Info
Ten blog rowerowy prowadzi dater z bazy wypadowej Czarna Białostocka. Przekręciłem na dwóch kołach 33225.50 kilometrów w tym 7698.22 w terenie. Kręcę z prędkością średnią 26.15 km/h i dociskam jeszcze bardziej :DWięcej o mnie.
Statystyki i osiągnięcia
Najdłuższy dystans: 342 km Maksymalna prędkość: 79,20 km/h Najwyższe wzniesienie: 2920 mnpm Maksymalna suma przewyższeń: 2771 m
Podsumowania wydarzeń
Calpe - zgrupka marzec 2014
Sycylia - sierpień 2013
Polańczyk - lipiec 2013
Calpe - zgrupka marzec 2013
Opatija - czerwiec 2010
sezon 2013
sezon 2012 sezon 2011
sezon 2010
Moje rowery
Pogoda
Poniedziałek | +2° | -3° | |
Wtorek | +3° | -5° | |
Środa | +4° | -2° | |
Czwartek | +5° | -2° | |
Piątek | +4° | -3° | |
Sobota | +4° | -3° |
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2014, Wrzesień18 - 5
- 2014, Sierpień21 - 1
- 2014, Lipiec26 - 5
- 2014, Czerwiec26 - 0
- 2014, Maj24 - 4
- 2014, Kwiecień25 - 9
- 2014, Marzec24 - 15
- 2014, Luty4 - 6
- 2014, Styczeń4 - 9
- 2013, Grudzień7 - 14
- 2013, Listopad6 - 12
- 2013, Październik16 - 5
- 2013, Wrzesień23 - 14
- 2013, Sierpień25 - 5
- 2013, Lipiec25 - 3
- 2013, Czerwiec27 - 11
- 2013, Maj26 - 9
- 2013, Kwiecień22 - 20
- 2013, Marzec13 - 24
- 2013, Luty5 - 7
- 2013, Styczeń3 - 4
- 2012, Grudzień7 - 10
- 2012, Listopad5 - 1
- 2012, Październik5 - 1
- 2012, Wrzesień15 - 5
- 2012, Sierpień18 - 11
- 2012, Lipiec22 - 9
- 2012, Czerwiec24 - 8
- 2012, Maj25 - 9
- 2012, Kwiecień14 - 3
- 2012, Marzec4 - 2
- 2012, Styczeń2 - 0
- 2011, Październik4 - 0
- 2011, Wrzesień9 - 0
- 2011, Sierpień12 - 1
- 2011, Lipiec17 - 2
- 2011, Czerwiec17 - 2
- 2011, Maj14 - 0
- 2011, Kwiecień12 - 0
- 2011, Marzec9 - 3
- 2011, Luty1 - 0
- 2011, Styczeń2 - 3
- 2010, Grudzień1 - 0
- 2010, Październik12 - 1
- 2010, Wrzesień14 - 9
- 2010, Sierpień24 - 3
- 2010, Lipiec23 - 8
- 2010, Czerwiec18 - 17
- 2010, Maj21 - 6
- 2010, Kwiecień12 - 1
- 2010, Marzec2 - 0
- 2010, Styczeń1 - 0
- 2009, Listopad1 - 0
- 2009, Październik1 - 0
- 2009, Wrzesień10 - 4
- 2009, Sierpień23 - 5
- 2009, Lipiec24 - 1
- 2009, Czerwiec16 - 0
- 2009, Maj15 - 0
- 2009, Kwiecień11 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
BLU Team Refleks
Dystans całkowity: | 8595.38 km (w terenie 3895.61 km; 45.32%) |
Czas w ruchu: | 351:54 |
Średnia prędkość: | 24.43 km/h |
Maksymalna prędkość: | 79.20 km/h |
Suma podjazdów: | 70840 m |
Maks. tętno maksymalne: | 196 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 179 (91 %) |
Suma kalorii: | 220464 kcal |
Liczba aktywności: | 148 |
Średnio na aktywność: | 58.08 km i 2h 22m |
Więcej statystyk |
- DST 25.80km
- Czas 01:12
- VAVG 21.50km/h
- VMAX 52.60km/h
- Temperatura 22.0°C
- HRmax 148 ( 75%)
- HRavg 118 ( 60%)
- Kalorie 520kcal
- Podjazdy 360m
- Sprzęt Orbea Onix
- Aktywność Jazda na rowerze
Calpe, dayoff
Wtorek, 11 marca 2014 · dodano: 11.03.2014 | Komentarze 1
Co tu dużo pisać. Lekkie kilometry do Moraira, kawka nad morzem w pełnym słońcu i przy ponad 20 stopniach! Bajka :) Kategoria ! < 050 km, #5 Calpe - marzec 2014, BLU Team Refleks, Foto, GPS, Onix na szosie, Trening, w Świat
- DST 118.80km
- Czas 04:11
- VAVG 28.40km/h
- VMAX 64.40km/h
- Temperatura 19.0°C
- HRmax 188 ( 95%)
- HRavg 149 ( 76%)
- Kalorie 2585kcal
- Podjazdy 1224m
- Sprzęt Orbea Onix
- Aktywność Jazda na rowerze
Calpe, etap 3
Poniedziałek, 10 marca 2014 · dodano: 11.03.2014 | Komentarze 0
Dłużej, wyżej, szybciej :)W większej grupie, podobna trasa jak dzień wcześniej, ale wspak. Mieliśmy z Saszą plan na ten dzień trochę inny, ale namawiali, namawiali... i namówili ;) Więc znów Pego i kawa - ale knajpka inna :D
Na deptaku dużo nas na zbiórce.
Po drodze tym razem przepiękny podjazd na Benissę, spokojnie w tempie które wszystkim odpowiada.
Po drodze jeszcze jeden spory podjazd, z Alcalali do Llosa de Camacho. Prawie 7 km spokojnego młócenia a później szaleńczy zjazd ponad 10 km przez Llosa aż do Pedreguer - z 300 mnpm do 30 :)
Dalej płasko i z wiatrem do Pego. Peletonik w parach, każdy trochę pracował na przedzie i jechało się naprawdę super w pełnym słońcu.
W Pego, po ponad 2 godzinach jazdy oczywiście coffeebrak, obowiązkowa kawka. Nogi wyciągnięte, cafe con leche, batoniki odwijane z opakowań. Luzik :D
Po przerwie z Pego lecimy odwrotnie niż wczoraj, nad morze. Później wzdłuż wybrzeża na Denię, skręcamy na Jesus Pobre. Tu znów hopka na Gata de Gorgos i następna przed Benitaxtell. Arturo tylko puścił oczko... i poszli :)
Zjazd z Benitaxtell na pełnej szybkości. Wyrywa się Leo, za nim leci Marta, Sasza i Adaś. Gonię ich. Do Moraira wpadamy na ronda razem.
Ale od Moraira idzie już pełen gaz. Ucieczka, rwanie, dochodzenie. Pierwsze kilometry pokonuje z nimi na maksa, ale przychodzi opamiętanie. Przecież to poza wszelkimi moimi i trenera założeniami. Dałem trochę do pieca, bo dnia następnego zaplanowany odpoczynek, ale wystarczy. Cały trening miał być na spokojnie i do tej pory był. Odpuszczam. I tak na Stravie PRy się pokazują :P
Bardzo dobry, jakościowy trening. Super samopoczucie, noga boska! Jutro odpoczynek i w środę będzie petarda :)
Kategoria ! > 100 km, #5 Calpe - marzec 2014, BLU Team Refleks, Foto, GPS, Onix na szosie, Trening, w Świat
- DST 101.90km
- Czas 03:41
- VAVG 27.67km/h
- VMAX 59.00km/h
- Temperatura 16.0°C
- HRmax 177 ( 90%)
- HRavg 147 ( 75%)
- Kalorie 2309kcal
- Podjazdy 1233m
- Sprzęt Orbea Onix
- Aktywność Jazda na rowerze
Calpe, etap 2, płasko i nadal "rozjazdowo"
Niedziela, 9 marca 2014 · dodano: 11.03.2014 | Komentarze 2
Płasko to pojęcie względne. Tu w okolicach Calpe oznacza nadmorskie tereny, płaskowyż w okolicach Denii i Pego. Ale żeby się tam dostać trzeba przeskoczyć kilka hopek po 100 - 150 metrów. A żeby nie wracać tą samą trasą to jest ich jeszcze więcej po 200-250 metrów. I tak jak widać w podsumowaniu z założenia płaskiego etapu robi się ponad 1200 metrów przewyższenia. Sorry, taki mamy teren i warunki :)Tym razem zbieramy się drużynowo. Do mnie i do Saszy dołącza jeszcze AyJay, który siedzi tu już ponad dwa tygodnie i porządnie buduje formę na sezon.Także zbieramy się we trójkę, przed Morairą odpuszczamy nasza grupę i lecimy wspólnie na Pego.
Pierwsza hopka to podjazd pod Benitaxtell, Bagatela 1,6 km podjazdu, 90 metrów przewyższenia ze średnią ok. 6%... w zeszłym roku na pierwszym etapie tu już umarłem :/ Momentami jest 8 - 9%.
Pilnuję cały czas tętna i mocy. AyJay wyjeżdżony, ma nogę. Sasza do niego dopina ja się nie szarpię. Odpuszczam jadąc swoim tempem. Ale i tak jest o wiele lepiej niż dzień wcześniej, gdy mnie dusiło.
Dalej lecimy na Xabie i Jesus Pobre, gdzie jest druga hopka. Dalej przedmieściami Denii skręcamy na zachód i wzdłuż wybrzeża jedziemy na Deveses. AyJay cały czas prowadzi, wyjeżdżony, mówi że się nie męczy. My z Saszą zapięci za nim robimy tlen, ale tak na granicy :) Wiatr wieje z boku i trochę przeszkadza, chwila zgubienia koła AyJay'a to ciężkie odrabianie strat.
Za Deveses skręcamy na południowy zachód i lecimy już na Pego. Ostatnie kilometry spokojnie, czeka na nas kawka :) Jest czas na kilka zdjęć z rąsi :D
W Pego siadamy w kawiarence na kawce. Przed stoją dwa rowery, widać że full wypas pro. W środku gość z Katiushy i RusVelo... gadają po rosyjsku, prosi :) Na ścianie zdjęcia właścicieli m.in z Alberto Contadorem. Ot, taka niepozorna, kolarska kawiarenka.
Zdjęcie Cotadora na ścianie za AyJay'em:
Pijemy kawę, jemy batony i zebrane po drodze w sadzie mandarynki. Właścicielka przychodzi i mówi że "ascidanacio", przynosi kilka innych słodszych, z własnych drzew. Słodziutkie, niebo w gębie! :D
Posileni jedziemy już z powrotem. Kierunek Orba. Tu już zaczynają się góry i długi podjazd: prawie 9 km z przewyższeniem 190 metrów, średnio niby 2,5% ale najczęściej ok. 6% Garmin pokazuje. Dobre 50 minut powoli to mielimy :)
Oczywiście jak są podjazdy, to zaraz po nich są i zjazdy :D
Jedziemy przez Alcalali, Xalo, Lliber na Benissę. Co raz to góra, co raz to w dół. Widoki piękne :)
Z Benissy jeszcze szybki zjazd na poziom morza. I nadmorską drogą ostatnie kilometry w kierunku Calpe.
Za drogą na zdjęciu widać poniżej skałę Penon de Ifach :)
Trening całkiem inny jakościowo niż dzień wcześniej. Nie dusiło mnie, całkiem inaczej się jechało. Odblokowałem się, noga się zaczęła kręcić. Może nie tyle noga, co całość organizmu zaczęła ze sobą współpracować. Wkręcam się na obroty :)
Kategoria ! > 100 km, #5 Calpe - marzec 2014, BLU Team Refleks, Foto, GPS, Onix na szosie, Trening, w Świat
- DST 70.90km
- Czas 02:45
- VAVG 25.78km/h
- VMAX 55.10km/h
- Temperatura 20.0°C
- HRmax 183 ( 93%)
- HRavg 144 ( 73%)
- Kalorie 1568kcal
- Podjazdy 914m
- Sprzęt Orbea Onix
- Aktywność Jazda na rowerze
Calpe, etap 1 - przeskok do innego wymiaru :)
Sobota, 8 marca 2014 · dodano: 09.03.2014 | Komentarze 1
Ależ ostatnio się działo! Jak przeskok do innego wymiaru. Żeby tak po kolei kolarsko to podsumować, to:Najpierw spotkanie drużyny. Stroje przyjeżdżają na ostatni gwizdek, sami odbieramy z magazynu kuriera o 6.15 rano w sobotę. Spotkanie dzięki temu udane i punkt programu pt. sesja zdjęciowa zaliczony :D
To spotkanie było końcem prawie trzy tygodniowej orki, spotkań firmowych, wizytacji, negocjacji itd. Pozostało kilka dni na ogarnięcie zaległości, dopięcie spraw i w czwartek po 15-stej wsiadamy z Saszą w pociąg do Krakowa. Tak PKP pojebała rozkłady, że nocą się teraz do grodu Kraka nie dostaniesz. Więc żeby nie koczować kilka godzin na śmierdzącej lumpami poczekalni na Centralnej w Wawie, jedziemy wcześniejszym pociągiem i lądujemy na nocleg w KRK. Nocujemy w całkiem przyjemnym hoteliku koło dworca, łazimy sobie do południa po Krakowie zaliczając Stary Rynek, Sukiennice, Wawel.
W południe jesteśmy w Balicach i lecimy Ryanair nad słonecznymi Alpami :)
Po 16-stej lądujemy w Alicante, szybki transfer do Calpe. Bukujemy się w Hipocampo i jeszcze nas wita w ostatnich promieniach słońca Penon de Ifach.
Następnego dnia nastaje piękny poranek i czas na pierwsze kilometry na hiszpańskiej zgrupce.
Jak zwykle (w odniesieniu do poprzedniego sezonu) zbieramy się koło 11-stej na promenadzie przed Hipocampo.
Założenie pierwszego etapu to lekko, nie za długo tak do trzech godzin. Jedziemy w grupie i oczywiście jak to w grupie jest różnie: trochę szarpania, trochę kozaków na przodzie na podjazdach. Postanawiam sobie od początku nie jechać za mocno i się nie spalać. Bez rywalizacji. Robię swoje waty, nawet gdybym miał być na szarym końcu. To nie wyścig :)
Wcześniej jeszcze, na krótkim rozjeździe z Saszą spotykamy drużynową maskotkę. Tylko jak sprawić, żeby chciało uparte bydle zabrać się z nami z powrotem do Polski? :P
Lecimy na Moriarę, dalej podjazd pod Benitaxtell. Tutaj czuję, że jest źle. W ogóle mi płuca nie chcą podawać, ciężko się oddycha. Nogi czuć, że wypoczęte, ale ogólnie źle się czuje. Jadę więc delikatnie. No i tak w zasadzie do końca, kręcąc swoje waty.
W Percent oczywiście obowiązkowy coffe breake u podnóża Coll de Rates. Jeszcze nie tego dnia, jeszcze odpuszczamy przełęcz. Przyjdzie jeszcze na to czas... i noga :P
Wracamy przez Xalo i Benissę. Szybkim zjazdem do Calpe od zachodu.
Etap 1 mojego Vuelta a'Calp zaliczony. Na razie kiepsko, nie najlepsze samopoczucie. Mam nadzieję, ze noga się rozkręci na następnych etapach ;)
Kategoria w Świat, Trening, Onix na szosie, GPS, Foto, BLU Team Refleks, #5 Calpe - marzec 2014, ! > 050 km
- DST 60.44km
- Teren 56.00km
- Czas 02:18
- VAVG 26.28km/h
- VMAX 55.50km/h
- Temperatura 10.0°C
- HRmax 185 ( 94%)
- HRavg 169 ( 86%)
- Kalorie 1460kcal
- Podjazdy 621m
- Sprzęt Cube Reaction GTC Team
- Aktywność Jazda na rowerze
Maraton Kresowy Mielnik - czyli jak dobrze zakończyć sezon
Sobota, 28 września 2013 · dodano: 03.10.2013 | Komentarze 0
Mielnik – ostatni start w sezonie 2013. Wielka niewiadoma i znak zapytania, jeśli chodzi o formę. Po wystrzale w Augustowie byłem ciekaw jak pójdzie na mielnickiej trasie. W tamtym roku dała mi w kość. Lubię ją, lubię jej charakterystykę, długie podjazdy, Górę Zamkową. Ta trasa miała ma podsumować ten cały sezon :DPo rozgrzewce, jak to ostatnio już dłuższej i przemyślanej, dojeżdżam akurat na start, kiedy zaczynają czytać pierwszy sektor. Staję koło Saszy i witam się z ziomkami z tras MK :)
Z Saszą na starcie© dater
Przygotowanie startu idzie szybko i tuż po 11-stej starujemy. Jestem z przodu, lecę lewą stroną omijając kałużę przed startem. Zaraz od razu jest zakręt w prawo i wjeżdżamy od razu z pełną mocą pod Górę Zamkową.
Peleton ruszył© dater
Staram się utrzymać w czubie, chociaż tempo jest mocne. Nie ma chyba nikogo z przodu, kto by chciał to od razu porwać, ale dla drugiej linii, tak jak dla mnie, jest to bardzo mocno. Udaje mi się utrzymać i na asfalt wjeżdżam w pierwszej grupie, może kilka metrów z tyłu ale od razu łapię się do środka. Zaraz idzie zakręt w lewo i zaczyna się naprawdę długi, asfaltowy podjazd. Jeśli na Zamkowej było bardzo mocno, to teraz jest piekielnie mocno. Tętno wędruje w okolice 184 ud., i zaczynam dyszeć i się męczyć. Pierwsi odjeżdżają, ostatni odpadają, peleton się rozciąga. Zakręt w prawo, asfaltowa prosta, trochę w dół i w prawo wpadamy w teren. Wcześniej rozciągnięty peleton zbija się znów w jedną grupę, jest nas ze 20-stu. Jedziemy dwoma liniami, równo, przed sobą widzę zawodników z czuba i quad pilota. Jest dobrze, wytrzymuję pierwsze kilometry mocnego tempa i jestem z przodu :)
Zaczyna się kawałek szybkiego zjazdu, jest trochę nierówności, błota, ktoś hamuje, ktoś wypada z rytmu. Na ostry zakręt w lewo znów wpadamy rozciągnięci i powoli peleton układa się w grupki jadących wspólnie. Ja się załapuje bardzo dobrze. Jest mój Sasza, są chłopaki z Kambetu – Tomek i Paweł, a także Tomek z Obstu.
Gdzieś na trasie, pomiędzy Kambetem© dater
Czołówka odeszła kilkadziesiąt metrów do przodu, z tyłu ktoś się trzyma, ale urywamy i uciekamy po kilku kilometrach. Jadąc i zmieniając się w piątkę na prowadzeniu łykamy bez problemu pierwszą rundę.
Pod Górę Zamkową drugi raz tego dnia wjeżdżamy tym samym zespołem. Ze mną chyba jest najgorzej, bo ciężko mi idzie, chociaż nie odstaję zbytnio i udaje się nadal razem jechać.
Pod Górą Zamkową, koniec pierwszej rundy© dater
Dociskam za Tomkiem© dater
Nie jest może tak rewelacyjnie jak w Augustowie, ale jadę swoje i to znów w doborowym towarzystwie :) Cały czas moc odpowiednia, tętno dobrze się zachowuje i noga podaje. W którymś momencie tracimy z Tomkiem z Kambetu z 10 metrów do reszty naszej grupy. Jakiś zakręt, trochę piachu, Tomek odstaje i mamy problem. Próbuje gonić, ale opada z sił. „Ptaq dasz radę pociągnąć?” – Krzyczy i zjeżdża na lewo. „Spróbuję” – naciskam na pedały i lecę za Saszą, który jest na końcu. Minuta i udaje mi się go zespawać, jest dobrze, mam cały czas rezerwę :)
Gdzieś na zjeździe© dater
Jedziemy następne kilometry razem, spawam raz jeszcze grupę na asfalcie. Ale zaraz potem jest w lewo i zaczyna się szutrowy, długi podjazd. Zaczynam coś odstawać, nogi przestają kręcić. Tracę metr, później pięć, zaczyna się jakiś kryzys. Dociskam, żeby nie zgubić chłopaków, ale mi nie idzie. Dyszę jak stara lokomotywa, próbuję stanąć na pedały, przyśpieszyć, ale wszystko na nic. Na szczycie mam z dobre dziesięć metrów straty i wiem, że już tego nie odrobię. Jest około 40-stego kilometra, jest niestety ze mną kryzys :( I tak trzyma przez następne kilometry, jadę sam a chłopaki coraz dalej przede mną. Łykam żele, popijam izotonikiem, biorę nawet Turbo Snacka. Ale przede mną już nikogo… i za mną też.
Jadę samotnie© dater
Oglądam się co jakiś czas, ale nawet na długich prostych pustka. Na bufecie łapię banana jeszcze, znów się oglądam. Dalej nikogo. Zostało może z 8 kilometrów, czyżbym miał już do końca sam jechać? Przed sobą jeszcze kogoś widzę, kogoś kto ma jeszcze gorszy kryzys niż ja, bo na podjeździe idzie zakosami ledwo kręcąc. Dociskam, żeby go dogonić, dostaję dodatkowego kopa. Mija może ze dwie minuty od bufetu, oglądam się… i dosłownie może ze 30-sci metrów za sobą widzę pociąg. Ależ szybko mnie doszli! Za minutę mam już za sobą Marcina z SBRu, Roberta z Bliskiej i jeszcze kilku zawodników. Doczepiam się do nich i razem ciągnę się z tym pociągiem. Wylatujemy na kawałek asfaltu, pada pytanie „kto ma siłę pociągnąć?”. No na pewno nie ja :P
Dojeżdżamy do Mielnika, zjazd koło wieży widokowej i wpadamy na asfalt. Dogania nas jeszcze Paweł ze Sprintu i na ostatni szutr wjeżdżamy większą grupą. Niestety nie mam już mocy i możliwości przycisnąć, wjeżdżam na końcu grupy na ostatni podjazd i próbuję jechać swoje. Dookoła kibice, doping, ktoś krzyczy „dawaj Ptaquuuu!”. Ostanie podjazd, ostatnie metry, ostatni start w sezonie… ktoś jeszcze krzyczy: „dwóch Białorusinów cię goni, daaawaaaj!”. Dociskam jeszcze na tych ostatnich metrach, mobilizuję się, żeby tych dodatkowych pozycji jeszcze nie stracić. Udaje się przejechać metę z niewielką stratą do reszty mojej grupy i z całkiem dużą do dwóch goniących :D
Na mecie© dater
I po sezonie :)© dater
Było dobrze, mogło być jeszcze lepiej, gdyby nie bomba od 40-stego kilometra. Coś nie tak poszło, czegoś zabrakło. Nie jechałem wcale mocno, nie mocniej niż w Augustowie, a dopadło mnie cholerstwo nie wiadomo skąd. A w zasadzie to mogę się domyślać… nie zaaplikowałem Enduro Snacka przed startem. Coś się zagadałem, zapomniałem, czasu zabrakło i żel w kieszeni pozostał. Oczywiście później go zżarłem, ale na reakcje i aplikacje żeli było za późno. Straciłem kilka minut i pozycji. Dobrze, ze organizm obudził się jeszcze w odpowiednim momencie, żeby się na następny pociąg załapać :D
Ostatecznie 22 Open, 7 miejsce w kategorii. Kilka kluczowych dla mojego miejsca w generalce osób za mną, więc awans! Jeszcze podsumowanie całego sezonu zrobię, ale najlepsze podsumowanie to miejsca w generalce całego cyklu… które są identyczne jak te zajęte w Mielniku :) Czyli jestem 22 Open i 7 w Elita Plus! Hehe, normalnie synchronizacja na koniec stu procentowa!
Olka pojechała krótki dystans w Mielniku i zajęła I miejsce w kategorii. Saszka za to identycznie jak w zeszłym sezonie zajął 4 miejsce w generalce kategorii Elita Plus.
Olka na podium© dater
Kobiety Open© dater
Mężczyźni Open© dater
Generalka drużynowa - huraaa i po sezonie :)© dater
Oczywiście po maratonie jak w zeszłym roku impreza integracyjna. Nie wyszła do końca, bo się rozpadało i z Panoramy już nie wyruszyliśmy na Topolino. Za to rozkręciliśmy taką imprezę w pensjonacie, że całe MK się zeszło :) Było super… chociaż końca nie pamiętam. Za dużo tego mocnego soku było, co go się nie zapija ;)
Kategoria ! > 050 km, BLU Team Refleks, Cube w trasie, Foto, GPS, w Polskę, Zawody
- DST 54.42km
- Teren 50.00km
- Czas 01:58
- VAVG 27.67km/h
- VMAX 45.10km/h
- Temperatura 12.0°C
- HRmax 185 ( 94%)
- HRavg 171 ( 87%)
- Kalorie 1425kcal
- Podjazdy 136m
- Sprzęt Cube Reaction GTC Team
- Aktywność Jazda na rowerze
Maraton Kresowy Augustów, czyli jak liznąć podium :)
Niedziela, 22 września 2013 · dodano: 24.09.2013 | Komentarze 3
Po całkiem udanym Kresowym w Supraślu jechałem na nielubianą przeze mnie trasę w Augustowie z mieszanymi uczuciami. Raz, że tej trasy jakoś nie lubię. Zawsze tu wytrząsie i przetrzepie dupę i ciężko mi się tu jeździ. Dwa że cały tydzień padało i trasa mogła być ciężka i błotnista. Trzy, że płasko koło Augustowa i nieciekawie w związku z tym. O wiele bardziej wolę się pomęczyć w terenie z Szelmentu czy Supraśla. Z drugiej strony dobrze mi się jeździ na płaskich i szybkich maratonach i najlepsze wyniki osiągam właśnie na podobnych trasach. Taką mam szosową charakterystykę :P Do tego okolice Augustowa to piachy i chłonne podłoże, więc nawet długotrwałe opady nie powinny zrobić z tego maratonu przeprawy błotnej. A więc mimo wszystko jechałem z nadziejami na dobry wynik i potwierdzenie wzrostu formy, który ostatnio notuję.Prognoza na niedzielę akurat zakłada poprawę pogody. I rzeczywiście tak jest. Nie pada, pokazuje się pod drodze słońce. Temperatura nie za wysoka, ledwo 11 stopni.
Przygotowania do startu© dater
Jedziemy na rozgrzewkę© dater
Oczywiście jadę na rozgrzewkę, już dłuższą po doświadczeniu z Supraśla. Kręcę z chłopakami, ale oni szybciej kończą. Ja dokręcam jeszcze dobre 15 minut po trasie maratonu i wracam dosłownie za pięć 11-sta na start. Ala aż się niecierpliwiła gdzie znikłem i że mnie jeszcze nie ma.Wrzucam rower do pierwszego sektora i ustawiam się koło Saszy.
Z Saszą na starcie© dater
Minuta po 11-start… pooooszliiiii.
No to jedziemy!© dater
Początek spokojnie przez miasto, za policją i quadem. Nareszcie udany start honorowy, bez przepychanek, nerwów, hamowania, prędkość optymalna, peleton spokojny, rozgadany, śmiejący się. Tak powinno być przy takich startach! Mimo wszystko utrzymuję pozycję w czubie, pilnuje jej, nie daje się zepchnąć z drugiego-trzeciego szeregu.
Kończy się asfalt, zakręt w prawo na szutr i… ogniaaaa. Tutaj zaczyna się start ostry i na szerokim szutrze zaczyna się ustawianie peletonu. Wiem z rozgrzewki, że za kilometr skręcamy lekko w lewo, na węższą drogę i trzeba być dobrze ustawionym. Tracę trochę miejsc, jak to na początku. Ale najgorsze, ze tracę jeden z dwóch bidonów. Od razu na pierwszych dziurach wybija mi bidon z koszyka na rurze podsiodłowej. Przed startem widziałem, że mam połamany koszyk i lekko bidon się trzyma… ale ten na rurze głównej. I nawet zamieniłem bidony, pełny wylądował na podsiodłowej, ten używany podczas rozgrzewki w drugim, połamanym koszyku. Jakby miał się bidon zgubić, to przynajmniej ten z mniejsza zawartością izotonika. I jak poczułem i usłyszałem, ze bidon mi się urwał, to byłem pewien, ze ten z połamanego koszyka. Jakie było moje zdziwienie, gdy spojrzałem i zobaczyłem pusty nie ten koszyk, którego się spodziewałem :/ Bidon w połamanym koszyku się trzymał, a pełen mi uciekł. Niech to szlag, będę musiał jechać na niepełnym bidonie cały maraton! Przekładam jeszcze bidon do całego koszyka na wszelki wypadek, bo jakby mi ten jeszcze uciekł to by była tragedia.
Lecę wiec z tym jednym bidonem. Znam te pierwsze kilometry, wiem jak objechać jedną, drugą kałużę. Wiem, że tą drugą trzeba przejechać, bo ci co będą próbowali z lewej to zrobią korek. Więc ja prawą, nic że z pluskiem i od razu się upieprzyłem, ale z pięć pozycji od razu do przodu. Bardzo szybko doganiam niezłą ekipę: jest mój Sasza, są chłopaki z Kambetu – Tomek, wymiatacz z Mastersów i Paweł wymiatacz z Elity. Jest jeszcze Kamil z Augustowianki z którym tak dobrze mi się jechało w Supraślu. Kamil, jako miejscowy robi za przewodnika: uwaga w prawo, uwaga wąsko, uwaga piasek :) Mamy takiego Hołowczyca z nawigacji w naszym peletonie :p
Na trasie© dater
Na może 10-tym kilometrze mijamy Nola z Mistrala, majstrującego przy rowerze coś na poboczu (później się okazuje, że miał gumę). Dogania nas jakiś czas potem. Do tej pory tempo było mocne, ale równe. Udawało mi się jechać gdzieś około progu, większość czasu poniżej niego. No, ale dogania nas SuperNolo, co ma końskie kopyto i… zaczyna się jazda! Wychodzi na czoło naszej ekipy i od razu dociska. Dzizas, jak on dociska :/ Od razu tętno melduje się powyżej 180 i nie schodzi. Rozciąga nam się to wszystko, ktoś z tyłu za mną sapie i odpada. Ja się trzymam, ale myślę sobie ze długo tak tez nie wytrzymam. Na szczęście Nolo, mimo że Super, to też człowiek i długo tak nie ciągnie… uff. Trochę się to uspokaja, czasami są szarpnięcia po zakrętach, czy nawrotkach na trasie, gdzie tracimy między sobą metry. Korzystam z każdej okazji, żeby przesunąć się do przodu. Zakładam, że jak się będzie ekipa rozciągać, to zawsze lepiej przeskoczyć z drugiego rzędu do przodu niż z ósmego. I ta taktyka sprawdza się wyśmienicie przez cały wyścig… prawie do końca.
W grupie przed ucieczką© dater
Jeszcze jedna rzecz mi zrobiła psikusa na tym maratonie – Garmin. Coś mu się popieprzyło w ustawieniach i miałem tętno, czas… ale nie miałem kilometrażu. Wyświetlał mi za to kupę innych nieprzydatnych informacji. Nie wiem, co za szok przeżył, ale musiałem go później restartować. Nie odliczał mi więc „piątek”, nie pokazywał kilometrów więc nie wiem dokładnie co na którym kilometrze się działo (a zawsze jakoś staram się to zapamiętywać). A więc patrząc tylko po wykresie tętna domyślam się, że około 26-kilometra miała miejsce kluczowa akcja tego dnia, która ustawiła dla mnie cały wyścig. Przejeżdżamy przez leśne skrzyżowanie, lekko skręcamy w lewo. Stoją harcerze, ktoś robi zdjęcia, jest też Groszek ze Sprintu, który tego dnia nie jedzie (przeziębienie). Krzyczy: „trzy minuty za czołówką, minuta za Sprintem… dawać chłopaki, dawać!!!”. Na ten sygnał Nolo znów dostał takiego przyśpieszenia, że my z językami na brodzie ledwo się za nim trzymamy. Jest on, za nim Kambet: najpierw Paweł, później Tomek. Ja, za mną Szasza później reszta. Nolo odchodzi, chłopaki próbują się trzymać. Jest w tym miejscu jeden z niewielu błotnistych kawałków. Dwie koleiny wypełnione wodą i błotem, po środku wysepka. Tomek przede mną na pełnej prędkości popełnia błąd i zsuwa się w błoto na prawo. Ja przelatuję środkiem. Za sobą słyszę, że Sasza ma chyba podobny problem. Dociągam do Pawła, a on próbuje dociągnąć do Nola. Tętno znów powyżej 180 i cisnę. Paweł przede mną słabnie, odbija na lewo wyraźnie dając mi sygnał ,że ma dość i żebym dał zmianę. No więc dociskam, staję na pedałach, lecę jak wariat i w minutę spawam Nola. Udało mi się go złapać! Oglądam się za siebie… pusto. Tzn. reszta kilkadziesiąt metrów za mną. O cholera, tego filmu na maratonach jeszcze nie grali: Ptaq spawa Nola i urywa resztę naprawdę mocnej ekipy! Cisnę wiec za nim i przebiega mi przez myśl, że za mocno jadę, że to się może źle skończyć. Z drugiej strony ambicja mi mówi: wytrzymałeś to, dziś jesteś mocny, dziś jest Twój dzień… cisnijjjj Ptaq!
Cisnę więc z całą mocą. Trzymam się Nola, mam chwile słabości, czasami mi odskakuje na dwa metry, ale udaje mi się spawać. Nie ma szans dać zmianę, ale on to doskonale wie, że jestem tu niespotykanym gościem i nie ma co ode mnie wymagać. Więc ciągnie mnie równo przez następne ileśtam kilometrów. W którymś momencie na coś mu się przydaje, bo mimo strzałek w prawo, odbija w lewo. Krzyczę „nie tu, w prawo Nolo!”. Jest akurat lekki podjazd szutrowy a on mimo swojego błędu łyka mnie w 10 sekund :P
I znów mamy na trasie podobną sytuację, jakiś rozjazd i stoi Groszek, który krzyczy, że grupa następna jest dosłownie niecałą minutę przed nami. I rzeczywiście zaraz z przodu widać kolorowe koszulki wśród drzew. Przyśpieszamy i szybko doganiamy kolorowy peleton. Jest Tomek i Krzysiek ze Sprintu, jest Andrzej mocarz z Elity Plus (czyli mojej kategorii), jest dwóch młodych z UKS i Tomek z Obstu. Wszyscy zdziwieni, że się tu pojawiłem :) Tomek stwierdza: „Ciebie Ptaq bym się tu nie spodziewał”. No ja siebie też w tym miejscu jeszcze nie widziałem :D
Już w czołowej grupie, po ucieczce :D© dater
Od razu kalkuluję gdzie jestem. Chłopaki mówią, że z przodu czteroosobowa ucieczka Mistrala i my. A więc 12-stka :D Dzizas, szansa na top 10! Z przodu jest na pewno mistrzu Darek, a kto z nim? Andriej był na starcie i Jakub chyba też (obydwaj Elita Plus). Czwarty to pewnie Paweł z Elity, bo go tu z nami też nie ma. Więc jestem czwarty! Pytanie czy jestem w stanie powalczyć z Andrzejem o podium… jeśli dojadę :P Takie dywagacje na trasie, trochę się do siebie uśmiecham po tych myślach. Andrzej ma kopyto nie gorsze niż Nolo! Nie ważne jak będzie, ważne, że to mój dzień!
Wylatujemy na prostą wzdłuż torów… to który to kilometr? – pytam Tomka. Mówi , że jeszcze z dziesięć. Na liczniku 1:35 i zostało tylko 10 kilosów?? Wow, jak szybko poszło :) Nawet nie czułem, ze jechałem na jednym bidonie, tak szybko minęło.
Wskakujemy na asfaltowy kawałek, zaraz potem w las i w taką przecinkę leśną, młodniak. Poorany, straszne wertepy, wąsko. Tu popełniam błąd. Jestem na końcu, niezgodnie z przyjęta na ten dzień taktyką. „Nie myśl, że jesteś najsłabszy, więc jedziesz z tyłu. Myśl jak się przecisnąć do przodu i mieć bezpieczną pozycję.” Niestety w tym momencie nie mam takiej pozycji. Adam z UKS przede mną powoli traci dystans do reszty. Jestem za nim i nie mam jak na tych wertepach się przecisnąć, bo jest wąsko. Widzę jak reszta ucieka, na pewno zwiększyli tempo już czując metę. Ja nie mam szans sprawdzić, czy bym się za nimi utrzymał. Wypadamy z młodniaka i różnica jest kilkadziesiąt metrów. Wyprzedzam Adama i próbuję docisnąć. Wydaje mi się, że nawet dystans się trochę zmniejsza… ale jest za daleko. Tracę impet i rezygnuję. Zostajemy z młodym z tyłu we dwójkę. Ostatnie kilometry to straszne zawijasy. W prawo, zaraz w lewo, nawrót, znów w prawo…
Dwóch Adamów jedzie. On jest w Młodzikach, kalkuluję, na pewno młodszy, świeższy i mocniejszy. Ciekawe czy będzie ze staruchem walczył, czy odpuści? Co dziwne ja mam także siły, żadnego kryzysu i czuję, że mogę jeszcze przycisnąć. Robię to, gdy on traci tempo, wychodzę do przodu i dociskam. Ostry zakręt w lewo i słyszę, że za mną w coś uderza, pada. Oglądam się za siebie, widzę że leży i się podnosi. Krzyczę tylko, czy żyje. Odpowiada, że wporzo. Cisnę dalej, przecież na młodego czekać nie będę :P
Wypadam na ostatnią prostą szutrówkę. Ktoś krzyczy: pięćset metrów.
Ostatnia prosta, ostatni rzut oka za siebie© dater
Są kibice, jest doping. Dociskam jeszcze bardziej, oglądam się za siebie. Pusto. Już wiem, że jest zajebiście! Tętno znów ponad 180 a mnie nogi i doping niosą.
Oł jeah... lecę do mety!© dater
Zza zakrętu wyłania się meta. Wpadam w pełnym pędzie i z krzykiem zwycięstwa na ustach. Bo dla mnie to dzień zwycięstwa!
Na mecie© dater
... okrzyk zwycięztwa© dater
To był mój wyścig życia, życiowa forma i noga. Super jazda, odpowiednia taktyka, brak kryzysów. Równa, mocna jazda. Wykres tętna jak na mnie niesamowity. Szkoda, że Garmin nie rejestrował tych pięcio kilometrowych odcinków. Założę się, że średnie tętna z całego maratonu byłyby podobne. Żadnego dryfu tętna, żadnego wyraźnego spadku w dół. Tylko normalne wahania i cały czas piki do ponad 180. Wow, jaki wyścig!
Na mecie ledwo łapię powietrze, ale podbiegają do mnie ludzie, koledzy, jest też Ala, wszyscy gratulują. Jestem cztery minuty po czołówce. Całkowite zaskoczenie! Dla mnie też!
I po maratonie© dater
Znów się załapałem na wywiad© dater
Super maraton... i super makaron© dater
Omawiamy z chłopakami wydarzenia na trasie© dater
Mocno podbijam swój życiowy wynik z Narewki. Jestem 11 Open (najlepsza miejscówka w życiu), 4 w Elita Plus (powtórka z Białorusi, ale tam nie było większości mocnych zawodników) i aż 968 punktów! Objechałem naprawdę wielkie nazwiska w naszym peletonie. Saszę po raz trzeci z rzędu, a tego dnia nie miał najgorszego. Tomka i Pawła z Kambetu chyba po raz pierwszy w życiu. Za mną też bezpośredni rywale w generalce: Przemo z Mistrala i Przemek z Kabmetu. :)
Co za wyścig, co za zawody…!!!
Dekoracja Kobiety Open© dater
Przy okazji dekoracji Elita Plus stanąłem... na swoim wywalczonym miejscu :D© dater
Z Alą podczas dekoracji© dater
Do teraz to we mnie siedzi i się tym jaram :) Dlatego ta relacja taka emocjonalna, ale nie mogę się jeszcze opanować i ta adrenalina ma jakieś długie działanie :)
Efekt tego jest taki, że zaczynam coś rozumieć. Zaczynam układać sobie w głowie „taktykę zwycięstwa”. Wiem, ze dobrze taktycznie pojechałem, że byłem tam gdzie powinienem być, mimo że głowa mówiła, że jestem za wysoko, że za mocno jadę, że powinienem być z tyłu. O nie, trzeba być z przodu, żeby kontrolować sytuację i reagować na zmiany. Bo gdybym był dwie pozycję z tyłu, za Saszą tam gdzie moje miejsce, to nigdy bym Nola nie zespawał i z nim nie uciekł. I walczyłbym najprawdopodobniej na finiszu o miejsca 13-17. Na identycznej zasadzie popełniłem błąd na końcu wyścigu, bo ustawiłem się tam gdzie niby powinienem: czyli jako najsłabszy na końcu. A czy byłem najsłabszy? Czy bym powalczył o miejsca 5-10? Nie dowiem się… do następnej okazji :D
Kategoria ! > 050 km, BLU Team Refleks, Cube w trasie, Foto, GPS, Zawody
- DST 69.53km
- Teren 65.00km
- Czas 02:43
- VAVG 25.59km/h
- VMAX 54.00km/h
- Temperatura 19.0°C
- HRmax 185 ( 96%)
- HRavg 170 ( 89%)
- Kalorie 1719kcal
- Podjazdy 1035m
- Sprzęt Cube Reaction GTC Team
- Aktywność Jazda na rowerze
Maraton Kresowy Szelment - czyli jak się wydostać z leja po bombie
Niedziela, 1 września 2013 · dodano: 02.09.2013 | Komentarze 5
Było ciężko, powiedziałbym bardzo ciężko. Od razu wpadłem w taki dół, wielki lej po wielkiej bombie, że rzadko mi się zdarza. I nie wiem o co się stało i o co w tym wszystkim chodzi :/Zaczynając od początku/od rana/ od litery A/ czy jak to inaczej zwać…
Po drodze byłem pełen obaw, co do pogody. Lało za Białymstokiem po trasie niesamowicie. Rzęsiście i długo. Ale uzbrojony w wiarę w wykresy ICM miałem nadzieję, że to przejściowe. I na szczęście wiara nie okazała się wcale złudna, bo za Augustowem zaczęło się przecierać, a Suwałki przywitały nas słońcem i szybko pędzącymi z wiatrem chmurami. To właśnie wiatr, a nie deszcz, miał być bohaterem pogodowym tego dnia.
Start w tym roku w tym samym miejscu co meta… to znaczy prawie, bo kilkadziesiąt metrów niżej, pod Górą Jesionową. Po krótkiej rozgrzewce, rozpoznaniu pierwszego podjazdu pod Górę, przejechaniu dwóch pierwszych kilometrów i jednocześnie dwóch ostatnich przed finałowym podjazdem, ustawiam się na starcie. Sektor pierwszy oczywiście. Wszystko sprawnie. Słońce świeci, wiatr wieje i pokazuje, co potrafi. Temperatura nie za wysoka, optymalna tego dnia, ok. 18-stu stopni.
Tuż po 11-stej sędzia daje sygnał do startu. Jak to zwykle u mnie na początku jadę ostrożnie, żeby nie popaść w żadną aferę, odpuszczam te pierwsze metry. Od razu jest asfaltowy podjazd, zakręt w lewo. Wchodzę w niego gdzieś na końcu pierwszego sektora.
Start, pierwszy zakręt na asfalcie w lewo© dater
Dalej asfaltowy podjazd, przede mną Iza sczepia się kierownica z jakimś zawodnikiem, musze przyhamować i ich ominąć. Zaraz potem pierwsze zakręty na zjazdach, zaczyna się szutr, trzeba ostrożnie, bo jest ostro w prawo. Peleton się rozciąga, oglądam go w perspektywie następnego zakrętu w lewo. Jestem gdzieś około pięćdziesiątki. Trzymam się ogona, ale coś ciężko się jedzie. Nogi nie chcą kręcić, tętno wysokie. Z każdym kilometrem odczucia coraz gorsze. Oglądam się za siebie, jestem ostatni w pierwszej grupie. Czyli tu gdzie być powinienem niby, ale ciężko mi się utrzymać. Odpadam na trzy metry, dociskam, spawam, doskakuję zmęczony do koła. Znów odpadam… co jest?? Nie jestem w stanie jechać odpowiednio mocno, odchodzą mi zawodnicy, z którymi zwykle jeżdżę. Koło piątego kilometra myślę: to nie jest mój dzień :( I ostatecznie puszczam koło zostając z tyłu. Postanawiam jechać swoje, bo inaczej się dziś zajadę. Oglądam się, widzę kilkaset metrów za mną grupę. Jadę jakiś czas sam, jest naprawdę ciężko, bo wiatr przeszkadza, wieje bardzo mocno. Doganiają mnie, głownie Sprint: Paweł, Tadek, Tomek. Z Corrado jest Mariusz i Paweł, plus kilku jeszcze innych zawodników. Dołączam do nich i jedziemy razem, pracuje na przodzie głównie Paweł ze Sprintu. Staram się odpocząć i odzyskać siły. Po kilku kilometrach jest już lepiej. A około 15-stego zaczynam już jechać swoje. Siły wracają. Staram się wychodzić do przodu. Doganiamy poszczególne grupki, które odpadły od czuba. Zaczynam w odpowiednim tempie i z mocą brać podjazdy. Na zjazdach jest bardzo dobrze, bo też potrafię nadrobić. Technikę zjazdu w trudnym terenie poprawiłem, widać to na tym maratonie.
Około 30-tego kilometra widzę wreszcie grupę, którą miałem zamiar dogonić. Jest Izzy, Groszek i inne chłopaki ze Sprintu, Marcin z Bliskiej. Udaje nam się razem jechać. Doganiamy następnych. Jest Marcin z Corrado, Andrzej z BS, Michał z Peletonu i Michał ze Sprintu, który widząc mnie się śmieje: „jak tu jesteś to znaczy że dziś nie leżałeś :P”. Nooo, racja… :) Całą trasę przejeżdżam bez błędu, wypięcia czy upadku, dobrze technicznie. Jadę mocno, coraz lepiej się noga kręci.
Długi ten maraton. Garmin pika mi na 60-ty kilometr a jeszcze prawie dycha przed nami. Mniej więcej tutaj widzę na następnej górce… Saszę. No tego jeszcze nie grali w tym sezonie, albo nawet od dwóch. Żebym Saszę dognił, to musi być całkiem dobrze. Ale szybko go dochodzę i wiem, że coś jest nie tak. Rzucam „co się dzieje?”. "Bomba!" – krzyczy. Mijam go szybko i pędzę dalej. Trzyma się z tyłu w zasięgu wzroku, ale koła nie jest w stanie utrzymać. To nie był dla mnie aż tak dobry dzień, po prostu dla Saszy był jeszcze gorszy. Zaliczył bombę i najgorszy start w sezonie.
Tutaj już jadę sam, peletonik się porwał. Gdzieś z przodu widzę Marcinów z Corrado i Bliskiej, Tomek z Obstu też z przodu mocno pojechał z Andrzejem z BS. Na dojazdowy asfalt pod Jesionową wpadam ze stratą kilkudziesięciu metrów za Marcinem z Bliskiej. Pierwszy podjazd, powoli go dochodzę, ale zjazd robię jeszcze za nim. Zakręt w prawo i znów pod górę. Dociskam i biorę go. Następny jest Marcin z Corrado. Też go powoli dochodzę. Na ostatnim zakręcie w prawo przed drugim zjazdem wyprzedzam go po wewnętrznej. I zjeżdżam pierwszy, zaczynamy w tej kolejności ostatni podjazd. Nogi już ledwo kręcą, słyszę tuż za sobą Marcina. Dookoła doping, ludzie robią zdjęcia, krzyczą. Słyszę: „Adaś dawaj, dawaj!”, „Jeszcze trochę, ostatnie metry”. Widzę Alę po lewej cykająca zdjęcia. Tuż za sobą słyszę jak Marcin przyśpiesza i jest coraz bliżej. Kątem oka widzę jak mnie powoli bierze. Ja już nie jestem w stanie przyśpieszyć. Niestety przegrywam z nim ten finisz pod gorę. Później mi mówi: „postanowiłem tym razem nie odpuścić i choć raz wygrać na finiszu”. Udało mu się :)
Marcin właśnie mnie łyka na ostatnim podjeździe© dater
Ostatnie metry już sam cisnę© dater
Zaraz meta© dater
Ostatecznie nie wyszło źle. 34 miejsce Open, 7 miejsce w kategorii, 872 punkty do klasyfikacji zdobyte. Wynik, który w zeszłym sezonie byłby wynikiem najlepszym wśród wszystkich startów i brałbym go w ciemno. W tym roku, po naprawdę dobrze kilku pojechanych maratonach, pozostaje pewien niedosyt. Nie wiem, co się działo na początku, co nie zadziałało. Nie eksperymentowałem, wszystko standardowo: przygotowanie, żarcie, suple, rozgrzewka itd. A ruszyć na początku był problem :/ Dobrze, że się w porę obudziłem i wygramoliłem z tego leja :P
Kategoria ! > 050 km, Cube w trasie, Foto, GPS, BLU Team Refleks, Zawody
- DST 67.00km
- Teren 65.00km
- Czas 02:14
- VAVG 30.00km/h
- VMAX 43.60km/h
- Temperatura 23.0°C
- HRmax 189 ( 98%)
- HRavg 173 ( 90%)
- Kalorie 1550kcal
- Podjazdy 180m
- Sprzęt Cube Reaction GTC Team
- Aktywność Jazda na rowerze
Maraton Kresowy Narewka - czyli życiówka mimo ciągłego pecha :P
Niedziela, 4 sierpnia 2013 · dodano: 06.08.2013 | Komentarze 4
Zdobyłem w tym sezonie jedną niebywałą i rzadko spotykaną w peletonie zdolność. Zdolność bywania w nieodpowiednim miejscu w złym czasieDwa kilometry do mety najlepiej pojechanego maratonu w życiu, ostatni kilometr szutru przed asfaltem. Kraksa przede mną. I Ptaq nie jest gdzieś z przodu, z boku, nie jest cztery metry z tyłu, bo mógłby to wyminąć, przeskoczyć, może nawet spróbować przelecieć. No nie, oczywiście że nie... Jest centralnie za zawodnikiem, który kładzie się po bliskim kontakcie z kimś innym i nie ma czasu na żadną reakcję tylko jest efektowne OTB
Gdyby ktoś się zastanawiał jak się mają moje ładne, zagojone, stylowe blizny na prawym kolanie po maratonie w Wasilkowie, to odpowiadam. Już ich nie ma, są zeszlifowane i będą nowe, do których będę się musiał przyzwyczaić. I Oliwka będzie smutna, bo mówiła: tatuś, ale masz ładne serduszko na kolanie A tak wielka niewiadoma co do nowego kształtu prawego kolana i jego blizn.
Mam nadzieję, że niedługo limit mojego pecha się wyczerpie i powyższa zdolność wcale mi nie będzie potrzebna (czego bym sobie gorąco życzył)…
Zaczynając od początku, czyli pierwszego sektora startowego, w którym się znalazłem :) Zostałem wyczytany, pełnoprawnie tam wlazłem i wśród samej elity MK stałem sobie w słońcu, czekając na start. Nie opóźniony i sprawny, trzeba dodać. Oczywiście na początku zostaje trochę z tyłu, trochę asekuracyjnie jak to zwykle u mnie bywa, bez przepychania i specjalnej walki. Z drugiej linii spadłem gdzieś do czwartej i na pierwszy wiraż w lewo w asfalt tak po wewnętrznej wszedłem.
Start, wjazd na asfalt w lewo© dater
Czołówka nie rozciągnęła się od razu i kupą jechaliśmy. Zakręt w prawo w szutr i długa prosta. Ogień od razu i trochę rozciągnięcia. Tu już powoli walka o pozycję. Cały czas gdzieś trochę z tyłu, ale mam kontakt z czołówką. Na razie wszystko ok, nogi podają, serce wytrzymuje, tętno pod 190, ale dobrze się jedzie. Trochę pył i kurz dławi. Przejeżdżamy przez miejscowość Gruszki, zaraz mostek przez rzeczkę, i pierwszy delikatny podjazd na którym deptam na pedały i środkiem wyprzedzam kilku zawodników. Wjeżdzamy w las i robi się chłodniej, podłoże bardziej stabilne, szeroko i prosto. Można grzać :D
Formuje się grupa zawodników z którymi jadę w zasadzie do końca. Obok mnie czerwono-czarno od koszulek ze Sprintu. Jest Groszek, Izzy, Krzysiek, Michał, Marek i jeszcze kilku. Na razie współpraca idzie dobrze, trochę jeszcze ciasno i wymijania słabszych zawodników, ale widać że nam „idzie”. Gdzieś dopiero tutaj po kilku kilometrach zauważam, ze odczyt Garmina mam, ale zapisu już nie. Zapomniałem włączyć start na mecie! :/
Ok., 10-11 km trafiam na Saszę… zerwany łańcuch. Trzyma w ręku swoje wiszące nieszczęście i woła o skuwacz. Nie mam ani skuwacza, ani spinki więc jadę dalej. Później okazuje się, ze Boguś z półmaratonu mu pomógł oddając skuwacz i Sasza 25 minut się pierniczył z łańcuchem. Taki lajf, też ma chłop w tym sezonie pecha :/ On dla odmiany sprzętowego ;)
Wpadamy grupą na przewężenie, trochę chaszczy, jakieś małe drzewka. Ktoś z przodu utyka, ktoś się kładzie, wymijam ich lewą stroną i wychodzę z przodu. Obracam się, grupa się trochę przerzedziła. Zostało większość Sprintu, kilku chłopaków odpadło. Jedzie nas dziesiątka.
Dluga prosta, jestem trochę z tyłu. Przed nami 100-150 metrów jest grupa zawodników. Widzę Kambet i znów kilka koszulek ze Sprintu. Ciężko nam idzie doganianie. Wyskakuję na przód wymijając naszą kolumnę z prawej, naciskam na pedały i daję mocną zmianę. Jak się później okazuje zerwałem chłopaków i ledwo mnie dogonili :P
Dopadam tą grupę, jest Tomek ze Sprintu, Jacek i Bartek z Kambetu. Wielkie zdziwko z mojej strony, jeszcze z większością z nich nigdy nie jechałem, byli poza moim zasięgiem. A tu doganiam i jadę razem z nimi. Wow! :D
Ta grupa formuje się i zostaje w zasadzie w niezmienionym składzie do końca maratonu. Kogoś tam jeszcze połykamy, ktoś do nas dochodzi (mastersi z BS Anyo). Trochę dziwnie grupa pracuje. Ciągnie Tomek i Karol głownie, reszta rzadziej wychodzi. Ja kilka razy naciskam, tętno mi idzie pod 190 i tak trzymam kilka minut. Wracam do tyłu, jadę rekreacyjnie na 155. Groszek z tyłu woła „dawać chłopy, bo zaraz tu zasnę!”. U niego tętno 140 :D
Na jedynym kawałku asfaltu, długa prosta później przechodzi w szutr, znów dociskam i wychodzę na prowadzenie. Z tyłu tylko słyszę: „Ptaq szosowiec” :) No co zrobić, taką mam charakterystykę, mogę i umiem pociągnąć mocno na prostej, więc daję mocno :D
Pod koniec dystansu zaczyna mocno w naszym peletoniku udzielać się Marcin z Corrado. Daje zmiany i ciągnie grupę. Też zaskoczenie, bo nigdy go tak wysoko nie widziałem i nie podejrzewałem, że może tak mocno jechać. Ja już trochę wypluty jestem i nawet jak starałem się dać zmianę, to nie była już tak mocna jak na początku. Raczej więc jadę w środku stawki.
I zbliża się koniec maratonu. Ostatnie dwa kilometry przed metą, ostatni kilometr szutru przed wjazdem na asfalt. Doganiamy jeszcze Żebra z SBR, Wiktora z UKS i Pawła z Kambetu, nie wytrzymali do końca tempa pierwszej grupy. Robi nas się więcej i nagle… tumult, trzask, ktoś leci a przede mną fika rower i nie mam szans już go wyminąć. Lecę przez kierę prosto a ręce i kolana… ehhh. Już się witałem z gąską, już byłem w ogródku. Wściekły jestem, szybko wstaję, sprawdzam czy wszystko ok., rower cały, wszystko na miejscu. Kolana obdarte, ale adrenalina działa, na razie nie czuję bólu. Wskakuję na rower i napierdzielam ile sił w nogach. W kraksie uczestniczył jeszcze Żeber, który jest przede mną i Jacek z Kambetu, który dłużej się zbiera i zostaje za mną. Najbardziej ucierpiał Marcin z Corrado, który jako pierwszy leżał w tej kraskie i o którego rower się wywróciłem.
Żebra doganiam na asfalcie, jeszcze przed zakrętem do mety. Na ostatnią prostą wpadam pierwszy, ale Żebra nie udaje mi się odkleić. Ma sił więcej i finiszuje pierwszy odrywając się ode mnie na kilka metrów. Dalej ja wjeżdżam samotnie, za mną Jacek i później poobijany Marcin.
Na mecie, ledwo dycham za Żebrem© dater
Wjeżdżamy na metę© dater
Na mecie© dater
Na finiszu ledwo łapałem oddech© dater
Stracona minuta, być może także podium w kategorii. Na trzecim miejscu wylądował Groszek, na czwartym Michał ze Sprintu. Trudno szacować jak by się finisz między nami rozegrał, ale miałbym przynajmniej szanse go zaliczyć i z nimi powalczyć :/
Były blizny, teraz będą nowe© dater
Ale i tak pojechałem życiówkę. W Open 24 miejsce, 5 w kategorii. 6 minut straty do zwycięzcy i 954 punkty do klasyfikacji
Wielkie dzięki dla chłopaków ze Sprintu, Kambetu i innych z którymi jechałem. Dla mnie to wielki honor i przyjemność z wami jeździć. Szczególnie, że na początku sezonu nawet nie mogłem marzyć i aspirować do jeżdżenia właśnie w tym kawałku peletonu. Mam nadzieję, że do czegoś też w tym kawałku peletonu się przydałem i zrobiłem swoje, na miarę moich możliwości :D
Całusy dla zwyciężczyni© dater
Dekoracja Kobiety Open© dater
Dekoracja Mężczyźni Open© dater
Kategoria Foto, ! > 050 km, Zawody, BLU Team Refleks, GPS
- DST 118.21km
- Czas 03:42
- VAVG 31.95km/h
- VMAX 51.80km/h
- Temperatura 19.0°C
- HRmax 176 ( 92%)
- HRavg 150 ( 78%)
- Kalorie 1807kcal
- Podjazdy 628m
- Sprzęt Orbea Onix
- Aktywność Jazda na rowerze
z Saszą, Jeżewo, Tykocin, Krypno, przez Janów na Czarną
Poniedziałek, 1 lipca 2013 · dodano: 30.08.2013 | Komentarze 0
Chciałem wreszcie zaliczyć trasę serwisówką do Jeżewa. Ustawki tamtędy "pędzają" ale jakoś nie miałem okazji się jeszcze zabrać. Namówiłem Saszkę, który urlopował, żeby po robocie się ze mną wybrał. Wyszła z tego niezła traska. Ostry wiatr z zachodu, więc mocno przeszkadzał na początku. Później na Tykocin i do Krypna. Tam się rozdzielamy, Sasza na Białystok a ja przez Korycin i Janów na Czarną. Słońce już mocno się chyliło do horyzontu gdy dotarłem do domu.Sasza na wirażu© dater
Spokojnie kręcimy© dater
Jest pod wiatr© dater
Tykocin© dater
Na Krypno© dater
Rozdzielamy się© dater
Korycin© dater
Za janowem© dater
Słońce coraz niżej© dater
Kolarz :)))© dater
Pola przed żniwami© dater
Słoneczko :)))© dater
Sitkowo© dater
Cień coraz dłuższy© dater
Orbea Onix© dater
Kategoria ! > 100 km, Foto, GPS, JZR, Onix na szosie, BLU Team Refleks, Trening
- DST 60.24km
- Teren 52.00km
- Czas 02:15
- VAVG 26.77km/h
- VMAX 50.50km/h
- Temperatura 16.0°C
- HRmax 181 ( 94%)
- HRavg 143 ( 74%)
- Kalorie 1089kcal
- Podjazdy 513m
- Sprzęt Cube Reaction GTC Team
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartkowa ustawka pod Tesco, Świętojańskie, Jałówka
Czwartek, 27 czerwca 2013 · dodano: 08.08.2013 | Komentarze 0
Mimo czwartku to nie dzisiejszy trening, tylko sprzed ponad miesiąca. Ciąg dalszy nadrabiania wpisów na blogu :)Zaczęło się od mleczarza Marcina, który już w zasadzie tradycyjnie musiał się zająć dojeniem swojej krówki rasy BMC :P
Marcin doi mleko :P© dater
Na początku w planie były Świętojańskie, a później… się zobaczy :P
Jesteśmy w lesie© dater
Więc początkowo Traktem Napoleońskim na Królowy Most. Był taki ogień, jakby wszyscy poszaleli :)
Średnia na trakcie do Królowego wyszła… 32,5 km/h :P Jak na jazdę w terenie, po szutrze i piachu to chyba wystarczająco określa szaleństwo tej jazdy. Królował Robert , Przem i Maciek. Ten pierwszy to miał tego dnia po prostu jakiegoś zająca :D Na przedzie jest też Stasiej, Jakub, Paweł i... Ja :D
Trakt napoleoński© dater
W Królowym Moście postój i czekanie na tyły, trochę oddechu.
Przystanek© dater
W Królowym Moście© dater
Po kilku minutach zbiera się cała grupa i uderzamy na Świętojańskie.
Droga na wzgórza© dater
Na Górze Św. Anny postój pod nową wieżą widokową. Na razie jeszcze zamknięta, wejść nie można.
Wieża na górze Św. Anny© dater
Odpoczywamy© dater
Później oczywiście szaleńczy zjazd, znów grupowanie i myślenie nad dalszą trasą.
Zjazd ze wzgórz© dater
Singiel wśród drzew© dater
Omawiamy dalszy plan© dater
Jedziemy na Cieliczankę i dalej na Supraśl.
Na Cieliczankę© dater
Trochę błota yło© dater
Popisy Maćka© dater
Supraśl© dater
W Supraślu jeszcze jeden pomysł – pojechać na Jałówkę. Kultowy podjazd maratonowy w naszej okolicy. Cześć ekipy się wykrusza, ale kilka osób jedzie. Dla mnie to po drodze do Czarnej, więc oczywiście też jadę.
Jedziemy na Jałówkę© dater
Podjazd pod Jałówkę© dater
Niektórzy podjeżdzają© dater
Inni wchodzą© dater
Niestety nie podjechałem. W połowie nie utrzymałem przedniego koła na ziemi, poderwało mnie i skończyło się kręcenie. Z Jałówki zjeżdżamy tą sama drogą a później w kierunku na Studzianki jedziemy.
Na Studzianki© dater
W Studziankach ja skręcam na Czarną przez Ożynnik. Reszta przez Wasilków wraca do Białego.
Kategoria ! > 050 km, Cube w trasie, Foto, GPS, BLU Team Refleks, Trening