Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi dater z bazy wypadowej Czarna Białostocka. Przekręciłem na dwóch kołach 33225.50 kilometrów w tym 7698.22 w terenie. Kręcę z prędkością średnią 26.15 km/h i dociskam jeszcze bardziej :D
Więcej o mnie.

2014 button stats bikestats.pl 2013 2012 2011 2010 2009

Statystyki i osiągnięcia


Najdłuższy dystans: 342 km
Maksymalna prędkość: 79,20 km/h Najwyższe wzniesienie: 2920 mnpm Maksymalna suma przewyższeń: 2771 m

Pogoda

+2
+
-3°
Czarna Bialostocka
Niedziela, 24
Poniedziałek + -3°
Wtorek + -5°
Środa + -2°
Czwartek + -2°
Piątek + -3°
Sobota + -3°

Linki


BTR2







hosting


Instagram

GPSies - Tracks for Vagabonds


Zalicz Gminę - Statystyka dla Dater


Opencaching PL - Statystyka dla Dater

Kontakt




Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy dater.bikestats.pl

Wpisy archiwalne w kategorii

! > 050 km

Dystans całkowity:12421.70 km (w terenie 4027.09 km; 32.42%)
Czas w ruchu:477:49
Średnia prędkość:26.00 km/h
Maksymalna prędkość:186.00 km/h
Suma podjazdów:95285 m
Maks. tętno maksymalne:197 (100 %)
Maks. tętno średnie:178 (90 %)
Suma kalorii:301141 kcal
Liczba aktywności:189
Średnio na aktywność:65.72 km i 2h 31m
Więcej statystyk

JDR, lekko przez Supraśl

Wtorek, 29 października 2013 · dodano: 29.10.2013 | Komentarze 0

Idealny poranek na lekkie kilometry do roboty. Słoneczko, temperatura ok. 10 stopni, bezwietrznie (przynajmniej na początku). Dzięki przesunięciu czasu wcześnie wstaje słońce i można wyruszyć 6.30, żeby zrobić dłuższą traskę. Przez Wasilków, na Nowodworce, Supraśl, Krasny Las, Majówkę i do Białego. Przed Białym zaczyna wiatr się wzmagać, żeby na Ciołkowskiego prawie mnie zatrzymać. Rykoszet wichury znad Europy do nas dotarł :)
Poranne niebo © dater

Wschód słońca © dater

Na Krasny Las © dater

Bike rider :) © dater



  • DST 96.70km
  • Czas 03:06
  • VAVG 31.19km/h
  • VMAX 65.00km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • HRmax 191 ( 97%)
  • HRavg 157 ( 80%)
  • Kalorie 1731kcal
  • Podjazdy 590m
  • Sprzęt Orbea Onix
  • Aktywność Jazda na rowerze

niedzielne szosowanie spod Sprintu

Niedziela, 27 października 2013 · dodano: 27.10.2013 | Komentarze 0

Tak, wiem, wiem. Powinienem już odpoczywać, robić roztrenowanie, rozjazdy, leciutko bez napinki. Tylko co począć jak zdarza się cały czas ta "ostatnia taka ładna niedziela sezonu" i wszyscy ZNÓW się spotykają na niedzielną ustawkę?? No co. Olać trzeba plan końca sezonu bo nogi same się rwą :)
No więc jadę do Białego i "ustawiam" się pod Sprintem :)
Pod Sprintem © dater

Zbiera nas się dziesiątka. Ładna pogoda, ciepło, nawet za ciepło jak na długie nogawki i ciepłe spodnie. Wiatru prawie nie ma, ale mając na uwadze zapowiadany kierunek jedziemy na Zabłudów, tak żeby mieć go w plecy (jakby co) do Michałowa.
Ruszamy podjazdem na Towarową © dater

Jedziemy nowym kawałkiem trasy generalskiej i Plażową, żeby ominąć remont na Dojlidach.
Objazd Plażową © dater

Na światłach trzeba odstać swoje © dater

Na Dojlidy © dater

Lecimy na Zabłudów i oczywiście za tablicą Białystok zaczyna się ostre dociskanie, zmiany i mam pik tętna na powyżej 190 :P
Droga na Zabłudów © dater

Z Zabłudowa na Michałowo jest szybko, bardzo szybko, peleton nam się rwie. Mamy z Easy'im zajawkę i atakujemy premię górską w Folwarkach Tylwickich. Jedziemy równo i przegrywam o długość koła. Czekamy na resztę, później znów dociskamy, znów czekamy. Takie tempo rwane. Zawsze ktoś się wyrwie :P
Na Michałowo © dater

Luźniejsza chwila © dater

Folwarki Tylwickie © dater

W Michałowie postój pod sklepem, mały popas. Sasza zauważa, ze ma małe ciśnienie z tyłu, sprawdza koło, ale kończy się na razie na dopompowaniu.
Sasza sprawdza gumę w Michałowie © dater

Z Michałowa do Walił równe, mocne tempo. Nadawaliśmy z Saszą tempo... i wyszło 40 km/h :D
W Waliłach wylatujemy na krajówkę i zaczynają się górki, które co niektórych odcinają. Mi się jedzie cały czas bardzo dobrze i nie odpuszczam. Nogi kręcą bajka, atakuję podjazdy i zaliczam jak w transie. W którymś momencie jadąc za Szaszą widzę, że ma flaka. Więc tym razem już idzie wymiana dętki na poboczu.
Sasza zmienia gumę pod Królowym Mostem © dater

Od Wideł jedziemy równymi, mocnymi zmianami z Saszą, Tomkiem i Tadkiem ze Sprintu. Pod Majówkę czkamy na resztę i grupa się dzieli. Tomek, Easy, Bartek i ja jedziemy przez Krasny Las na Supraśl na kawę z ciastkiem. Reszta przez Grabówkę wraca na Białystok.
Rozjazd koło Majówki © dater

Na Supraśl © dater

Do Supraśla spokojnie, bez szarpania, gadając, śmiejąc się i komentując dzisiejszą jazdę. Zajeżdżamy na zasłużoną tego dnia nagrodę :)
Coffeebreak w Supraślu © dater

Siedzimy sobie dobre pół godziny, wcinamy sernika, popijamy kawą. Ruszamy ścieżką na Białystok, tez spokojnie w miarę. Atakujemy tylko Ogrodniczki i później z Nowodworców pod Raginisa podjazd. Jestem cały czas mocny, zostawiam resztę z tyłu :)
Ależ fajna i mocna jazda. Nogi bardzo dobre, odczucia super. Nie mogę coś po sezonie się zatrzymać :D


  • DST 60.05km
  • Czas 02:06
  • VAVG 28.60km/h
  • VMAX 51.80km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • HRmax 184 ( 93%)
  • HRavg 153 ( 78%)
  • Kalorie 1089kcal
  • Podjazdy 410m
  • Sprzęt Orbea Onix
  • Aktywność Jazda na rowerze

na Sokółkę

Sobota, 26 października 2013 · dodano: 26.10.2013 | Komentarze 3

Po chorobie już prawie śladu nie ma. Coś tam czasami jeszcze kaszlem się i cherlaniem odzywa lub flegmą jakąś, ale generalnie już mam ją z głowy. Jeszcze w czwartek prognozy mówiły o ładnym weekendzie, szczególnie o sobocie. Pogoda potrafi się jednak zawrócić na pięcie i zmienić o 180 stopni :( Dziś od rana brzydko, mgliście, dżdżysto, nie za ciepło - ledwo 12 stopni. Ale brak kręcenia wygania mnie koło 11-stej z domu.
Plan na Sokółkę lekko pokręcić. Czyli taki standard na dwie godzinki. Przycisnąć tylko musiałem zaraz za Czarną na górkach, bo roboty drogowe, wahadło. Trzeba się było więc tira przyczepić, żeby to przelecieć. Nie zwróciłem uwagi. ale lekko mi się na ponad 180 serducho wkręciło. Tak jakby od niechcenia. Organizm więc w dobrej formie i wypoczęty.
Od Straży na Lipinę © dater

Jesienne pola © dater

W konwencji cb © dater

Żarówa na pierwszym planie :D © dater

Za Planteczką © dater

Jesienne klimaty © dater

Fejsfocia od dołu © dater

Na Planteczkę © dater

Na Kamionkę © dater

Nad zalewem w Sokółce © dater

Kumpel podpowiedział mi jedną małą rzecz... a jaką dobrą. Taki cwanyck, który jest ochroniarzem dupska w taką pogodę. I sprawdza się znakomicie :) Rower cały upaprany, nogi też... ale dupsko suche, kurtka czysta. Ass saver handmade daje radę :D Dzięki Groszek!!! :)
Ochroniarz dupy :) © dater

Ass saver :) © dater

W drodze powrotnej pod wiatr i ciężko. Na szczęście zdąrzyłem przed deszczem. Dokładnie dwa kilometry przed domem, już w Czarnej, zaczęło kropić :)


  • DST 50.58km
  • Czas 01:38
  • VAVG 30.97km/h
  • VMAX 56.10km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • HRmax 173 ( 88%)
  • HRavg 146 ( 74%)
  • Kalorie 838kcal
  • Podjazdy 297m
  • Sprzęt Orbea Onix
  • Aktywność Jazda na rowerze

JDR

Poniedziałek, 7 października 2013 · dodano: 07.10.2013 | Komentarze 0

Nareszcie cieplej :) Jeżdżenie koło zera do najprzyjemniejszych nie należy. Temperatura podniosła się do ok. 6-7 stopni rano i to już można znieść :P
Trasa dłuższa, znów przez Wasilków, Nowodworce, Supraśl na Majówkę. I przez Grabówkę do Białego. Noga wypoczęta, świeża, samopoczucie dobre. Motywacja była duża, a po pierwszych kilometrach ja to zwykle u mnie zadowolenie sięgnęło zenitu :) Generalnie w tlenie, nacisnąłem tylko mocniej na jednej górce za Supraślem, żeby zobaczyć jak reaguje organizm. Nogi pociągnęły niesamowicie mocno, a pikawa odpowiedziała prawidłowo. Jakiś krótki ten sezon :P

  • DST 50.40km
  • Czas 01:38
  • VAVG 30.86km/h
  • VMAX 53.80km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • HRmax 176 ( 89%)
  • HRavg 151 ( 77%)
  • Kalorie 877kcal
  • Podjazdy 318m
  • Sprzęt Orbea Onix
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dwa dni totalnej...

Wtorek, 1 października 2013 · dodano: 03.10.2013 | Komentarze 0

...niemocy po Mielniku. Ostro poszło na zakończenie sezonu, w niedzielę kac gigant :P Najgorzej, ze przełożył się też na poniedziałek. Zabrałem rower do samochodu (ale nawet nie ja kierowałem) i miałem mocne, naprawdę mocne postanowienie wrócić nim z roboty. Ale tak źle się czułem, byłem tak słaby, ta mi się nie chciało... że nie pojechałem :/
We wtorek to samo. Zero motywacji, chęci, jakaś totalna niemoc. Ale zmuszam się po robocie, żeby wsiąść jednak na Onixa. I dziej się rzecz cudowna :) Ja mam naprawdę jakiegoś pierdolca, a organizm traktuje rower jak jakiś odtruwacz i lek na wszystko. Już po 10 minutach wiedziałem, ze jest bosko i czułem się świetnie :) Noga się rozkręciła, organizm też, znikły wszystkie negatywne odczucia. Sunąłem po szosie i łykałem kilometry z boską mocą i przyjemnością. Lekko, w tlenie, już rozjazdowo i na roztrenowanie. Muza w uchu grała, ja sobie podśpiewywałem, las i pola dookoła, chłodne powietrze, bezwietrznie, było świetnie! Zrobiłem dłuższą rundę przez Majówkę na Supraśl i Nowodworce do Czarnej. Aż mnie zmrok na ostatnich kilometrach złapał :D
I człowiek jak nowonarodzony! :D

  • DST 60.44km
  • Teren 56.00km
  • Czas 02:18
  • VAVG 26.28km/h
  • VMAX 55.50km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • HRmax 185 ( 94%)
  • HRavg 169 ( 86%)
  • Kalorie 1460kcal
  • Podjazdy 621m
  • Sprzęt Cube Reaction GTC Team
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton Kresowy Mielnik - czyli jak dobrze zakończyć sezon

Sobota, 28 września 2013 · dodano: 03.10.2013 | Komentarze 0

Mielnik – ostatni start w sezonie 2013. Wielka niewiadoma i znak zapytania, jeśli chodzi o formę. Po wystrzale w Augustowie byłem ciekaw jak pójdzie na mielnickiej trasie. W tamtym roku dała mi w kość. Lubię ją, lubię jej charakterystykę, długie podjazdy, Górę Zamkową. Ta trasa miała ma podsumować ten cały sezon :D
Po rozgrzewce, jak to ostatnio już dłuższej i przemyślanej, dojeżdżam akurat na start, kiedy zaczynają czytać pierwszy sektor. Staję koło Saszy i witam się z ziomkami z tras MK :)
Z Saszą na starcie © dater

Przygotowanie startu idzie szybko i tuż po 11-stej starujemy. Jestem z przodu, lecę lewą stroną omijając kałużę przed startem. Zaraz od razu jest zakręt w prawo i wjeżdżamy od razu z pełną mocą pod Górę Zamkową.
Peleton ruszył © dater

Staram się utrzymać w czubie, chociaż tempo jest mocne. Nie ma chyba nikogo z przodu, kto by chciał to od razu porwać, ale dla drugiej linii, tak jak dla mnie, jest to bardzo mocno. Udaje mi się utrzymać i na asfalt wjeżdżam w pierwszej grupie, może kilka metrów z tyłu ale od razu łapię się do środka. Zaraz idzie zakręt w lewo i zaczyna się naprawdę długi, asfaltowy podjazd. Jeśli na Zamkowej było bardzo mocno, to teraz jest piekielnie mocno. Tętno wędruje w okolice 184 ud., i zaczynam dyszeć i się męczyć. Pierwsi odjeżdżają, ostatni odpadają, peleton się rozciąga. Zakręt w prawo, asfaltowa prosta, trochę w dół i w prawo wpadamy w teren. Wcześniej rozciągnięty peleton zbija się znów w jedną grupę, jest nas ze 20-stu. Jedziemy dwoma liniami, równo, przed sobą widzę zawodników z czuba i quad pilota. Jest dobrze, wytrzymuję pierwsze kilometry mocnego tempa i jestem z przodu :)
Zaczyna się kawałek szybkiego zjazdu, jest trochę nierówności, błota, ktoś hamuje, ktoś wypada z rytmu. Na ostry zakręt w lewo znów wpadamy rozciągnięci i powoli peleton układa się w grupki jadących wspólnie. Ja się załapuje bardzo dobrze. Jest mój Sasza, są chłopaki z Kambetu – Tomek i Paweł, a także Tomek z Obstu.
Gdzieś na trasie, pomiędzy Kambetem © dater

Czołówka odeszła kilkadziesiąt metrów do przodu, z tyłu ktoś się trzyma, ale urywamy i uciekamy po kilku kilometrach. Jadąc i zmieniając się w piątkę na prowadzeniu łykamy bez problemu pierwszą rundę.
Pod Górę Zamkową drugi raz tego dnia wjeżdżamy tym samym zespołem. Ze mną chyba jest najgorzej, bo ciężko mi idzie, chociaż nie odstaję zbytnio i udaje się nadal razem jechać.
Pod Górą Zamkową, koniec pierwszej rundy © dater

Dociskam za Tomkiem © dater

Nie jest może tak rewelacyjnie jak w Augustowie, ale jadę swoje i to znów w doborowym towarzystwie :) Cały czas moc odpowiednia, tętno dobrze się zachowuje i noga podaje. W którymś momencie tracimy z Tomkiem z Kambetu z 10 metrów do reszty naszej grupy. Jakiś zakręt, trochę piachu, Tomek odstaje i mamy problem. Próbuje gonić, ale opada z sił. „Ptaq dasz radę pociągnąć?” – Krzyczy i zjeżdża na lewo. „Spróbuję” – naciskam na pedały i lecę za Saszą, który jest na końcu. Minuta i udaje mi się go zespawać, jest dobrze, mam cały czas rezerwę :)
Gdzieś na zjeździe © dater

Jedziemy następne kilometry razem, spawam raz jeszcze grupę na asfalcie. Ale zaraz potem jest w lewo i zaczyna się szutrowy, długi podjazd. Zaczynam coś odstawać, nogi przestają kręcić. Tracę metr, później pięć, zaczyna się jakiś kryzys. Dociskam, żeby nie zgubić chłopaków, ale mi nie idzie. Dyszę jak stara lokomotywa, próbuję stanąć na pedały, przyśpieszyć, ale wszystko na nic. Na szczycie mam z dobre dziesięć metrów straty i wiem, że już tego nie odrobię. Jest około 40-stego kilometra, jest niestety ze mną kryzys :( I tak trzyma przez następne kilometry, jadę sam a chłopaki coraz dalej przede mną. Łykam żele, popijam izotonikiem, biorę nawet Turbo Snacka. Ale przede mną już nikogo… i za mną też.
Jadę samotnie © dater

Oglądam się co jakiś czas, ale nawet na długich prostych pustka. Na bufecie łapię banana jeszcze, znów się oglądam. Dalej nikogo. Zostało może z 8 kilometrów, czyżbym miał już do końca sam jechać? Przed sobą jeszcze kogoś widzę, kogoś kto ma jeszcze gorszy kryzys niż ja, bo na podjeździe idzie zakosami ledwo kręcąc. Dociskam, żeby go dogonić, dostaję dodatkowego kopa. Mija może ze dwie minuty od bufetu, oglądam się… i dosłownie może ze 30-sci metrów za sobą widzę pociąg. Ależ szybko mnie doszli! Za minutę mam już za sobą Marcina z SBRu, Roberta z Bliskiej i jeszcze kilku zawodników. Doczepiam się do nich i razem ciągnę się z tym pociągiem. Wylatujemy na kawałek asfaltu, pada pytanie „kto ma siłę pociągnąć?”. No na pewno nie ja :P
Dojeżdżamy do Mielnika, zjazd koło wieży widokowej i wpadamy na asfalt. Dogania nas jeszcze Paweł ze Sprintu i na ostatni szutr wjeżdżamy większą grupą. Niestety nie mam już mocy i możliwości przycisnąć, wjeżdżam na końcu grupy na ostatni podjazd i próbuję jechać swoje. Dookoła kibice, doping, ktoś krzyczy „dawaj Ptaquuuu!”. Ostanie podjazd, ostatnie metry, ostatni start w sezonie… ktoś jeszcze krzyczy: „dwóch Białorusinów cię goni, daaawaaaj!”. Dociskam jeszcze na tych ostatnich metrach, mobilizuję się, żeby tych dodatkowych pozycji jeszcze nie stracić. Udaje się przejechać metę z niewielką stratą do reszty mojej grupy i z całkiem dużą do dwóch goniących :D
Na mecie © dater

I po sezonie :) © dater

Było dobrze, mogło być jeszcze lepiej, gdyby nie bomba od 40-stego kilometra. Coś nie tak poszło, czegoś zabrakło. Nie jechałem wcale mocno, nie mocniej niż w Augustowie, a dopadło mnie cholerstwo nie wiadomo skąd. A w zasadzie to mogę się domyślać… nie zaaplikowałem Enduro Snacka przed startem. Coś się zagadałem, zapomniałem, czasu zabrakło i żel w kieszeni pozostał. Oczywiście później go zżarłem, ale na reakcje i aplikacje żeli było za późno. Straciłem kilka minut i pozycji. Dobrze, ze organizm obudził się jeszcze w odpowiednim momencie, żeby się na następny pociąg załapać :D
Ostatecznie 22 Open, 7 miejsce w kategorii. Kilka kluczowych dla mojego miejsca w generalce osób za mną, więc awans! Jeszcze podsumowanie całego sezonu zrobię, ale najlepsze podsumowanie to miejsca w generalce całego cyklu… które są identyczne jak te zajęte w Mielniku :) Czyli jestem 22 Open i 7 w Elita Plus! Hehe, normalnie synchronizacja na koniec stu procentowa!
Olka pojechała krótki dystans w Mielniku i zajęła I miejsce w kategorii. Saszka za to identycznie jak w zeszłym sezonie zajął 4 miejsce w generalce kategorii Elita Plus.
Olka na podium © dater

Kobiety Open © dater

Mężczyźni Open © dater

Generalka drużynowa - huraaa i po sezonie :) © dater

Oczywiście po maratonie jak w zeszłym roku impreza integracyjna. Nie wyszła do końca, bo się rozpadało i z Panoramy już nie wyruszyliśmy na Topolino. Za to rozkręciliśmy taką imprezę w pensjonacie, że całe MK się zeszło :) Było super… chociaż końca nie pamiętam. Za dużo tego mocnego soku było, co go się nie zapija ;)


  • DST 50.56km
  • Czas 01:46
  • VAVG 28.62km/h
  • VMAX 47.90km/h
  • Temperatura 1.0°C
  • HRmax 180 ( 91%)
  • HRavg 154 ( 78%)
  • Kalorie 888kcal
  • Podjazdy 329m
  • Sprzęt Orbea Onix
  • Aktywność Jazda na rowerze

JDR, jeszcze zimniej....

Czwartek, 26 września 2013 · dodano: 26.09.2013 | Komentarze 1

...brrrrr. Rano na termometrze niecały jeden(!!!) stopień powyżej zera.

Zima idzie :( © dater


Zaraz za Czarną temperatura spadła do zera, przed Wasilkowem było już poniżej (-0,2), a w lesie za Supraślem, przejeżdżając przez Krasny Las zauważyłem minus 0,3 stopnia!
Znów to co najbardziej odczuło temperaturę to ręce. Muszę zainwestować w porządne rękawiczki jednak, bo paluchy stracę :P
Trasa z wtorku, bo mi się spodobały zygzaki przez Supraśl na Majówkę :D
Trening trochę mocniejszy, bo ostatni przed Mielnikiem w sobotę: dwa 12-sto minutowe interwały w strefie LT. Było cięzko, na niskim tętnie jechało się dobrze, ale jak trzeba było zakręcić wyżej to mnie przytkało. Dyszałem i jęczałem jak stara baba, a na pulsometrze ledwo próg LT był. Odczucia więc nie najlepsze. Co ciekawe, tą samą trasę we wtorek, mimo że jechałem lżej (śr. 148 vs. 154) pokonałem o ponad 4 minuty szybciej :/ Mam nadzieję, że jutrzejszy dzień odpoczynku zrobi swoje i będę na ostatni maraton tego sezonu zregenerowany i mocny. Ostatnio dość szybko się regeneruję, a tydzień generalnie nie był ciężki jeśli chodzi o obciążenie treningowe, chociaż objętość dość duża.

  • DST 50.63km
  • Czas 01:42
  • VAVG 29.78km/h
  • VMAX 51.10km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • HRmax 167 ( 85%)
  • HRavg 148 ( 75%)
  • Kalorie 895kcal
  • Podjazdy 322m
  • Sprzęt Orbea Onix
  • Aktywność Jazda na rowerze

JDR, zygzakami :P

Wtorek, 24 września 2013 · dodano: 24.09.2013 | Komentarze 2

... przez Wasilków, Nowodworce na Supraśl. Stamtąd przez Krasny Las na Majówkę, wjazd do Białego od Grabówki i Ciołkowskiego do roboty. Akurat pięć dyszek :) Strata 10 minut na zmianę dętki pod Supraślem. Chyba drugi kapeć w tym sezonie. Ścieżka do Supraśla powoli przestaje się nadawać na jazdę szosówką. Strasznie popękana i ma ostre garby od wybrzuszeń spowodowanych przez korzenie. Trzęsie i rzuca jak cholera i właśnie na takim jednym garbiku dętka strzeliła :/
Nogi dalej czują Augustów, ciężko się jechało. Dopiero po godzinie zaczęły lepiej kręcić.
Bardzo chłodno, ledwo 6 stopni na początku... brrrr. Wiatr trochę mniejszy niż dnia poprzedniego, ale też potrafiło miotnąć. Z racji zygzaków raz pomagał, raz przeszkadzał.

  • DST 54.42km
  • Teren 50.00km
  • Czas 01:58
  • VAVG 27.67km/h
  • VMAX 45.10km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • HRmax 185 ( 94%)
  • HRavg 171 ( 87%)
  • Kalorie 1425kcal
  • Podjazdy 136m
  • Sprzęt Cube Reaction GTC Team
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton Kresowy Augustów, czyli jak liznąć podium :)

Niedziela, 22 września 2013 · dodano: 24.09.2013 | Komentarze 3

Po całkiem udanym Kresowym w Supraślu jechałem na nielubianą przeze mnie trasę w Augustowie z mieszanymi uczuciami. Raz, że tej trasy jakoś nie lubię. Zawsze tu wytrząsie i przetrzepie dupę i ciężko mi się tu jeździ. Dwa że cały tydzień padało i trasa mogła być ciężka i błotnista. Trzy, że płasko koło Augustowa i nieciekawie w związku z tym. O wiele bardziej wolę się pomęczyć w terenie z Szelmentu czy Supraśla. Z drugiej strony dobrze mi się jeździ na płaskich i szybkich maratonach i najlepsze wyniki osiągam właśnie na podobnych trasach. Taką mam szosową charakterystykę :P Do tego okolice Augustowa to piachy i chłonne podłoże, więc nawet długotrwałe opady nie powinny zrobić z tego maratonu przeprawy błotnej. A więc mimo wszystko jechałem z nadziejami na dobry wynik i potwierdzenie wzrostu formy, który ostatnio notuję.
Prognoza na niedzielę akurat zakłada poprawę pogody. I rzeczywiście tak jest. Nie pada, pokazuje się pod drodze słońce. Temperatura nie za wysoka, ledwo 11 stopni.
Przygotowania do startu © dater

Jedziemy na rozgrzewkę © dater

Oczywiście jadę na rozgrzewkę, już dłuższą po doświadczeniu z Supraśla. Kręcę z chłopakami, ale oni szybciej kończą. Ja dokręcam jeszcze dobre 15 minut po trasie maratonu i wracam dosłownie za pięć 11-sta na start. Ala aż się niecierpliwiła gdzie znikłem i że mnie jeszcze nie ma.Wrzucam rower do pierwszego sektora i ustawiam się koło Saszy.
Z Saszą na starcie © dater

Minuta po 11-start… pooooszliiiii.
No to jedziemy! © dater

Początek spokojnie przez miasto, za policją i quadem. Nareszcie udany start honorowy, bez przepychanek, nerwów, hamowania, prędkość optymalna, peleton spokojny, rozgadany, śmiejący się. Tak powinno być przy takich startach! Mimo wszystko utrzymuję pozycję w czubie, pilnuje jej, nie daje się zepchnąć z drugiego-trzeciego szeregu.
Kończy się asfalt, zakręt w prawo na szutr i… ogniaaaa. Tutaj zaczyna się start ostry i na szerokim szutrze zaczyna się ustawianie peletonu. Wiem z rozgrzewki, że za kilometr skręcamy lekko w lewo, na węższą drogę i trzeba być dobrze ustawionym. Tracę trochę miejsc, jak to na początku. Ale najgorsze, ze tracę jeden z dwóch bidonów. Od razu na pierwszych dziurach wybija mi bidon z koszyka na rurze podsiodłowej. Przed startem widziałem, że mam połamany koszyk i lekko bidon się trzyma… ale ten na rurze głównej. I nawet zamieniłem bidony, pełny wylądował na podsiodłowej, ten używany podczas rozgrzewki w drugim, połamanym koszyku. Jakby miał się bidon zgubić, to przynajmniej ten z mniejsza zawartością izotonika. I jak poczułem i usłyszałem, ze bidon mi się urwał, to byłem pewien, ze ten z połamanego koszyka. Jakie było moje zdziwienie, gdy spojrzałem i zobaczyłem pusty nie ten koszyk, którego się spodziewałem :/ Bidon w połamanym koszyku się trzymał, a pełen mi uciekł. Niech to szlag, będę musiał jechać na niepełnym bidonie cały maraton! Przekładam jeszcze bidon do całego koszyka na wszelki wypadek, bo jakby mi ten jeszcze uciekł to by była tragedia.
Lecę wiec z tym jednym bidonem. Znam te pierwsze kilometry, wiem jak objechać jedną, drugą kałużę. Wiem, że tą drugą trzeba przejechać, bo ci co będą próbowali z lewej to zrobią korek. Więc ja prawą, nic że z pluskiem i od razu się upieprzyłem, ale z pięć pozycji od razu do przodu. Bardzo szybko doganiam niezłą ekipę: jest mój Sasza, są chłopaki z Kambetu – Tomek, wymiatacz z Mastersów i Paweł wymiatacz z Elity. Jest jeszcze Kamil z Augustowianki z którym tak dobrze mi się jechało w Supraślu. Kamil, jako miejscowy robi za przewodnika: uwaga w prawo, uwaga wąsko, uwaga piasek :) Mamy takiego Hołowczyca z nawigacji w naszym peletonie :p
Na trasie © dater

Na może 10-tym kilometrze mijamy Nola z Mistrala, majstrującego przy rowerze coś na poboczu (później się okazuje, że miał gumę). Dogania nas jakiś czas potem. Do tej pory tempo było mocne, ale równe. Udawało mi się jechać gdzieś około progu, większość czasu poniżej niego. No, ale dogania nas SuperNolo, co ma końskie kopyto i… zaczyna się jazda! Wychodzi na czoło naszej ekipy i od razu dociska. Dzizas, jak on dociska :/ Od razu tętno melduje się powyżej 180 i nie schodzi. Rozciąga nam się to wszystko, ktoś z tyłu za mną sapie i odpada. Ja się trzymam, ale myślę sobie ze długo tak tez nie wytrzymam. Na szczęście Nolo, mimo że Super, to też człowiek i długo tak nie ciągnie… uff. Trochę się to uspokaja, czasami są szarpnięcia po zakrętach, czy nawrotkach na trasie, gdzie tracimy między sobą metry. Korzystam z każdej okazji, żeby przesunąć się do przodu. Zakładam, że jak się będzie ekipa rozciągać, to zawsze lepiej przeskoczyć z drugiego rzędu do przodu niż z ósmego. I ta taktyka sprawdza się wyśmienicie przez cały wyścig… prawie do końca.
W grupie przed ucieczką © dater

Jeszcze jedna rzecz mi zrobiła psikusa na tym maratonie – Garmin. Coś mu się popieprzyło w ustawieniach i miałem tętno, czas… ale nie miałem kilometrażu. Wyświetlał mi za to kupę innych nieprzydatnych informacji. Nie wiem, co za szok przeżył, ale musiałem go później restartować. Nie odliczał mi więc „piątek”, nie pokazywał kilometrów więc nie wiem dokładnie co na którym kilometrze się działo (a zawsze jakoś staram się to zapamiętywać). A więc patrząc tylko po wykresie tętna domyślam się, że około 26-kilometra miała miejsce kluczowa akcja tego dnia, która ustawiła dla mnie cały wyścig. Przejeżdżamy przez leśne skrzyżowanie, lekko skręcamy w lewo. Stoją harcerze, ktoś robi zdjęcia, jest też Groszek ze Sprintu, który tego dnia nie jedzie (przeziębienie). Krzyczy: „trzy minuty za czołówką, minuta za Sprintem… dawać chłopaki, dawać!!!”. Na ten sygnał Nolo znów dostał takiego przyśpieszenia, że my z językami na brodzie ledwo się za nim trzymamy. Jest on, za nim Kambet: najpierw Paweł, później Tomek. Ja, za mną Szasza później reszta. Nolo odchodzi, chłopaki próbują się trzymać. Jest w tym miejscu jeden z niewielu błotnistych kawałków. Dwie koleiny wypełnione wodą i błotem, po środku wysepka. Tomek przede mną na pełnej prędkości popełnia błąd i zsuwa się w błoto na prawo. Ja przelatuję środkiem. Za sobą słyszę, że Sasza ma chyba podobny problem. Dociągam do Pawła, a on próbuje dociągnąć do Nola. Tętno znów powyżej 180 i cisnę. Paweł przede mną słabnie, odbija na lewo wyraźnie dając mi sygnał ,że ma dość i żebym dał zmianę. No więc dociskam, staję na pedałach, lecę jak wariat i w minutę spawam Nola. Udało mi się go złapać! Oglądam się za siebie… pusto. Tzn. reszta kilkadziesiąt metrów za mną. O cholera, tego filmu na maratonach jeszcze nie grali: Ptaq spawa Nola i urywa resztę naprawdę mocnej ekipy! Cisnę wiec za nim i przebiega mi przez myśl, że za mocno jadę, że to się może źle skończyć. Z drugiej strony ambicja mi mówi: wytrzymałeś to, dziś jesteś mocny, dziś jest Twój dzień… cisnijjjj Ptaq!
Cisnę więc z całą mocą. Trzymam się Nola, mam chwile słabości, czasami mi odskakuje na dwa metry, ale udaje mi się spawać. Nie ma szans dać zmianę, ale on to doskonale wie, że jestem tu niespotykanym gościem i nie ma co ode mnie wymagać. Więc ciągnie mnie równo przez następne ileśtam kilometrów. W którymś momencie na coś mu się przydaje, bo mimo strzałek w prawo, odbija w lewo. Krzyczę „nie tu, w prawo Nolo!”. Jest akurat lekki podjazd szutrowy a on mimo swojego błędu łyka mnie w 10 sekund :P
I znów mamy na trasie podobną sytuację, jakiś rozjazd i stoi Groszek, który krzyczy, że grupa następna jest dosłownie niecałą minutę przed nami. I rzeczywiście zaraz z przodu widać kolorowe koszulki wśród drzew. Przyśpieszamy i szybko doganiamy kolorowy peleton. Jest Tomek i Krzysiek ze Sprintu, jest Andrzej mocarz z Elity Plus (czyli mojej kategorii), jest dwóch młodych z UKS i Tomek z Obstu. Wszyscy zdziwieni, że się tu pojawiłem :) Tomek stwierdza: „Ciebie Ptaq bym się tu nie spodziewał”. No ja siebie też w tym miejscu jeszcze nie widziałem :D
Już w czołowej grupie, po ucieczce :D © dater

Od razu kalkuluję gdzie jestem. Chłopaki mówią, że z przodu czteroosobowa ucieczka Mistrala i my. A więc 12-stka :D Dzizas, szansa na top 10! Z przodu jest na pewno mistrzu Darek, a kto z nim? Andriej był na starcie i Jakub chyba też (obydwaj Elita Plus). Czwarty to pewnie Paweł z Elity, bo go tu z nami też nie ma. Więc jestem czwarty! Pytanie czy jestem w stanie powalczyć z Andrzejem o podium… jeśli dojadę :P Takie dywagacje na trasie, trochę się do siebie uśmiecham po tych myślach. Andrzej ma kopyto nie gorsze niż Nolo! Nie ważne jak będzie, ważne, że to mój dzień!
Wylatujemy na prostą wzdłuż torów… to który to kilometr? – pytam Tomka. Mówi , że jeszcze z dziesięć. Na liczniku 1:35 i zostało tylko 10 kilosów?? Wow, jak szybko poszło :) Nawet nie czułem, ze jechałem na jednym bidonie, tak szybko minęło.
Wskakujemy na asfaltowy kawałek, zaraz potem w las i w taką przecinkę leśną, młodniak. Poorany, straszne wertepy, wąsko. Tu popełniam błąd. Jestem na końcu, niezgodnie z przyjęta na ten dzień taktyką. „Nie myśl, że jesteś najsłabszy, więc jedziesz z tyłu. Myśl jak się przecisnąć do przodu i mieć bezpieczną pozycję.” Niestety w tym momencie nie mam takiej pozycji. Adam z UKS przede mną powoli traci dystans do reszty. Jestem za nim i nie mam jak na tych wertepach się przecisnąć, bo jest wąsko. Widzę jak reszta ucieka, na pewno zwiększyli tempo już czując metę. Ja nie mam szans sprawdzić, czy bym się za nimi utrzymał. Wypadamy z młodniaka i różnica jest kilkadziesiąt metrów. Wyprzedzam Adama i próbuję docisnąć. Wydaje mi się, że nawet dystans się trochę zmniejsza… ale jest za daleko. Tracę impet i rezygnuję. Zostajemy z młodym z tyłu we dwójkę. Ostatnie kilometry to straszne zawijasy. W prawo, zaraz w lewo, nawrót, znów w prawo…
Dwóch Adamów jedzie. On jest w Młodzikach, kalkuluję, na pewno młodszy, świeższy i mocniejszy. Ciekawe czy będzie ze staruchem walczył, czy odpuści? Co dziwne ja mam także siły, żadnego kryzysu i czuję, że mogę jeszcze przycisnąć. Robię to, gdy on traci tempo, wychodzę do przodu i dociskam. Ostry zakręt w lewo i słyszę, że za mną w coś uderza, pada. Oglądam się za siebie, widzę że leży i się podnosi. Krzyczę tylko, czy żyje. Odpowiada, że wporzo. Cisnę dalej, przecież na młodego czekać nie będę :P
Wypadam na ostatnią prostą szutrówkę. Ktoś krzyczy: pięćset metrów.
Ostatnia prosta, ostatni rzut oka za siebie © dater

Są kibice, jest doping. Dociskam jeszcze bardziej, oglądam się za siebie. Pusto. Już wiem, że jest zajebiście! Tętno znów ponad 180 a mnie nogi i doping niosą.
Oł jeah... lecę do mety! © dater

Zza zakrętu wyłania się meta. Wpadam w pełnym pędzie i z krzykiem zwycięstwa na ustach. Bo dla mnie to dzień zwycięstwa!
Na mecie © dater

... okrzyk zwycięztwa © dater

To był mój wyścig życia, życiowa forma i noga. Super jazda, odpowiednia taktyka, brak kryzysów. Równa, mocna jazda. Wykres tętna jak na mnie niesamowity. Szkoda, że Garmin nie rejestrował tych pięcio kilometrowych odcinków. Założę się, że średnie tętna z całego maratonu byłyby podobne. Żadnego dryfu tętna, żadnego wyraźnego spadku w dół. Tylko normalne wahania i cały czas piki do ponad 180. Wow, jaki wyścig!
Na mecie ledwo łapię powietrze, ale podbiegają do mnie ludzie, koledzy, jest też Ala, wszyscy gratulują. Jestem cztery minuty po czołówce. Całkowite zaskoczenie! Dla mnie też!
I po maratonie © dater

Znów się załapałem na wywiad © dater

Super maraton... i super makaron © dater

Omawiamy z chłopakami wydarzenia na trasie © dater

Mocno podbijam swój życiowy wynik z Narewki. Jestem 11 Open (najlepsza miejscówka w życiu), 4 w Elita Plus (powtórka z Białorusi, ale tam nie było większości mocnych zawodników) i aż 968 punktów! Objechałem naprawdę wielkie nazwiska w naszym peletonie. Saszę po raz trzeci z rzędu, a tego dnia nie miał najgorszego. Tomka i Pawła z Kambetu chyba po raz pierwszy w życiu. Za mną też bezpośredni rywale w generalce: Przemo z Mistrala i Przemek z Kabmetu. :)
Co za wyścig, co za zawody…!!!
Dekoracja Kobiety Open © dater

Przy okazji dekoracji Elita Plus stanąłem... na swoim wywalczonym miejscu :D © dater

Z Alą podczas dekoracji © dater

Do teraz to we mnie siedzi i się tym jaram :) Dlatego ta relacja taka emocjonalna, ale nie mogę się jeszcze opanować i ta adrenalina ma jakieś długie działanie :)
Efekt tego jest taki, że zaczynam coś rozumieć. Zaczynam układać sobie w głowie „taktykę zwycięstwa”. Wiem, ze dobrze taktycznie pojechałem, że byłem tam gdzie powinienem być, mimo że głowa mówiła, że jestem za wysoko, że za mocno jadę, że powinienem być z tyłu. O nie, trzeba być z przodu, żeby kontrolować sytuację i reagować na zmiany. Bo gdybym był dwie pozycję z tyłu, za Saszą tam gdzie moje miejsce, to nigdy bym Nola nie zespawał i z nim nie uciekł. I walczyłbym najprawdopodobniej na finiszu o miejsca 13-17. Na identycznej zasadzie popełniłem błąd na końcu wyścigu, bo ustawiłem się tam gdzie niby powinienem: czyli jako najsłabszy na końcu. A czy byłem najsłabszy? Czy bym powalczył o miejsca 5-10? Nie dowiem się… do następnej okazji :D


  • DST 61.16km
  • Czas 02:03
  • VAVG 29.83km/h
  • VMAX 50.10km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • HRmax 167 ( 85%)
  • HRavg 137 ( 69%)
  • Kalorie 831kcal
  • Podjazdy 315m
  • Sprzęt Orbea Onix
  • Aktywność Jazda na rowerze

JZR + Zdroje

Poniedziałek, 16 września 2013 · dodano: 19.09.2013 | Komentarze 0

... ciągle pada :/
Udało się lukę w deszczu na MK Supraśl znaleźć. Na szczęście pod wieczór w poniedziałek na rozjazd także :) Ach jak noga pięknie podawała. Byłem aż zdziwiony, że po tak ciężkim maratonie mam tyle energii i siły. Nogi a jak, czułem. Ale w taki dobry, pozytywny sposób. Jakby była tam nagromadzona moc, która tylko czeka żeby eksplodować :D Ale dozowałem umiejętnie, żeby nie przesadzić. Miał to być rozjazd po maratonie, regeneracja w tlenie. Pyknięte więc sześć dyszek, a moc mam nadzieję zachowana na następne zawody :D