Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi dater z bazy wypadowej Czarna Białostocka. Przekręciłem na dwóch kołach 33225.50 kilometrów w tym 7698.22 w terenie. Kręcę z prędkością średnią 26.15 km/h i dociskam jeszcze bardziej :D
Więcej o mnie.

2014 button stats bikestats.pl 2013 2012 2011 2010 2009

Statystyki i osiągnięcia


Najdłuższy dystans: 342 km
Maksymalna prędkość: 79,20 km/h Najwyższe wzniesienie: 2920 mnpm Maksymalna suma przewyższeń: 2771 m

Pogoda

+2
+
-3°
Czarna Bialostocka
Niedziela, 24
Poniedziałek + -3°
Wtorek + -5°
Środa + -2°
Czwartek + -2°
Piątek + -3°
Sobota + -3°

Linki


BTR2







hosting


Instagram

GPSies - Tracks for Vagabonds


Zalicz Gminę - Statystyka dla Dater


Opencaching PL - Statystyka dla Dater

Kontakt




Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy dater.bikestats.pl

Wpisy archiwalne w kategorii

Foto

Dystans całkowity:20396.47 km (w terenie 6110.17 km; 29.96%)
Czas w ruchu:802:22
Średnia prędkość:25.42 km/h
Maksymalna prędkość:186.00 km/h
Suma podjazdów:154053 m
Maks. tętno maksymalne:197 (100 %)
Maks. tętno średnie:179 (91 %)
Suma kalorii:492503 kcal
Liczba aktywności:358
Średnio na aktywność:56.97 km i 2h 14m
Więcej statystyk

Maraton Kresowy Sokółka

Niedziela, 27 czerwca 2010 · dodano: 28.06.2010 | Komentarze 1

Mój pierwszy start w życiu. Nie miałem jeszcze zamiaru w tym roku startować. Ledwo trochę ponad rok w siodle i zaledwie pół roku świadomych treningów to za mało, żeby osiągnąć przyzwoity wynik startując w maratonie, mam tego świadomość. No ale współzawodnictwo kusi, szczególnie że zawody za miedzą :) A więc raz kozie śmierć, startuję, postanowiłem dwa tygodnie temu. Zgodnie z zasada nie ważne miejsce, ważne współzawodnictwo i zabawa. Żadnego szczególnego długofalowego planu przygotowawczego więc nie było. Jazda, zwiększenie intensywności, zmniejszenie objętości treningów… standard. Nikt z Teamu nie zdecydował się startować, więc jadę sam. Kibicował mi tylko na trasie Czarek, robiąc przy okazji zdjęcia – dzięki.

Maraton Kresowy Sokółka - na starcie © dater


Pogoda była wymarzona, chyba jeden z najładniejszych dni tego lata. Ciepło, może nawet trochę za ciepło momentami było. Po doświadczeniach z zeszłego tygodnia z objazdu jadę jednak z Czarnej do Sokółki samochodem. Wyładowuję się na parkingu przed Sokółka, żeby mieć kilka kilometrów na rozjazd i rozgrzewkę. Dojeżdżam do biura zawodów, rejestruję się, opłacam i jako że jest wcześnie jadę jeszcze kilka kilometrów trasa maratonu na rozgrzewkę. Po drodze spotykam Czarka, który próbował się ze mną skontaktować smsami w rodzaju: Odpuściłeś?? :) O nie, nie… tak łatwo nie ma. Po prostu nie słyszałem telefonu.

Maraton Kresowy Sokółka - start © dater


Ustawiam się na linii startu z tyłu… tak żeby kontrolować odjazdy… he, he :) Start o 11.00…

Kresowy Sokółka - startujemy © dater


…w zasadzie były dwa bo kilkaset metrów dalej zamknięty szlaban. Także cała grupa wystała minutkę i znów ruszyła razem. Początkowo mocne tępo, ale wytrzymuje. Chociaż ze zdziwieniem patrzę na puls, cały czas minimum 190… długo tak nie pociągnę. Ale jakoś na razie ciągnę, nawet wyprzedzam, widzę cały czas czoło grupy, jestem gdzieś 40-sty. Pierwsze tasowanie na piaszczystym podjeździe za Kamionką. Pokonałem go w tamtym tygodniu na młynku, teraz się nie dało. Za wysokie tętno do tego w zasadzie wszyscy zsiadali, więc nie zastanawiając się lecę też z buta. Dalej już las, kręto, trochę zjazdów i podjazdów. W którymś momencie na piaszczystym zjeździe tańczy przede mną 268, jak się później okazuje znajomy z bikestats – Houston. Wyprzedzam go i tak wymieniamy się pozycją kilka razy przez następne 10 kilometrów. Do 15-20 kilometra jakoś idzie, ale niestety tracę siły. W którymś momencie Houston mnie wyprzedza i rzuca przez ramię:
- I co będziemy się teraz tak wymijać…
-Może… - odpowiadam, ale wiem że raczej go już więcej nie dogonię. Kończą się moje rezerwy. Wyjeżdżamy na asfalt w okolicach Łaźniska, tam na zakręcie widzę jego plecy ostatni raz. Tu też widzę Czarka, który robi mi zdjęcie.

Kresowy Sokółka - w okolicach Łaźniska © dater


No i od tego momentu już masakra. Zaczynają wyprzedzać mnie ci, którzy zachowali więcej sił i mają więcej doświadczenia. Doświadczenie… pojechałem za mocno na początku, zjechałem się, właśnie zabrakło doświadczenia. Do tego po drodze jeszcze kilka wypadków. Najpierw sam omijając błocko wpadam w krzaki. Później ktoś przed mną nie wytrzymuje przejazdu przez błoto, musze też się wytaplać. Na ok. 40 kilometrze jadąc na zjeździe za jednym z zawodników wpadam na niego, gdy staje w miejscu jak mu w szprychy wskakuje gałąź. Ktoś z tyłu wpada na mnie, robi się mały koreczek. Kilku zawodników znów mnie bierze. Jedzie się coraz gorzej, jakoś tak dziwnie. Tyłek boli, plecy, odciskają się klejnoty. Staje na małą przerwę techniczną ;) spoglądam na rower… i jakoś nienaturalnie nisko siodełko widzę. No tak, w ferworze walki nie zauważyłem że sztyca poszła mi w dół i jadę z siodełkiem dobre kilka centymetrów za nisko. Stąd wszystkie bóle i generalnie złe samopoczucie. Podwyższam siodełko i od razu jedzie się lepiej. Noga inaczej podaje, tyłek lepiej odpowiada… ehhh.
Tasuję się jeszcze z zawodniczką kilka razy numer 280, była przedstawiana jako uczestniczka Szosowych Mistrzostw Polski. No i na szosie ucieka mi na dobre…. Udaje mi się jeszcze na 50 kilometrze wyprzedzić zawodnika, który podczas wcześniejszych perturbacji bez problemu mnie wziął. Nikogo niestety więcej przed sobą nie widzę, za mną też daleko pustka. I tak samotnie dojeżdżam do mety.
Pierwszy start, pierwsze doświadczenia. Jestem zadowolony, chociaż nie mam punktu odniesienia. Nie wiem czy mogło być lepiej, czy gorzej. Dojechałem to najważniejsze… i nie ostatni.
Open: 60/94
Elita: 26/38
Czas jaki straciłem do zwycięzcy (jego czas 2:00:46) to prawie 39 minut (mój czas 2:39:08). Do Houston’a straciłem 11 minut, do dziewczyny przede mną niecałe 4 minuty.
Na mecie oficjalnie poznajemy się z Houston’em i gratulujemy sobie jazdy. Chwilę gadamy, wypytuję się o pewne sprawy „maratonowe”. Później dekoracja i przed 16-stą jestem w domu.
Kategoria ! > 050 km, Foto, Zawody


I stało się...

Poniedziałek, 21 czerwca 2010 · dodano: 21.06.2010 | Komentarze 2

... czekam na szosówkę :) Po wizycie w Chorwacji i jazdach (w zasadzie podjazdach) jakie tam zaliczyłem, zacząłem poważnie chorować na szosóweczkę. Wczesniej się już tematem interesowałem, miałem jakieś rozeznanie. Zdecydowałem się na Orbea Onix T105. Piękny sprzęcik na osprzęcie Shimano 105. Jedyne co pozagrupowe to korba R600. Z opcji wziąłem tylko kółka - Mavic Ksyrium Elite zamiast Aksium. No i czekam... trzy tygodnie. Ale jest czas na skompletowanie reszty osprzętu: butów szosowych, może kasku.
Co się nie udało to kolor. Miał być anthracyt... niestey okazało się że jest niedostępny :( No więc co zostało... biało-srebrny. Też dobrze, ale na ten antracyt chorowałem... pozostaje pewnien niedosyt.
Data w kalendarzu zaznaczona... zaczynam odlicznie :)

Na zdjęciu w zasadzie inny model - TLT, ale malowanie właśnie takie będzie na mojej T105-ce.



Uploaded with ImageShack.us
Kategoria Bez km, Foto


  • DST 109.90km
  • Teren 51.45km
  • Czas 04:45
  • VAVG 23.14km/h
  • VMAX 43.60km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 187 ( 95%)
  • HRavg 154 ( 78%)
  • Kalorie 2883kcal
  • Podjazdy 640m
  • Sprzęt Kellys Oxygen 2009
  • Aktywność Jazda na rowerze

Objazd trasy Maratonu Kresowego – Sokółka

Niedziela, 20 czerwca 2010 · dodano: 21.06.2010 | Komentarze 0

W następną niedzielę startuje lokalny maraton w Sokółce. Jest to chyba najlepsza okazja żeby zaliczyć debiut w jakiś zawodach. W zasadzie można by nazwać te ściganie „domowym”.
Umawiam cały Bike Team, ale w ostatecznym rozrachunku wychodzi, że tylko Adam i Czarek ze mną jadą. Umawiamy się na siódmą rano w niedzielę i zaopatrzeni w mapę maratonu i trasę w GPSie ruszamy z Czarnej do Sokółki ok. 7:00. Niestety jak się później okazało trasa została zmodyfikowana, a oznakowanie było nie najlepsze więc całej trasy dokładnie nie udało się przejechać.
Jedziemy z Czarnej przez Machnacz, Rozedrankę i Bachmatówkę by po ok. 20 km, przed ósmą być w Sokółce. Za długa ta rozgrzewka jak się później okazuje i czasowo i kilometrowo. Już wiem, że w dniu zawodów czegoś takiego nie można popełnić, trzeba będzie do Sokółki uderzyć samochodem i tam zrobić niewielką rozgrzewkę przed startem. A na razie robimy mały odpoczynek.

Sokółka - już po rozgrzewce :) © dater


Niestety nie najlepiej z Adamem. Odstał dość mocno. Nie dość że wsiadł na górskiego Cannondale'a, gdzie ostatnio jeździł tylko na trekingowym KTMie, to jeszcze ponoć wczorajsza „imprezka” odbiła mu się na poboczu. Czekamy na niego pod Sokółką dobre 5 minut.

Adam nas dochodzi © dater


No i podejmuje decyzje, ze dziś jednak nie da rady. Czeka więc go powrót do Czarnej, a my już tylko we dwójkę z Czarkiem jedziemy na trasę. Za Sokółką skręcamy zgodnie z trasa maratonu na Nową Kamionkę i stamtąd już terenem na Starą.

Czarek na podjeździe © dater


Za Starą Kamionką zaczyna się już niezła jazda terenowa a trasa znika nam dosłownie z oczu.

a gdzie trasa?? © dater


Dalej kierujemy się w okolice Wierzchlesia i Brzozowego Hrudu. Tu jeszcze trasą jedziemy, znaczniki są.

okolice Wierzchlesia © dater


W Brzozowym Hrudzie mały odpoczynek na posilenie się.

Brzozowy Hrud - odpoczynek © dater


No i dalej już totalnie gubimy drogę. Nie dość ze właśnie tutaj zmienił się przebieg trasy (nie zauważyłem że mapka została zmodyfikowana) to jeszcze brak znaczników. A GPS też nie za bardzo pomógł, wręcz zmylił nam drogę. Robimy jakieś 5 km ponad plan nie w tą stronę :)

droga z Wierzchlesia na Jeziorek © dater


Czarek koło Łazniska postanawia jednak uciekać w kierunku domu. Z Ciasnego jakby nie było zrobił do Czarnej ponad 20 km i ma już nakręcone na liczniku. A pogoda powoli przestaje zachęcać do dalszego kręcenia. Z ładnej, słonecznej pogody robi się powoli to co zapowiadano w prognozach – czyli pochmurnie i deszczowo.
Jadę wiec dalej sam Rowkowską Drogą, która nie wygląda po deszczach najlepiej.

tu już było naprawdę fajnie :D © dater


Po przeprawie przez to błocko mijam Rowek, Kozłowy Ług i dojeżdżam do Nowinki. Tam znów trasa zmienia bieg wobec pierwotnego i tak w zasadzie nie wiem jak pojechałem. Znaczniki trasy raz były, raz ich nie było. To co było na pewno to fajne i ciężkie podjazdy :)

ładne wzniesienia w okolicach Nowinki © dater


Jedzie się coraz ciężej, teraz właśnie dochodzę do wniosku że ponad 20 kilometrowa rozgrzewka z Czarnej to był błąd. Ciężka maratonowa przeprawa terenowa to nie przelewki i mając już na liczniku przebieg większy od zawodów o ponad 10 km czuję to w nogach. Do tego pogoda nadal się pogarsza, nie mówiąc już o rezygnacji związanej z gubieniem trasy.

i znów droga gdzieś znikła... © dater


w okolicach Bobrownik © dater


Wylatuje wreszcie na asfalt w okolicach Bobrownik i mając 80 km na liczniku i jeszcze ok. 12 km do końca trasy maratonu podejmuję decyzje o zjeździe. Jak się okazuje później decyzja była słuszna. Jadę wiec na Czarną przez Kamionkę, Pawełki, Bilwinki i w Planteczce zaczyna kropić. Na razie nie za mocno, ale chmury coraz cięższe. Jadę więc szybko dalej. Już kilometry mi doskwierają, tyłek boli na nowym siodełku. Zastanawiam czy się ta para kiedykolwiek dotrze. Mam nadzieję, ze tak.
Jadę wiec trasą szosowców na Straż i stamtąd krajową 19-stką do Czarnej.
Na szczęście po drodze przestało kropić i się nie rozpadało. Ale po wejściu do domu rozlało się już na maksa. Gdyby nie decyzja o skróceniu objazdu byłbym nieźle przemoczony na trasie.
Objazd: no cóż, nie udany jednym słowem. Nie dokończony, pomylona trasa, nie zauważyłem że nastąpiła zmiana. Nie wiem czy prawidłowo udało się przejechać 50%. No a teraz leje pół tygodnia zgodnie z prognozami… ciekawe jak to będzie w przyszłą niedzielę wyglądać.



  • DST 56.40km
  • Teren 12.90km
  • Czas 03:46
  • VAVG 14.97km/h
  • VMAX 46.10km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • HRmax 181 ( 92%)
  • HRavg 150 ( 76%)
  • Kalorie 2199kcal
  • Podjazdy 1580m
  • Sprzęt Kellys Oxygen 2009
  • Aktywność Jazda na rowerze

Opatija, dzień czwarty (środa) – Ucka 1400 mnpm

Środa, 9 czerwca 2010 · dodano: 19.06.2010 | Komentarze 9

Po drodze co prawda był dzień trzeci (wtorek) ale całkowicie nierowerowy. Uzgodniliśmy z Adamem że zdobywamy Ucka, więc robimy odpoczynek na regenerację. Poza tym z samego ranka wycieczka do Puli i po całym półwyspie Istra. Trochę zdjęć:

wybrzeże Istra, okolice Plomin © dater


Chorwacja, Istra © dater


Pula, koloseum rzymskie © dater


Pula, koloseum © dater


Odwiedzamy Pulę, zwiedzamy rzymskie koloseum, chodzimy po starym mieście. Później objazd po Istrze, wizyta w winnicach i degustacja win.
No i nadchodzi środa, dzień wolny od jakichkolwiek wycieczek i wyjazdów. Ale nie dla nas. Niech się reszta smaży na słońcu. My mamy inny cel na ten dzień:)
Ciekawie przebiegała ewolucja mojego myślenia o tym gdzie można wjechać. Przed wyjazdem z Polski patrząc na mapie i widząc szczyty na 1200-1400 mnpm zaledwie 12 km w linii prostej od wybrzeża nawet nie myślałem żeby tam wjeżdżać. To było tak nierealne miejsce do wjechania jak księżyc. Celem było pojeździć, wjechać wyżej niż dotychczas, pobić rekord najwyższego zdobytego wzniesienia. I tak się stało już pierwszego dnia. Najpierw Dobrać i 260 mnpm. Później wyspa Cres i 360 mnpm. Dalej jeszcze wyżej – Veprinać i 460 mnpm. Codziennie więcej, można, da się, chce się. Dzizas… jak dobrze się wjeżdża :)
A wiec wjeżdżamy. Wyruszamy trochę później, jemy lekkie śniadanie o siódmej. Posileni, zabezpieczeni w płyny wyruszamy ok. 7:30. Jedziemy pod górę ta samą trasa co sam zrobiłem wcześniej do Vaprinać.

odpoczynek w Poljane © dater


Początkowo jedzie się tragicznie. Nie wiem co się dzieje. Wszystko mnie boli, mam nieznośny ból w pachwinach, nogi jak z drewna. Nie jest dobrze. Wiem, że jeśli się nie przełamię to będzie kicha i powrót na tarczy. Adamowi wyraźnie jedzie się lepiej, raz że na trekingu, dwa że miał więcej przerwy od pedałowania. Zaczynam myśleć, ze popełniłem błąd i jednak się za dużo w ostatnich dniach najeździłem. No ale mijamy Veprinać i się przełamuje. Kryzys mija, doganiam Adama, który w którymś momencie znikł mi już z oczu. Mijamy 500 mnpm i jest wreszcie ok. :)

nasz cel na dziś - Ucka, Vojak - 1400 mnpm, przekraczamy 500m :) © dater


Dalej jedziemy na Pokolon. Jest już lepiej, aż nagle pojawia się następny problem. Zaczynam czuć lewe kolano, coś pobolewa, trochę blokuje. Taki dziwny ucisk… stajemy na chwile i Adam patrząc na moje kolano wywala oczy na wierzch. Jest spuchnięte wyraźnie :( No nie, masakra… czyżbym miał jednak nie dojechać. Ale po krótkim odpoczynku podejmuje decyzje że jadę dalej. Może nie będzie tak źle, jednak nie boli jakoś tak strasznie. I jak się okazało decyzja była słuszna. Nie wiem co się stało, ale do Pokolon dojeżdżam już bez bólu i z wyraźnie mniejsza opuchlizną.

Pokolon © dater


Z Pokolon pozostaje już ostatnie kilkanaście kilometrów podjazdu, ale najgorsze. Cały czas powyżej 5% nachylenia, dużo kilkunastoprocentówek, polar też czasami pokazuje ponad 20%, ale nie potwierdza się to później na profilach wzniesienia które znajduje w necie. Ciężko było mi znaleźć profil, który by dokładnie odpowiadał naszej trasie, ale generalnie te ostatnie kilometry z Pokolon to powinny się pokrywać z tym profilem na climbbike: http://www.climbbybike.com/climb.asp?Col=Ucka&qryMountainID=7649
Albo tym:
http://www.climbbybike.com/climb.asp?Col=Ucka&qryMountainID=7648
Jak widać średnie wzniesienie to 5,8% - 6,0% w zależności od trasy. Nie wiem dokładnie jak się te profile rysuje i z jakiego odcinka średnie się bierze.
W każdym bądź razie wspinamy się dalej i przekraczamy 1000 mnpm.

podjazd pod Ucka, przekraczamy 1000 mnpm © dater


Ucka, podjazdy coraz cięższe © dater


A szczyt coraz bliżej, bliżej… woła nas, raczy swym urokiem :)

Vojak, w tle Suhi vrh © dater


Kilometry kręcą się dalej, jesteśmy coraz wyżej, coraz więcej metrów na GPSie :)

prawie 1200 mnpm © dater


wbrew pozorom jest ostro pod górę... aparat krzwo stoi :P © dater


podjazd pod Ucka © dater


Odpoczynki częste i robi się trochę chłodniej. Z 26 st w Veprinać robi się ok. 20 więc jest przyjemnie. Problemy z kolanem i innymi bólami kończą się też na szczęście na dobre.

opoczynek, na pierwszym planie Ucka Vojak, dalej Suhi vierh © dater


No i wreszcie dojeżdżamy do stacji radarowej na szczycie. Tu kończy się droga asfaltowa i zostają ostatnie metry kamienistej drogi na sam szczyt.

ostatnie metry na Vojak © dater


Docieramy na szczyt… pchając rowery. Tu już się niestety nie da podjechać, kamienie są tak luźne że ledwo się idzie.

widok na stację z góry © dater


Oczywiście na szczycie mała sesja fotograficzna. Widoki są przepiękne. Szkoda że nie ma dobrej przejrzystości powietrza, ponoć w takie dni widać nawet Wenecję ze szczytu.

widok na północno-zachodnią stronę z Vojak © dater


widok na zachód z Vojak © dater


Na szczycie jest też miejsce na starty paralotni. No powiem szczerze lot stąd to musi być przeżycie :)

Vojak - skocznia dla paralotni, w dole widać wylot tunelu Ucka © dater


Na szczycie stoi wieża kamienna widokowa, w środku miłe dziewczę sprzedające pamiątki, mapy (zakupiłem) i na szczęście napoje izotoniczne (też zakupiliśmy).

Vojak - wieża widokowa na szczycie © dater


Pozostaje nam tylko jeszcze wspiąć się na wieżę i stamtąd podziwiać całą panoramę z Ucka. Szczyt zostaje zdobyty :)

Vojak zdobyty!!! - na szczycie wieży © dater


Na środku wieży stoi taki postument z punktem wysokościowym.

Vojak - 1396 mnpm, wieża widokowa równiótkie 1400 :) © dater


1400 mnpm osiągnięte, co prawda rowerem trochę mniej bo 1372, ale niech tam… udało się :)
No i oczywiście sesja zdjęciowa ze szczytu wieży. Później może z tego jakąś panoramę trzasnę, na razie brak czasu.
widok na stację radarową z wieży © dater


widok z wieży na południowy wschód, grań Vojak - tam gdzieś w oddali Wenecja :D © dater


widok na szczyt Suhi z Vojak © dater


Rijeka z Vojak © dater


Po dłuższym odpoczynku na szczycie, posileniu się i ustaleniu dalszego planu zaczynamy zjeżdżać. Plan jest zjechać objeżdżając w zasadzie szczyt dookoła, najpierw od strony północnej, później skręcić na południe i na wschód. Dzięki bardzo dokładnej mapie zakupionej na szczycie mamy dopracowaną całą marszrutę. Zjeżdżamy do Vela Ucka, następnie do Mala Ucka.

zjeżdzamy, widok na Ucka Vojak z drugiej strony © dater


Od Vela Ucka kończy się asfalt i zaczyna się kamienista, czasami trochę twardsza droga gruntowa.
kamienista droga dookoła Ucka © dater


okrążamy Ucka, strona północna © dater


odpoczynek pod Ucka, stok północny © dater


Północne stoki są otwarte, okrążając Ucka od zachodu i zjeżdżając coraz niżej wjeżdżamy w las. Droga robi się jeszcze gorsza. Luźne kamienie, zjazdy dobre kilka a nawet kilkanaście procent. Czasami strach, koło ucieka, nie ma się czego trzymać. Kilka razy prawie przelatuję przez kierownicę.

południowe stoki Ucka, przeprawa terenowa © dater


Teren jest naprawdę trudny technicznie i męczący. Cały czas stójka, cały czas na nogach i rękach. Są momenty że kończyny po prostu mdleją.

południowe stoki Ucka, jedne z najtrudniejszych zjazdów jakie udało mi się pokonać © dater


zjazd z Ucka, południowa strona © dater


Momentami jest trochę lepiej, a czasami po prostu wyrzuca z siodła, kilka razy prawie zaliczam glebę w espadach. Na szczęście okazuje się że wypięcie mam opanowane :)

zadowolony z siebie :D © dater


Na porządniejszą drogę wyjeżdżamy dopiero w okolicach wylotu tunelu Ucka. Dalej zjazd do Poljane i praktycznie tą samą droga co w górę wcześniej do Opatiji.
Wycieczka… po prostu niesamowita. Było wspinanie, był ból i zwątpienie, było przełamanie kryzysu, piękne widoki, samozadowolenie i zjazd który pozbawił nas złudzeń co do technicznych naszych umiejętności. Kwintesencja kolarstwa… wszedłem w następną fazę cyklozy :)


Tego dnia pod wieczór zaliczamy jeszcze samochodem wąwóz (Chorwaci mówią kanion – trochę za dużo powiedziane) Vela Draga. Widoczki ładne, widać Ucka i Vojak z innej perspektywy :)

widok na Ucka z kanionu Vela Draga © dater


wąwóz Vela Draga, w tle Ucka © dater


  • DST 21.60km
  • Czas 01:13
  • VAVG 17.75km/h
  • VMAX 42.40km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 174 ( 88%)
  • HRavg 145 ( 73%)
  • Kalorie 663kcal
  • Podjazdy 505m
  • Sprzęt Kellys Oxygen 2009
  • Aktywność Jazda na rowerze

Opatija, dzień drugi (poniedziałek) – Veprinać

Poniedziałek, 7 czerwca 2010 · dodano: 19.06.2010 | Komentarze 1

Pobudka jak dnia poprzedniego o 6 rano. W zasadzie to już od 5.30 nie spałem i myślałem gdzie wjechać :) Normalnie cykloza wspinaczkowa mnie dopadła na całego. Nogi czuje, ale tak przyjemnie, „jazdowo”. Adam niestety rano nie przejawia entuzjazmu do jazdy tego dnia i po jego stwierdzeniu „nie chce mi się” jadę sam. Poprzedniego dnia patrzyłem na ładny kościółek stojący na wzgórzu nad Opatiją. Po konsultacji z lokalesami wiem że to miejscowość Vaprinać i kościół leząca na wzgórzu 519 mnpm. Pięćset metrów… jest po co jechać :)
A więc wspinam się sam. Pogoda znów piękna, temperatura ok. 20 stopni ale słoneczko zaczyna już przygrzewać. Widoki z góry bajeczne.

okolice Poljane, w oddali widać Cres © dater


Kręcę serpentynami, oglądam widoki, kontroluję puls. Nie jest najgorzej, nie dociskam bardzo, ważne żeby dojechać a nie zajechać się. Widzę Ucka i Vojak, wydają się wcale nie takie nie do zdobycia jak wcześniej. Zaczynam się przekonywać do poglądu, że może by tam wjechać :)

ponad Polanje, w tle Ucka i Vojak 1400 mnpm © dater


jeszcze jeden rzut oka na Cres © dater


Po drodze zahaczam o kościół Sv. Petar i robię tam mały odpoczynek.

Polanje - kościół Sv. Petar © dater


No i cały czas w tle Ucka i Vojak… ciągnie jak cholera. Wjechać na 1400 mnpm, to by było coś :)

widok na Ucka i Vojak © dater


No ale nie tego dnia. Plany są całkiem inne, trzeba zjechać na śniadanie i jedziemy do Słowenii, do jaskiń Postojna. Ale na razie zostało mi jeszcze trochę do Veprinać. Po drodze oznaczony podjazd 18%, o dziwo pokonuje go w całkiem niezłym chyba jak na mnie stylu. Podjeżdżam pod kościół, który był celem na ten dzień.

cel: Veprinac i kościół na wzgórzu - 500 mnpm © dater


Ostatnie metry to niestety schody i jeszcze kilkadziesiąt metrów do góry. Do tego napisane że otwarte od 9:00 i wejście kosztuje 20 kun. Co prawda nie widać żywego ducha, ale jakoś nie chce mi się z rowerem drałować na piechtę o schodach tych ostatnich metrów. A więc tu rezygnuje i zaczynam zjeżdżać.

zjazd, Veprinac z drugiej strony © dater


W dół inna drogą, przez Bregi, Pobri wjeżdżam do Opatiji od strony północnej.

Bregi - widok na Rijekę © dater


Następny dzień i następny rekord wspinaczkowy pobity :) No i zaczynam poważnie chorować na zdobycie Ucka i na … szosę. Szosowcy tu zapierniczają ostro, mijają mnie czasami w dół, a co gorsza pod górę. Połykają te podjazdy w sposób, który powoduje chęć posiadania, jeżdżenia na szosówce.


Tego dnia jeszcze wycieczka autokarem do Postojnej i jaskiń. Cuda natury normalnie, cuda… trochę wiec zdjęć nie rowerowych.

jaskinie Postojna, Słowenia © dater


niezła forma :) - Postojna, Słowenia © dater


jaskienie Postojna © dater


Po drodze zbaczając zaliczamy jeszcze Triest.

Triest, w porcie © dater


port w Trieście, zakotwiczony Silver Spirit © dater


  • DST 41.20km
  • Teren 8.00km
  • Czas 02:21
  • VAVG 17.53km/h
  • VMAX 49.80km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Podjazdy 855m
  • Sprzęt Kellys Oxygen 2009
  • Aktywność Jazda na rowerze

Chorwacja, Opatija, dzień pierwszy (niedziela) – wspinaczka do Dobreć i wyspa Cres

Niedziela, 6 czerwca 2010 · dodano: 19.06.2010 | Komentarze 3

Wreszcie długo wyczekiwany wyjazd do Chorwacji i wreszcie na miejscu. Z założenia nie miał być to wyjazd rowerowy, ale z Adamem uparliśmy się żeby wziąć rowery, więc to zrobiliśmy. I jak się okazało był to bardzo dobry ruch. Jakoś sobie nie wyobrażałem leżenia do góry brzuchem na plaży lub picia do czwartej nad ranem. Grupa była trochę zdziwiona, że my rowerowo, ale przyjęła to ze zrozumieniem ;)
Dojechaliśmy w sobotę po południu, ale już tego dnia nie próbowaliśmy wsiadać na siodełka. Riwiera opatijska wspaniała, piękne widoki, pogoda miała nam dopisywać.

Opatija - widok z okna hotelowego © dater


W sobotę więc tylko kolacja, winko i spanie. Plany początkowo powiem szczerze nie były zbyt ambitne. Przed wyjazdem patrzyliśmy na mapę, widzieliśmy szczyty 1200-1400 metrów ale jedyne co udało się nam na ten temat uzgodnić to: no przecież nie będziemy tam wjeżdżać. Jak się później okazało rzeczywistość na miejscu i nasze ambicje zweryfikowały te plany. W sobotę po postu chciałem wjechać wyżej niż mi się do tej pory udało. Na razie rekord to 240 mnpm, Góra Wojnowska koło Sokółki. Mega wypas wspinaczkowy (oczywiście żartuję :P), no ale nic wyższego w mojej okolicy po prostu nie ma. Tutaj na sobotę rano wybraliśmy z mapy miejscowość Dobreć i jakieś 280 mnpm. Wyruszamy jakoś po 6 rano, jest ok. 20 stopni, pogoda piękna.

wspinamy się do Dobrać © dater


Idzie całkiem nieźle, chociaż zaliczamy po raz pierwszy w życiu tak długie kilkunastoprocentowe podjazdy. Ostatecznie rekord wspinaczkowy pobity i zadowoleni zjeżdżamy w dół na śniadanko.
Wycieczka niedługa, 18,5 km zrobione w 58 minut. Średnia 19,3 km/h, podjazdy 365 m.


Na ten dzień jest plan wycieczkowy na wyspę Cres statkiem. Po śniadaniu cała grupa ładuje się w porcie w Opatiji. My oczywiście z rowerami na pokład górny :)

na statku w drodze na Cres © dater


Płyniemy wzdłuż riwiery, później odbijamy w stronę wyspy. Widoczki przepiękne i góry zaczynają nas kusić.

w drodze na Cres - w tle szczyt Ucka © dater


Na Cres naszym celem jest port w miejscowości Beli. Przepięknie położona na dzikim krańcu wyspy.

nasz cel na Cres - Beli widziane z morza © dater


W porcie zostawiamy całe towarzystwo na opalanko i mając coraz większego smaka na wspinanie się obieramy azymut na góry :) Wjazd z portu do miasteczka to momentami ponad 20% podjazdu!!! W którymś momencie na przełożeniu 1:1 i przy wskazaniu polara 24% odpuszczamy i podchodzimy. Masakra, ledwo zaczęliśmy a już po nas płynie i odpoczywamy. Czegoś takiego się nie spodziewałem. Dodatkowo temperatura ok. 30 stopni, no jest masakra. Ale nie odpuszczamy, dalej jest już lżej.

wspinamy się - ponad Beli © dater


Jedziemy do góry asfaltem. Naszym celem jest ok. 360 mnpm, i miejsce gdzie będzie widać drugi brzeg wyspy. Widoki są przepiękne.

w dole Beli, w tle Krk © dater


Wspinamy się cały czas, polar pokazuje 6, 8, 14% podjazdu. Praktycznie nie ma oddechu, zatrzymujemy się na zdjęcia i odpoczynek.

coraz wyżej na Cres - w tle Krk i Rijeka © dater


zdobywamy Cres -tam jedziemy © dater


Docieramy do wyznaczonego wcześniej celu, skrzyżowania z główną drogą. W tym miejscu jest przewężenie wyspy, widać jej dwa brzegi, na zachodzie góry półwyspu Istra.

na szczycie - w oddali widać półwysep Istra © dater


Biję nowy rekord wspinaczki – 360 mnpm :) Apetyt powiem szczerze rośnie, chce się jeszcze więcej. Nie jest tak źle z tym wpinaniem, a dochodzę do wniosku że to jest właśnie kwintesencja kolarstwa. No ale zjeżdżamy w dół, bo lunch na statku na nas czeka.

już w dół - widać Krk © dater


Podczas zjazdu, w miejscowości Sveti Petar podejmujemy decyzję, żeby odpić w lewo na Ivanjie i wrócić do Beli inna trasą. I jak się okazało był to strzał w dziesiątkę. Po kilkuset metrach kończy się asfalt i zaczyna się prawdziwy teren. Droga kamienista, trudna technicznie, miodzio :) To jest właśnie to co w MTB tygryski lubią najbardziej.

zbaczamy w teren - droga powrotna do Beli © dater


Jest czasami błotnisto, czasami kamienisto, droga się wije, raz wznosi, raz opada. Dookoła piękny las liściasty, słoneczko się przebija, czasami jest więcej cienia.

o takie trasy u nas trudno :) © dater


Wreszcie wylatujemy z drugiej strony, widok jest przepiękny, Zjazd kamienisty, trudny technicznie, ręce odpadają po jakimś czasie.

zjazd - na wzgórzu widać Beli © dater


to była przepiękna trasa - w oddali Beli © dater


Zjeżdżamy do Beli. Na zjeździe do portu powolutku, prawie można się przez kierownice przewalić na tych 24%. Czegoś takiego jeszcze nie zaliczałem. W porcie zabawa trwa na dobre, czeka na nas lunch.
Rybka wyśmienita, zjadam z dokładką. A mógłbym konia z kopytami tego dnia szamać ;) Jazda bajkowa, przepiękna. Wspinanie na górę, później górski kamienisty zjazd. Po prostu bajka. Zmęczenia dużego nie ma. Następnego dnia się okaże, że jednak nogi czuć. No ale jak czuć to trzeba rozjechać, prawda?? :)
Na Cres zrobiliśmy 18,7 km, czas 1:28, pr.śr 15,7 km/h, podjazdy 490 m. Dodatkowo jeszcze 4 km z portu kręcąc się po Opatiji.


  • DST 66.00km
  • Teren 18.00km
  • Czas 02:52
  • VAVG 23.02km/h
  • VMAX 47.50km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • HRmax 175 ( 89%)
  • HRavg 142 ( 72%)
  • Kalorie 1529kcal
  • Podjazdy 290m
  • Sprzęt Kellys Oxygen 2009
  • Aktywność Jazda na rowerze

Memoriał 2010, niedziela, dzień drugi.

Niedziela, 30 maja 2010 · dodano: 14.06.2010 | Komentarze 0

Wcześniej wpomniałem , że dzień pierwszy skończył się dla co poniektórych dnia drugiego o piątej nad ranem :) A więc poranny rozjazd w baaardzo ograniczonej grupie. Tylko ja i Sasza, dookoła jeziora Gołdopiwo, dokładnie tak samo jak dzień wcześniej. Wyjazd ok. 6:30, zrobione trochę ponad 16 km, bez większej historii. Powrót na śniadanie, dobudzanie co niektórych ;P
Po śniadaniu zbiórka i odprawa. Dzień od samego początku bardzo piękny, plan jest na prawie 50 km do obiadu. Wcześniej chcieliśmy jeszcze robić drogę powrotną do Kruklanek, ale decydujemy się przesunąć wszystkie samochody do Gorkla, tam gdzie będziemy jeść obiad i tam tez zakończyć.
A więc wyjazd ok. 9.20. Tego dnia grupa zdecydowanie mniejsza, zostają tylko ci bikerzy, którzy cokolwiek przejeździli w tym roku. Z prawie 20 osób dnia poprzedniego robi się chyba 11.
Ruszamy od razu w teren, niebieskim szlakiem wzdłuż jeziora Kruklin. Wcześniej przedzieramy się trochę na prawo od szlaku, bo ten zniszczony jest przez ostatnie ulewy. Jest trochę ciasno i Kacper dostaje gałęzią prosto między oczy :D Nie wygląda to najlepiej, ale twardy chłop to jest, nie wymięka… (no musiał on wkurzyć tą gałąź, naprawdę). Dalej piękna szutrówka, niezła średnia się robi. Od miejscowości Kruklin już asfalt, jedzie zwarta grupa, naprawdę jest pięknie :)

okolice Kruklina © dater


w kierunku na Siedliska © dater


Dalej kierunek Siedliska i wskakujemy na Upałty. Tam robimy pierwszy mały odpoczynek tego dnia.

Upałty - odpoczynek © dater


Dojeżdżamy do krajowej 63 i skręcamy w kierunku na Ruda. Stamtąd obieramy kierunek na Rydzewo i pędzimy wzdłuż jeziora Niegocin.

mostek na połączeniu jezior Nialk i Wojnowo © dater


Dalej od Rydzewa przemykamy przesmykiem pomiędzy jeziorem Niegocin a Jagodne i skręcamy w lewo na Kozin, Prażmowo i Szymonkę. Po drodze przekraczamy kanał Szymoński.

na kanale Szymońskim © dater


Z Szymonki już terenem dookoła jeziora Szymoneckiego do mariny Millenium w Gorklu w której jemy obiad.

marina Millenium w Gorklu © dater


Fajny dzień i przepiękna trasa. Chociaż mamy niedosyt bo mało kilometrów. Jest nawet pomysł żeby jeszcze Mikołajki po obiedzie zaliczyć, ale pogoda psuje się w szybkim tempie i zapowiada się na deszcz, albo nawet na większą zawieruchę, bo chmury na horyzoncie wyglądają groźnie. Czekamy więc tylko na obiad, zwijamy rowery, rozsiadamy się po samochodach i azymut Białystok obieramy.

Gorklo - czekamy na obiad © dater


Cały Memoriał bardzo udany. Organizacyjnie bez zarzutu, nawet chyba najlepszy z trzech dotychczasowych (dzięki Ula za dopięcie wszystkiego). Nikomu nic się nie stało (oprócz Kacpra zaatakowanego gałęzią ;P, zero wypadków, serwisów itd. Do Peletonu odwieźliśmy pełen nieruszony zestaw serwisowy (dzięki Jacek :). Wszyscy chyba zadowoleni, każdy zrobił tyle kilometrów ile mógł i to przepięknej scenerii jezior Mazurskich. Za rok powtórka… w innych pięknych okolicznościach przyrody :)

PS. Kilometry zsumowane z poranna rundą rozjazdową dookoła Gołdopiwo. Sama trasa memoriału tego dnia wyniosła 49,5 km.



  • DST 141.30km
  • Teren 15.50km
  • Czas 05:31
  • VAVG 25.61km/h
  • VMAX 52.10km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • HRmax 178 ( 90%)
  • HRavg 154 ( 78%)
  • Kalorie 3322kcal
  • Podjazdy 900m
  • Sprzęt Kellys Oxygen 2009
  • Aktywność Jazda na rowerze

Na Kruszyniany i Bobrowniki

Sobota, 22 maja 2010 · dodano: 22.05.2010 | Komentarze 1

Większą grupą udało nam się zebrać tym razem. Na sobotę umawiamy się: Ja, Kacper, Sasza i Czarek. Plan jest wstać wcześnie, spotkać się na ścieżce do Supraśla w okolicach Nowodworc i ruszyć na Krynki, Kruszyniany (zobaczyć meczet) i Bobrowniki (przejście graniczne).
Obudziłem się sam przed piątą. Już budzik w głowie tak ustawiony, że pikanie komórki mi niepotrzebne. Jem małe śniadanko, przygotowanie i lekko przed szóstą wyruszam. Umówieni jesteśmy 6:45, mam 17 km do przejechania. Po drodze staję w okolicach Wasilkowa popatrzeć na budowę obwodnicy, która na nowo ruszyła tej wiosny.

budwa obwodnicy Wasilkowa © dater


Idealnie o czasie spotykam się w wyznaczonym miejscu z Kacprem i Saszą i jedziemy w kierunku na Supraśl zgarnąć po drodze Czarka. W ogrodniczkach zaskoczenie, dzwoni Adam i za chwilę podjeżdża samochodem. Zdecydował się jednak jechać z nami :) Stajemy na parkingu za Ogrodniczkami i stamtąd ruszamy dalej razem w piątkę.

zbiórka pod Supraślem © dater


Wyruszamy do Supraśla i tam robimy mały przystanek w ogrodach otaczających klasztor, gdzie jest pomnik ku pamięci Jarka, naszego przyjaciela i szefa, ku pamięci którego już za tydzień będziemy jechać trzeci memoriał rowerowy.

Supraśl - pod pomnikiem Jarka © dater


Z Supraśla dalej bardzo pagórkowato do Krynek. Tym razem inaczej niż tydzień temu, w drugą stronę jest bardziej pod górkę, ale wiatru nie ma. Pogoda piękna, temperatura już o ósmej dochodzi do prawie 20 stopni. Po drodze mały odpoczynek.

postój na drodze do Krynek © dater


Dalej do Krynek, robi się coraz cieplej, jedzie się bajecznie. Czepiam się koła Czarka i naginamy pod długi podjazd przed Krynkami, wpadamy w fajny rytm i prędkość nie schodzi poniżej 28 km/h. Przed Krynkami patrzę na średnią tego dnia, mam już zrobione ponad 50 km, a średnia wychodzi prawie 27 km/h :) W Krynkach oczywiście mały postój i regeneracja.

Krynki - regeneracja © dater


Z Krynek mamy 10 kilometrów na Kruszyniany. Robi się wręcz gorąco i parno, termometry zaczynają nam pokazywać po ok. 25-26 stopni. Wiatru w zasadzie nie ma, robi się mała sauna. Do Kruszynian idzie bardzo ładna asfaltówka. Meczetu nasza szpica w ogóle nie zauważa, jest schowany głębiej w drzewach i chłopaki przejeżdżają go po prostu. Schowany w drzewach od głównej drogi i niewielki jest bardzo niepozorny.

meczet w Kruszynianiach © dater


Z Kruszynian już na Bobrowniki. Lecimy szutrówą przy samej granicy, komórki łapią białoruską sieć. Wokół piękne krajobrazy, pogoda super, noga podaje aż miło.

na szutrówce do Bobrownik © dater


Kacper ma małe problemy, drętwieją mu ręce aż po łokcie. Zmieniamy mu ustawienie siodełka może coś pomoże. Niestety twierdzi że nie za bardzo. Jego nowa Meridka daje mu trochę w kość. Nie ma to jak mieć nowego rumaka, do którego trzeba się dostroić ;)



Po kilkudziesięciu minutach docieramy do Bobrownik na granice. Sznur tirów stoi jak zwykle, może trochę krótszy ze względu na sobotę.

Czarek na granicy © dater


Bobrowniki - przejscie graniczne w tle © dater


Robimy oczywiście mały odpoczynek i jednocześnie umawiamy się co do dalszego planu. Adam się śpieszy i na swoich 29-tkach jest w stanie popędzić przodem. Jednocześnie Kacper ma coraz więcej problemów, przeżywa kryzys, łapią go skurcze. Każdy z nas ma być nie za póżno na chacie, ja na 13 na grilla, Czarek na 12, Sasza też. Kacper na tyle spowalnia, że umawiamy się że jedzie swoim tempem a my pędzimy na Białystok. Mamy być w kontakcie.

team na granicy © dater


Adam pędzi przodem, Sasza z Czarkiem i Kacprem też wyruszają chwilę wcześniej ode mnie. Po kilometrze doganiam i biorę Kacpra, który ginie mi po chwili z oczu. Natomiast za Czarkiem i Saszą gonię prawie do samego Królowego Mostu. Kasowanie ucieczki to jednak bardzo ciężka robota :)

No ale ostatecznie ich doganiam i zajeżdżamy już razem do znanego już nam sklepu w Królowym. Dzwonimy do Kacpra, on dopiero w Waliłach. Robimy odpoczynek, jemy lody. Czarek wygrywa gratisowego i z rozkoszą go wcina ;)

Królowy Most - Czarek bierze gratisowego loda do buzi :) © dater


Właściciel sklepu wystawia też napój energetyczny do konsumpcji – na szczęście nie dla nas, ale dla zawianego zioma siedzącego obok. Swoją drogą ciekawe to teraz "mixy" robią. Za moich studenckich czasów to był po prostu albo Kier, albo Karo, albo reszta podobnego towarzystwa ;)

takie bywaja napoje energetyczne - ale nie dla nas :) © dater


Dzwonimy do Kacpra – „abonent niedostępny”. No trudno jedziemy dalej. Zaczyna być coraz ciężej, jednak kilometry (ponad 110 w moim wypadku) robią już swoje.

coraz bliżej finiszu © dater


Czarek po drodze ma znów pecha, pęka mu szprycha. Już druga w ostatnim czasie. Koło bije i ociera o klocki.

Czarkowi pęka następna szprycha © dater


Docieramy do rozwidlenia, w prawą stronę mam odbicie na Supraśl. Tu więc się rozdzielamy, chłopaki lecą na Białystok, ja odbijam w bok.

rozdzielamy się - chłopaki w drodze na Białystok © dater


Lecę asfaltem do Supraśla, całkiem niezłe górki, które dają mi w kość. W Supraślu odpoczynek, dzwonie do Kacpra, nadal abonent niedostępny. Zaczynam się trochę tym denerwować, chociaż mam nadzieję że to tylko rozładowana komórka a nie jakieś większe nieszczęście. Wykonuję kilka telefonów, żeby podzielić się swoimi obawami. Zaczynam mieć wyrzuty sumienia, ze jednak się rozdzieliliśmy. Ale ruszam dalej na Czarną. Przez Studzianki do Horodnianki, stamtąd już krajową 19-stka do Czarnej. Jestem w domu 13:20. Znów telefon do Kacpra, dalej niedostępny. Szybki prysznic bo na grilla jestem umówiony. Dzwoni Czarek, ze wszystko jest ok. Kazałem mu wsiąść w samochód i jechać na Bobrowniki żeby zgarnąć Kacpra. Dojechał do wideł, kiedy Kacper do niego zadzwonił. Komórka mu padła, ale odzyskał siły i dotarł do Białego. Zajechał po drodze do Peletonu na regulację przerzutek i podładował komórkę. Chwilę później do mnie też zadzwonił z meldunkiem ze wszystko ok. i zostało mu już 10 km do domu.
Wyjazd więc udany, zakończony szczęśliwie. Pogoda piękna, uzyskałem pierwszą w tym roku „kolarską” opaleniznę. Przy okazji rekord trasy tego roku pobity :)



  • DST 107.40km
  • Teren 25.20km
  • Czas 04:35
  • VAVG 23.43km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • HRmax 182 ( 92%)
  • HRavg 150 ( 76%)
  • Kalorie 2664kcal
  • Podjazdy 645m
  • Sprzęt Kellys Oxygen 2009
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pod granicę...

Niedziela, 16 maja 2010 · dodano: 16.05.2010 | Komentarze 0

… białoruską na dziś przygotowałem plan.
Trasa: CB-Machnacz-Rozedranka-Bachmatówka-Sokółka-Kamionka-Chmielowszyzna-Jurowlany (granica)-Krynki-Supraśl-Studzianki-Ożynnik-CB.
Umawiam się z Kacprem, chce ze mną seteczkę pyknąć. Pobudka 6:00, śniadanko, przygotowanie. Czekając na Kacpra robię małą rozgrzewkową rundę (a może honorową ;P) po Czarnej. Kacper jest tuż po siódmej. Po raz pierwszy wybiera się w dłuższą trasę i po raz pierwszy w espadach. Wyruszamy 7:15 na Machnacz. Temperatura ok. 12 st.

Kacper na trasie © dater


Spokojnie docieramy do Sokółki, kierujemy się na Kamionkę. Zaczyna powiewać i to nieźle, momentami nieźle miecie. Według ICM może być nawet 20 km/h i na odkrytych górkach koło Sokółki zapewne tyle jest. Wieje z boku, czasami od czoła.

Kamionka - odbijamy nad granicę © dater


Po około 50 km od startu docieramy w okolice wsi Usnarz i Jurowlany. Droga biegnie zaledwie 20-30 metrów od słupów granicznych. Oddziela nas od pasa granicznego i słupów tylko pole rzepaku.

na granicy... brakuje 30 metrów © dater


Z nad granicy ładną, nową asfaltówką do Krynek. Wiatr cały czas daje o sobie znać. W Krynkach dłuższy postój, przekąska, odpoczynek. Czekam trochę na Kacpra bo mi się gdzieś na podjazdach zgubił :)

odpoczynek w Krynkach © dater


Z Krynek na Supraśl. Wreszcie wiatr pomaga, średnia wzrasta. Nie jest najlepsza niestety tego dnia, Kacper trochę spowalnia, wiatr też. W Supraślu następny krótki odpoczynek.

odpoczynek w Supraślu © dater


Obok nas leży pień wiekowej, 350-letniej sosny, bardzo ciekawy okaz.

Supraśl - pień 350-letniej sosny © dater


Z Supraśla miałem zamiar pojechać inną drogą, ale GPS się trochę pogubił. Wyszło, że lądujemy w Studziankach i kierujemy się na Ożynnik. Droga zaczyna się robić ciężka, trochę błota, piachu, ciekawe podjazdy. Znów gubię Kacpra, na którego dystans ma już duży wpływ. Odpada na niewielkich podjazdach, ale daje radę. Pozostaje 10 km.

Kacper - już niedaleko :) © dater


Docieramy do szutrówki którą powinniśmy wracać z Supraśla. Jeszcze kilka km i jesteśmy powrotem na starcie.
Wycieczka bardzo udana. Wiatr trochę przeszkadzał, ale też i pomagał, szczególnie z Krynek. Nie padało, znów mam szczęście. Prognozy mówiły, że będzie deszcz, ale ostatnio wierze ICM a tam stało jak wół, że dopiero po południu ma się rozpadać. I znów się sprawdziło.
Dzięki Kacprowi za towarzystwo, sorki, że często nie widziałeś nawet moich pleców :) No i gratuluję pierwszej setki tego sezonu.



  • DST 121.50km
  • Teren 14.90km
  • Czas 04:47
  • VAVG 25.40km/h
  • VMAX 55.40km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • HRmax 188 ( 95%)
  • HRavg 158 ( 80%)
  • Kalorie 3024kcal
  • Podjazdy 650m
  • Sprzęt Kellys Oxygen 2009
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bliskie spotkania…

Niedziela, 9 maja 2010 · dodano: 11.05.2010 | Komentarze 1

… trzeciego stopnia. Ta wycieczka była w takowe bogata :) Często się kogoś spotyka na trasie, natyka się na zwierzaki w lesie. Tym razem spotkałem dwóch, ciekawych na swój sposób ludzi… każdy na inny sposób :) Ale po kolei…
Plan niedzielny znów zakładał ponad 100 km. Postanowiłem sprawdzić stan nawierzchni asfaltowych w okolicy i wylukać ładną trasę szosową jako przymiarkę do pędzania szosóweczką w przyszłości. Na mapie ciekawie wyglądała trasa przez Janów do Suchowoli, Dabrowa Białostocka, Suchowola. Cześć tej trasy zaliczyłem w zeszłym tygodniu, teraz tylko chciałem ją zmodyfikować w sposób jak najbardziej „szosowy”.
Pobudka 6.00. Początkowo mgła straszna, ale widać że jasno, więc w górze słońce. Jak słońce to założenie że szybko mgła zejdzie i tak też się stało. 6.30 mgła się rozwiała, zaczęło świecić piękne słońce. Wyruszam po małym śniadaniu 6:48, temperatura 12 stopni. Kręcę sobie spokojnie przez CWK, Niemczyn, Jezierzysk. Aby ominąć bruk szutrówką z Jezierzyska przez Osierodek do Sitkowa. To w zasadzie jedyny odcinek terenowy (4,4 km), który musi występować na całej trasie. No chyba że pchać się przez bruk, ale już kiedyś próbowałem, masakra. Później Białousy i do Janowa.

Janów © dater


Z Janowa na Suchowolę. Inaczej niż w tamtym tygodniu, przed Krasnym odbijam w lewo asfaltem. Docieram do Suchowoli - geograficzne centrum Europy.

Suchowola - geograficzne centrum Europy © dater


Tutaj robię w parku „centrum europy” mały odpoczynek. I mam pierwsze bliskie spotkanie… „Ejjj… ziooom…” Nachodzi mnie lekko zawiany i zajmujący całą szerokość ścieżki gość. No i zaczynają się pytania: skąd, dokąd, dlaczego. W wersji baaardzo humorystycznej. I fajne komentarze :) Dowiedziałem się że ziom „w Kanadzie przejechał 500 km… a prędkość to 90 na godzinę” No nie dyskutowałem i nie dopytywałem się na czym jechał (w sensie na czym wiózł dupę i co brał… hehe).
Oczywiście padło też standardowe „daj dwa zeta, bo ja też potrzebuje napoju energetycznego…”
I opowieści: „pod starą fontanną to tyle bełtów się wypiło” (pod krzyżem wykopy, robią nową fontannę).
Po krótkim odpoczynku i łyknięciu tych kilku opowieści ruszam na Dąbrowę. Początkowo asfalt dziurawy i ciężki, dodatkowo zaczyna trochę wiać. Ale później i droga się poprawia i jedzie się coraz lepiej.

Dabrowa Białostocka © dater


W Dąbrowie dłuższy odpoczynek. Banan, batonik, telefon do moich dziewczyn z raportem dziennym. Widzę rowerzystę wolno pedałującego, objuczonego sakwami. Zatrzymuje się przy mapie w parku, po minucie jedzie na Sokółkę. Kończę swój odpoczynek i go doganiam. Na moje „hej” odpowiada „hello”… hmm cudzoziemiec. Zaczynamy po angielsku, skąd, gdzie itd. Okazuje się, że kolega jest Szwedem. Przemierza na rowerze Europę. Ze Szwecji promem do Tallina i stamtąd już rowerem. Wczoraj pękło mu w Polsce 2 tys. km. Teraz jedzie do Białowieży… zobaczyć bisony :). No a cel jego podróży: Rumunia. Cały czas samotnie. Wielki szacun Sven, wielki szacun. Oczywiście padło też kilka pytań w moją stronę, skąd, gdzie, po co itd. Pogawędziliśmy sobie z dziesięć minut. No ale że jego tępo było niewielkie żegnam się po pytaniu czy mu coś nie potrzebne, czy jakoś mu pomóc. Okazuje się ze wszystko ma, dziękuje. Życzymy sobie udanego pedałowania i ruszam ostro na Sokółkę. Po drodze mały przystanek w Sokolanach na zdjęcie ciekawego kościoła.

Kościół w Sokolanach © dater


W Sokółce następny przystanek, w centrum koło cerkwi.

cerkiew w Sokółce © dater


Z Sokółki nie jadę krajówką na Czarną, tylko skręcam na Kuryły i przez Bachmatówkę i Smolankę docieram do Rozedranki. Stamtąd już szutrem przez Machnacz do Czarnej.
Pogoda do końca ładna, chociaż cieżkie chmury zaczynały chodzić. Temperatura wzrasta do 19 stopni. Samopoczucie świetne, trasa zbadana. Teraz tylko czekać szosówki… ;)