Info

Więcej o mnie.
Statystyki i osiągnięcia
Najdłuższy dystans: 342 km Maksymalna prędkość: 79,20 km/h Najwyższe wzniesienie: 2920 mnpm Maksymalna suma przewyższeń: 2771 m
Podsumowania wydarzeń
Calpe - zgrupka marzec 2014
Sycylia - sierpień 2013
Polańczyk - lipiec 2013
Calpe - zgrupka marzec 2013
Opatija - czerwiec 2010
sezon 2013
sezon 2012 sezon 2011
sezon 2010
Moje rowery
Pogoda
Poniedziałek | +2° | -3° | |
Wtorek | +3° | -5° | |
Środa | +4° | -2° | |
Czwartek | +5° | -2° | |
Piątek | +4° | -3° | |
Sobota | +4° | -3° |
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2014, Wrzesień18 - 5
- 2014, Sierpień21 - 1
- 2014, Lipiec26 - 5
- 2014, Czerwiec26 - 0
- 2014, Maj24 - 4
- 2014, Kwiecień25 - 9
- 2014, Marzec24 - 15
- 2014, Luty4 - 6
- 2014, Styczeń4 - 9
- 2013, Grudzień7 - 14
- 2013, Listopad6 - 12
- 2013, Październik16 - 5
- 2013, Wrzesień23 - 14
- 2013, Sierpień25 - 5
- 2013, Lipiec25 - 3
- 2013, Czerwiec27 - 11
- 2013, Maj26 - 9
- 2013, Kwiecień22 - 20
- 2013, Marzec13 - 24
- 2013, Luty5 - 7
- 2013, Styczeń3 - 4
- 2012, Grudzień7 - 10
- 2012, Listopad5 - 1
- 2012, Październik5 - 1
- 2012, Wrzesień15 - 5
- 2012, Sierpień18 - 11
- 2012, Lipiec22 - 9
- 2012, Czerwiec24 - 8
- 2012, Maj25 - 9
- 2012, Kwiecień14 - 3
- 2012, Marzec4 - 2
- 2012, Styczeń2 - 0
- 2011, Październik4 - 0
- 2011, Wrzesień9 - 0
- 2011, Sierpień12 - 1
- 2011, Lipiec17 - 2
- 2011, Czerwiec17 - 2
- 2011, Maj14 - 0
- 2011, Kwiecień12 - 0
- 2011, Marzec9 - 3
- 2011, Luty1 - 0
- 2011, Styczeń2 - 3
- 2010, Grudzień1 - 0
- 2010, Październik12 - 1
- 2010, Wrzesień14 - 9
- 2010, Sierpień24 - 3
- 2010, Lipiec23 - 8
- 2010, Czerwiec18 - 17
- 2010, Maj21 - 6
- 2010, Kwiecień12 - 1
- 2010, Marzec2 - 0
- 2010, Styczeń1 - 0
- 2009, Listopad1 - 0
- 2009, Październik1 - 0
- 2009, Wrzesień10 - 4
- 2009, Sierpień23 - 5
- 2009, Lipiec24 - 1
- 2009, Czerwiec16 - 0
- 2009, Maj15 - 0
- 2009, Kwiecień11 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
! > 050 km
Dystans całkowity: | 12421.70 km (w terenie 4027.09 km; 32.42%) |
Czas w ruchu: | 477:49 |
Średnia prędkość: | 26.00 km/h |
Maksymalna prędkość: | 186.00 km/h |
Suma podjazdów: | 95285 m |
Maks. tętno maksymalne: | 197 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 178 (90 %) |
Suma kalorii: | 301141 kcal |
Liczba aktywności: | 189 |
Średnio na aktywność: | 65.72 km i 2h 31m |
Więcej statystyk |
- DST 66.10km
- Teren 61.00km
- Czas 02:48
- VAVG 23.61km/h
- VMAX 52.40km/h
- Temperatura 21.0°C
- HRmax 188 ( 95%)
- HRavg 168 ( 85%)
- Kalorie 1700kcal
- Podjazdy 625m
- Sprzęt Cube Reaction GTC Team
- Aktywność Jazda na rowerze
Maraton Kresowy Mielnik - finał
Sobota, 29 września 2012 · dodano: 14.10.2012 | Komentarze 0
Późny ten mój opis, ale mam nadzieję, że coś tam jeszcze z przejazdu pamiętam :)Po rozgrzewce ustawiamy się na starcie pod Górą Zamkową. Tym razem udaje się organizatorom ładnie ustawić pierwszy sektor. No i w nim stoję :D
Start i od razu podjazd. Wszyscy jadą równo, nie ma zbytniej przepychanki dzięki temu, że jestem z przodu.

podjazd na starcie© dater
Dalej kawałek po asfalcie przez miasteczko i skręt w lewo na drogę wzdłuż kopalni kredy. Podjazd długi i im dalej tym trudniejszy, coraz większe nachylenie. Biało dookoła, biało pod kołami, białe pobocza. Trudno mi było sobie wyobrazić, jak to musi wyglądać, gdy jest mokro. Trudno do dnia następnego, gdy po porannych opadach pojechaliśmy zobaczyć kopalnię. Kreda okleiła opony samochodu, podeszwy butów. Ci, którzy następnego dnia pojechali rowerami musieli je godzinę czyścić. Kreda tak okleiła opony, że blokowały się w widełkach. Na szczęście w dniu maratonu było sucho :)
Później jedziemy wysoko nad doliną Bugu, mając po prawej piękną panoramę. Od początku krystalizuje się grupka zawodników, z którymi jadę. Jest Jacek i Mariusz z Mercedesa, jest Janusz z Obst i Mirek. Prowadzimy na zmianę, zmieniając się co jakiś czas. Mirek niestety w którymś momencie wykłada się na mokrej trawie i zostaje gdzieś z tyłu. Ja wywracam się na którejś piaskownicy. Ostry zjazd, hamowanie, droga w lewo, głęboki piach. Za mocno składam kierownicę, kopie się w piachu przednim kołem, które zapada się za mocno. Wyrywa mi kierownicę z rąk i padam w piach przez głowę. Na szczęście jest miękko, szybko się podnoszę i gonie moja grupę. Po drodze mijam Saszę który idzie bokiem z zerwanym łańcuchem w ręku. Nie chce skuwacza, załamany jest. Nie ma szans na dopędzenie czołówki. Jak się później okazało ten zerwany łańcuch kosztował go trzecie miejsce w kategorii w klasyfikacji generalnej :(
Na kilka kilometrów przed metą jeszcze mała niespodzianka – rzeczka, która moczy nam nogi.Wjeżdżamy do miasteczka ostrym asfaltem w dół, później droga gruntowa wzdłuż rzeki i zaczynamy następny podjazd pod Górę Zamkową.

pierwsza pętla - na kole Jacka© dater
Jadę na kole Jacka, za nami gdzieś Janusz i Mariusz. Zaczynamy drugą pętlę. Jedzie się dobrze, mam jakiś mały kryzys, ale szybko go przezwyciężam. Gdzieś w połowie drugiej pętli dogania nas młody z UKS, który miał wcześniej jakiś defekt. Udaje się usiąść mu na kole i tępo wzrasta. Ale kosztuje to też sporo sił. Przed rzeczką koła mu utrzymał tylko Janusz i szybko nikną nam we dwójkę z oczu. Później nadchodzi poważniejszy kryzys. Dopędza nas kilku zawodników, którzy łatwo nam odchodzą na tych kilku ostatnich kilometrach. Na szutrówce koło wierzy widokowej przyciska też mocniej Mariusz i na zjazdach do miasteczka jest pierwszy powiększając przewagę. Staram się go trzymać i w którymś momencie, wzdłuż rzeki, jadę sam. Postanawiam zwolnić i poczekać jednak na Jacka, z którym bujaliśmy się całą trasę. Razem wjeżdżamy na ostatni tego dnia podjazd pod Górę Zamkową. Widzę, ze Jacek już ledwo kreci i ma problem z siłą. Ja delikatnie dociskam i bez problemu zaczynam mu odchodzić.

na finiszu© dater
Z boku nasi kibice krzyczą: „Mercedes się zacina!!!”, „Dawaj Ptaku, dawaj…!!!”. No więc jednak postanawiam podjechać swoim tempem zostawiając Jacka. Oglądam się tylko i przyśpieszam.

oglądam się za Jackiem© dater
Kończę samotnie czwarty tego dnia podjazd pod Zamkową. Ładny finisz :)
Jak na koniec sezonu całkiem niezły start mi wyszedł. Bez większych problemów, choć końcówka z kryzysem i straciłem kilka miejsc. No i Mariusz, który się cały czas trzymał za mną i ledwo (jak się później przyznał) utrzymywał nam koła, odszedł na ostatnich kilometrach zachowując więcej sił.
Sasza przez urwany łańcuch stracił trzecie miejsce w generalce w kategorii Elita Plus :( Ola załapała się w Mielniku znów na podium (drugie miejsce). Gdyby cały sezon startowała na długim dystansie pewnie by była na pudle i w generalce. Dla mnie na podsumowanie sezonu przyjdzie jeszcze czas :)
Mielnik: Open 37/86, kategoria 12/28, rating 81,9%.

finał sezonu - RBT© dater
Na koniec jeszcze jak na zakończenie sezonu przystało dekoracje w klasyfikacjach sezonowych, losowania nagród itd. Picie piwa, wygłupy, gra w piłkę, w niektórych obudził się zwierz maratonowi :D

zwierz maratonowy© dater
Wieczorem udana integracja w amfiteatrze z muzyką na żywo :) Było super. Następnego dnia oczywiście kac. Pozwiedzaliśmy Mielnik piechotą, byliśmy na Górze Zamkowej (piękne widoki!), w kopalni kredy. Team wybrał się na spływ kajakowy. Na szczęście Bug ma tylko 30 cm głębokości, więc się nie potopili :)
EDIT: Udało mi się wreszcie jakoś plik GPX z maratonu naprawić, bo nie chciał ni cholery się wgrać na gpsies. Wyeksportowałem z ST i jakoś poszło. Pewnie nie tak dokładny jak z Garmina, ale jest :D
Kategoria ! > 050 km, Cube w trasie, Foto, BLU Team Refleks, w Polskę, Zawody
- DST 76.80km
- Czas 02:28
- VAVG 31.14km/h
- VMAX 58.20km/h
- Temperatura 24.0°C
- HRmax 174 ( 88%)
- HRavg 155 ( 79%)
- Kalorie 1502kcal
- Podjazdy 455m
- Sprzęt Orbea Onix
- Aktywność Jazda na rowerze
Z roboty na okrętkę
Wtorek, 11 września 2012 · dodano: 14.09.2012 | Komentarze 0
Powrót nie na prosto, tylko tak żeby pocieszyć się ciepełkiem i słoneczkiem. Ostatni być może dzień lata tego roku. Wyjeżdżam ok. 16.40, słońce, ok. 24 stopni. Trasa: Ciołkowskiego na Bobrowniki. Majówka i przez Krasny Las na Supraśl. Później na Krynki. Zapomniałem już jak boli ta akurat trasa. Masakra. Kiedy oni wreszcie położą na tej drodze nową nawierzchnię. Za Podsokołdą skręcam na północ na Wierzchlesie. Tam juZ lepsza nawierzchnia i pomagający wiaterek. Przed Kamionką skręcam na swoją znana trasę przez Pawełki, Słojniki, Planteczkę. Tam łapie mnie ładny zachód słońca.
zachód słońca, okolice Planteczki© dater
Dalej na Straż i krajową 19-stką na Czarną. Dojeżdżam już w zasadzie po ciemku.
Kategoria ! > 050 km, Foto, GPS, Onix na szosie
- DST 56.50km
- Teren 52.00km
- Czas 02:35
- VAVG 21.87km/h
- VMAX 55.10km/h
- Temperatura 20.0°C
- HRmax 187 ( 95%)
- HRavg 172 ( 87%)
- Kalorie 1877kcal
- Podjazdy 700m
- Sprzęt Cube Reaction GTC Team
- Aktywność Jazda na rowerze
Maraton Kresowy Supraśl
Niedziela, 9 września 2012 · dodano: 13.09.2012 | Komentarze 1
Przed 11-stą jak zwykle staję na starcie. Trochę z tyłu, ale mam nadzieję, ze wyczytają jak ostatnio pierwszy sektor :) Sędzia próbowała czytać i ustawiać te nasze top 40, ale w Supraślu jej to jakoś nie wyszło. A więc startuję z sektora… nijakiego ;) No na pewno dalszego niż w Narewce.
startujemy© dater

ruszają mercedesy :)© dater
Najpierw ten cztero- kilometrowy rozjazd po asfalcie. Jest ogień, ale w peletonie dość lekko się kręci. Raczej to rozgrzewka i tętno utrzymuje się w niskich strefach. Trochę szarpania było, jedno ostre hamowanie. Do zjazdu w las jestem w tej pierwszej, około 50-cio osobowej grupce. Po zjeździe się wszystko rozciąga i wydłuża. Na początku jakoś się jeszcze trzymam, ale później mam wrażenie, że noga nie podaje i jest ciężko. Tętno utrzymuje się ponad 180 i organizm ciężko funkcjonuje. Potwierdza to fakt, że mijają mnie moi konkurenci. Jadę początkowo z Mercedesami, którzy mi odchodzą. Mirek, którego brałem na asfalcie też mnie w którymś momencie wyprzedza. Próbuję utrzymać mu koło, ale po dwóch minutach już mi ginie za następnym zakrętem. Widzę też znajomego z Obst Team – Janusza (jawo), który także odchodzi. A ja prawie stoję :/ No nie jest najlepiej. I w zasadzie jadę sam przez następne kilka kilosów, co jak zwykle nie buduje wyniku.
Około 12 kilometra od startu zaczynają się Wzgórza Świętojańskie. Najpierw długi podjazd pod Kopną Górę. Zaczyna kręcić mi się całkiem nieźle. I doganiam większą grupę, która zasuwa przede mną. Jest tam i Jacek z Mercedesa i Janusz z Obst. Jest też Białorusinka, Tatiana, która z reguły przyjeżdża pierwsza na maratonie i tak dzielnie się mnie trzymała przez 40 kilometrów w Sopoćkiniach. Udaje mi się ich dogonić, jeszcze kilka słabszych osób łyknąć. Przed szczytem odbijamy w prawo i jest zjazd do Kołodna, by później zacząć się wspinać na Kopną jeszcze raz. Z tej strony jest szerzej, ale piaszczysto. Wszyscy się kopią na samym początku i walimy z buta pierwsze metry. Później robi się twardziej i dalej pedałujemy. Mijam Jacka, później widzę że Janusza, ma problemy, bo mu łańcuch się zakleszczył pomiędzy kasetą a kołem. Mijam go rzucając krótkie „cześć”, zauważa mnie dopiero teraz. Docieramy do krzyża, skręt w prawo i ostry zjazd w kierunku Góry Św. Anny. Jej jednak nie zdobywamy, skręt w lewo na Nowosiółki. Przy zjeździe z Kopnej jakiś kawałek gałęzi wplątuje mi się w okolice tylnej przerzutki i kasety. Nie chce wypaść, próbuję w czasie jazdy go butem zbić, ale nie chce zejść. Trochę gruby ten badylek i boję się, że mi może szkód narobić. Poza tym trze o oponę i wyraźnie mnie hamuje. Musze więc stanąć żeby go wyciągnąć. W tym czasie wyprzedza mnie i Jacek i Janusz. Dogania mnie jeszcze jeden znajomy ze szlaku – Marcin. Nie jest dobrze, bo z reguły przyjeżdża daleko za mną. I na dodatek jeszcze się z nim tasuję, nie mogę odejść. Dogania nas jeszcze kolega z numerem 261. Jedziemy jakiś czas razem. Udaje nam się dogonić Jacka i Janusza, który pod jakąś górką tylko rzuca: „za stary jestem na takie trasy”. Ojtamojtam ;) w Suwałkach szło ci nieźle :D
Pomiędzy Łaźniami a Surażkowem wyskakujemy na szutr i tam gdzieś jest drugi na trasie bufet. Tuz za nim doganiam następnego znajomego, Pawła z Ełku (dodoelk). Też rzuca, że trasa dla niego za wymagająca i już ma dość górek. Na co ja, ze górki to dopiero się zaczną :P Szybko więc go mijam i dalej jedziemy już w zasadzie tylko z Jackiem i 261. Zaczynają się Wzgórza Krzemienne. I tutaj już zaczyna się prawdziwa rzeźnia. Góra – dół, góra – dół. Większość udaje mi się podjechać, ze dwa razy podchodzę. Udaje się wziąć kilka osób, Jacek też gdzieś ginie. Na ostatniej większej, piaszczystej górce podchodzi kilka osób. Jest Wojtek z Mercedesa, widać też pozostałych bezpośrednich konkurentów, którzy mi odeszli na samym początku. Mi się udaje do połowy podjechać i zakopuję się w piachu. Dochodzę do Wojtka i widzę jak ten wsiada, naciska na pedały i… pęka mu łańcuch. Pech.
Jeszcze kilak krótkich interwałowych podjazdów, zjazdów, kawałek prostej z atrakcją w postaci rampy, czy też skoczni. Podjeżdżam w miarę ostrożnie, ale i tak mam mały skok. Trochę mnie obniżenie terenu zaskakuje po drugiej stronie i jest niebezpiecznie. Lecę trochę za bardzo do przodu, na szczęście bronię się dzielnie i jadę dalej.

Jacek na rampie© dater
Pozostaje 5 km do mety. Ostry, wyboisty zjazd do szutrówki, na którym ostro trzęsie i… urywa mi się torebka podsiodłowa. Wpada pomiędzy tylne widełki a oponę i trze niemiłosiernie hałasując i hamując. Walczę z nią jakiś czas, próbować coś zrobić, odpiąć, ale tak żeby się nie zatrzymać. Urywam ja ostatecznie wsadzając za koszulkę, ale szybkość na szutrówce tracę i dochodzi mnie Jacek. Jedziemy znów razem. Zjeżdżamy nad rzekę, przeskakujemy znany drewniany mostek i wjeżdżamy na ostatnia prosta do mety. Dochodzi nas młody zawodnik z UKS Hubal, przyciska. Pozawalamy mu prowadzić pod wiatr, siadamy na kole. Jak jest wariat to pociągnie :P No i młody ciągnie, ale wyraźnie w połowie słabnie. Bierzemy więc go i odchodzimy na 10 metrów. Najpierw ja prowadzę, później Jacek ciągnie. Następny most nad zalewem i ostatnie wiraże, podjazd na bruk i prosta do mety. Mówimy sobie z Jackiem, że wjeżdżamy razem, jak w Augustowie. Ale kątem oka widzę, że młody z Hubala przyciska i chce nas po lewej wziąć na finiszu. O nie, naciskam na pedały, nie odpuszczę mu miejscówki. Robię to odruchowo, zapominając o Jacku. Okazuje się potem, że też przycisnął, ale skurcz go złapał. Finisz się udaje, wjeżdżam przed młodym i Jackiem. Rzadko mi się udaje zafiniszować z sukcesem :)

finiszuję pierwszy... ;)© dater

zadowolony na mecie© dater
Podsumowanie. Początek słaby. Chyba do tego muszę się już przyzwyczaić. Albo zmienić sposób przygotowań do następnego sezonu. Jak na początku nie usiądę komuś dobremu na koło i nie wytrzymam 10-15 pierwszych kilometrów to na tyle odstaję, ze ciężko jest później to odrobić. Od 20-stego kilometra odżywam i noga kręci. Tak się i na tych zawodach stało. Podjazdy, tak na Świętojańskich jak i Krzemiennych całkiem nieźle. I druga połowa ogólnie bardzo dobra i z odrabianiem strat. Natomiast nie udało mi się odrobić wszystkiego z pierwszej połówki. Lokata open 47/117, w kategorii 16/41. Punktowo średnio: 828 pkt. Chociaż w porównaniu do Suwałk to prawie 100 pkt. więcej :)
Team dojechał w całości. Na pudle Sasza, drugi w Elita Plus.

chłopaki z półmaratonu na mecie© dater

Sasza na pudle© dater
Ola tym razem czwarta wśród kobiet. Była mocna konkurencja wśród dziewczyn. Iza z Wygody pojechała rewelacyjnie, objeżdżając mnie chyba po raz pierwszy w tym roku. Tatiana też chyba pierwszy raz w tym sezonie z nią przegrała. No i startowała Kasia Kirpsza, była mistrzyni Polski juniorek na szosie.

dekoracja maratonu w kategorii kobiet© dater
Kategoria ! > 050 km, Cube w trasie, Foto, GPS, BLU Team Refleks, Zawody
- DST 67.70km
- Teren 63.00km
- Czas 03:24
- VAVG 19.91km/h
- VMAX 50.20km/h
- Temperatura 18.0°C
- HRmax 180 ( 91%)
- HRavg 161 ( 82%)
- Kalorie 2205kcal
- Podjazdy 905m
- Sprzęt Cube Reaction GTC Team
- Aktywność Jazda na rowerze
Maraton Kresowy Suwałki-Szelment
Niedziela, 26 sierpnia 2012 · dodano: 31.08.2012 | Komentarze 6
Maraton zaczął się od mocnego uderzenia… deszczu :) A później już było tylko gorzej :pPrognozy nie były najlepsze, ale po drodze było całkiem ładnie i była nadzieja, że może nie będzie z pogodą tak najgorzej. Ale na miejscu w Suwałkach zaczyna się chmurzyć. Zdążyliśmy tylko się przebrać, zrobić małą rundkę do kibelka… i pod nim już zostaliśmy. Najpierw popadywało, nadymało się, straszyło a na piec minut przed startem naprawdę lunęło. Niesamowite jest to, ze dopiero równo o 11 ludzie zaczęli się zbierać na starcie. Wszyscy się kryli, uciekali, szukali chociaż kawałka daszku do ochrony przed ulewą. Oczami wyobraźni widziałem już co się będzie działo na trasie.

na starcie leje© dater

to będzie cięzki start© dater
A działo się, oj działo. Prawie cały czas padało. Padało też praktycznie każdego dnia w tygodniu poprzedzającym maraton. No i trasa to nam oddała. Rozmoknięte drogi, namoknięte szutry, wymyte ścieżki, wszędzie glina, która z trasy zrobiła ślizgawkę. Tyle wypadków, fikołków, upadków i awarii jeszcze nigdy nie widziałem. Maratonu nie skończyło łącznie kilkadziesiąt osób…
Pierwszy odcinek ok. 4 km to przejazd honorowy. Ustawienia w sektorach na starcie ostrym nie było. Nie da się tego ogarnąć w takiej kupie ludzi i jeszcze podczas takich warunków pogodowych. Na dobrych chęciach i pokrzykiwaniach sędziów się skończyło. A więc startujemy bez składu. Oczywiście ja gdzieś dalej, bo z tym przepychaniem u mnie to kiepsko. No i pierwsze asfaltowe kilometry. Ogień, cały czas ogień. Przeskakuję do mocnych grup, podczepiam się na koła mocniejszym zawodnikom. Udaje mi się dojechać do czuba :) Po zjeździe w teren wszystko się jednak rozciąga. Pierwsze zjazdy to przerażenie w oczach. Po raz pierwszy nie mam w ogóle kontroli nad tym, co się dzieje z moją maszyną. Drogi w tych okolicach mają bardzo dużo gliny. Rozmokło to wszystko, jest grząsko i ślisko. I naprawdę niebezpiecznie. Do tego dochodzi deszcz i błoto, przez które w okularach nic nie widać. Rezygnuję z nich już po kilku kilometrach. I o dziwo lepiej się jedzie.

na trasie w okolicach Szurpiły© dater
W którymś momencie jadę z kolegą z Obst Chełm i widzę jak przede mną na zjeździe i zakręcie w prawo po prostu go znosi w krzaki na pobocze i przelatuje przez kierę. Mnie też tam znosi, w ostatnim momencie mieszczę się pomiędzy nim a lezącym rowerem. Krzyczę jeszcze przez ramię „żyjesz??” Pada odpowiedź „tak”. Nie mógłbym się i tak zatrzymać w tych warunkach. Nie mówiąc już o tym, że od 20-tego km jadę bez klocków z tyłu. Wszystko piszczy i słychać tarcie metalu o metal. Odpuszczam zjazdy, wolę dojechać cały niż się połamać i stracić zdrowie i resztę sezonu. Z kolegą z Obst jedziemy przez większość trasy razem (numer 122 – pozdrawiam :)). Jeszcze raz fika kozła na kamieniach jadąc za mną. Jest ostry, techniczny i kamienisty zjazd. Deszcz wymył niezłe wąwozy. Co raz krzyczę „UWAGA”. On też nie ma klocków i w którymś momencie nie chcąc mnie skasować leci w bok i robi OTB na kamieniach. Dogania mnie kilka kilometrów później. Na szczęście jest cały. Później gdzieś mi odchodzi, ja jadę z inną grupą. Dochodzę Wojtka z Mercedesa z kolegą z Augustowianki. Jadę z nimi przez chwilę lajtowo. Ale za bardzo lajtowo jak dla mnie i jeszcze przed Górą Jesionową przyspieszam. Na podjazd dojeżdżam pierwszy. Pierwsze metry idę na młynku. Ale im bardziej w górę tym bardziej skotłowany podjazd. Zryta ziemia, śliska glina. Nie da się jechać. Koło mi buksuje, zrywam przyczepność i padam na lewą stronę. Koniec podjazdu, zaczyna się podchodzenie. Jak się później okazuje, nikt tego dnia Jesionowej nie podjechał. W tamtym roku, na sucho i trochę inną trasówką nie było to dla mnie problemem. Ale w tą niedzielę okazało się niewykonalne. Podchodzę więc i zmachany przekraczam linię mety na szczycie.

podejście pod Jesionową© dater
Wynik słabiutki. Warunki straszne. Do z założenia najtrudniejszej trasy w cyklu dołożyła się jeszcze pogoda i wyszła niezła rzeźnia. Ale satysfakcja z przejechania tej rzeźni w całości i ukończenia wyścigu przeogromna :D

z ubłoconym przyjacielem© dater
Team dojechał w całości. Sasza tuż za podium w kategorii, Ola trzecia wśród kobiet. Ja 11 w kategorii, 33 w Open. Punktów tylko mało, straciłem bardzo dużo do zwycięzcy. Najniższa punktacja w tym sezonie. Jeszcze dwa wyścigi. Jak przejadę je do końca, wysiłek z Suwałk nie będzie się już liczył…
Kategoria ! > 050 km, Cube w trasie, Foto, GPS, BLU Team Refleks, Zawody
- DST 67.00km
- Teren 64.00km
- Czas 02:43
- VAVG 24.66km/h
- VMAX 44.90km/h
- Temperatura 18.0°C
- HRmax 189 ( 96%)
- HRavg 172 ( 87%)
- Kalorie 1981kcal
- Podjazdy 375m
- Sprzęt Cube Reaction GTC Team
- Aktywność Jazda na rowerze
Maraton Kresowy Narewka
Środa, 15 sierpnia 2012 · dodano: 19.08.2012 | Komentarze 1
Po nieudanych startach i dwóch pod rząd DNF-ach na Mazovii W Supraślu i Kresowych w Sokółce, miałem nadzieję, że przerwę czarną passę. I na szczęście udało się :DZapowiedzi pogodowe na ten dzień nie przedstawiały się optymistycznie. Co do warunków na trasie też nie można było mieć złudzeń. Tydzień deszczów i błotna masakra gotowa.
W drodze na miejsce przelotnie padało. Na miejscu też popadywało. Rozgrzewka na mokro. Decyzja, co do tego, w jakich ciuchach jechać, nie była prosta. Ostatecznie dół na krótko, góra na długo. I chyba było to optymalne rozwiązanie.
Po raz pierwszy udaje mi się stanąć na starcie w pierwszym, wyczytanym sektorze.

na starcie maratonu© dater
Start dzięki temu naprawdę poszedł dobrze. Jak ostatnio miałem tętna powyżej 190, to teraz pierwsze kilometry 175-180. Jadę i wiem, że może być dobrze :)
Jadę cały czas z Marcinem i kilkoma innymi zawodnikami. Cały czas ta sama grupa. I cały czas błoto, błoto, błoto. Marcin przede mną… pada. Ja na niego. Za kilometr ja padam, Marcin na mnie. Później kolega z Mercedesa ślizga się i ląduje twarzą w błocie. Ja za nim. I tak z kilka razy. Każdy z nas leżał. Każdy się utaplał w błotku.
Doganiamy jeszcze jedną grupę. Razem jest nas już kilkunastu. Tempo jest ostre. Jeszcze do tego ślisko, mokro. Deszcz pada, bluza przemoczona. Ale już nie zwracam na to uwagi. Po prostu jadę trzymając się grupy. I idzie mi dobrze aż do wyjazdy na długi prosty odcinek asfaltu. Jakieś małe zamieszanie na kilkadziesiąt metrów przed tym było. Ktoś się poślizgnął, musiałem stanąć, ruszyć z opóźnieniem. Wylatując na asfalt miałem 10 metrów straty. Później 20, 40, 50. Nie byłem w stanie dojść. Natomiast doszła mnie mała grupa, powstała z rozerwania tej większej przed asfaltem. Siadam na kole i jestem ujechany. Jedzie nas czwórka. I tak ciśniemy aż do końca, chociaż czuć, że nikt nie ma już powera. Finisz jak zwykle przegrywam, chociaż miałem chęć docisnąć. Na ostatnim metrze bierze mnie kolega z Augustowianki. Za mną Adam z Mercedesa.

zadowolony na mecie© dater
Podsumowanie: ubłocony, ale szczęśliwy :) Naprawdę dobra jazda, udało mi się przyjechać z grupą, która zawsze była dużo przede mną. A zostawiłem z tyłu wszystkich swoich największych rywali. Maraton niby płaski, niby prosty i szybki (w tamtym roku najszybszy w cyklu), ale okazało się jak warunki pogodowe mogą utrudnić zadanie.

ubłocony ale szczęścliwy© dater

błotko nawet w zębach :)© dater
Najlepsze miejsce w open w tym sezonie, szósty w kategorii, punkty też odzwierciedlają dobry czas :) Pnę się w generalce, ddę do przodu :D Sasza na podium, drugi w kategorii Elita Plus.

2 miejsce Saszy w kategorii Elita Plus© dater
Kategoria ! > 050 km, Cube w trasie, Foto, GPS, BLU Team Refleks, Zawody
- DST 83.40km
- Czas 02:29
- VAVG 33.58km/h
- VMAX 56.90km/h
- Temperatura 18.0°C
- HRmax 182 ( 92%)
- HRavg 152 ( 77%)
- Kalorie 1466kcal
- Podjazdy 270m
- Sprzęt Orbea Onix
- Aktywność Jazda na rowerze
Ustawka spod Alfy
Wtorek, 7 sierpnia 2012 · dodano: 11.08.2012 | Komentarze 2
Moje pierwsze treningowe spotkanie na szosie. Szosowcy co wtorek spotykają się pod galerią Alfa żeby zrobić wspólne kilometry. Jakoś do tej pory nie miałem odwagi, czasu ani okazji żeby się z nimi śmignąć. Ale tym razem umawiamy się z Saszą i przed 19-sta jesteśmy pod Alfą. Zbiera się mocna ekipa, 8 ludzi. Jedziemy Mickiewicza na Krywlany, najpierw lekko, ale po przekroczeniu Ciołkowskiego jest już ogień. Zmiany po kilka minut i cały czas cztery dychy na liczniku. Jazda w grupie to jednak całkiem inna bajka. Zgodnie robimy zmiany, po kolei ciągnąc grupę. Jadąc z tyłu nie czuje się tego pociągu, ale wyjście na czoło to masakra. Ledwie wytrzymuje moje pierwsze trzy minuty na prowadzeniu.Jedziemy przez Stanisławowo, później na Hermanówkę, Juchnowiec i przez Zawyki na Suraż. Prowadzę jeszcze dwa razy wypruwając płuca. Przed Surażem GP zrywa nas wszystkich na górce... mocny jest chłop. Dojeżdzając do Białego robi się już ciemno. Jazda przez Niewodnicę i Klepacze to już czyste szaleństwo. Zaczyna się tasowanie, finisze na górkach, zrywanie na podjazdach. Ja oczywiście na końcu, ale utrzymuję tempo i koło :)
Do Klepackiej w Starosielcach średnia wychodzi prawie 38 km/h. Dzizas, zawsze się zastanawiałem jak można uzyskiwać takie średnie. Teraz już wiem :D Trasa od startu ostrego na Krywlanach do Starosielc to 64 km. Daliśmy ognia :)))
Powrót spokojnie i rozjazdowo. Średnia z całej trasy jak na jazdę po mieście, ddr-ach i stanie na światłach po prostu niewyobrażalna... wcześniej ;)
Kategoria ! > 050 km, GPS, Onix na szosie, BLU Team Refleks, Trening
- DST 60.60km
- Teren 52.00km
- Czas 02:32
- VAVG 23.92km/h
- VMAX 46.80km/h
- Temperatura 21.0°C
- HRmax 187 ( 95%)
- HRavg 176 ( 89%)
- Kalorie 1924kcal
- Podjazdy 230m
- Sprzęt Cube Reaction GTC Team
- Aktywność Jazda na rowerze
Maraton Kresowy Sopoćkinie – czyli jak się podniosłem po upadku
Sobota, 21 lipca 2012 · dodano: 28.07.2012 | Komentarze 1
Dosłownie. Najpierw miałem doła, totalny zgon, żeby później odrodzić się jak feniks z popiołów ;)Ale po kolei…
Cały tydzień pogodowo, a więc i treningowo kiepski. Lało, jak nie rano, to wieczorem, zsynchronizować się w ogóle nie mogłem. I na Białoruś jechałem wypoczęty i zregenerowany :)
Czego nie można było powiedzieć w sobotę rano ;) Wycieczka w dwa autokary, transgraniczna integracja, „duch puszczy” który już w połowie drogi uleciał w ilości jednego litra :D No i nie zapomniany nocleg w hotelu Białoruś w Grodnie. Powrót do komuny, podróż w czasie trzydzieści lat wstecz i to tylko w cenie 1 mln rubli :D (podliczenie kosztów całego wyjazdu). Ciepłej wody nie było, planowe wyłączenia, dostaliśmy rabat 7.500 rubli na łeb z tej okazji na nocleg – jakieś 3 zł, akurat na dobre piwo – np. Lidzkoje :) Takie klimaty to tylko na Kresowych!!!
Można byłoby się rozpisywać, wspominać, zachwycać. Byłem drugi raz na maratonie na Białorusi i wiem, ze będę tam jeszcze wracał. Wspomnienia bezcenne :)

przed hotelem Białoruś© dater
No ale tematem jest maraton. A więc standardowo pobudka rano, standardowo jak to na Białorusi śniadanie w postaci schabowego z kasza gryczaną (w tamtym roku był ryż i jeszcze trawa morska). I jazd z Grodna do Sopockiń.
Krótkie przygotowanie, rozjazd i rozgrzewka, która mi oświadcza – nie będzie lekko. Kac mnie rypie, dodatkowo jeszcze od tygodnia jestem podziębiony. W czwartek w ogóle straciłem głos i wylądowałem u mojej lekarki. Zapalenie krtani, trochę leków, antybiotyk na wszelki wypadek jakby się pogorszyło. Ale oczywiście ja jadę. No więc na prochach, na kacu i… nie wymiatam. Tętno mam zabójcze na rozgrzewce, jadę z Kacprem, którego trudno mi urwać (!), nogi drewniane. Oj może być kiepsko…
Ustawiam się na starcie dość późno. Miejsce, jak w tamtym roku nie za dobrze wybrane. Most na śluzie kanału augustowskiego. Wąsko jak na start, będzie korek. Ludzi jeszcze więcej jak w zeszłym roku i stoję gdzieś ok. setnej pozycji.
Start… no i jak – koreczek. Zanim przejadę most, czołówki już nie widzę – pewnie skręcają już na asfalt :( Jadę gdzieś pewnie setny. Pierwsze kilometry to szaleńczy pościg za czołówką po asfalcie. Udaje mi się złapać koło jakiegoś Białorusina i naginam. To, co się dzieje z moim sercem to masakra. Tętno nie schodzi poniżej 185. Skręcamy na lewo w teren i zaczyna się las. Mam kryzys, najpotężniejszy chyba jaki zaliczyłem do tej pory na zawodach, po prostu zgon. Źle się czuję, serce chce mi wyskoczyć z klatki, rozrywa mi płuca. Jadę z Marcinem i małą grupą, ale widzę jak oni odchodzą a ja po prostu umieram. Na 6 kaemie pod niewielką piaszczystą górkę się zakopuję a lewą stroną bierze mnie Adaś na swoim nowym Scott-ie 29er. Kuźwa… czas się wycofać :(
Udaje mi się utrzymać jakoś Marcina i Adama i następne kilka kilometrów robię równym miarowym tempem. Dochodzimy małą grupkę zawodników, łapie się mnie jedna mała Białorusinka, która jedzie mi na kole następne 40 kilometrów (!). W którymś momencie w jakiejś piaskownicy gubimy Adama i innych i jedziemy we trójkę: Ja, Marcin, Białorusinka. Przychodzą mi siły, oddech się uspokaja, serce już nie wariuje, zaczynam wracać do żywych. Od 15 kaema jedzie się już naprawdę dobrze. Nadajemy coraz większe tempo. A mała za mną się trzyma. Wymieniamy się z Marcinem, szarpiemy, wydaje się że nie powinna tego wytrzymać… odwracam się… jest nadal na kole. W którymś momencie robię naprawdę mocną zmianę widząc przed sobą większą grupę zawodników. Po pięciu minutach ich dochodzimy. Okazuje się że jedzie w niej Mirek – organizator. Jak jest Mirek, nie jest źle. Wiem, że dopędzenie go, a później trzymanie się na kole jest gwarancją dobrego wyniku :) Jedziemy w grupie około 10-ciu zawodników, mijamy pierwszy bufet. Zaczynają się większe, piaszczyste podjazdy, zaczyna się tasowanie. W którymś momencie atakujemy z Marcinem i za nami zostaję… a jakże: mała Białorusinka i Mirek :) Wyprzedza nas za moment z okrzykiem: prawa, prawa!!! Białorusin, który wygrał półmaraton. Za jakiś czas łapie nas też Patryk, który będzie drugi na krótkim dystansie. Marcin łapie mu koło, my z Mirkiem nie dajemy rady. Odchodzą od nas na dobre 20 metrów. Za nami dwie Białorusinki. Wylatujemy na asfalt, ustawiam się na kole Mirka, za mną dziewczyny.

zadowolony na kole Mirka© dater
Widzicie ten numer 888… dobrze że nie 666 ;) To właśnie ta co jechała mi na kole całą czterdziestkę :D
Podjeżdżamy wirażem na najpierw w lewo, później w prawo i podjazd. Na prawo most nad kanałem, gdzie jechaliśmy w zeszłym roku i robiliśmy drugą pętlę. Teraz stoi milicjantka i coś woła, pokazuje w prawo i lewo. Konsternacja… Mirek leci w lewo, ja za nim. Widziałem, że Marcin poleciał za Patrykiem w prawo na most. Cholera jasna, jest za daleko… skrócił dystans, dyskwalifikacja
Jedziemy więc w lewo. Kawałek jeszcze asfaltem, później skręt w prawo w szutrową drogę. Kilometr szybkim szutrem i nagłe odbicie w lewo w łakę i ostry podjazd. Mirek się gubi i jedzie prosto, ale zaraz zawraca i nadgania. Po kilku zakrętach wjeżdżamy w las. Zaczyna być inaczej. Leśne drogi szutry zaczynają ustępować miejsca ścieżkom i singlom, podjazdom, krótkim zjazdom. Jedziemy chwilę prosto, ostry zakręt w prawo, podjazd, zaraz zjazd w lewo. I tak kilka razy. Zaskoczenie. Całkiem inna trasa, całkiem inne oblicze maratonu. Organizatorzy pokazali nam całkiem inne możliwości i zawody uzyskały inny charakter. W tamtym roku dwie pętelki po szybkich drogach, mało przewyższeń, trochę piachu. A tu całkiem co innego. Później jeszcze łąki, kretowiska, błoto w które jedna z moich towarzyszek wpadła po osie i kolana, singiel wśród krzaków wzdłuż kanału. Oj działo się. Finał taki, ze się fajnie zmęczyłem :) Ale cały czas na kole Mirka i… z koleżanką na moim kole :) Urwałem ja dopiero jakieś 10 km przed metą. Gdzieś pod koniec znów się gubimy, w całym maratonie ze cztery razy. Finał jest taki, że finiszujemy z ludźmi, których wzięliśmy w pierwszej części wyścigu. W kluczowych miejscach zabrakło oznaczeń. Natomiast sama organizacja i trasa – brawo :)

zjazd przy bunkrze© dater
Zwyciężyła koalicja czterech Białorusinów przed Darkiem. Ola pojechała po raz pierwszy długi dystans, bo ja namówiłem. Łatwa trasa, jak nie w Sopoćkiniach spróbować, to gdzie? Łatwa, taaaa… ale była zadowolona. Dostała puchar dla najlepszej Polki na długim dystansie :)

Ola odbiera puchar© dater
Ja dając nagrodę dziewczynom w open miałem okazję poznać i pogratulować tej, której nie mogłem zerwać te 40 kilometrów. Zajęła pierwsze miejsce :)

nagrody© dater
Sam też zostałem zaproszony na scenę i dostałem upominki dla sponsora :)

Polska!© dater
Sam start, pomimo zgonu na pierwszych kilometrach poszedł rewelacyjnie. Byłem 39-ty w open i 12-sty w kategorii. Zgarnąłem 849 pkt do generalki, jak na razie najwięcej w tym sezonie :)
Na tracku gps widać jak różniła się pierwsza część maratonu od drugiego :)
PS. Gdyby ktoś chciał poczytać więcej wrażeń z wypadu na Białoruś zapraszam na forum Kresowych, tam się trochę rozpisałem na ten temat i zapraszam tutaj
Kategoria ! > 050 km, Cube w trasie, Foto, GPS, BLU Team Refleks, w Świat, Zawody
- DST 61.10km
- Teren 61.10km
- Czas 02:49
- VAVG 21.69km/h
- VMAX 54.10km/h
- Temperatura 32.0°C
- HRmax 186 ( 94%)
- HRavg 174 ( 88%)
- Kalorie 2074kcal
- Podjazdy 510m
- Sprzęt Cube Reaction GTC Team
- Aktywność Jazda na rowerze
Maraton Kresowy Łomża
Niedziela, 8 lipca 2012 · dodano: 13.07.2012 | Komentarze 2
Szykował się ciężki maraton. Upał miał być i był już od rana. Słońce smaliło, choć na szczęście były tez chmury. ICM mówił o burzach, ale przez cały dzień nie nadeszły. Było więc gorąco i parno. Maksymalna temperatura, którą zanotował Polar to 36 st.Team zebrał się na ten start w pokaźniej liczbie 14 zawodników. Sześciu z nas startuje na długim dystansie, reszta w półmaratonie. Po krótkiej rozgrzewce stajemy na starcie.

na starcie© dater
Ostatnie informacje, komentarze i uwagi do trasy i… jakoś tak bez uprzedzenia ruszamy punkt 11-sta. Jak nie na MK, zawsze jest z pięć minut opóźnienia ;) Nawet organizator Mirek nie zdążył odejść od mikrofonu i bez niego peleton poszedł.

wystartowaliśmy© dater
Pierwsze kilometry nie za duże tempo. Wszyscy się oszczędzają, wiadomo że jeszcze będzie się czas się zmęczyć w ten upalny dzień. W zasadzie do 10-go kilometra jadę w czołowej grupie, a w zasadzie widzę na prostych czoło peletonu. Później oczywiście odstaję, udaje mi się złapać grupę z podobnym tempem i jedziemy razem w około 6-8 zawodników tasując się co jakiś czas. Jest też ze mną Marcin z naszego teamu. Mu akurat ciężko się utrzymać na kole, szczególnie gdy przyszarżuje. Tempo grupy mi odpowiada i myślę tylko aby nie popełnić jakiegoś głupiego błędu jak zwykle, bo mi odejdą. No i niestety w pierwszej wielkiej piaskownicy około 25-go kilometra na zjeździe dzieje się to, co zwykle. Czyli błąd, zawahanie, przy pełniej prędkości wyrzuca mnie na zewnętrzną, ponad pół metrową bandę i prawie zrzuca z siodła stopując w miejscu. Ktoś rzuca jeszcze w przelocie czy wszystko w porządku i cała grupa mi odchodzi. Na szczęcie wszystko w porządku, czuję tylko obtarta prawą goleń. Gubię też, jak się później okazuje, pompkę.
Kilka następnych kilometrów jadę sam. Widzę grupę z przodu, ale ciężko ich dojść i po jakiś 5 km odpuszczam. I zaczyna się niezła jazda, na zmianę: błoto, kałuża, piach, kałuża, piach. I takich z dziesięć przemianek. Jadę po kałużach środkiem, a jak próbowałem jedną wyminąć to znów kraksa. Nie mieszczę się koło drzewka, zahaczam kierownica i znów ląduję na ziemi. Tutaj dogania mnie kolega z Augustowianka Team, z którym jadę w zasadzie do samego końca. Większość czasu siedzę mu na kole rzadko mam siłę, żeby docisnąć i poprowadzić. Dopiero gdzieś na 10 km przed metą odchodzi kryzys, wracają siły i jedzie się o wiele lepiej. Na szerokim szutrze 5 km przed metą wychodzę na zmianę, dociskam i… gubię towarzysza. Okazuje się, ze miał już kurcze i ostatnie kilometry jechał tylko aby dojechać. Mi natomiast kręciło się przed meta całkiem nieźle. Dogania mnie jeszcze tylko na ostatnim kilometrze organizator Mirek i kręcimy razem rozmawiając i wymieniając się uwagami co do maratonu. Ostatnia prosta, Mirek dociska, ja go odpuszczam i sam przekraczam linię mety.

na mecie© dater
Na mecie strażacy ustawili kurtynę wodną. Wlazłem tam po prostu i stałem w zimnej wodzie z minutę chłonąc przyjemną, chłodną wilgoć. Świetny pomysł, trochę błota się narobiło, ale chyba nikomu to nie przeszkadzało :D

trochę ochłody© dater
Maraton bardzo trudny, trasa bardzo dobra, urozmaicona. Dużo piachu i w zasadzie sucho, ale zdarzyły się też w lesie potężne kałuże, które przejeżdżałem środkiem. W lesie było jeszcze znośnie, natomiast wyjazdy na otwartą przestrzeń to masakra. Żar lał się z nieba. Wynik jak na te warunki bardzo dobry. Open: 30/93, w kategorii 10/36. Chyba najlepszy, jeśli chodzi o miejsca w moich startach. Punktów tez powinno być całkiem dużo, około 840 jak dobrze policzyłem. Teamowo poszło rewelacyjnie. Objechaliśmy największych konkurentów a dwóch naszych zawodników: Andrzej i Saszka stanęło na pudle w swojej kategorii :D Gratulacje chłopaki!

nasi na podium© dater
Dziś wszyscy dojechali, obyło się bez defektów, kontuzji i wycofań. Można było posmakować podium :D

posiedzieć na podium :)© dater
Kategoria ! > 050 km, Cube w trasie, Foto, GPS, BLU Team Refleks, Zawody
- DST 92.30km
- Teren 46.00km
- Czas 04:14
- VAVG 21.80km/h
- VMAX 42.70km/h
- Temperatura 22.0°C
- HRmax 174 ( 88%)
- HRavg 131 ( 66%)
- Kalorie 1940kcal
- Podjazdy 480m
- Sprzęt Cube Reaction GTC Team
- Aktywność Jazda na rowerze
Memoriał 2012, Kukle, dzień drugi - Wigry
Niedziela, 17 czerwca 2012 · dodano: 22.06.2012 | Komentarze 0
Po 150 kaemach zrobionych przez „siedmiu wspaniałych” w dniu „zero”, trasie do Druskiennik na Litwie dnia pierwszego, następuje dzień drugi. No dla niektórych trzeci :PDnia drugiego (a więc dla niektórych trzeciego ;) mamy plan na Wigry. Zbieramy się jak zwykle po śniadaniu. Część uczestników naszego memoriału już zaczyna się pakować i wraca do domów. Przyjechali z całej Polski, więc mają odpuszczone :D Reszta dzieli się na dwie grupy. Tą, która ma dość po dniu poprzednim i będzie ćwiczyła mięsnie piwne. I ta która jednak będzie ćwiczyła mięśnie „rowerowe” :D Ta grupa znów się dzieli na tych, co robią 25 kilometrów nad Wigry na rowerach i tych, co dojeżdżają samochodem :) Tych którzy w ogóle się opierdzielali i zaginęli w mrokach dziejów, nie zaliczam do żadnej grupy :D
Grupa rowerowa wyjeżdza około 9-tej. My z Saszą, czekając na Czarka i Gerarda, ostatecznie rezygnując z tego czekania, wyjeżdżamy ostatni. Skracamy sobie drogę za Kuklami jadąc lasem wzdłuż jeziora i łapiemy przednią grupę w momencie, kiedy wypadamy na asfalt. Pogoda na razie ładna, choć wiatr wieje i się wzmaga. Przeszkadza dość mocno, a powiewy liczę że mają pod 40 km/h. Chmury robią się coraz cięższe, słońce wreszcie za nimi ginie i już nie jest tak ładnie i ciepło jak na początku założyliśmy.

grupa dnia drugiego© dater
Jedziemy przez Giby na Czerwony Folwark. Od czasu do czasu przystajemy, czekamy na ogon.

na trasie© dater
Dookoła piękne krajobrazy, górki, pola, małe zagajniki. Po drodze wyprzedzają nas samochody drugiej grupy. Czekają na nas na miejscu w Czerwonym Folwarku. Krótki odpoczynek, wszyscy zbieramy się razem.

wyznaczamy trasę© dater
Zrobiło się chłodno bez słońca i przy tym wietrze. Daję więc Ali wiatrówkę, żeby było cieplej i przy okazji dziewczyna je mi z ręki :D

jest chłodno, Ala ubiera wiatrówkę...© dater

... i je mi z ręki :D© dater
Gdy czekamy okazuje się że Czaro i Gerard jednak pojechali rowerami, ale obrali azymut na Czerwony Krzyż zamiast na Czerwony Folwark :) Łukasz wyrusza więc serwisówka chcąc ściągnąć ich z trasy.
Grupa pierwsza wyrusza już w trasę, my z Saszą czekamy na chłopaków. Niestety okazuje się, ze nie mogą się z Łukaszem znaleźć, więc wsiadamy na rowery i gonimy przednią grupę. Spotykamy się w Starym Folwarku. Tam zakup zapasów, czekamy na Czarka. Gerard jednak rezygnuje, doskwiera mu ścięgno Achillesa. Zbieramy się i ruszamy zielonym szlakiem wzdłuż brzegu jeziora. Bardzo ciekawa trasa. Wąskie single wśród drzew, kładki, podjazdy, piękne widoki. Trasa wręcz momentami maratonowa :)

kładka na Wigrami© dater

klasztor nad Wigrami© dater

Wigry© dater

w lesie© dater

następna kładka© dater

jedziemy lasem© dater
Niektórzy, szczególnie dziewczyny mają już tego drugiego dnia jednak dość. Załatwiamy więc serwisówkę do Gawrych Rudy, która zabiera trzy dziewczyny, najwytrwalsza grupa rusza w kierunku na Bryzgiel.

kościół w Gawrych Ruda© dater

w drodze na Bryzgiel© dater
Za tą miejscowością znów odbijamy w teren, w kierunku do jeziora i zaczepiamy o bardzo ciekawy punkt widokowy z wierzą. Rozpościera się stamtąd przepiękny widok na okoliczne jeziora.

widok na Wigry© dater

punkt widokowy© dater
Tam podejmujemy decyzję, że kończymy trasę w Czerwonym Krzyżu. Są już tam samochody i cała grupa się ładuje. My z Saszą i z Adamem postanawiamy jednak dokręcić kilometry do Kukli. Tempo jest fajne, całkiem inne od tego z poprzednich kilometrów. Nogi podają aż miło, mimo tylu kilometrów nie czuję zmęczenia. W którymś momencie dogania nas Adam i mówi dysząc: „powariowaliście, nie przesadzajcie, na liczniku cały czas 32-34, dajcie żyć” :D Trochę odpuszczamy… ;)
W każdym bądź razie trasa z powrotem zajmuje nam połowę tego czasu co nad Wigry :D
No i wyszła nam fajna impreza :) Chyba jedna z najlepszych jeśli chodzi o nasze pięć memoriałów. Wszystko dopisało. I rekordowa frekwencja, świetni ludzie, trasa, wrażenia, pogoda, krajobrazy. Wszystko się udało, wszyscy mocno zadowoleni. Jeszcze co niektórzy wieczorem piszą maile z podziękowaniami. Cytuję: „Zacne, że niektórzy potrafią zorganizować imprezę gdzie alkohol jest dodatkiem a zmęczenie przyjemnością”. Bardzo trafne stwierdzenie, dzięki Gerard :D
Ja też chciałbym podziękować. Wszystkim uczestnikom, tym którzy jechali, tym którzy odpoczywali, a także tym którzy nam pomagali. Nie będę nikogo wymieniał imiennie, bo tlye was było, że na pewno kogoś zapomnę :) W każdym bądź razie dzięki wszystkim. Dziękuję za wspaniałe chwile na trasie, dzięki za miłe słowa. Podziwiam mobilizację wszystkich, każdy jechał tyle na ile było go stać. Zdarzył się jeden, na szczęście niegroźny wypadek na trasie. Wszystko skoczyło się na strachu. Jednak, nawet na tak „lajtowych” wyjazdach kask jest koniecznością i każdy powinien pamiętać o bezpieczeństwie. Ja jeżdżąc staram się zawsze zakładać go na głowę. Ale nawet ja, jadąc na Litwę miałem ten kask przypięty do plecaka, zamiast na łbie. Natomiast w drodze powrotnej już twardo leżał na czerepie :) No i na tą okazję jeszcze jedno podsumowanie. Parafrazując Gerarda: „wiem, jesteście bardzo dzielni, ale wszyscy zakładajcie kask”
Ooooooo :)
Do zobaczenia za rok :D
Kategoria ! > 050 km, Cube w trasie, Foto, GPS, BLU Team Refleks, w Polskę
- DST 87.60km
- Teren 25.00km
- Czas 04:10
- VAVG 21.02km/h
- VMAX 48.00km/h
- Temperatura 24.0°C
- HRmax 98 ( 50%)
- HRavg 175 ( 89%)
- Kalorie 1220kcal
- Podjazdy 415m
- Sprzęt Cube Reaction GTC Team
- Aktywność Jazda na rowerze
Memoriał 2012, Kukle, dzień pierwszy - Druskienniki (Litwa)
Sobota, 16 czerwca 2012 · dodano: 22.06.2012 | Komentarze 1
W dniu „zero” zrobione przez „siedmiu wspaniałych” ponad 150 km :) W dniu pierwszym plan też skromny, ale dla większości bardzo ambitny.Po wieczorno-nocnej integracji, pląsach, kilku głębszych, plątaniu języków i nóg, rano co niektórym ciężko było zejść do restauracji na śniadanie. Ale większości się ta trudna sztuka „dnia następnego” udała i około 9-tej zaczęliśmy się zbierać na odprawę.

zbieramy się© dater

odprawa© dater

ci co nie dali rady ;)© dater
Trochę rozmów, zbieranie rowerów, ostatnie serwisy. Krótko tłumaczę trasę, zasady, przekazuję telefony kontaktowe i około 9.30 wyjeżdżamy. Kierunek Litwa, Druskienniki.

ruszamy© dater
Pogoda piękna i prognozy dobre. Niebo bez żadnej chmurki, temperatura się szybko podnosi i w ciągu dnia ma osiągnąć prawie 30 stopni.

pierwszy odcinek przez las© dater
Najpierw kilkanaście kilometrów lasem. Przy przekraczaniu asfaltu liczę po kolei uczestników. Jest razem ze mną 45 rowerzystów! Bezwzględny rekord imprezy, którą organizujemy już piaty raz.

pierwszy odpoczynek i liczenie uczestników© dater
Po jakiejś pół godzinie jazdy lasem wyjeżdżamy na szutr biegnący do granicy i przejścia granicznego. Szlaban podniesiony, stoi samochód z pogranicznikami litewskimi. Chwilę z nimi gadamy, czy nas przepuszczą ;), ale nie ma problemu. Robimy zdjęcie grupowe i ruszamy dalej.

grupa na granicy© dater

Adamy na granicy© dater
Kilka górek, jeden fajny, ale niebezpieczny zjazd i wjeżdżamy na asfalt. Poruszamy się przepięknymi terenami wśród lasów, pól i jezior. Bardzo ładne krajobrazy. Nie za bardzo mi wychodzą zdjęcia z jadącego roweru, szczególnie że trudno właściwy poziom… horyzontu utrzymać ;)

droga na Litwie© dater
Dojeżdżamy do miejscowości Kapciemiestis (Kapciowo), tam robimy krótki odpoczynek.

odpoczynek w cieniu© dater
Za Kapciowem jest kawałek kocich łbów, na którym gubię Polara. Nie wypina się z gniazda, tylko całe gniazdo ucieka z mocowania do kierownicy i gdzieś ląduje na poboczu. Na szczęście zauważam to kątem oka i zawracam. Szukam minutkę, leży po lewej stronie w piachu. Trochę poobijany ale cały i chodzi… ufff :)

litewskie asfalty© dater
Wracam na trasę, w tylnej kieszonce dzwoni telefon, ale się nie przejmuję. Przejeżdżam jeszcze kilkaset metrów, kończy się odcinek bruku i zaczyna asfalt i za pierwszym zakrętem widzę jakieś zamieszanie na poboczu. Znów dzwoni telefon i widzę gestykulujących ludzi na poboczu, ktoś nawołuje, macha rękoma, jakby mnie przyzywając. Zaczynam mieć złe przeczucia…
Podjeżdżam bliżej… wypadek. Stres, krótka panika, ktoś na poboczu kuca, krew, trochę nerwów. Okazało się, że nic strasznego się nie stało, ale jadąc spokojnie też można się nieźle wyłożyć. Krótkie szczepienie rowerami dwóch uczestników spowodowało małą kraksę. Brak kasku niestety to krew na poboczu. Konsekwencje na szczęście niewielkie: trzy szwy, zbite biodro, zdarta kostka. No i koniec wycieczki w tym miejscu. Większość grupy jedzie dalej na Druskienniki, ja czekam na wóz serwisowy.
Tu kończy się mój zapis śladu GPS w drodze do Druskiennik.
Po opatrzeniu ran do Druskiennik docieramy samochodem serwisowym przed całą grupą rowerową, która jak się później okazało pogubiła się na ostatnim leśnym odcinku. Trochę chodzimy po centralnym parku, zwiedzamy, robimy zdjęcia.

Druskienniki© dater
Odnajdujemy restaurację, w której mamy mieć obiad, spotykamy się z nasza przewodniczką. Reszta dojeżdża za dwadzieścia minut.

grupa dojeżdża do restauracji© dater

restauracja© dater
Zaczynamy okupować restaurację :) Pogoda piękna, piwo smakuje miodnie, obiad też bardzo dobry. Dookoła piękny park, miła atmosfera, wszyscy zadowoleni, choć już wstępnie zmęczeni. Pierwsze 50 km za nami.

okupujemy restaurację© dater
Po naprawdę przepysznym obiadku i deserze, wciągnięciu niezliczonej ilości piwa (donoszono nam tace non stop :) znów krótka odprawa w temacie dalszych planów. Pierwsza, największa grupa pozostawia już rowery i wraca do Polski autokarem. Rowery lądują w samochodzie serwisowym, ludzie wybierają się z przewodniczką zwiedzać Druskienniki. Grupa rowerowa dzieli się na tych, którzy od razu wracają na granice i na tych, którzy mają się jeszcze zamiar pokręcić po Druskiennikach.
Ja należę do tej ostatniej. Jedziemy nad jeziorka, przepiękne położeni w mieście. Piękne miejsce, ładnie utrzymane, park, zieleń, świetne ścieżki rowerowe. Okrążamy te jeziorka na różne sposoby, a ilość kombinacji jeżdżenia i ścieżek, a także ich jakość przyprawia o zawrót głowy.

ścieżki rowerowe w okolicy jeziorek© dater
Jeszcze większy szok przezywamy wyjeżdżając z miasta, przekraczając Niemen.

przekraczamy Niemen© dater
Jest tam zrobiona ścieżka, która można raczej nazwać mianem „autostrady” rowerowej. Ogólnie Druskienniki robią bardzo dobre wrażenie. Czysto, schludnie, porządek, świetna infrastruktura. Aquapark i „kawałek Dubaju”, kryty stok narciarski. Postanowiłem, że w lipcu wybieram się na narty na Litwę :D

"autostrada" rowerowa© dater

niesamowita ścieżka rowerowa© dater
Wracamy trochę inna drogą, nie zaczepiamy już o teren, tylko cały czas asfaltem w kierunku granicy.

wyjeżdżamy z Druskiennik© dater
Niektórzy maja kryzysy i grupa dzieli się na mniejsze podgrupy. Ja zostaję z tyłu dotrzymując towarzystwa tym najsłabszym: Ani i Piotrkowi.

odpoczynek© dater
Piotr naprawdę ma kryzys i przed Kapciowem dzwonię do Łukasza, żeby podstawił samochód serwisowy i zebrał Piotrka z trasy. Powoli w trójkę dojeżdżamy na miejsce spotkania, chwilę odpoczywamy. Zostawiamy Piotrka w Kapciowie, żeby poczekał na Łukasza i we dwójkę z Anią jedziemy w kierunku na granicę. Tempo nie jest zawrotne, ale Andzia twardo, ze dojedzie. No więc rekreacyjnie kręcę razem z nią, czasami dociskając pod górki dla rozruszania nóg. Przekraczamy granice i tą samą drogą wracamy do Kukli… nooo takie było założenie, ale gubimy się w lesie. Obieram nie tą opcję na pierwszym rozjeździe i kierujemy się za bardzo na północ. Na najbliższym skrzyżowaniu poprawiam skręcając na południowy zachód. Jadę z przodu i przed sobą widzę… śmigającą fatamorganę. Jakieś 100 metrów przede mną śmigną mi w poprzek rowerzysta w naszej koszulce. Też mnie zauważył i powrócił na skrzyżowanie. Okazuje się, ze to Krzysiek, który samotnie pogubił się jeszcze przed granicą i nadrobił ok. 10 kilometrów. Dalej więc jedziemy razem.
Na szczęście wracamy na prawidłową trasę i już bez przeszkód docieramy do pensjonatu. Niedaleko przed Kuklami dzwoni do mnie Łukasz. Na jego pytanie „jak leci”, odpowiadam, że mamy może z 15 minut do celu. Na to on, że też mają z Piotrem z 15 minut… konsternacja. Jak to?? Opowiada: „Wiesz, co się mogło zdarzyć w Kapciowie?? Złapałem kapcia… „ :D No niezła jazda.
Docieramy do Kukli akurat na kolację i zastawione stoły. Ja wyraźnie uchachany i ujarany tą jazdą :D

wjeżdżam...© dater

...trochę ujarany :)© dater

... i bardzo uchachany :)© dater
Dojeżdżając melduję oficjalnie, że operacja Druskienniki zakończyła się powodzeniem. Obyło się bez strat osobowych :) No może zdarzyła się jedna… mieliśmy prawdziwego bohatera tego dnia.
A największym bohaterem tego dnia stał się… pies Anusiak :D Wybiegł z nami rano z pensjonatu, zrobił trasę na Litwę. Tam gdzieś pod Druskiennikami się zgubił. Nie wiemy gdzie był, którędy wracał. Wrócił nad ranem, nie wiedząc ile kilometrów pokonał i że stał się bohaterem wyjazdu. Padł i odsypiał to cały dzień :D

Anusiak - bohater dnia pierwszego© dater
Piotr dojeżdża z Łukaszem kilka minut po nas i jest ostatnim uczestnikiem trasy na Litwe, który dociera do bazy.

Piotruś też dojeżdża :D© dater
Dołączam do kolacji grillowej i wcinam całą mase mięsiwa. Głodny jestem niemiłosiernie po tym całym dniu w siodełku.

kolacja© dater
Wieczorem oczywiście strefa kibica :D Wszyscy z nadzieją, że będziemy świętować.

strefa kibica© dater
Stoły zastawione, skrzynki piwa… a jaki wynik z Czechami był wszyscy wiedzą. Rozczarowanie, nie ma świętowanie, imprezy, odechciewa się… Idę spać 23.
Kategoria ! > 050 km, Cube w trasie, Foto, GPS, BLU Team Refleks, w Świat