie mi w butach a suport wydaje niepokojące dźwięki.
Sytuacja się stabilizuje. Zaczynam jechać ze stałą grupą zawodników. Raz ja kogoś, raz ten sam ktoś mnie. W pamięć zapadają mi numery 22, 195 i 299 w stroju Astany, ale takim starszym, jeszcze kolorowym. Jak się później okazuje na liście startowej był to Litwin. I z tą Astaną jadę w zasadzie ostatnie 15 kilometrów. Raz on mnie ciągnie, raz ja jego. Chociaż mam wrażenie, że jak ja ciągnę to idzie lepiej ;)
Wpadamy razem na ostatnie kilometry asfaltu. Tu już przyspieszamy, w zasadzie ja prowadzę. Ale w którymś momencie na odcinku szutrowym wpadam w piach, trochę mną rzuca i Astana odchodzi ode mnie na kilkadziesiąt metrów. Znów wypadamy na asfalt, tam bierze mnie na tempie dwóch zawodników, numer 51 i brązowy strój Miche. Wpadam im na koło, ale są mocni. Dochodzę dzięki temu Astanę, ich odpuszczam a Litwinowi siadam na koło. Za kilka kilometrów widzę, ze 51 urwał Miche, który ma dość. Na krótkiej hopce bierzemy go z Astaną na stójce i zaczynamy gonić zawodnika w zielonym stroju Peletonu którego widać kilkaset metrów przed nami.
Tak też wpadamy do Suwałk na ronda. Ja z Litwinem i coraz bliżej z przodu Peleton. Wiatr tu wieje na całego, Litwin chowa się za mną przed wiatrem. Jak odpuszczam to za bardzo nie chce ciągnąć. Próbuję wiec go urwać, i dorwać Peleton, bo wiem ze na mecie mu odpuszczę, sprinterem nie jestem. Ale on nie daje się i ciągle trzyma się koła, nie chcąc za bardzo ciągnąc z przodu. Wpadamy na chodnik koło zalewu, jeszcze prowadzę, Peleton dosłownie dwadzieścia metrów przede mną. Jeszcze zakręt w lewo i ostatnia prosta. Jakiś budyneczek po prawej i taka lekka hopka z delikatnym zakrętem. Tu przyhamowuję i Astana wyskakuje do przodu. Odpuszczam mu i wpadamy tak na metę: Peleton, Litwin z Astany i Ja.
Pojechałem dobrze. Mimo nie najlepszej formy (bo gorsze miałem odczucia niż w Supraślu), trudnej trasy, kryzysu ok. 40-tego kilometra i kilku małych defektów udało się przyjechać w górnej połowie tabeli wyników. W porównaniu do Sokółki, gdzie startowało większość tych samych zawodników pojechałem o wiele lepiej. Wielu zostało za mną :)
Open: 41/111
Kategoria Elita: 18/55
Czas zwycięzcy: 2:16:28
Mój: 2:46:59
Rating: 81,7%
Rower upieprzony na maksa… nie pamiętam żebym go w takim stanie kiedykolwiek widział. Na szczęście zalew pod bokiem wiec szczotka i szmatki poszły w ruch, żeby doprowadzić go do porządku.



Uploaded with ImageShack.us

Zresztą ja nie wyglądałem lepiej, utytłany to mało powiedziane, ja po prostu byłem uje…ny ;)
Sasza przyjechał 57 w open, prawie 10 minut po mnie. Jak na pierwszy maraton to bardzo dobry wynik. A słowa Saszki po maratonie: „Ptaku, jesteś moim guru…” – bezcenne :) Szczególnie od gościa, który dla mnie w tamtym roku był właśnie rowerowym wymiataczem i harpaganem.
Czarek dojechał, chociaż czekając baliśmy się trochę o niego. Wpadając na metę 55 minut po mnie, padł na trawę. Jestem pełen uznania dla wyczynu, nie wierzyłem że to pokona. Palce u nóg połamane, samopoczucie nie najlepsze, brak dobrego treningu, ale twardy jest. Szacun :)

  • DST 16.50km
  • Teren 5.00km
  • Czas 00:38
  • VAVG 26.05km/h
  • VMAX 44.10km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • HRmax 177 ( 90%)
  • HRavg 145 ( 73%)
  • Kalorie 325kcal
  • Podjazdy 45m
  • Sprzęt Kellys Oxygen 2009
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rozgrzewka przed i rozjazd po zawodach

Niedziela, 22 sierpnia 2010 · dodano: 25.08.2010 | Komentarze 0

Przede mną trzeci maraton w tym roku i trzeci start w życiu. Po starcie w Kresowym w Sokółce i Mazovii w Supraślu przyszedł czas na Suwałki. Zaczynam się wciągać w tą zabawę i coraz bardziej mnie to nakręca. Pierwsze zawody, jak to pierwsze… wyścig w nieznane. Drugie bardziej świadome i bardzo udane. Teraz trzeci start, który zapowiadał się niesamowicie ciężko. Raz, że zapowiedzi trasy Kresowgo w Suwałkach były „strachliwe”, dwa że forma wcale nie najlepsza. Górki koło Suwałk znam jako tako, wiem jak to wygląda, wiem że morena polodowcowa to bardzo ciekawy teren :)
Jedziemy we trójkę: Ja, Czarek i Sasza. Wreszcie udało mi się chociaż część teamu namówić na wspólny wyjazd i start. Chłopaki nie trenowali za dużo, ale są zapaleni. Czarek ma kontuzję, dwa dni wcześniej próbował trafić z buta w swojego psa… trafił w budę ;) Palce u nogi nie wyglądają najlepiej, Czarek cały czas się zastanawia czy startować. Dodatkowo wieczór wcześniej lekkie balety… ale nastawienie mimo to bojowe. Ale co … trzeba być twardym. Jestem pełen uznania dla jego zaparcia :)
Moja pobudka o piątej, tankowanie węglowodanów (spaghetti), ładowanie rowerów i jazda po chłopaków. W Suwałkach jesteśmy 8.30, pierwsi, nawet biura zawodów jeszcze nie ma. Dzwoni moja mama, która jest nad jeziorem Szelment, 15 km od Suwałk z pytaniem: jak wy pojedziecie?? Okazuje się że koło Jeleniewa leje od godziny. W Suwałkach na szczęście tylko kropi, ale trasa idzie właśnie na północ w okolice Jeleniewa i Smolnik. Będzie wiec bardzo ciekawie, po ulewie można oczekiwać błota i rozmytych podjazdów i zjazdów.
Po 9.00 biuro zawodów się otwiera, jest też już kilkunastu startujących. Rejestrujemy się i wyruszamy na rozgrzewkę. Jedziemy początkiem trasy maratonu przez Suwałki, kilka rond, w szutr przez mostek dojeżdżamy znów do asfaltu i miejscowości Bród Stary. Tam uznajemy, że kilkanaście kilometrów rozjazdu wystarczy i wracamy. Jeszcze dodatkowa rundka po Suwałkach, dolanie izotonika do bidonów, ja wciągam jeden żel i stajemy na starcie.



  • DST 32.20km
  • Teren 29.67km
  • Czas 01:15
  • VAVG 25.76km/h
  • VMAX 46.80km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • HRmax 174 ( 88%)
  • HRavg 158 ( 80%)
  • Kalorie 764kcal
  • Podjazdy 190m
  • Sprzęt Kellys Oxygen 2009
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening terenowy

Czwartek, 19 sierpnia 2010 · dodano: 20.08.2010 | Komentarze 0

W niedzielę start w Kresowym w Suwałkach, więc czas wrócić do treningów terenowych. Czasu bardzo mało, a ostatnio treningów też mało. Następne dwa dni przerwy związane z krótkim wyjazdem zagranicznym i pozostały w zasadzie trzy dni na rozkręcenie się. A czuć dzisiaj było, że rozkręcenie jest konieczne.
Nie wstawałem bardzo wcześnie po wczorajszym późnym powrocie z Okęcia. Pospałem dłużej, ale i tak dzień się zaczyna coraz później. Słońce ledwo wstaje nad lasem gdy wyjeżdzam.

wschód słońca nad zamglnymi łąkami © dater


Rano chłodno, tylko ok. 14 stopni. W porównaniu do kilku dni wstecz mały szok termiczny. Ogólnie wybywałem z Polski w temperaturze ponad 30 st., powróciłem po dwóch dniach w niecałe 20.
Ostatnie odpuszczenie w treningach czuć w nogach. Jakoś nie mogły wkręcić się w rytm, szczególnie w szybkich szutrowych sekcjach. Wydawało mi się, że podjazdy szły całkiem nieźle, ale płaskie, proste szutry jechałem po porstu wolno nie mogąc złapać odpowiedniego rytmu. Stąd i czas odcinka testowego słaby:
czas: 1:06:45, pr.śr.: 26,7 km/h, HRAvg: 162

  • DST 30.30km
  • Czas 01:03
  • VAVG 28.86km/h
  • VMAX 55.30km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • HRmax 170 ( 86%)
  • HRavg 147 ( 75%)
  • Kalorie 570kcal
  • Podjazdy 190m
  • Sprzęt Orbea Onix
  • Aktywność Jazda na rowerze

Runda na Jezierzysk

Wtorek, 10 sierpnia 2010 · dodano: 11.08.2010 | Komentarze 0

Dłuzszy i mocniejszy rozjazd, z tempówkami i kilkoma sztywnymi podjazdami. Staram się utrzymać wysokie tempo, ale przy tętnie poniżej progu. I generalnie się udaje. Serce inaczej pracuje, teraz szybko wraca mi do niższej strefy, podjazd też kręcąc miękko jestem w stanie utrzymać na odpowiednim poziomie.
Najwyższe tętno uzyskuję wracając na zjeździe w Niemczynie, próbuję docisnać Vmax :D
Rano jest już chłodniej, wyciągam po raz pierwszy od ponad miesiąca bluzę z długim rękawem. Pogoda piekna, wstaje słońce, mgły się ścielą nad łąkami :)))

poranne mgły w okolicach Oleszkowa © dater


  • DST 61.10km
  • Teren 57.00km
  • Czas 02:48
  • VAVG 21.82km/h
  • VMAX 47.80km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • HRmax 190 ( 96%)
  • HRavg 171 ( 87%)
  • Kalorie 1964kcal
  • Podjazdy 600m
  • Sprzęt Kellys Oxygen 2009
  • Aktywność Jazda na rowerze

MTB Mazovia Supraśl

Niedziela, 8 sierpnia 2010 · dodano: 11.08.2010 | Komentarze 1

Moje drugie zawody po czerwcowej Sokółce. Miałem wątpliwości czy startować. Bo i cykl o dużym prestiżu i ilość startujących trochę przerażała. No ale raz kozie śmierć, nie po to człowiek trenuje, żeby od czasu do czasu się nie sprawdzić :)
Przyjechałem, zrobiłem rozgrzewkę, o czym było wcześniej i stanąłem w swoim sektorze startowym. A jakże by inaczej… dziesiątym :) No ale trzeb znaleźć swoje miejsce w szyku, a moje było na szarym końcu. Miałem nadzieję że uda mi się przebić do przodu, ba, awansować w sektorach gdybym miał plan jeszcze wystartować w Mazovii. Generalnie plan był taki żeby i w generalce i w kategorii być w górnej połowie tabeli. Wiedziałem, mając w pamięci Kresowy w Sokółce, że nie jest to wcale takie proste. Tu do tego dochodzi kupa ludzi z całej Polski i zapowiedź o wiele trudniejszej trasy. W sektorach taki nieśmiały plan był awansować do 6-7 sektora. Naprawdę nie wiedziałem czy się to uda, nie wiedziałem jak moja forma na tle tylu startujących z całej Polski. Wiedziałem jedynie, że czuję się dobrze, czuję się mocny i łatwo się nie dam :)
Przed startem zjawia się Czarek, żeby mnie podopingować. Ustawia się w sektorze z zamiarem przejechania w grupie jakiejś części dystansu. Gadamy sobie przez ostatnie dziesięć minut, dochodzi 11-sta, sektory startują po kolei. Kilka minut po 11 nadchodzi nasza kolej, ruszamy :)
Pierwszy odcinek asfaltowy jedziemy całą grupą.



Uploaded with ImageShack.us

Ludzie się trochę przepychają, kilku przemyka dość szybko, ale widać ze jest to zryw bez planu. Szybko skręcamy w drogę szutrową na Zapieczki. Tutaj jeszcze gęsto, ale się przerzedza ,na dodatek zaraz wskakujemy na asfalt. Tu już mi nogi wkręcają się na wysokie obroty i zaczynam brać konkurencję. W prawo w osiedle i pierwszy podjazd, pierwsza selekcja. Zaczynam cisnąc i z satysfakcją spostrzegam, ze dziesiąty sektor nie jest dla mnie :) I tak cisnę aż do Budziska, łykając kolejnych zawodników, nie tracąc nic. Ciągnę na szutrówce do Budziska niezły pociąg, widzę kontem oka, ze cały czas kilku zawodników siedzi mi na kole. Na koniec jeden z nich dociska i wyprzedzając mnie rzuca: „dzięki”… nie ma sprawy kolego :))) na podjeździe przed Dworzyskiem biorę go i więcej już nie spotykam na trasie. W wynikach widzę, że dołożyłem mu 25 minut :D
Od Dworzyska zaczynają się schody. Tu już jadę cały czas mniej więcej w takiej samej grupie. Kilku zawodników cały czas się przewija… raz ja ich, raz oni mnie. Wolniejsze grupki łykam bez problemu. Pierwszy bufet: biorę tylko wodę, kilka łyków wypijam, reszta na łeb i na kark.
Dalej jedzie się bardzo dobrze. Podjazdy bez problemu. Ze zdziwieniem spostrzegam, że czasami zawodnicy którym siedzę na kole po prostu mnie hamują i bez wysiłku nawet na sztywnych górkach jestem w stanie wyprzedzać. Trochę gorzej ze zjazdami, tu kłania się brak techniki, jadę za wolno i asekuracyjnie. Ale mam wrażenie że mimo wszystko jest za każdą górką lepiej. Nic mi nie dolega, siły mam, upał nie przeszkadza aż tak bardzo. Puls się stabilizuje, chociaż od początku starałem się go pilnować, żeby nie paść tak jak w Sokółce. Udaje się to bardzo dobrze, cały czas mam moc, cały czas jedzie się rewelacyjnie. O niebo lepiej niż podczas moich pierwszych zawodów. Rozłożenie sił, rozgrzewka, odpowiednie posiłki robią swoje. Noga naprawdę podaje że aż miło. Na jakimś rozjeździe z samochodu pilnującego płynie muza, którą lubię, dociskam jeszcze bardziej z obrazem tego co miłe w sercu :)
Dojeżdżam do rozjazdu Giga i drugiego bufetu. Tu biorę wodę i zatrzymuję się kilka metrów dalej żeby wciągnąć żel. Za mną mała kraksa. Ktoś stanął na środku drogi, ktoś drugi w niego wjechał. Generalnie dużo krzyku i pretensji jeden miał do drugiego. I jak to w takich przypadkach bywa, racja zawsze jest po środku.
Wciągam żel, popijam wodą, reszta znów na głowę. I ruszam znów w kierunku Zapieczka. Tam znów kawałek asfaltu i skręt w lewo na Łysą Górę. To najtrudniejszy podjazd na trasie. I tutaj wszyscy pchają, oczywiście ja też. Nogi strasznie się męczą, robią się kamienne. Na samej górze stoi kilku fotografów, zadaję pytanie: „Ktoś tu w ogóle wjechał”. Pada odpowiedz, że na razie siedem osób…
Ufff, podjazd zdobyty, dalej kilka następnych górek i zjazdów już lżejszych. Na niektórych koledzy zsiadają, ja pcham się wołając: „…jadę, jadę… dam radę…”. Na którymś zjeździe po prawej widzę leżącego zawodnika w dziwnej pozycji, widać ślady hamowania, widać ze wywinął orła. Koło niego siedzi jeden z kolegów i krzyczy żeby jechać dalej, on zostaje… szacun. Później, jak wyczytałem na forum niezła kraksa była; złamana ręka z przemieszczeniem :(
Zaczynają się znów szutrówki i przejazd przez asfalt Supraśl – Krynki, którego pilnuje policja. Dalej szalone górki, znów jest ciężko, znów kilka podejść. Na dodatek na którymś łańcuch mi spada poza mały blat z przodu. Tracę z minutę, zanim znów wsiadam na rower. Ale cały czas mam moc, cały czas noga bardzo dobrze podaje. Cały czas udaje mi się wyprzedzać na podjazdach, na prostych także tych co już opadają z sił. Wiem, że mam rezerwę, wiem że mogę jeszcze bardziej, ale gdzieś na dziesięć kilometrów przed meta łapie mnie skurcz… palca w lewej nodze. Na szczęście go rozjeżdżam, ale jest to znak ostrzegawczy, żeby się nie forsować zbytnio. Jadę spokojnie z rezerwą, nie wyprzedzam już na podjazdach, mimo że czuję ze mógłbym docisnąć i wziąć jeszcze kilku zawodników.
Zostaje ostatni odcinek, wylatuje z lasu i z zacięciem na twarzy atakuję ostatni mostek:



Uploaded with ImageShack.us

Za mostkiem juz ostatnie kilometry szerokiej krętej szutrówki. Dociskam tutaj i wyprzedzam jeszcze dwóch zawodników. Z uśmiechem na ustach:



Uploaded with ImageShack.us

Zostaje jeszcze most nad tamą, zjazd w dół i ostry, piaszczysty zakręt w lewo, który poznałem podczas rozgrzewki. No i zbliżając się do niego słyszę i widzę jak ktoś zalicza krzaki i glebę. Ja z dużą trudnością go wymijam i mam świadomość, że gdybym nie przejechał tego zakrętu rano, to też miałbym tu problemy.
Pozostaje ostatni podjazd i finisz po płytach.



Uploaded with ImageShack.us

Tutaj dociskam, robię sobie sprinterski finisz :)



Uploaded with ImageShack.us

Za metą czaka Czarek, uśmiechnięty z pytaniem: co tak późno?? WTF?? Aż tak źle?? Spoko, stratowałem z ostatniego sektora, naprawdę dobrze się czuję, wiem że objechałem kupę ludzi i czuję że plan znalezienia się w górnej połowie tabeli wykonałem. Ba, nie czuję się zjechany, więc rezerwa się została nawet. Po Sokółce czułem że padam, że jestem wypruty, zero energii. Tutaj całkiem inaczej, wychodzi że nie pojechałem na maksa, mogłem jeszcze docisnąć. No ale jestem zadowolony, mega zadowolony, czekam na wyniki.
I co się okazuje:
Open: 144/349, rating: 80,6%
M3: 49/121, rating: 80,6%
Czas mój: 2:50:41, czas zwycięzcy: 2:17:34.
Plan wykonany z nawiązką, gęba się sama uśmiecha :)
Poanalizowałem sobie wyniki, znajduje się wśród zawodników 3-4-5 sektora, przeskoczyłem kilka osób z Sokółki, do wszystkich z tamtych zawodów odrobiłem czas, średnio ok. 20 minut.
Jeżeli chodzi o wynik sektorowy… awansowałem do trzeciego!!! Tutaj jestem w totalnym szoku. Nie myślałem że mi aż tak dobrze pójdzie… teraz zapalam się jeszcze bardziej. Wiem że trenowałem, nawet ciężko. Trochę potu poszło, ale to skutek uboczny jazdy dla przyjemności. Nie myślałem żeby w tym roku startować w maratonach, może w przyszłym. A tu proszę, daje mi to niesamowitą frajdę i jeszcze mam zadowalające wyniki.
Dziękuję wszystkim za wsparcie i wiarę. Dziękuję autorom zdjęć i tracka GPS, które umieszczam, za udostępnienie.



  • DST 127.55km
  • Teren 4.40km
  • Czas 04:23
  • VAVG 29.10km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Temperatura 29.0°C
  • HRmax 178 ( 90%)
  • HRavg 158 ( 80%)
  • Kalorie 2799kcal
  • Podjazdy 670m
  • Sprzęt Orbea Onix
  • Aktywność Jazda na rowerze

pętla na Dąbrowę Białostocką

Sobota, 24 lipca 2010 · dodano: 24.07.2010 | Komentarze 0

Sobota, więc plan następnej rowerowej seteczki. Jako, że temperatura ostatnio iście afrykańska i nie rozpieszcza rowerzystów postanawiam mimo soboty wstać wcześnie i wyruszyć jeszcze przy znośnej temperaturze. No i wrócić przed południem, czyli szczytem upału.
Budzik nastawiony na 5:30, ale mój wewnętrzny budzi mnie już 5:10. Małe śniadanko, przygotowanie i 6:13 wyruszam. Słońce już pali, temperatura 23 (!!!) stopnie. Pierwszy etap to przez CWK do Jezierzyska. Standardowa moja traska treningowa. Jedzie się fajnie, lekko, z lasu jeszcze chłód bije. Z Jezierzyska przez Osierodek na Sitkowo jedyny odcinek szutrowy, niestety konieczny bo inaczej 2 kilometry kocich łbów, których nienawidzę. Tutaj oczywiście ciężko, bo nie dość że pod górę to jeszcze teren, którego szosa po prostu nie lubi (średnia ledwo 22 km/h). Z Sitkowa przez Białousy i na Janów pięknym nowy asfaltem. Tam średnią odrabiam (31,9). W Janowie się nawet nie zatrzymuję, tak samo jak i w Suchowoli, Jadę na Dąbrowę. Z Suchowoli zaczyna powiewać i to momentami całkiem nieźle. Do tego jeszcze nie najlepszy asfalt. Ale cały czas noga świetnie podaje, temperatura jeszcze nie męczy, da się jechać.
Po dwóch godzinach jestem w Dąbrowie i tam robię pierwszy postój. Batoniki, woda, odpoczynek.

park w Dąbrowie Białostockiej © dater


Na Sokółkę już jedzie się ciężko, wiatr się wzmaga i wieje w dodatku albo od przodu, albo bocznie. Średnia zaczyna spadać dramatycznie. Do tego już temperatura powyżej 30 stopni zaczyna się odzywać.
W Sokółce następny postój, uzupełnienie bidonów, banan, odpoczynek. Później na Kamionkę i stamtąd na Straż. Na szczęście zmieniam kierunek i tu już wiatr bardziej pomaga, niż przeszkadza. Ale średniej do 30 km/h już nie odrobię. Od Straży DK19 znów wmordewind, ale za to las więc trochę chłodniej. 11:14 jestem w domu :D
Jazda naprawdę fajna, wczesny wyjazd, noga kręciła. Nie wziąłem tym razem plecaczka, pomieściłem co trzeba w kieszeniach i torebce podsiodłowej. Deszczówkę też pod siodełkiem podpiąłem bo prognozy trochę straszyły deszczem i burzami. Brak plecaczka też pewnie podziałał pozytywnie. Brak obciążenia i lepsza wentylacja pleców :D
W porównaniu do zeszłosobotniego wypadu naprawdę jechało się o niebo lepiej.
Z ciekawostek wypiłem 2,5 litra płynów, nie siusiałem ani razu :)))



  • DST 113.30km
  • Czas 03:57
  • VAVG 28.68km/h
  • VMAX 56.30km/h
  • Temperatura 36.0°C
  • HRmax 183 ( 93%)
  • HRavg 157 ( 80%)
  • Kalorie 2465kcal
  • Podjazdy 690m
  • Sprzęt Orbea Onix
  • Aktywność Jazda na rowerze

Apogeum...

Sobota, 17 lipca 2010 · dodano: 17.07.2010 | Komentarze 0

… temperatury, zmęczenia, zjechania.
Pomysł nie był głupi. Rano pojechałem do roboty. No a powrót… po co najprostszą i najkrótszą drogą?? Wrócę sobie do Czarnej przez Krynki :)
I tak też zrobiłem. Po porannej rundce do pracy, wysiedzeniu w niej do 13.30 wyruszyłem w drogę powrotną. Po drodze zaliczyłem Mistrala na Bema, bo zgubiłem w Mikołajkach zaślepkę na kierę (na moście oczywiście musiała odpaść, rzucać się za nią nie miałem zamiaru:))) Przy okazji mała regulacja przerzutki tylniej bo coś zaczęła wariować.
Z Bema wyruszam 13:40 i lecę na Supraśl. Jest gorąco… baaaardzo goraco. Dobrze że rower ma klimę w pakiecie standardowym. Gorzej jak trzeba stanąć, wtedy jakby człowiek w piekarniku albo jakiejś hucie był. Polar pokazuje 38 stopni, może trochę przesada, ale gorąco jest niemiłosiernie. Odczuwam to jako najgorętszy dzień tego lata. Jadę więc próbując robić jak najmniej przystanków. Do Supraśla ścieżką rowerową, dalej na Krynki. Z Supraśla droga tragiczna. Do tej pory tylko góralem ją pokonywałem, szosą to jednak inna bajka. Czuje się każda nierówność i chropowatość gruboziarnistego asfaltu, który tutaj leży. Przed Krynkami nie wytrzymuję już tego i zatrzymuje się na mały odpoczynek koło Silvarium. Posilam się, zdaję raport z trasy i jadę dalej. Stąd już asfalt trochę lepszej jakości, zaczynam odzyskiwać tempo i dobre samopoczucie. Tylko ten upał… Do tej pory od Supraśla był las i cień, trochę chłodniej. Teraz zaczyna się otwarty teren i słońce przypieka niemiłosiernie.
Z Krynek zaczyna się fajny, nowiuteńki asfalt pod granice. Droga przebiega dosłownie kilkadziesiąt metrów od słupów granicznych. W tym roku już tą trasę robiłem, ale w odwrotną stronę i góralem :)
Teraz znalazł się tam i Onix.

Onix na granicy - pod lasem słupy graniczne © dater


Stąd dalej na Jurowlany i Usnarz, cały czas wzdłuż granicy. Przepiękne tereny, cały czas górki, asfalt cały czas pierwszej jakości.

przygraniczne krajobrazy - okolice wsi Jurowlany © dater


Dalej Zubrzyca, Wojnowce (najwyższy punkt trasy 220mnpm, a w okolicy Góra Wojnowska 240 mnpm), Malawicze. I zaczynam mieć kryzys. Ta pogoda i temperatura naprawdę dobija. Czuje się zjechany na maksa. Popijam izotonika, wodę, odpoczywam chwilę w Bohonikach przy meczecie.

meczet w Bohonikach © dater


Dalej Kamionka i tam robię przy sklepie dłuższy popas. Woda na rozgrzany łeb, puszka coli, banan, żel energetyczny. Czuję się jakbym przejechał ze sto kilometrów więcej. Temperatura i słońce wykańcza organizm. Dalej ledwo pedałuję, ale posiłek zaczyna działać pozytywnie i przez Planteczkę, Lipinę do Straży już noga podaje żwawiej. Na DK19 mały nawet ruch, w końcu to sobota. Dojeżdżam do Czarnej, ale zjechany jestem masakrycznie. Powiem szczerze, ze po dzisiejszej setce czuję się gorzej niż po zeszłotygodniowej dwusetce. Po prostu zjechany na maksa… obiecuję sobie solennie, ze w taka temperaturę to już nie jeżdżę, pieprzę to… przecież to nie TdF ;)

Ślad GPS się urywa jakieś 2 km od domu... padła bateria.



BTW: dziś przekręciłem kilometry z zeszłego roku... teraz już z górki do docelowych 5-ciu tysięcy :D

  • DST 104.85km
  • Czas 03:49
  • VAVG 27.47km/h
  • VMAX 54.60km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • HRmax 164 ( 83%)
  • HRavg 145 ( 73%)
  • Kalorie 2085kcal
  • Podjazdy 575m
  • Sprzęt Orbea Onix
  • Aktywność Jazda na rowerze

Po Mazurach

Poniedziałek, 12 lipca 2010 · dodano: 12.07.2010 | Komentarze 1

Dziś postanawiam dłuższą wycieczkę po Mazurach sobie zrobić. Żeby uniknąć największego, popołudniowego skwaru budzę się 5:30 i kwadrans po szóstej jestem już na rowerze. Na razie jest bosko, poranny chłodek, słońce jeszcze nisko. Jadę na Mrągowo i o 6:50 jestem już przy tablicy wjazdowej.

Mrągowo © dater


Przejeżdżam przez centrum, nie najlepiej się jedzie, bruk jest podłej jakości. Zawijam w prawo na deptak do jeziora, tam mały odpoczynek.

jezioro Czos w porannym słońcu © dater


Podziwiam przez chwilę uroki jeziora Czos w blasku porannego słońca. Na razie nie ma nawet najmniejszego wiaterku, tafla jeziora jest jak lustro.

odpoczynek nad jeziorem Czos Mragowie © dater


Dalej z Mrągowa wyjeżdżam droga na Kętrzyn, ale przed Szestnem odbijam w lewo, tak aby pojechać przez Świętą Lipkę. Po drodze mijam niesamowite krajobrazy, zatrzymuje się na górce nad jeziorem Juno w okolicach Kiersztanowa żeby pyknąć fotkę.

w drodze do Św. Lipki - jezioro Juno © dater


Tutaj trasa naprawdę jest urokliwa, dużo górek, jeziorka po każdej stronie. Jedzie się rewelacyjnie. Traktuję wyjazd rekreacyjnie, ale noga nadal podaje pozytywnie. Nie czuję w ogóle tych kilometrów zrobionych przez ostatnie dni. Może tylko trochę tyłek doskwiera i czuje te kilometry. Ale z nim sobie jakoś radzę :)
I tak podziwiając widoczki dojeżdżam do Św. Lipki.

Św. Lipka © dater


Sanktuarium jest w tej chwili remontowane, nie widać niestety jego uroku. Cała przednia elewacja kościoła jest w rusztowaniach i siatkach zabezpieczających. Byłem tu na szczęście kilka razy, więc nie tracę wiele.

Sanktuarium w Św. Lipce © dater


Ze Świętej Lipki jadę na Kętrzyn. Robi się coraz cieplej poza tym zaczyna się pokazywać wiaterek. W Kętrzynie jestem ok. 8:30. Zawijam do znajomych na ulicę Kwiatową. Szczeny im opadają, gdy mnie widzą. Nie bardzo mogą przetrawić fakt, ze przejechałem ponad 200 km na Mazury rowerem i dziś do nich zajechałem :) Posilam się i odpoczywam u nich chwilę, jadę dalej. Zajeżdżam na zamek w Kętrzynie, bo mimo że tyle razy tu byłem to na zamku nigdy.

zamek w Kętrzynie © dater


Z Kętrzyna wyjeżdżam drogą na Giżycko. Gdybym miał inne założenia na dzień dzisiejszy i trochę więcej czasu to pewnie zajechałbym i do Giżycka. Ale w Sterławkach Wielkich mam zamiar odbić na miejscowość Skop. Niestety okazuje się, że droga całkiem nieźle wyglądająca na mapie jest w rzeczywistości szutrem. Wracam więc kilkadziesiąt metrów i ze Sterławek jadę na Ryn. Tutaj jest masakryczne 9 km asfaltu. Najgorsza z możliwych nawierzchnia, taki grubo kamienisty asfalt poniemiecki. Trzyma się to dobrze, bo dziur w zasadzie nie ma, ale do jazdy szosówką się nie nadaje. Trzęsie niesamowicie, tak jak na bruku. A nawet gorzej bo częstotliwość drgań jest większa. Po kilometrze mam już dość, ale co zrobić, trzeba przeć do przodu. Dodatkowo wiatr się wzmaga i wieje od czoła. Tu średnia spada dramatycznie, jadę ledwo 20-22 km/h, na podjazdach ledwo kręcę. Tutaj już naprawdę opadają mnie siły i odechciewa się jazdy. Docieram do Rynu i robię odpoczynek nad jeziorem.

jezioro Ryńskie © dater


Łykam żel energetyczny, banana, batonik. Wyciągam się na ławce, żeby odzyskać trochę sił po tym ciężkim odcinku. Modlę się tylko żeby na Mikołajki droga już miała inną nawierzchnię. Na szczęście ma. Co prawda łata na łacie, ale i tak jedzie się o niebo lepiej niż na tym asfalcie z grubymi kamieniami. W Pszczółkach wylatuję na DK16 i stąd już jedzie się bajecznie. Odzyskuje siły i dojeżdżam do Mikołajek.

Mikołajki © dater


Jeszcze za Mikołajkami na Orlenie w Prawdowie robię ostatni odpoczynek. Uzupełniam płyny bo dwa bidony poszły w tym upale i przejeżdżam ostatnie kilometry do Zełwąg.
Wycieczka bardzo udana. Wróciłem przed największym upałem, teraz pisząc te słowa termometr w cieniu pokazuje 33 stopnie. Jutro powrót do domu. Miałem zamiar robić następną życiówkę na powrocie, ale jednak odpuszczę. Ma być jeszcze goręcej, powoli ten upał jest nie do wytrzymania…



  • DST 205.04km
  • Teren 3.00km
  • Czas 07:22
  • VAVG 27.83km/h
  • VMAX 55.40km/h
  • Temperatura 29.0°C
  • HRmax 173 ( 88%)
  • HRavg 151 ( 77%)
  • Kalorie 4327kcal
  • Podjazdy 800m
  • Sprzęt Orbea Onix
  • Aktywność Jazda na rowerze

Życiówka na Mazury

Sobota, 10 lipca 2010 · dodano: 11.07.2010 | Komentarze 5

Planem było powtórzenie zeszłorocznego wypadu na Mazury, ale tym razem szosą. Kierunek Zełwągi za Mikołajkami, ale oczywiście trasa odpowiednio zmodyfikowana pod asfalt. W tamtym roku Oxy doskonale sobie poradził na trasie ok. 160 km, w tym szosowo wychodzi ponad 200 km. I o to chodzi, przekroczyć granice dwusetki :)
Oczywiście tak jak i w tamtym roku cała rodzinka wybiera się samochodem: moje dziewczyny i szwagry. Przygotowanie ekwipunku następuje więc dzień wcześniej. Rano oczywiście jak to już mam w zwyczaju, budzi mnie mój wewnętrzny budzik… o 4:50. Jeszcze trochę się walam i 5:30 wstaję. Śniadanko, ładowanie samochodu dla dziewczyn i wyruszam 6:45, wcześniej niż zakładałem. Od rana już spiekota, słońce pełnym niebem, jest już ponad 20 stopni. Założenie jest dojechać, wiem że będzie ciężko. Największy jak do tej pory dystans, plus spiekota, plus szosa, którą nie miałem jeszcze okazji pomykać na tak długich dystansach. Więc nie dociskam, staram się równo rozłożyć siły.
Wsiadając na rower jestem trochę obolały po czwartkowej wywrotce, boję się też że ból zacznie się odzywać na trasie. Ale wsiadając na rower wszystko mija jak ręką odjął. Jest dobrze :)
Jadę przez Czarną Wieś na Jezierzysk. Stamtąd jedyny odcinek terenowy – szutrówka przez Osierodek do Sitkowa. Jest to alternatywa dla bujania się prawie dwa kilometry po kocich łbach, czego nie nawidzę. Wolę pobujać się trzy kilometry szutrówą i wychodzi mi to na dobre. Nie jest tak źle jakby się wydawało, uważam na zjazdach żeby nie przedobrzyć i odcinek terenowy mijam gładko.
Dalej do Janowa i na Suchowolę. Tam w parku pierwszy odpoczynek, mały popas.

pierwszy odpoczynek - w parku w Suchowoli © dater


Dalej na Goniądz. Tuż za Suchowolą znaki, że droga ślepa, remont mostu czy coś takiego i objazd bokiem. Ale myślę sobie, że rowerem to pewnie bez bólu przeskoczę. Utwierdza mnie w tym przekonaniu lokales, który twierdzi, że dla roweru to żadna przeszkoda. Więc prę dalej. Docieram do mostu, rzeczywiście w nie najlepszym stanie. Ale przejezdny więc zadowolony z siebie jadę dalej, aż za zakrętem kilkadziesiąt metrów dalej widzę coś takiego:

zamiast mostu łacha piachu za Suchowolą © dater


Przedzieram się przez ten piach i z góry widzę… kilkumetrowy wykop w którym siedzi koparka i kilku gości którzy też sobie spokojnie siedzą.
- Panowie, przeskoczę tu jakoś rowerem???
- Jak się dobrze rozpędzisz to przeskoczysz… hehehe :) - brech wypełnia cały wykop.
Wykop na całą szerokość więc już mi zagląda widmo powrotu dobre kilka kilometrów z powrotem. Ale na szczęście Panowie wskazują mi, że kilkadziesiąt metrów z tyłu jest grobla i obejście tego miejsca. Więc cofam się trochę i robię przełaj około kilometra. Ale szczęśliwie omijam wykop i wylatuję na Goniądz.

Goniądz © dater


Postanawiam wdrapać się pod górkę do Goniądza, ale nic ciekawego w centrum nie ma.

w centrum Goniądza © dater


Z Goniądza na Osowiec i stamtąd na Szczuczyn. Z Osowca najgorszy kawałek asfaltu na trasie. Łata na łacie, trzęsie niesamowicie, dupa boli. Trzeci raz jadę tą trasą, co ciekawe za każdym razem inaczej docieram do Szczuczyna. Pierwszym razem z RB Teamem na Śniardwy było terenowo i ciężko bo brukami. Drugim razem obrałem inną, lepszą drogę, ale na szosówke też nie za bardzo. Tym razem oczywiście asfalt, dłużej ale z założenia lepiej. Trochę na okrągło, ale rzeczywiście z Klimaszówki już całkiem niezły asfalt. W Radziłowie mijam mniej więcej półmetek wyprawy.

Radziłów - połowa trasy za mną © dater


Dalej przez Wąsosz do Szczuczyna. Tam robię dłuższą przerwę, posiłek. Kebab popijany piwkiem. Siedzę sobie dobrą prawie godzinkę odpoczywając… trochę przesadzam, ciężko jest ruszyć. I od Szczuczyna już naprawdę ciężko się jedzie. Jednak posiłek na trasie powinien być mało obfity i strawiony. Do Białej Piskiej mam kryzys. Tam robię znów popas. Kładę się pod drzewem w parku i odpoczywam, ucinam sobie nawet 10-minutową drzemkę.

Biała Piska - odpoczynek w parku © dater


Do Pisza jedzie się już lepiej, chociaż krajobraz się już zmienia. Coraz więcej górek, na szczęście dla bikera za każdym podjazdem jest z górki :) … z reguły. W Piszu następna przerwa. Upał doskwiera niesamowicie, trzeba się chować w cieniu. Uzupełniam płyny… na koniec podliczyłem że połknąłem w różnej postaci w czasie tej trasy ok. 5 litrów. Z Pisza już idzie całkiem dobrze. Okazuje się jednak, ze mam dziś niesamowite szczęście do remontowanych mostów. Za Piszem znów znaki objazd, zakaz wjazdu, remont mostu w Rucianej Nidzie.. No ale jeśli za pierwszym razem się jakoś udało to dlaczego za drugim ma się nie udać. Jadę więc… jestem Panem drogi. Ta trasa zwykle jest nieźle zapełniona, a tu ledwo kilka samochodów mnie mija. No i dojeżdżam do Rucianego. Na samym wjeździe na kanale rzeczywiście remont… most w zasadzie rozmontowany. Ehhh… patrzę na gpsa, obok idzie linia kolejowa i widać most nad kanałem. Odbija więc w lewo i trafiam na most. Z buta… a w spd z buta to oznacza męczarnie. Szczególnie po łupanych kamieniach po nasypie kolejowym… masakra. Więc daję z buta dobry kilometr, przekraczam most i jeszcze zawijam, żeby popatrzeć na remont, który wygląda tak:

Ruciane Nida - remont mostu © dater


W Rucianym robię znów mały odpoczynek i ruszam na Mikołajki. Tu już jedzie się całkiem nieźle, szczególnie że droga leśna więc cień i można trochę odsapnąć od słońca i upału. Widzę, że zostało ledwo 20 kilometrów i czuję się naprawdę dobrze wiec zaczynam dociskać. Małe górki z blatu na stójce, odrabiam straty w prędkości średniej. Tutaj do Mikołajek robię chyba najlepszą średnią na całej trasie.

Mikołajki - prawie u celu © dater


Z Mikołajek zostaje mi już tylko sześć kilometrów, przemyka niesamowicie szybko. Do Zełwąg docieram punkt godzina 17. Godzinę później niż zakładałem. GPS zlicza mi 3 godziny postojów, ale w tym upale inaczej się nie dało, odpoczynek w cieniu musiał być. Ale docieram, życiówkę poprawiam i jestem szczęśliwy jak mały chłopczyk :)

Zełwągi © dater


Polara coś muszę wyskalować pod koło Onix’a bo różnica ponad 3 km wyszła w zliczeniu trasy.

życiówka zrobiona - 205 km :) © dater




  • DST 39.20km
  • Czas 01:18
  • VAVG 30.15km/h
  • VMAX 55.70km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • HRmax 184 ( 93%)
  • HRavg 168 ( 85%)
  • Kalorie 922kcal
  • Podjazdy 240m
  • Sprzęt Orbea Onix
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pierwsza szosa

Środa, 7 lipca 2010 · dodano: 08.07.2010 | Komentarze 2

Dziś nadszedł ten dzień… pierwsza jazda szosowa nowym pomykaczem. Wczoraj rower odebrany, oczywiście chciało się pojeździć, ale pogoda nie dopisała. Do południa było pięknie. Dostałem telefon, że rower do odebrania, ledwo udało się przykręcić bloki i zapiąć - to już lunęło. I tak aż do nocy. Także był czas na zamontowanie wszystkich akcesoriów i przygotowanie się psychiczne do jazdy. A także czas na podziwianie cudeńka :)


Uploaded with ImageShack.us

Rano obudziłem się o… 3:51!!! Chyba ekscytacja w mojej głowie wzięła górę nad snem, obudziłem się, spojrzałem na zegarek, zobaczyłem godzinę… No lekka przesada tak wstawać, ciężko było jeszcze zasnąć, ale się udało. Budzik zadzwonił 4:30. Wyskoczyłem jak z procy, szybkie ubieranie i 4:50 jestem już w siodle. Pogoda „ciężka”, mokro, ciemne chmury. Grozi deszcz, no ale przecież pierwszej jazdy nie odpuszczę :) Jadę traską na Osierodek i powrotem. Pierwsze wrażenia…
Wcale nie jest aż tak lekko i szybko. Jednak żeby utrzymać prędkość powyżej 35 to trzeba się namachać. Nie dociskam, próbuję wyczuć rowerek i patrzę że prędkości powyżej 30 tak łatwo same nie przychodzą. Tętno jest wysokie i łatwo się nie kręci.
Drugie wrażenie: amortyzacja i kompensacja drgań. Jest dobrze. Bałem się sztywności a tu zaskoczenie. Rower naprawdę doskonale kompensuje nierówności drogi. Czuć i słychać, że wszystko się trzęsie, ale jakoś nie przenosi się to na ciało. Mam odcinki asfaltu popękane w „pajęczynkę”. Myślałem że będzie tragicznie na takim podłożu… jest nieźle. Można jechać.
Trzecie wrażenie: ciasne zestopniowanie biegów. Non stop trzeba nasuwać manetkami, góra-dół-góra-dół. Niewielka różnica pomiędzy pojedynczymi biegami, zmiany są bardzo częste. W drodze powrotnej dopiero wyczuwam odpowiedni rytm i kadencję do pokonywania wzniesień. Tutaj nie da się na „twardo jechać” (tzn. da się, ale o wiele lepiej jedzie się na miękko z większą kadencją).
Wrażenie czwarte: bólu nie ma :) Bałem się o tyłek, kręgosłup. A tu w zasadzie nic, zero dyskomfortu czy jakiejś przysłowiowej „męki”. To co najbardziej boli, to policzki dłoni.
No i z tymi wrażeniami, pogłębiającymi się z każdym kilometrem, robię tych kilometrów prawie czterdzieści. Odcinki testowe tak sobie, myślałem że bez większego wysiłku da się tu wycisnąć czasy o wiele lepsze od terenówki. A tu puls wysoki i czas nie rewelacyjny. A więc łatwo nie ma, też dociskać trzeba :)
Wracając z Osierodka skręcam jeszcze na Agromę, tak żeby zaliczyć lepszy asfalt i dorobić kilometry. Jest naprawdę miło, podoba mi się takie pomykanie.
Zaczyna się era połykacza szos :)
SOT1: czas: 10:50, pr.śr.: 30,9 km/h, HRAvg: 177
SOT2: czas: 8:42, pr.śr.: 29,3 km/h, HRAvg: 174